Tumgik
#nic więcej nie potrzeba
hardcore1happiness · 19 days
Text
Ostatnio na edbler ucichło pieprzenie o ,,wynoszeniu społeczności" na tiktoka. Powiem to jeszcze raz, a porządnie - MOTYLKI TO NIE JEST ZAMKNIĘTA SPOŁECZNOŚĆ. Nic więcej nie powiem niż to, że po prostu ocipiałam po przeczytaniu niektórych wypocin. Aby wejść na tumblr nie potrzeba dziury w matrixie, szafy z Narnii ani proszka pierdzioszka doktora proktora. Jedyne co ci jest potrzebne to jakakolwiek przeglądarka, znajomość alfabetu i rozumienie funkcji telefonu. Oto wyniki po wpisaniu w google frazy ,,motylki tumblr" :
Tumblr media
As we can see - do wyboru, do koloru. Jeszcze śmieszniejszą sprawą jest to, ile stanowisk dwoi się i troi w tym temacie. Jedni sądzą - zaraz pochłonie nas szarańcza gówniaków z zaburzeniami odżywiania, a drudzy, że każdy ma prawo robić sobie z rzeczami jakie tu znajdzie co mu się żywnie podoba. Możemy dojść do jednoznacznej konkluzji - rabini są niezdecydowani.
Kolejnym iście komediowym aspektem jest przynależność do ,,wyższej grupy". Motylki wzięły sobie najwyraźniej głęboko do serca szerzenie hinduskich zwyczajów. Śmiertelnicy, bójcie się puścić parę z ust na temat prostych faktów, których można się domyślić po przewertowaniu paru profilów. Nie róbcie z siebie ameb umysłowych popadając w skrajną hipokryzję. Wypisujecie litanie rzeczy jaką można zrobić, aby przypadkiem czegoś nie zjeść. Możecie zrobić to samo, ale z rzeczami, które można zrobić, aby zejść ze spirali wsadzania sobie kołków w dupę i odpocząć od tumblr. Mój pierwszy pomysł - dotknąć zieloniutkiej, świeżo skoszonej trawy. Tematu szeroko pojętego bodyshamingu nie zamierzam się nawet dotykać. Osoby, które widziały wcześniejsze posty o tej tematyce znają moje podejście do tego.
Jak zwykle życzę Wam, drodzy użytkownicy więcej pokory i pomyślunku na wszystkie możliwe okazję.
Kulturalna wymiana poglądów only ❗
47 notes · View notes
pozartaa · 1 month
Text
Podsumowanie: kwiecień 2024
🫐Na wadze: Waga utrzymana. Niewielkie wahnięcie w środku miesiąca... Koniec właściwie taki sam. Kończę z BMI 18.5 nie powinnam na pewno schodzić niżej, więc tego się trzymam
Tumblr media
🫐 Limit k@loryczny: nadal około 2100 kca1 nie zmieniam od wielu miesięcy. Jest to wartość przy której nie tyje ani względnie nie chudnę. Wszelkie spadki mogę tylko zrzucić na karb tego, że nie zawsze się trzymam dokładnie tych 2100. Głównie udaje mi się dobić w dni w które jestem w pracy. Inne dni wychodzi różnie. Druga sprawa nie liczę też wszystkiego bardzo skrupulatnie na przykład dość luźno podchodzę do warzyw. Nie doliczam też kaw które piję z mlekiem (mleko 0.5% lub 0%)
🫐 Ćwiczenia: poza spacerami - nic. Nadal nie mam na to chęci i trudno. Mata czeka w szafie na lepsze dni lub moment kiedy uznam, że mi potrzeba pilatesu. 🙈
🫐Jedzenie: jem 4 posiłki dziennie plus przekąski w rodzaju owsianek, kisielków, batoników musli. Zwykle staram się gotować większość od podstaw ale w dni, kiedy mam mało czasu korzystam ze sklepowych gotowców.
🫐Statystyka kroków:
Tu zawsze był screen z apki ale niestety przepięłam opaskę do nowego urządzenia i liczy wszystko od nowa, więc dopiero w następnym miesiącu zobaczycie ile natuptałam
🫐 Było 9x Dzień Bez Liczenia Kalorii (DBLK) i 1x Cheat Day(CD)
W kwietniu zrobiłam 9 dni bez liczenia a w maju miało być ich już 10. Ale miałam co do tego głębokie przemyślenia. Odniosłam wrażenie, że prawie codziennie nie liczę...a przynajmniej w prawie każdy wolny dzień od pracy. Wyszło mi niemal pół miesiąca gdzie potencjalnie zjadam mniej niż powinnam ze strachu, że zjem więcej niż powinnam bo tak to odbieram.
DBLK ma swoje zalety szczególnie kiedy nie mam czasu na obliczenia i zbyt długie stanie w kuchni - bardzo się sprawdza. Ale zbyt duża ilość dni niewiedzy też mnie nieco wytrąca z równowagi. Dlatego nie zwiększam ilości DBLK w maju choć 10 to już była by taka równa "kwota" przy której można zostać.
🫐 Różności: Bardzo fajne jest to, że ja i S. możemy wspólnie dzielić pasję do Magic The Gathering. Gra bywa dla mnie źródłem stresów a nawet raz pogrążyła mnie niemal w odchlani rozpaczy w tym miesiącu... ale się pozbierałam i gram dalej. Poznaliśmy też lepiej prywatne ludzi z którymi się spotykamy na granie przy okazji imprezy u kolegi. Zawsze to fajnie znać kogoś innego niż ludzie z pracy. Zmieniłam też telefon co jest dla mnie źródłem niewielkiego stresu gdyż nie lubię zmian...
Co nowego w Maju:
🫐 ilość DBLK i CD zostaje taka sama 9 i 1.
🫐blog jest nadal o utrzymaniu wagi. Nie schodzę poniżej BMI 18.5. Idealne BMI dla mnie teraz to 19. Ważę się co 2 tygodnie w piątki
🫐kalendarz z rozpiską zmian i wszystkimi DBLK i CD jak zawsze w poście przypiętym.
🫐w tym miesiącu mam mały urlop i wypadaja też moje urodziny. Planujemy deser lodowy i jakiś wypad na obiad do restauracji.
🫐Zaczynamy grać a AD&D zobaczymy jak to pójdzie.
🫐muszę kupić sukienkę i buty na wesele, które mamy w czerwcu (nie moje 😆). Okropnie mi się nie chce.
36 notes · View notes
mikoo00 · 4 months
Text
Odkupiłem laptopa od brata Dałem mu 1 tyś złotych
Trzeba wymienić w nim dysk Znajomy ma to ogarnąć a brat jutro dostanie od niego laptopa :0 myslalem, że dopiero za miesiąc on mu go sprzeda i przywiezie
Zanim ja będę mógł używać tego od brata to trochę minie Nie wiem ile będę musiał czekać Ciesze się, że jest już mój *-* Ma więcej pamięci Brat dał mi też dysk przewodowy z ok 250/100 GB pamieci
Laptopa przywrócił do stanu fabrycznego mm czysty laptop bez śmieci w nim 🥰
Pobiorę sobie najpierw przegradarke operę gx i medibanga i na razie tyle mi jest potrzeba do szczęścia Niemoge się doczekać zabawy z nim hihi
Za miesiac może kupię sobie tablet graficzny o ile luty będzie urodzajny w godziny pracy i przyniesie w marcu dorodną wypłatę 🙏
Mało rzeczy mi ostatnio sprawia przyjemność szczerze powiedziawszy ale to miłe zaskoczenie, poprawiło mi nieco chumor
Również uśmiech na twarzy mamy Kupilem jej foremkę na babkę taką co mówiła, że marzyła od dawna w pepco ją dorwałem
Wydaje mi się że nic nie robiłem tego dnia ale jednak byłem dość produktywny
Ogarniałem ulotki z rozpiską meetingów AA, wydrukowałem, wyciołem wsm jest ich 33 Zaniosłem terapeutce Dałem je jak wychodziliśmy już Mówiąc właśnie, że chciałbym coś dać od siebie co mogłoby komuś pomóc Podziękowała mi i powiedziała, że powiesi w tej poradni i zawiezie je jeszcze w inne miejsca Myslalem, że będę bardziej się cieszył No ale dobra
Mówiłem dziś na grupie że chujowo sie czuje i jak dawałem terapeutce te ulotki to powiedziała, że jakby się coś działo u mnie i było mi ciężko w utrzymaniu abstynencji, to mogę zawsze do niej podejść porozmawiać Mile bardzo Mimo, że kończę to mogę liczyć nadal na ich wsparcie
Tym razem nie chce przychodzić tam by uzyskać je od wspolpacjentów ale w razie gdyby mi coś odwalało to chętnie skorzystam ze wsparcia terapeutek
Będę tez pamiętał o terapii pogłębionej Jednak się do niej nadaje 😆 Tylko nie mogę zapić Taki warunek
12 notes · View notes
trudnadusza14 · 7 months
Text
3.11.2023
Nie mogłam spać znowu.
Wyszłam z łóżka o 7 i postanowiłam zadzwonić do szkoły
Bo wiedziałam że no chyba trochę bezsensu pójść tam i np dowiedzieć się że nic mi więcej nie potrzeba bo wszystko do praktyk już mam
Więc postanowiłam najpierw zadzwonić
I faktycznie okazało się że mam wszystko więc poszłam od razu do lekarza
Nie dostałam przeciwbólowych,mam poczekać do wyniku rezonansu.
Zważyła mnie i okazało się że znów schudłam
Miałam potem zrobić też badanie krwi i bardzo łatwo się wkuli o dziwo 😅
Poszłam potem na spacerek i zrobiłam trochę zdjęć jesieni ❤️🍁
Tumblr media
Pojechałam potem autobusem do dietetyk i póki co niewiadomo czy ten nawrót jest spowodowany lekami,stresem czy jeszcze czym innym.
Dostałam określenie wieczny pacjent 😆
Zażartowałam że jakbym masakrycznie schudła to chyba mnie zamkną a dietetyk na to :
"przydałoby ci się "
Po praktykach mnie możecie zamykać śmiało 🤣
Potem miałam iść do dyrektora oddziału. Weszłam tam pewna siebie i dyrektor miał pacjenta więc porozmawiałam z sekretarką
Zapytałam się o praktyki i kolejna osoba myślała że ja na asystenta zdrowienia 😆
Ale powiedziałam że na terapeutę zajęciowego. Tak tej pani oczy zabłysły bo wiem że poszukują jednego. Dałam dokumenty spytałam czy coś jeszcze potrzeba i poszłam
Wróciłam do domu i poszłam do biedronki po zakupy.
Spotkałam wujka którego dawno nie widziałam więc porozmawiałam i poprosiłam o numer do kuzyna. Napisze do niego lub zadzwonię dziś albo w weekend
A potem od razu do biblioteki i na zajęcia
W drodze na zajęcia jakaś twarz jak mnie zobaczyła to się uśmiechnęła. Jako że nie ogarniałam kto to (jak zwykle nie rozpoznaje ludzi) to też się uśmiechnęłam ale niemrawo
Później ogarnęłam że to mogła być moja psychoterapeutka
No cóż trudno
Weszłam do budynku uśmiechnięta i przywitałam się z innymi. I graliśmy najpierw w Jenge a później w karty. Pierwszy raz grałam w karty i mi się spodobało
W międzyczasie jeszcze pomagałam przynieść rzeczy do picia i jedzenia oraz kubki.
Biegałam od sali do sali ciągle rozmawiając
I tak wgl terapeutka jak usłyszała że ostatnio chodzę na imprezy i widząc jak się zachowuje pytała się
"Gdzie podziała się ta strachliwa i zamknięta Wiktoria,ktoś nam podmienił Wiktorię"
A no możliwe 🤣
Ogólnie to wygrywałam w karty z mistrzami co w karty grali już wiele lat. Nie ma to jak początkujący górą 😆
A to żadna ustawka nie była bo dawno nie widziałam ich tak wkurwionych 🤣
Porozmawiałam też z terapeutką o sytuacji w domu. Że też nie wpadłam by pogrozić mojej mamie niebieską kartą. Może to jest plan 🤔
Zobaczymy czy to coś da. Jak tylko będzie chciała mnie uderzyć to groźba
No i terapeutka boi się że nie dam rady skoro nie jem i nie śpię. Myślę że dam radę w takim trybie
Po zajęciach wróciłam do domu i czytałam sobie książkę a potem gra i telewizja
Oglądałam swoje ulubione "Śmierć na 1000 sposobów" jednocześnie bawiąc się z kotem
I napisał do mnie jakiś gościu twierdząc że wyglądam mu na 45 letnią mamuśkę i się pytał czy zostałabym jego sponsorką
Say what 😂
Bo ten. Ostatnio grając w grę na Fejsie niechcący wcisnęłam "zagraj z" i się przyczepił
Przeprosiłam tłumacząc sytuację ale nie pomogło.
A dokładniej napisał mi :
"Ty milfie,nie napastuj mnie"
Sprawdziłam co to do cholery milf i tu chodzi że to atrakcyjna mamuśka 🤣
Podziękowałam że miło że uważa że jestem atrakcyjną. I ten zamiast sobie odpuścić nawijał dalej
A ja zamiast jak zwykle się bać że coś mi się niechcący wcisnęło i będę miała przez to problemy tak pewnie siebie z nim rozmawiałam.
Aczkolwiek powiem wam naprawdę że nie ogarniam tego slangu młodzieżowego. Nigdy nie ogarniałam i nie ogarniam dotychczas
Masakra z co niektórymi. Bynajmniej się pośmiałam
Miałam potem horror "Halloween" po tym horrorze następny horror "Krwawe Halloween" i nawet mi się podobało choć nie boje się horrorów. Zamiast tego to się zastanawiałam co kieruje psychopatami
No i tak ten dzień się skończył
Także ten do zobaczenia
Trzymajcie się kochani 💜
17 notes · View notes
polskie-zdania · 2 years
Text
Jej dom nie był miejscem dla tchórzy, dlatego prawdopodobnie nadal stał pusty. Kochała tak odważnie jak żyła i zasługiwała na to, by pokochano ją równie niepowstrzymanie. Działki na jego wybudowanie szukała jakiś czas. Stawała w centralnym punkcie terenu i sprawdzała czy to właśnie ten widok, na który chciałaby patrzeć przez resztę życia. W poważnych decyzjach nie była szybka, ani trochę, natomiast gdy już je podejmowała, była w nich do bólu stała. Znała dobrze siebie i swoje potrzeby, dzięki temu rzadko zdarzało jej się wahać. Dom postawiła ostatecznie na wzgórzu prawdy i faktycznie, miała z niego naprawdę wspaniały widok. Nie był zbyt duży, ponieważ nie chciała się w nim gubić ani szukać. Był optymalny. Taki w sam raz, by pomieścić wszystko, co było dla niej ważne. Drzwi do niego nie stały otworem, ale nie były też zamknięte na cztery spusty. Sąsiedzi mówili, że dłuższy czas wystawała na progu, tak jakby czekając na kogoś, ale ten ktoś nigdy nie nadjechał i pewnego dnia spojrzała w dal ostatni raz i od tamtej pory jej tam nie widzieli. Prawdopodobnie poszła robić swoje, co wnioskowali głównie po tym, że dwa razy w tygodniu biegała nago po ogrodzie z mieczem samurajskim w rękach (a przynajmniej robiła to zawsze wtedy, gdy przychodziła burza). Drzwi zostawiła uchylone na kilka milimetrów, czasami przebijało się przez nie światło. Chętni mogli zajrzeć do środka, bo nie postawiła przed żadnego muru ani płotu. Chętni mogli zajrzeć do środka, a reszta przebiegu wizyty zależała już w zasadzie tylko od ich manier, ale z tego, co mówili, większość rezygnowała tuż przed drzwiami i co ciekawe, tylko po to, by później cyklicznie wracać i wystawać jej pod drzwiami, patrząc martwo w okna. W środku było dużo jasnej przestrzeni. W zasadzie jej wnętrze odzwierciedlało wnętrze. Raczej nie gromadziła rzeczy, ceniła sobie ludzi, czas i zdarzenia. Nie była pedantką, ale lubiła porządek i przejrzyste sytuacje. Nie kolekcjonowała pierdół ani prawdopodobnych przydasiów na zaś. O niezbędne bardzo dbała, zbędne zaś wylatywało przez drzwi szybciej, niż się pojawiło. Jeśli już wejdziesz do środka i akurat dobrze trafisz, możesz zastać ją tańczącą w salonie. Bądź wtedy cierpliwy, bo z pewnością Cię wtedy nie zauważy. W kuchni, jak zawsze, będzie stała czysta wódka, więc zrób sobie drinka. Usiądź na kanapie lub dołącz do niej. Dołączysz? Dołącz. To kobieta, która, jak mało co, ceni sobie odwagę. Nie rezygnuj. To kobieta, która nie bawi się w konkursy. Nie poddawaj się. To kobieta, która pomoże Ci dostrzec w Tobie wszystko to, czego sam nie widzisz. Uśmiechnij się. To kobieta, której nic więcej nie potrzeba.
Marta Kostrzyńska
78 notes · View notes
harmony-and-peace · 9 months
Text
Dieta intuicyjna cz. II
Jedząc intuicyjnie szybko przekonasz się, że dieta to nie tylko zakazy i nakazy. Pozwolisz sobie jeść tylko to, co lubisz, i na co naprawdę masz chęć. Jednocześnie przestaniesz krytycznie oceniać każdy swój wybór żywieniowy.
Dieta intuicyjna kontra zaburzenia odżywiania?
Dieta intuicyjna zapobiega też zdecydowanie zaburzeniom żywieniowym. Jedząc dokładnie tyle, ile potrzeba i to, czego się naprawdę potrzebuje, jest dużo mniejsza szansa by wpaść w anoreksję, ortoreksję czy kompulsywne podjadanie. Osoby jedzące w ten sposób nie zapychają się tortem aż nie będą w stanie na niego już patrzeć – skosztują kawałek i resztę zostawią innym. Nie mając poczucia konieczności zjedzenia wszystkiego, by się nie zmarnowało, jednocześnie nie czuje się też braku swoich ulubionych potraw.
Co jeszcze zyskujesz?
Pozbywasz się wyrzutów sumienia, a jednocześnie nie czujesz, że wiecznie jesteś na diecie. Tym samym zyskujesz większą kontrolę nad swoim ciałem. Już nie czujesz, że wystarczy głęboki wdech na dziale z pieczywem i rośnie Ci pupa. Wiesz, że nic nie ma prawa Ci urosnąć, bo nie wrzucasz w siebie więcej, niż powinnaś! Poprawia się Twoja samoocena i wzrasta pewność siebie. To właśnie w takich drobiazgach najłatwiej jest odzyskać panowanie nad sobą w trudnych chwilach!
Niedietetyczne efekty intuicyjnego jedzenia!
Oprócz tego, że intuicyjna dieta może przynieść korzyści biologiczne, osoby ją stosujące zaczynają też obserwować inne jej zalety. Zmienia się ich sposób postrzegania świata. Nie żyją już tak konsumpcyjnie. Widzą, że dotychczas kupowały za dużo i jadły za dużo. Są w stanie bardziej precyzyjnie określić, ile wędliny potrzebują i ile naprawdę zjedzą, zamiast kupować na zapas. Tym samym szanują swoje środowisko i swoje własne ciało. Co więcej – konsumpcjonizm przestaje mieć dla nich znaczenie również w sferze pozażywieniowej. Osoby jedzące intuicyjnie kupują również intuicyjnie ubrania czy kosmetyki. Są dużo bardziej świadome pod wieloma względami!
7 notes · View notes
myslodsiewniav · 11 months
Text
Zaskakująco: wyszło, że wpis o finansach i zmierzeniu się z bolesną raną...
Wczoraj, 11 lipca 2023 r.
NIE KUPIŁAM: karnetu miesięcznego na siłkę i saunę, chociaż bardzo to rozważam. Nie chciałam nic kupować pod wpływem chwili po prostu, a im więcej czasu upływa od tej impulsywnej potrzeby tym bardziej jestem przekonana, że na ten urlop potrzebuję tego. Tylko jeszcze zreaserchować muszę co wyjdzie najkorzystniej.
KUPIŁAM: narzędzia do wykonania obrazka dla siostrzeńca, mapę turystyczną Sudetów (w zasadzie kupił ją mój chłopak, był zajarany straszliwie, bo na tej mapie widoczne są wszystkie rodzaje górek, jakie nas interesują obecnie - typ jest szczęśliwy, bo mapa jest laminowana, daje vibe '90, z on lubi wszystko co stare lol xD, a ja się cieszę, bo mapa ma możliwość zaczytywania kodu QR i nawigacji dokładnej, satelitarnej jak w appce MapaTurystyczna - dzięki czemu nie będziemy powtarzać scen z mojego dzieciństwa, gdy rodzice kłócili się nad mapą) oraz książkę "Droga Artysty" - dziś zaczynam trzytygodniową podróż z ćwiczeniami yey! :D :D :D
NIE ZROBIŁAM: dodatkowego CV pod marketing (a chcę i czuję, że to w chuuuuj ważne), zadania rekrutacyjnego o którego sposobie czytam, dokształcam się i którym jaram się tak kosmicznie, że nie mogę do niego przysiąść, bo z nadmiaru emocji po prostu kozłuję jak kauczukowa piłeczka na krześle, muszę wstać, przejść się i uspokoić, bo emocje mnie rozsadzają. ADHD przeszkadza czasem - jaram się, że coś ROBIĘ, a potem z tych emocji okazuje się, że NIC nie zrobiłam i wpadam w panikę. :/
Nie zmontowałam też filmiku - nie wystarczyło mi na to czasu. A mam kilka pomysłów na rolki i kilka materiałów na rolki. Ale to takie czasochłonne! xD
ZROBIŁAM: odespałam (i dziś też :D ), przeczytałam dwa komiksy, zrobiłam wraz z partnerem zakupy na najbliższy tydzień, przygotowałam dla nas śniadanie - i to takie WOW, bo po ostatnim miesiącu stresu weszły w końcu WARZYWA! Bez comfortfooda (białe bułki z twarogiem, pomidorem i cebulką - w czerwcu nawet jeżeli miałam przygotowane coś innego na śniadanie to potrafiłam i tak wybrać się do sklepu i zrobić sobie moje danie do kompulsywnego objadania się :( nie jadłam tego dużo, jak kiedyś, do bólu dziąseł i żołądka, ale WIEDZIAŁAM co i po co robię, a i tak ta potrzeba zjedzenia tych bułek była we mnie silniejsza...) Przygotowałam wczoraj wieczorem chrupiące, smakowite, czasochłonne śniadanko. Mniam. Obydwoje jesteśmy content :P.
Znalazłam też w księgarni książeczkę o lisku - bo chyba nie pisałam o tym... Moja sis podczas ciąży postanowiła udekorować pokój synka. Miało to sens, przede wszystkim związany z ich aspektem psychicznym, by ten pokój nie stawał się pokojem dziecka szybciej niż będzie pewne, że to dziecko pojawi się na świecie. Dlatego dotychczasowe biuro Szwagra całkiem niedawno zmieniło się w pokoik malucha: jak rozpoczął się 2 trymestr, to ruszyli z tapetowaniem, mebelkami itp Inspiracją był ich wspólny wyjazd, ostatni na jakiś-czas w góry - wylądowali w ślicznym domku do wynajęcia, który nazywał się "lisia norka" czy coś takiego. Wnętrze turkusowo-niebieskiego domku tak zachwyciło moją siostrę (były tam wszelkie rękodzielnicze pierdołki z liskami, książki o liskach, poduszki, talerzyki itp itd), że stało się inspiracją do urządzania pokoiku dziecka. Wspominałam, że podsyła mi non stop dzikie zwierzątka i że je maluje, nie? No to właśnie o to chodzi, że WIELKIE drzwi szafy typu komandor, dwie płyty o wymiarach łącznie mniej-więcej 2,80m x 2,30m, moja siostra od ponad miesiąca zmienia w wielki obrazek przestawiający zaczarowany las. Drzewa o niebieskich liściach, rudy lisek śpiący na gałęzi z rudą kitą zwisającą pośród gąszczu liści, króliczek nasłuchujący na pniaczku, grzybki, a na grzybkach leśne wróżki. Od wczoraj skończony obraz jest już zamontowany w pokoiku małego. Wyszedł pięknie.
[W ogóle siostra przyznała, że jednak woli akryle od akwareli - że nad akrylami łatwiej jest zapanować, a akwarela swoją nieprzewidywalnością jest po prostu frustrująca. Trzeba wiele porażek przeżyć, wiele obrazków na straty spisać, zanim osiągnie się pożądany efekt - a w akrylu widać progres obraz za obrazem. Zgadzam się. Totalnie. Dlatego kocham akwarelę - uczy pokory i daję zastrzyk satysfakcji jak WYJDZIE to, co faktycznie chciało się uzyskać. Ale to też ciekawe spostrzeżenie.]
To dla mnie jest trochę symboliczne - bo ja zawsze kochałam liski, moja siostra dotąd tygrysy (2 dni temu mówiła mi, że jak skończy malować wilka to bierze się za malowanie "swojego" tygrysa). Lisek podczas tej szamańskiej wędrówki podczas ceremonii kakao okazał się być moim zwierzęciem przewodnikiem (moja siostra przy okazji takiego samego doświadczenia widziała ofc tygysa xP). Więc odczytuję to jako taki symbol: siostra przypisuje synkowi patrona "mojego" i przy tym mały będzie miał ten sam (no, niemal - inny żywioł) znak chińskiego zodiaku co ja. Więc tym bardziej emocje bardzo mi tu grają. Dostanie ode mnie obrazek właśnie nawiązujący do tego znaku naszego wspólnego, a zarazem korespondujący z całą aranżacja pokoiku w leśne zwierzątka :D...
Anyway - jak zobaczyłam wczoraj w księgarni książeczkę dla dzieci 0-2 lataka o tytule "Dobranoc lisku" to WIEDZIAŁAM, że może teraz nie jest to jeszcze najrozsądniejszy zakup (w sensie, że na razie, dopuki nie znajdę pracy nie powinnam kupować impulsywnie rzeczy), ale mój siostrzeniec dostanie tą książeczkę ode mnie. Siostra też się zgodziła na ten zakup (wolę z nią ustalać - nadgorliwość to pierwszy stopień do piekła, sama też doceniam szanowanie mojego zdania na temat kupowania mi ciuchów :P). Jak niuniek będzie straszy dostanie.
Bardzo mnie tak książeczka rozczuliła.
A mój chłopak obadał już jakie klocki Duplo od nas dostanie hehehe (ze starymi samochodami ofc xP będzie indoktrynacja od małego) :P i ewentualnie, jakie zestawy LEGO powinniśmy sobie sami sprezentować. Mamy kilka fajnych typów.
Koniec dygresji.
Wracając do tego, co ZROBIŁAM: doszkoliłam się wciąż z finansów.
Uczciwie przyznaję, że robię to od kwietnia-maja. Dopiero teraz nie czuję WSTYDU i FRUSTRACJI, że nie mogę być w innym miejscu. Dopiero teraz mam na tyle dystansu do swojego życia i tych wydarzeń w nim, które powodowały mój WSTYD.
I nie bez znaczenia jest fakt, że słucham o finansach z ust kobiet. Nie wiedziałam nawet, że to tak dla mnie ważne. To znaczy nie mam problemu z tym, aby mężczyźni wykładali o finansach! Nie o to chodzi. Chodzi o coś, co we mnie budziło frustrację i kolejny lęk: że zajmowanie się finansami to działka nie dość, że dla osób, które wywodzą się z innej klasy, które więcej mają (tj. zaplecza kulturowego i bezpieczeństwa dochodowego/materialnego), ale zarazem, że wejście w grono ludzi, którzy ogarniają jak w finanse będzie oznaczać KOLEJNĄ tak dobrze znaną KAŻDEJ kobiecie przeprawę: nim zostaniesz potraktowana poważnie i merytorycznie, nim bez oceny dostaniesz specjalistyczną poradę odnośnie caseu swoich finansów i analizę potrzeb, musisz udowodnić, że jesteś kompetentna, inteligentna, że nie jesteś "taka jak inne kobiety" (w tym sensie, że najpierw musisz pokazać, że jesteś innym człowiekiem płci żeńskiej, niż ten, którego zna specjalista od finansów i w wyniku czego założenia na temat tego, "jaką kobietą jesteś" projektuje na Ciebie np: że tata lub mama płaci za moje studia, albo, że kupujesz kompulsywnie buty itp itd). Bałam się, że będę musiała zacząć od tego, żeby przede wszystkim udowodnić, że jestem CZŁOWIEKIEM, bez szufladki na "kobieta", że nie przepierzam wszystkiego na głupiutkie paznokcie, fryzjera czy kosmetyczkę (bo "kosmetyczka" nawet teraz w niektórych grupach społecznych jest identyfikowana jako taki McDolnald's dla rozrzutnych kobiet, gdzie świadczy się jakąś "głupiutką" usługę za którą płaci się krocie, ale kobiety "muszom" tam iść i kropka - a to cała koninktura patriarchatu, klasyczny kulturowy gender i jakoś ta "głupiutka usługa, ale niedorzecznie droga" nikomu z tych kręgów się nie łączy z bardzo wygórowanymi wymaganiami wobec tego jaka kobieta jest "kobietą zadbaną" w oczach społeczeństwa). I to okay, jeżeli ktoś ma potrzebę chodzenia do fryzjera, na paznokcie czy korzystania z usług kosmetyczki - to wszystko jest okay, to wszystko dla ludzi i nie uważam tego za głupie potrzeby. Użyłam tego uproszczenia, żeby pokazać jakiej metki się obawiałam i z jakimi problemami bałam się, że nie znajdę zrozumienia u MĘZCZYZNY będącego SPECJALISTOM OD FINANSÓW.
Zawsze mnie to irytowało.... frustrowało... wkopywało w poczucie wstydu i winy.
Kurde, od kiedy skończyłam 21 lat utrzymuję się sama! Utrzymywałam chorą mamę, chorego tatę ( w trochę późniejszym etapie życia) i nastoletnią siostrę. Utrzymywałam też narkomana! xD I chociaż byłam w dupie i w bagnie po tym związku, to WYSZŁAM z tego na prostą.
Jako młoda dorosła potrzebowałam wsparcia, przewodnictwa, nauki jak to robić, żeby było dobrze - to normalne, byłam młodym człowiekiem stawającym pierwsze kroki w dorosłość. A rodziców przez wypadki wtedy zabrakło i wszyscy pozostali dorośli członkowie rodziny uznali, że po prostu muszę to ogarniać i tyle, przecież jestem taka "dojrzała ponad wiek". W sumie nikt mi tego nie powiedział, ale wszyscy członkowie rodziny dzwonili pytając mnie jak się w tym wszystkim trzyma tato, czasem pytali o siostrę. Jakbym ja nie straciła mamy i moje życie się nie wywróciło do góry nogami. Pytano czy jakoś tata daje sobie radę itp - jakbym to ja była jego opiekunką, a nie na odwrót. Myślę nawet, że nikt tego nie kwestionował, nie zastanawiał się nad tym - ot, po prostu ja jestem starsza, jestem zaradną dziewczyną (bo byłam zaradnym, odpowiedzialnym dzieckiem), więc muszę być teraz odpowiedzialna za rodzinę, a moja siostra to wesoły, młody, łobuzujący, kolorowy ptak u wejścia w dorosłość. Tak wtedy czułam, że nas dwie widziano: ja jestem "dorosła", a moja siostra "młodziutka". Dobrym przykładem na to jest fakt, że najbliżsi bracia taty, ich żony, dzieci (moi kuzyni) dopiero kilka lat temu próbowali w rozmowie ze mną coś tam na osi czasu ustalić. I wyszło im, jakimś cudem, że jestem od siostry "PRZECIEŻ STARSZA O 5 LAT" - gdy ja się roześmiałam rozbawiona tym założeniem i przypominałam, że "ciociu, przecież jestem młodsza o 4 lata od twojego syna, a moja siostra o 6 lat. W takim razie jak mogłabym być starsza od siostry o 5 lat?", a na to ciocia (i kuzyn zresztą też), przyznają jak oczywistą-oczywistość, że no przecież wiadomo, że jestem młodsza od niego o 4 lata, że siostra jest od niego młodsza o 6 lat, ale od siostry przecież jestem starsza o 5 lat, nie? Czy o 4 lata? - dopytuje zdziwiona ciocia, bo nagle jej coś w rachunkach zaczynało nie stykać, ale nie przyjmowali prawdy do wiadomości. A ja przypominam, że mnie i moją siostrę dzieli 1,5 roku różnicy. Nie 4, ani 5. Tylko ledwie rok z hakiem, dokładnie 16 i pół miesiąca różnicy. To trochę zatkało ich i wciąż jak to wraca w rozmowach to szokuje moją rodzinę... Za tym 1,5roku różnicy wieku między moim rodzeństwem zawsze podąża długa, bardzo długa cisza. Rozmowa wtedy zamiera i sama nie wiem czemu: czy członkom rodziny jest wstyd, że coś z obliczeniami im nie styka czy chodzi o coś innego? Nie wiem. Robi się w takich chwilach niezręcznie... I trudno mi o tym nie myśleć w kontekście tego jak samotna byłam mając te 21 lat - że MOŻE w tych chwilach niezręczności pada na nich świadomość, że jestem dużo młodsza niż myśleli? Że MOŻE od razu - tak jak ja w tych chwilach - myślą "OMG, oni myśleli, że gdy mama miała wylew, a ojciec uciekł to ja byłam 25-26 letnią babką po studiach?". Ale zaraz wraca myśl o tym, że to mój pryzmat spojrzenia na te wydarzenia, bo przecież być może oni teraz nie pamiętają. To było tak dawno i cała rodzina z tego wyszła. A ja o tym myślę w kontekście tego, że tylko to może tłumaczyć krewnych, kiedy mnie tak zawiedli, gdy miałam te 21-lat i zostałam sama... Może też chodzić o to, że zarazem WIEDZĄ, że w kontekście odniesienia do swoich dzieci jestem o te wspominane "XXXlat młodsza" (bo jestem jedną z najmłodszych osób w rodzinie - najstarszą z najmłodszych, o!), ale z uwagi na fakt, że oni wszyscy mają dzieci z różnicą wieku 4-9 lat to tak samo myślą o nas? Inna sprawa to mogę się im zlewać z moim nieżyjącym bratem: umarł jako niemowlę, moi rodzice to przeżyli, starali się o dziecko i pojawiłam się ja, kolejne niemowle. Może rodzeństwu taty ta przerwa nie wydawała się tak duża? Może im się to zlało: mama miała niemowle, przerwa, mama wciąż ma niemowlę? A potem była mała dziewczynka i drugie niemowlę. Mój brat faktycznie byłby starszy od mojej siostry o 4 lata. Ode mnie o ponad 2. Może stąd ta cisza, która zamiera przy rozmowach z rodziną? Ciekawe, czy wtedy, gdy mama miała wylew, a gdyby mój brat żył to on jako 23-latek nosiłby na sobie to brzemie, które ja nosiłam? Czy byłby samotny jak ja? Ech...
Gdy tyle osób, ostatnich osób ważnych w moich życiu, rodziny, miało do mnie wtedy pretensje i wymagania względem tego, bym ogarniała finanse całej gałęzi mojej rodziny na poziomie MASTER, gdy krytykowano mnie za to, że np: nie wysłałam siostry (tj. "dziecka") na wakacje, a mamy na taką-a-taką rehabilitacje. Gdy ciocie lub wujkowie mnie pytali o to ile pieniędzy i na co przeznaczam, a potem, zamiast pomóc to lepiej zorganizować po prostu wytykali mi, że robię to ŹLE. Robiłam to najlepiej jak potrafiłam... To było jak kopanie leżącego: znalazłam się w sytuacji, która potrafi przygnieść dojrzałych ludzi, a ja miałam tylko 21 lat, jednego dnia byłam beztroską nastolatką na koncercie w Katowickim Spodku, a kolejnego dnia byłam najbardziej kompetentną osobą w rodzinie, pocieszycielką, oparciem i osobą, którą się pyta o to co teraz będziemy robić, jak dalej żyć, za co, kiedy, z kim rozmawiać w kwestii załatwiania leczenia itp. Ja się stałam rodzicem dla moich rodziców i siostry. Z dnia na dzień.
Kurde. Podziwiam tą dziewczynę.
I w chuuuuj jej współczuję tego, jak bardzo samotna była, jak bardzo zagubiona, jak bardzo przybita. I jak niesprawiedliwą miarę do niej przykładano i krzyczano, że do tej miary nie udaje jej się sprostać...
Kurde, nigdy chyba nie pisałam o aspekcie finansowym tamtego okresu w moim życiu i teraz po prostu łzy płyną nad klawiaturą. Coś uwalniam. Jednocześnie mam dystans do tego, nie czuje bólu, ale NAPISANIE TERAZ TEGO wylewa ze mnie łzy i gorzkość, która nawet nie wiedziałam, że była zakorkowana. Czuję w tej chwilii ulgę, łatwiej mi się oddycha, ale też potrzebuję płakać...
Być może ta ostra krytyka w okresie w którym cały mój świat się zawalił, w którym nie było nikogo do wsparcia (wiedzą chociażby - mam o to żal do "dorosłych" w mojej rodzinie, którego się wstydziłam i który nadal we mnie powoduje wstyd; przecież nikt nie miał obowiązku mi pomóc lub chociażby przytulić... A tak wtedy potrzebowałam, żeby ktoś mnie przytulił... Byłabym tak boleśnie SAMOTNA, gdyby nie mój przyjaciel przychodzący przez cały rok, regularnie, po pracy, parzący mi mocną herbatę - bez słowa, nie wiedziałam co mu powiedzieć i on nie wiedział co mi mówić - który na godzinie dziennie ze mną siadał przy stole w kuchni i obejmował, a ja płakałam po prostu... to dla mnie WIECEJ znaczyło niż cokolwiek innego, gdy ktoś był bym mogła opłakać moją mamę, bo moja mama, ta która mnie wychowała, wtedy na zawsze odeszła... Ani tato, ani siostra nie chcieli mnie przytulać - byli wściekli, gdy o to prosiłam. A bardzo o to prosiłam! A oni tym bardziej się na mnie wkurzali! Przeżywali to po swojemu. Teraz to rozumiem, wtedy czułam się opuszczona, niekochana, odepchnięta. Czułam odrącana... i potrzebna tylko wtedy, kiedy spełniałam ich oczekiwania wchodząc w rolę zaradnej matki). Krytyka wtedy, kiedy nie miałam za grosz bezpieczeństwa, gdy miesiącami byłam nastwiona na walkę o przetrwanie, w którym mama się zredukowała do niemowlęcia, siostra wyżywała na mnie swój młodzieńczy bunt, a ojciec "wyjechał zarobić na nasze utrzymanie" bez słowa, z dnia na dzień, zostawiając mnie bez grosza przy duszy, ale z przesłanym potem telefoniczne groźnym przekazem "nie waż się nawet brać dziekanki! Masz studiować!". Był może ta ostra krytyka ludzi z doświadczeniem życiowym, starszych, wobec których czułam respekt, tym bardziej mnie przeraziła i odepchnęła zupełnie od PRÓBY lepszego ogarniania finansów? Może nawet to jest jakiś aspekt traumatycznych doświadczeń z tamtego okresu - bo wtedy boleśnie przekonałam się, że pieniądze są CHOLERNIE POTRZEBNE, ale zarazem nie wolno o nich rozmawiać, chyba, że z pozycji kogoś kto ma ich dużo? Nie wiem. Bała się w ogóle o tym aspekcie z kimkolwiek rozmawiać, bo BAŁAM SIĘ, że zostanę skrytykowana, osadzona w szufladki, że najpierw będę musiała udowadniać, że zasługuję na szacunek, bo robię wszystko co w mojej mocy by było jak najlepiej... A jak potem wychodzi to konsekwencja tego, że nie wiem jak to robić lepiej...
I co? I kurwa. Nie wiedziałam JAK, a jednak udało mi się wyjść z totalnego bagna finansowego po zerwaniu z exem, udało mi się utrzymać siebie i siostrę, przy tym zdobyć doświadczenie zawodowe (i przekonać się, że nie chcę tak pracować), udało mi się opłacać wynajem 2 mieszkań, media, rehabilitacje. Nie miałam na wakacje - fakt. Ale kuuuuurde, jestem całkiem niezła w finansowy tetris.
Może stąd się wzięło to, co mi towarzyszyło od lat: STRACH I WSTYD?
Nie wiem, być może.
Napisanie tego wszystkiego powyżej było cholernie trudne...
A teraz chłonę wiedzę z dwóch źródeł: od kobiety, specjalistki od inwestowania, od zarządzania ryzykiem i uczącej jak ogarniać swoje finanse w przestrzeni dla kobiet (pracujących i przedsiębiorczyń) oraz z drugiego źródła: od osoby niebinarner, specjalizującej się w pomaganiu ogarniania finansów osób nieneurotypowych, o nastawieniu antykapitalistycznych i w myśl idei feministycznej.
To jest TAKA ULGA!
To jest - póki co - taka bezpieczna przestrzeń.
Czuję się tak zafascynowana tematem, a zarazem robię notatki i sprawdzam co u mnie lepiej się sprawdzi.
OD razu przechodzimy do konkretów. Od razu szukam rozwiązań dla siebie, dla mojego przypadku. Nie muszę zaczynać od zaciskania zębów na wykładzie, gdy prowadząca zrobi żart o głupiutkiej lasce, blondynce z kawałów, która poszła i wydała całą wypłatę na lakier do paznokci. BO TAKICH ŻARTÓW NIE MA! Bo nikt tu nie trywializuje potrzeb kobiet, mężczyzn, osób o innej orientacji czy zasobach - czy to majątkowych czy psycho-nerologicznych. Czuję się tu traktowana z szacunkiem. Czuję, że nie będę zawstydzania ze względu na sobie problemy czy potrzeby.
Rozbawiła mnie jedna z anegdot przytaczanych przez jedną z prowadzących program: dotyczyła zachowania jakie wynika z neuroatypowości, rosnącego napięcia, które NIEPOZWALA na ogarnięcie tematów, które budzą wielkie emocje. I to co sprawia problem dla tej osoby dla innej osoby, która nie odczuwa takich emocji (w ogóle lub w zetknięciu z danym zagadnieniem, tematem) może wydawać się śmieszne, niedorzeczne, wręcz niepoważne i komediowe. Takim przykładem było LOGOWANIE SIĘ DO SWOJEJ BANKOWOŚCI ELEKTORNICZNEJ, aby sprawdzić jakie ma się usługi aktywne, jakie oprocentowanie kredytu, karty, lokaty czy aby prześledzić historię konta. Że w takich przypadkach MOŻNA prosić o wsparcie przyjaciół lub życzliwych osób, a nawet SPECJALISTY OD FINANSÓW, bo dla osób atypowych może to być PROBLEM budzący irracjonalny lęk (z natury lęk jest irracjonalny, masło maślane) nie-do-przeskoczenia, taki WIEKSZY NIŻ ŻYCIE, który wynika z innych, wcześniejszych doświadczeń i traum.
To jest MOJE.
To jest opis tego jak funkcjonowałam i jak NIKT nie potrafił tego zrozumieć!
Otwieranie KAZDEJ KORESPONDENCJI dla mnie równało się z PANIKĄ, PŁACZEM i BEZSENNOŚCIĄ. Zbierałam się całymi dniami myśląc o tej kopercie z banku i zgadywałam jaką wiadomość może zawierać. Śniłam o tym koszmary! Umawiałam się telefocznie/przez komunikator z przyjacielem, żeby przyszedł i trzymał mnie za rękę, kiedy będę otwierać kopertę. Nie byłam w stanie z nerwów przeczytać tekstu - on czytał i mi streszczał.
Ba!
Jak w 2019 r. dostałam mandat za jazdę tramwajem bez biletu, a potem zamiast go opłacić kupiłam za tą kasę bilet na koncert Taco Hemingwaya (i nadal uważam, że było warto - to była nieodpowiedzialna decyzja, której nie żałuję: postawiłam na swoje przyjemności NAJPIERW, jeden z nielicznych razy w moim życiu, kiedy byłam rebel i pogodzona z konsekwencjami w momencie decyzji) i po dwóch miesiącach przyszło upomnienie. Byłam dorosła. Byłam w terapii. Byłam pogodzona z tym, czego dotyczy mandat. A i tak z nerwów nie potrafiłam tego odczytać xD - po prostu patrzyłam na litery i nie wiedziałam co to oznacza, czasem rozumiałam SŁOWO, ale już zapominałam co oznaczało poprzednie SŁOWO, wracałam i nie rozumiałam. LĘK, że coś spierdoliłam był tak silny, a jednocześnie świadomość tego o co w tej korespondencji chodzi była dla mnie tak przejrzysta, że po dłuższej chwili próby uspokojenia walącego (zdawało by się, że bez powodu) serca i tornada myśli (czy to objaw ADHD? Hymm?) po prostu zadzwoniłam do MPK i prosiłam, żeby mi powiedzieli co napisano w korespondencji, bo z nerwów nie potrafię tego odczytać. I zdawałam sobie sprawę jak głupio to brzmi xD. Nie byłam przestraszona - byłam boleśnie konkretna, spokojna, czułam napięcie w ciele i czułam ZŁOŚĆ na samą siebie, że z nerwów nie ogarniam CZYTANIA. To mnie wkurwiało! Pani z MPK mi wszystko przeczytała xD i wyjaśniła co muszę zrobić. W tamtym momencie czułam się zła, ale też zadowolona z siebie nieprawdopodobnie, bo ogarnęłam coś pomimo tego, że zmysły nie pozwalają mi ogarnąć. Czułam się jakbym kurde walnęła sama sobie szach mat! Wygrałam! I zrobiłam wszystko jak trzeba, wysłałam przelew, wyszłam z długu itp. W 30 minut, bez niepotrzebnego stresu (serio, kiedyś "niepotrzebny stres" potrafił trwać miesiącami, tak bałam się odczytania wiadomości, logowania na konto, rewizji wydatków i wszystkiego co wiązało się z pieniędzmi) załatwiłam sprawę mandatu. To jest moim zdaniem historia sukcesu przezwyciężania swoich lęków.
Przy czym nigdy nie miałam problemów z odczytywaniem korespondencji w pracy lub do pracodawcy. To zawsze była bułka z masłem, natomiast jeżeli coś dotyczyło mojego życia... List w skrzynce z banku lub odebranie telefonu stawały się czymś nie do przeskoczenia.
Chociaż NIGDY na terapii mój problem z odczytywaniem korespondencji nie był bezpośrednio adresowany - być może nie był rozumiany? Bo dla mnie to był BIG DEAL. Mówiłam o tym wielokrotnie. Moja Ania potrafiła ze mną o tym rozmawiać w kontekście "od kiedy tak masz?" itp (i myślę, że dziś, podczas pisania połączyłam kroki skąd mi się wziął strach przed omawianiem finansów - tego aspektu na terapii nie poruszałam), a na tej wcześniejszej terapii na której byłam jedna psycholożka poradziła mi, abym się modliła (tj. nie rozumiała i potem dopytywała czy ja w ogóle się modlę... to tak bardzo nie grało z momentem życia w którym byłam, z moimi problemami, z faktami z którymi się stykałam i z moim stosunkiem do wiary, że czułam się absolutnie zagubiona po takich spotkaniach... Myślę, że to nie była najlepsza specjalistka, bo chociaż z perspektywy widzę, że miała masę empatii w sobie i dużo próby zrozumienia o czym do niej mówię :P, to jednak nie potrafiła chyba przyjąć, że jej klientka/pacjentka ma inny system wartości, inne potrzeby i szuka innych rozwiązań niż te, które ona sama uważała za odpowiednie - nie chciałam modlitwy, ani medytacji. Potrzebowałam najpierw skontaktować się z sobą, znaleźć narzędzia do tego by poczuć się na tyle bezpiecznie by radzić sobie z własnymi emocjami...), a ten zespół od terapii behawioralnej po prostu traktował moje KOSMICZNE napięcie związane z odbieraniem korespondencji/telefonów/logowaniem do bankowości elektronicznej jako takie łatwe do zbycia, jako mały problem, po prostu ja mówiłam "mam z tym olbrzymi problem, nie mogę spać ze strachu na myśl o tym, co jest w tym liście, a jak go otworzę, to jestem tak spanikowana, że nie mogę go przeczytać. Jednocześnie czuję, że nie ma odwrotu i muszę przeczytać, bo już przecież otworzyłam i chcę to mieć za sobą, ale nie jestem w stanie z nerwów przeczytać tego, więc wpadam w panikę i płacz, bo czuję się bezsilna, chociaż zbierając całą odwagę jaką mama podjęłam krok, który mnie przerażał.", a na to Pani Ka. że "no dobrze, tak masz, bo jesteś jeszcze niedojrzała" - myślę, że ona też chciała dobrze, mówiąc mi, że jestem "niedojrzała", gdy miałam 23 lata i utrzymywałam mamę i siostrę, siebie, pracowałam na kilka etatów i leczyłam się z depresji, bo często i usilnie próbowała mnie znowu wstawić w rolę dziecka, próbowała mi przedstawić, że role w rodzinie są zaburzone: że ja się stałam rodzicem własnych rodziców, własnego rodzeństwa, próbowała mi uświadomić, że na niektórych rzeczach nie muszę się znać, nie muszę potrafić i to jest okay... ale jednocześnie robiła w to w sposób, który zamiast mi uzmysłowić, że to okay się tak czuć, jak się czułam, to tylko mi dowalał krytyką i tylko tak potrafiłam to rozumieć: stawałam na rzęsach by być zaradną, odpowiedzialną, dorosłą osobą, która była oparciem dla osoby bardzo chorej, którą uczyłam mówić, chodzić, pisać, czytać, której czytałam książki na dobranoc co noc przy szpitalnym łóżku, a potem w domu, zarazem zapewniającą dach nad głową, leki, czyste ubrania, jedzenie... Zarazem byłam jedynym rodzicem dla młodej siostry, którą bałam się, że stracę, utrzymywałam ją. Zarazem pracowałam tak, jak wiele osób z mojego kierunku marzyło by pracować... i to była bardzo odpowiedzialna praca... Pracowałam, jak osoba dorosła. Ode mnie wtedy zależało tak dużo i nie było nikogo, kto by mi powiedział "już jest bezpiecznie" lub coś innego co dałoby mi kontekst tego, jak ustawić życie, żeby się nie zajechać, żeby wiedzieć, że zrobiłam dość - ja wciąż miałam poczucie winy, że nie jestem tak zaradna, tak dobra, tak dobrze zarabiająca jak mama. Więc jak słyszałam "bo jesteś niedojrzała" to słyszałam "jesteś niewystarczająca by traktować cię poważnie" (w wracamy tu do upupiającacych rozmów o finansach, że jak 23-letnia dziewczyna mogłaby rozmawiać poważnie o swoich finansach, i jak to nie wydaję na imprezy i koncerty, jak to nie żyje nieudanymi randkami, crushami, studenckimi dramami? Że jak to jestem sama z niepełnosprawną osobą i z drugą zbuntowaną nastolatką? Że jak to pracuję niemal bez przerwy i ledwo mi starcza?)
Jestem wdzięczna Ani za to, że porozmawiała ze mną o tamtej terapii. Ja wiem, że tamte terapia wiele mi dała, ale jestem na 200% przekonana, że gdybym wtedy trafiła na terapeutki z taką wrażliwością jak Ania - wyszłabym z terapii bez poczucia winy, z poczuciem sprawczości i bez stresu, że jestem najgorszym człowiekiem, jaki chodził po tej Ziemii. Ania mówiła, że cieszy się, że z perspektywy czasu dostrzegam CO próbowała Pani Ka. mi położyć przed oczami: garniec złota na końcu tęczy, ale zarazem Pani Ka. nie dostrzegła, że ja wówczas przez pochmurne niebo tęczy nie widziałam, że butów nie miałam by wyruszyć w tę drogę (i wtedy to mnie hamowało) i że majaczący odlegle garniec złota budził tylko frustrację: bo nie był dla mnie (tak to wtedy tylko mogłam zinterpretować). Natomiast Ania pomogła mi przejść w miejsce bez chmur, przekonała, że stare buty na tę wyprawę wystarczą, ba! Może nawet znajdę sobie odwagę by ruszyć boso, a potem nawigowała, gdy wspinałam się po tej tęczy - a garb tęczy okazał się być większym wyzwaniem niż sama myśl o ewentualnej nagrodzie. I Ania w tym mi pomogła: by widzieć drogę, znać cel, ale też nie zakładać, jakiej wielkości i z jakimi monetami będzie ten garniec. Dobry psychoterapeuta potrafi pomóc, ale nie bez znaczenia jest to, że zły terapeuta potrafi zasiać wątpliwości, które potem trzeba odplątywać latami. Z dobrym psychoterapeutą :P
Cieszę się, że trafiłam na Anię.
Szczególnie dziś o tym myślę, w kontekście tego, z jakimi uczuciami i z jak zdeptanym poczuciem własnej wartości, z jakim mętlikiem w głowie kończyłam terapię behawioralną...
Wiem, że to nie jest zasługa terapeutki tylko moja, to ja się mierzyłam z własnym cieniem, z przekonaniami itp. Ale gdyby nie mądrość Ani to nie wiem w jakim miejscu bym dziś była... na pewno w smutniejszym pod wieloma względami.
Anyway - ja siebie odnajduję w tej wysłuchanej anegdotce o osobach, które potrzebują wsparcia przy odbieraniu korespondencji/logowaniu do konta.
I fajnie wiedzieć, że nie jestem jedyna - chociaż prawdopodobnie jestem jedyną osobą jaką znam, która w ten sposób reaguje na korespondencję.
Słuchałam też o lokatach, o poduszce finansowej... ech. Jeszcze mi daleko do możliwości odłożenia poduszki finansowej. Totalnie daleko.
Ale wiem już jak się za to zabrać.
Najzabawniejsze - tak gorzko-ironicznie mnie to bawi :P - jest, że w tych materiałach o finansach jako esencję spierdolenia bezpieczeństwa finansowego na początku drogi każdej osoby wchodzącej w świadome zarządzanie finansami jest takie "zadanie" myślowe, taka gimnastyka "co by było, gdybyś z dnia na dzień dowiedział/-ła/-ło się, że tracisz pracę" hahahah xD No działałabym na pełnej, w wywindowanym stresie, z prawnikami, z radami, z PIPem, z przeglądaniem ofert na pracuj.pl codziennie wpierdalając białe pieczywo z twarogiem, pomidorem i cebulą. xD
No ja nie muszę sobie zadanka wizualizować. WIEM co by się stało i WIEM, że sytuacja jest daleka od idealnej, ale bywałam w znacznie gorszych sytuacjach, a nadal żyję! Dałam radę. I to zupełnie na czuja.
Wczoraj - po tym, jak mój jeszcze szef przelał mi wynagrodzenie wcześniej upomniany smsami (echhhh...) - wpłaciłam na konta oszczędnościowe od razu pewne sumy. Najpierw płać sobie. Dobra zasada - słyszałam już o niej lata temu, ale niechęć do logowania się do bankowości elektronicznej jednak wygrywała. :P Dlatego w maju tego roku ustawiłam zlecenia stałe - na moje konto oszczędnościowe codziennie będzie wlatywać równowartość ceny mojego ulubionego batona - gdybym nie dbała o wagę to bym go kupowała i tak, więc za każdy dzień, gdy to nie kupuję (chociaż w zeszłym miesiącu to jednak było różnie, ale w maju byłam całkiem dumna ze swoich wyborów i silnej woli, więc zlecenie stałe zostało ustawione) na moim koncie ląduje mała sumka. Ale to dla mnie WIEKA zmiana. Jak nie miałam pieniędzy to oczywiście NIC nie było odprowadzane (dlatego nie wiem w sumie ile kasy wpłynęło na oszczędnościówkę w czerwcu - możliwe, że wyszłam na zero). I czuję, że to jednak fajne zagranie z mojej strony. Po prostu jeżeli mam coś na koncie, to nie poczuję tak naprawdę w ciągu dnia pomniejszenia środków o te kilka złotówek, a one i tak się odłożą. A jeżeli będę chciała coś jeszcze odłożyć to przeleję po prostu na oszczędnościówkę. Proste. A jednocześnie tak bardzo niedostępne momentami przy tym moim niewielkim wynagrodzeniu...
Również w maju ustaliłam, że bez względu na wszystko po wypłacie z mojego konta będzie wpływało 50zł na drugie konto oszczędnościowe, to na koncie wspólnym O.; Oczywiście jeżeli będę miała więcej środków do odłożenia to też tam polecą, ale póki co minimalna kwota oszczędzania na wspólne wydatki miesięcznie to 50zł (uważam, że to zarazem mało i zarazem dużo... Chciałabym móc odkładać więcej np: 1 tysiąc miesięcznie, to by była po jakimś czasie kwota nie tylko na fajne wakacje, ale też na wkład własny przy chęci kupna mieszkania... a to oddala się w czasie i oddala... Mam wrażenie, że nigdy nie będę miała swojego domu... Ale hey - jeszcze 2 lata temu wyjazd na weekend nad morze był wypadem maksymalnym na mój budżet wakacyjny! A teraz, 2 lata później dopiero co byłam na tygodniowych wakacjach w Toskanii i na 4-dniowym weekendzie nad morze i w okolicach :P Życie to pudełko czekoladek! Może uda się zmienić sytuację. Na pewno już ją zmieniam - kiedyś nie miałam oszczędności wcale, a teraz mam murowane 50zł miesięcznie - to już coś zmienia! Inna sprawa, że zmienia akurat w momencie, kiedy mam problem z płynnością gotówkową... ech...).
Na ten moment mamy wraz z O. na wspólnym koncie oszczędnościowym na wspólnym rachunku równowartość jednego miesiąca naszego życia. W zasadzie o kilka stówek więcej. Przelałam tam zwrot podatku, mój chłopak przelał część swojej premii. To nadal nie duża kwota, ale gdybym w sierpniu jeszcze nie pracowała, to mamy dupochron. Nie wylądujemy na bruku - przynajmniej nie od razu.
Na moim koncie oszczędnościowym (na moim prywatnym rachunku), tym na które codziennie wpływa równowartość batonika mam niemal tyle samo co na wspólnym, ale póki co nie chcę tych pieniędzy ruszać, ani traktować ich jako zabezpieczenie czy poduszkę finansową, bo to pieniądze na opłacenie rat kredytu, tego, który wzięłam w marcu. Boję się tego ruszać. Nie chcę zalegać ze spłatą zadłużenia. To dla mnie bardzo ważne. Więc traktuje te pieniądze tak, jakbym ich nie miała. Przynajmniej dopóki nie znajdę nowej pracy.
Od października mam do spłacenia studia w ratach. Zobaczymy jak będzie. Wiadomo, liczę na to, że znajdę pracę. Jeżeli nie znajdę będę się ubiegać o dofinansowanie, bo na zasiłku dostanę na utrzymanie coś ponad tysiąc złotych... Fajnie by było, gdybym dostała stypendium na rok, a z drugiej - gdybym jednak znalazła dobrze płatną, ciekawą pracę. Na każdą z tych opcji się ucieszę, serio. Nie ucieszę się jeżeli do września nie będę miała roboty, nie dostanę stypendium i w rezultacie w październiku będę musiała zrezygnować ze studiów.
Kolejna rzecz poruszana przez specjalistki od finansów: dywersyfikacja źródła dochodu. To jest coś o czym myślę od dawna. Mam wiedzę i materiały na ruszenie z podcastem. Nie miałam na to tylko czasu xP. Nie wiem czy mi wyjdzie - ale jak nie spróbuję to się nie dowiem. Więc warto się za czymś rozejrzeć... To znaczy WIEM czego chcę xD Wiem na czym się znam, mam wiedze i pomysł. Teraz tylko to WYKONAĆ, a to mnie przerasta tak, jak wcześniej w tym wpisie wspominane wykonanie zadania rekrutacyjnego. xD Jaram się tak, że z emocji kozłuję na krześle, mój mózg razem ze mną, TYLE MAM pomysłów, o tylu rzeczach chcę powiedzieć, do tylu nawiązać i dupa xD Spisać je prędzej niż zdążą się ulotnić, ale oczywiście o czymś zapominam, coś co mi się kołatało po głowie nagle ucieka i zostawia po sobie boleśnie puste miejsce, a ja za nic nie mogę sobie tego przypomnieć; energia się wypala, uznaję, że jestem do niczego, bo tej ulotnej myśli nie złapałam i boję się znowu do tematu siadać, bo pewnie znowu coś mi uleci, a to przecież potwierdza, że jestem chujowa, bo jedna rzecz mi z głowy wyleciała (chory perfekcjonizm? Pedantyzm? W ogóle od czasu diagnozy ten "pedantyzm/perfekcjonizm" obwąchuję i zaczynam go dostrzegać i jest mi z tym dziwnie - całe życie słyszałam, żem jest "chaos", "bałagan", tym czasem cudzy chaos i bałagan to mój "prządek" i "perfekcjonizm co do szczegółu" i zamiana tych etykietek pod opisem moich zachowań robi ze mną dziwne rzeczy - uważam, ze perfekcjonizm przeszkadza w życiu jak cholera, a jakoś go nie dostrzegałam pod przebraniem płaszczyka "bałagan". Tym czasem od keidy pani psycholog mi wyjaśniła, że w moim ADHD ten bałagan to tak naprawdę moja odmiana perfekcjonizmu NAGLE jakbym w ciemnym pokoju zapaliła światło i dostrzegłam swój perfekcjonizm, przyłożyłam go do przekonania, że "perfekcjonizm przeszkadza w życiu jak cholera", zrobiła takie "yup, jak cholera" i w konsekwencji zarazem przeżywam wciąż na nowo szok, że tego perfekcjonizmu nie zauważyłam wcześniej chociaż miałam go pod nosem, a zarazem wciąż myślę o tym czy moja wersja tego co do tej pory uważałam za "perfekcyjny porządek" jest faktycznie mi potrzebna? Bo przecież wychodzi na to, że mniej dokładny, ale społecznie akceptowalny "porządek" jest prostszy do osiągnięcia i zarazem po prostu akceptowalny społecznie :P... tylko czy ja wtedy po 1 - nie zmuszę się do robienia czegoś wbrew sobie i swoim potrzebą? 2 - zdradzam siebie i zwoje potrzeby, negując, że je mam? 3 - czy mając ADHD i wiedząc, że perfekcjonizm może być objawem i po prostu czymś wbudowanym w komfort istnienia nie będzie lepiej, jeżeli zacznę na nowo etykietować swoje zachowania? Zapalając światła w nowych wciąż pokojach i sprawdzając czym dla mnie jest bałagan i jak bardzo nie jest to jedoznaczne? 4 - jak i w jakich obszarach czyć się odpuszczania tego perfekcjonizmu, żeby nie było to bolesne? 5- czy jest jeszcze inna odpowiedź na radzenie sobie z własnym perfekcjozmem). Bo to nie tak...
O ile tutaj piszę dla siebie, o tyle podcast będzie dla grupy odbiorów, która pewnie się wyklaruje na jakimś etapie, ale jednak... chcę by to było merytoryczne bardziej, niż radośnie-chaotyczne he he he :P
No i nie wiadomo czy to będzie w ogóle źródłem dochodu czy po prostu czasochłonnym hobbie. We will see...
JAk nie spróbuję to się nei dowiem.
Teraz mam czas i możliwości, więc będę nad tym pracować.
Druga rzecz to... malowanie. Może to zabrzmi idiotycznie. Serio. Czuję się zawstydzona tym, że chcę sprzedawać swoją sztukę. Bardzo w tym obszarze jestem niepewna. :(
Ale mam już kilka pomysłów... które muszę wykonać i skończyć... A zacznę od obrazka dla mojego siostrzeńca. :P
I od projektu odzieżowego - sitodruk. Mam pomysł dla bliskich na koszulki. Może będzie to dla nich równie fajne, jak dla mnie. :D Mam taką nadzieję. A jak będzie to się okaże.
Kolejna rzecz - ceramika. Warsztaty i wyrób. Nim "zażre" to trochę potrwa, ale MOZLIWE, że to jest całkiem dobra droga na dodatkowe źródło dochodu.
Kolejna rzecz - też póki co z myślą o najbliższych - to książeczki dla dzieci. Z opowieściami, takimi edukacyjnymi. NIE WIEM czy mam skilla w opowiadanie bajek dzieciom, wiem, że jako dziecko miałam: gdy ja opowiadałam wymyślone historie i bajki dzieciaki na koloniach się wymykały z pokoi by posłuchać. Ale sama wtedy byłam dzieckiem... W ogóle lubię opowieści i legendy, więc w tym aspekcie będzie to łatwe, bo mam wiedzę i poniekąd polot, a trudny aspekt to opowiadanie tak, by dzieciaki to faktycznie rozumiały, więc będę musiała prosić o pomoc kogoś, kto się zna na podejściu pedagogicznym o redakcję. No zobaczymy jak to będzie. Póki co siostrzeniec mnie bardzo inspiruje heheheh
Kolejna rzecz, którą wyniosłam z tych edukacyjnych materiałów to wiadomość o inwestowaniu... kurde. To dla mnie jest tak ciekawy temat, a jeszcze nie osiągnęłam tego pułapu w którym mogłabym mówić o budowaniu takiego portfela (póki co pracuję nad poduszką finansową i straciłam pracę - póki co jestem krok od bycia w niedostatku, znowu). W teorii wiedziałam o kilku aspektach tego filara niezależności finansowej. Szczególnie w aspekcie inwestowania w sztukę - w zeszłym roku uczestniczyłam w NAJLEPSZYM szkoleniu dla początkujących artystów EVER z jednym z najlepiej sprzedających się malarzy współczesnej Polski. Świetny facet. Serio. Tyle praktycznej wiedzy ile wyniosłam z jego zajęć nie wyniosłam podczas całych studiów Architektury i Urbanistyki :P A miał typ ponad 2h na omówienie tematu. Anyway - mówił wtedy dużo o tym, jak sztuka staje się inwestycją, a inwestycja jest zabezpieczeniem w portfelu inwestycyjnym osób będących przedsiębiorcami i przedsiębiorczyniami. Niby wiedziałam jak to działa, ale do czasu tego szkolenia tak, jakby nie zdawałam sobie sprawy z wagi tego jak dzieła sztuki stają się inwestycjami. No i teraz na kolejnym etapie edukacji z finansów wrócił temat obligacji, giełdy, lokat i logowania kapitału w dziełach sztuki.
Kurde, chcę kiedyś dojść do takiego momentu w życiu w którym moje artystyczne prace staną się czyjąś formą zabezpieczenia finansowego. Wow! To byłoby totalne sztosiwo! :D
I przy tym punkcie Pani specjalistka wymieniała rodzaje dzieł sztuki: obrazy, instalacje, rzeźby, sztuka użytkowa, samochody. I tu mnie zatkało. Samochody? Pytam mojego O., który też ostatnio dokształca się z dbania o pieniądze jak planuje lokować pieniądze, aby nie traciły na wartości. A on na to "na lokatach i w samochodach oczywiście" xD No i śmiechłam. Wiedziałam! xD
Oczywiście jest to dla nas stopa na ten moment nieosiągalna, ale fajna jest ta perspektywa, że obydwoje się poważnie dokształcamy, poważnie o przyszłości rozmawiamy.
Zanim tego chłopaka nie poznałam nie wiedziałam, że MOŻNA być w takim związku i nikt mi nie potrafił tego przedstawić tak, bym zrozumiała. Po prostu wyobrażenie sobie relacji w której ROZMAWIAMY i komunikujemy się na każdy temat było... nierealne. Wiadomo, że relacje ewoluują, wiadomo, że każde z nas ma zachowania chujowe. Tutaj mój perfekcjonizm się wywala z systemu xD bo nie wiedział, że istnieje taki poziom bycia w fajnym związku...
No i to wszystko o czym dziś pisałam, zbiorczo, prowadzi mnie do konkluzji takiej: mam ponad 30 lat, nie czuję się na tyle, a przeżyłam prawdopodobnie więcej shitowych rzeczy i podjęłam więcej trudnych decyzji niż statystyczna większość 30-latków żyjących w realiach zachodniej kultury i ekonomii w swoim życiu doświadczyło. Pewnie stopniując jest jeszcze kilka grup 30-latków żyjących w tej samej grupie socjo-kulturowej, która przeżyła rzeczy trudniejsze niż ja i dokonywała trudniejszych wyborów (trudno mi teraz nie myśleć o osobach z Ukrainy po prostu powołując się na takie buńczuczne oświadczenia czy statystyki). Po prostu mój problem polega na tym, że porównuję się z osobami, które miały łatwiejszy start w dorosłość niż ja. Które miały załatwione różne potrzeby i zaleczone rany do których ja potrzebowałam najpierw przejść terapię.
Dochodzę do dobrych - dla mnie - konkluzji w życiu, ale w innym czasie niż moi rówieśnicy (jak zwykle). Nawet teraz, gdy straciłam pracę i szarpię się z szefem po prostu DZIAŁAM, teraz decyduję się na studia, weszłam w związek, mam psa, pozwalam sobie na spróbowanie rozwinięcia tych swoich zdolności na rozwijanie których nie było przestrzeni i bezpieczeństwa dekadę temu.
Nie będę pierdolić, że jest mi dobrze z tym, że nie mam mieszkania ani nic swojego - źle mi z tym. WSTYD MI ZA TO. Bardzo źle mi ze świadomością, że nie mam mieszkania i na tak niewiele było mnie stać, że albo się wyekspoloatowywałam dla bliskich, albo nie byłam w stanie zawalczyć bardziej o siebie, bo codzienność była walką. Ale teraz w końcu czuję, że mam wsparcie, że mam kogoś kto w zyciu wybiera iść ze mną. Bardzo o tym marzyłam. Dużo się w obszarze tego marzenia zmieniło, ale to jak jest... ech, nie ma słów na ulgę i siłę do działania, gdy już idąc pogodzona ze swoją samotną drogą, nagle mam opcję przytulenia się do kogoś raz na jakiś czas na tej ścieżce (żeby na nikim nie wisieć, od nikogo się nie uzależniać, po prostu cieszyć się tym, że jest dla mnie wyjątkowy, a ja jestem wyjątkowa dla niego i idziemy razem).
Chcę być lepsza w finanse.
8 notes · View notes
mvanillam · 4 months
Text
#memories
Nowe wspomnienie.
W głośnikach leci ta muzyka a w tym samym momencie Nasze twarze są tak blisko że już się dotykają,
oczy są w siebie wpatrzone,
jego usta szepczą w rytm,słowa:
„marzy mi sie wlasny domek w górach, wybuduję własny domek w górach taki co mi da poczucie że …
A ja kończę:
… nic mi więcej nie potrzeba” ❤️
youtube
3 notes · View notes
Note
Poznałem fajną, śliczną, wartościową dziewczynę z zasadami, od razu poczułem do niej coś więcej. Mamy podobne podejście do życia, zainteresowania i charaktery. Myślę, że to może być to uczucie, którego szukałem całe życie, ale jest jeden problem. Ona ma narzeczonego. Wiedziałem to od początku, zresztą na każdym kroku mi to powtarzała, powtarza i mówiła żebym nie liczył na nic więcej niż przyjaźń. Z tym, że w miarę pisania i spędzania razem czasu ona również poczuła do mnie coś więcej. Zaskoczyło. Wyznała mi to, to że jest zagubiona w tym wszystkim bo przecież kocha narzeczonego i nie rozumie jak mogła poczuć do mnie coś więcej. Jest cholernie wrażliwa i za dobra. Z tym, że ona i on są kompletnie z dwóch różnych światów, on jej nie rozumie, ciągle kłótnie, jakieś sprzeczki. Chciałbym ją mieć, bo tylko ja mogę ją zrozumieć, wiem czego jej potrzeba i jestem przekonany, że mogę jej to dać. Powiedziałem jej to, ale ona się boi zaryzykować, boi się mi w pełni zaufać, mówi że coś do mnie poczuła, ale że przecież czuje coś do niego. To wszystko popieprzone, ale ona mi pasuje jak nikt i chciałbym z nią być. Jakieś porady, przemyślenia, cokolwiek?
.
4 notes · View notes
pisarkanaspektrum · 1 year
Text
Omdlenia wazowagalne
Byłam u lekarza i ogólnie nic mądrego z tej wizyty nie wynikło, ale dowiedziałam się, że taka pewna rzecz, co mi towarzyszy całe życie, nazywa się zespół omdleń wazowagalnych. Z tego, co zrozumiałam, chodzi o to, że mój organizm reaguje trochę zbyt nerwowo na całkowicie normalne czynności – jak podniesienie się z łóżka, wstanie z krzesła, schylenie się po coś z podłogi i wyprostowanie – w wyniku czego dochodzi do gwałtownego rozszerzenia naczyń krwionośnych, spadku ciśnienia krwi i w efekcie do omdlenia. Ogólnie mój organizm nie jest fanem szybkiej zmiany pozycji ani pozycji pionowej. Co można z tym zrobić? Ano w sumie nic. W zaleceniach dostałam picie wody, zdrową dietę i unikanie sytuacji w których może dojść do omdlenia. Ach, przepraszam, trening pionizacyjny mogę sobie robić, biorąc jednak pod uwagę, że moje objawy w tej chwili nie są aż tak nasilone jak w dzieciństwie i tak się do nich przyzwyczaiłam, że czasem nawet nie zwracam na nie uwagi, to mi się zwyczajnie nie chce.
Jakieś mam mieszane uczucia względem tej diagnozy. Teoretycznie powinnam być zadowolona, że kolejna przypadłość została nazwana, ale jakoś czuję głównie irytację. Może dlatego, że liczyłam, że się jednak trochę więcej na tej wizycie dowiem. A może dlatego, że usłyszałam, by robić to, co i tak już robię. Piję wodę i jem w miarę dobrze, o czym pisałam wcześniej. Zdążyłam też w sobie przez lata wyrobić odruchy obronne.
Jedyne co, to cieszyć się, że u mnie nie jest z tymi omdleniami najgorzej. Tzn. u mnie występują głównie zawroty głowy, mroczki przed oczami, uczucie słabości i stan przedomdleniowy, ale nie padam na twarz na środku ulicy. I jak wspominałam wyżej, już dawno nauczyłam się poruszać w określony sposób, by sobie krzywdy nie zrobić. Kiedyś na przykład, gdy poczułam, że omdlenie nadchodzi, klapnęłam na środek ubłoconej od śniegu podłogi w autobusie, bo nie ma czasu na proszenie, by ktoś ustąpił miejsca, tylko trzeba wsadzić łeb między kolana i samo przejdzie. No i tak się żyje, dla mnie to całkowicie normalne.
Chyba po prostu w ostatnim czasie jestem bardziej zmęczona niż zwykle i nie mam siły użerać się z kolejną rzeczą. Mam ważniejsze sprawy na głowie. A to przez długi czas nie był dla mnie problem, ale teraz dostał konkretną nazwę i ciągle o nim myślę. Ech, potrzeba mi choć trochę spokoju, a niestety bardzo długi weekend majowy zapowiada się pracowicie i stresująco.
3 notes · View notes
tylkodlasiebie · 1 year
Text
Ostatni raz tu byłam 4 lata temu, skąd wiem? Bo pisałam Ola 20, teraz mam 24, tumblera prowadzę chyba od 16 roku życia, przeglądając te wszystkie zdjęcia, cytaty, posty wiem że nic się nie zmieniło w przeciągu tych 8 lat. W cudzysłowie jestem już dorosła, powinnam mieć przynajmniej już jedne dziecko, po ślubie, tak było by najlepiej, ale dalej jest tak samo
Nienawidzę ludzi, nie umiem się odnaleźć w społeczeństwie, rodzina mnie wykorzystuję ile się da, uciekłam nawet do innego kraju, ale dalej jest tak samo. Często było dorośniesz będzie inaczej
Co jest inaczej? Nic, dalej jest tak samo, tylko nie wiem czy gorzej.
Zmieniło się może tylko to, że rok temu w końcu poszłam do psychiatry
A od mojej rodziny słyszę, a po co poszłaś, źle ci? Pierdolnięta jesteś po tych tabletkach, byłaś normalna, a jakie ty masz kurwa problemy, wy to teraz z byle powodu macie depresję, mnie to powinni zamknąć w psychiatryku na wasze realia, rodzina ci pomaga przecież (mówi to osoba o 6 lat starsza ode mnie)
Wcale przez rodzinę mi się to nie zaczęło pogłębiać
Dziewczyna 18 lat, zawaliła szkole ( realia w Anglii nie chodzisz dłużej niż 2 tyg wyrzucają cie, musisz powtarzać rok) bo załamała się, ja ją rozumiem nie wiele potrzeba, porozmawiałam z nią, ale pierwsza rzecz nie mów to tej osobie o której pisałam wyżej że masz depresję, że mama cię zapisała do psychologa nie mów, bo ona nie rozumie
Skoro mamy takie osoby w naszym otoczeniu którym wydaje się że pomagają nam wyzywając nas, to ja się nie dziwię że jest coraz więcej samobójstw
6 notes · View notes
pozartaa · 17 days
Text
17.05.24 UTRZYMANIE WAG1 dzień 442. Limit +/- 2100 kcal.
Wybrane posiłki:
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
Tradycyjnie druga noc z rzędu łatwiejsza niż pierwsza. Kolega "Kabaret" opowiadał mi jak częstował kuriera InPostu goframi, bo mu się raz za dużo zrobiło. On mi gadał, a ja sobie słuchałam i na prawdę było mi lżej na duchu. Nic więcej nie potrzeba by trochę przegonić złe myśli.
***
Pokazywałam też koleżankom sukienki, które kupiłam (te same zdjęcia, które umieściłam z dwa dni temu na blogu) nie obeszło się bez komentarza. "Ojej, ale Ty chyba jeszcze schvdłaś!?" uhhh nienawidzę tego!
Po prostu na codzien w robocie widzą mnie w uniformie... A uniform mam luźny. Czuję się okropnie musząc się w kółko powtarzać: "Nie, nie schudłam, ważę tyle samo (+/-1 kg). Nie, nie odchudzam się dalej" ble - ble...
Więc chyba zawsze już idzie za tobą ta "sława" osoby która była grvba i schvdła. Serio, ja jestem teraz bardzo zadowolona ze swojego wyglądu i wkurza mnie, że czuje się jakbym popełniła jakieś społeczne faux-paux kiedy nakładam coś obcisłego.
Do wszystkich, którzy kiedykolwiek pragnęli atencji w związku z utratą w@gi - nie, tylko wam się wydaje, że tego właśnie potrzebowaliście w swoim życiu 🙄.
***
A poza tym teraz idę do roboty w poniedziałek dopiero i można powiedzieć , że właściwie z jednym małym przerywnikiem mam już urlop.
Dziś kolejna sesja AD&D o 18:30. Będziemy mieli nowego gracza. Jeszcze go nie znam.
To oznacza późną kolację. A na kolację będzie zupa. Dziś zostawiam sobie kaloryczny zapas na jakiegoś chrupka a może i ciastko na sesji.
Tak, znowu upiekłam ciasteczka tym razem w chuj czekoladowe. Według AniaGotuje jedno ciastko ma coś koło 100 kc@l 🙈
Tumblr media Tumblr media
Jutro wypada kolejny DBLK (dzień bez liczenia kc@l) W niedzielę za to mam zaplanowany Cheat Day i szczerze to nie mam pojęcia czy mam na niego ochotę. Może sobie go przyniosę na inny dzień (na przykład na urodziny) i zrobię totalny dzień dyspensy czyli niespotykane tutaj kombo...
Ale zobaczymy. Może w ogóle nie zmienię planów 🤷.
Post wcześniej ze względu na grę 😋 i w ogóle jak macie wolny weekend to miłego weekendu!
Dobrej nocy wam życzę!
23 notes · View notes
lekkiezawrotyxglowy · 2 years
Text
"Kaleczę ciało, aby duszę mniej bolało." Autoagresja, Znamy się od 4 miesięcy. Jednak w chwili największego cierpienia ona przynosiła ukojenie i pocieszenie. Jednak nigdy nie wspomniała jak potrafi uzależnić. Nie mówiła o tym, że będzie przy mnie coraz częściej. Nie zająkła się, że jest jak uzależnieniem, że potrzeba jej za każdym razem więcej. A jednak wkradła się w moje życie sprawiając, że bez niej sobie nie radzę. Jest wybawieniem. Ból... Intensywny kolor, zapach, dźwięk kiedy spływała przynosił upragnione ukojenie. Nie potrafię się od nich odciąć w inny sposób. Odreagowywałam, więc w najgorszy sposób. Dziś z tym walczę. Widzę do czego może doprowadzić. Zdaje sobie sprawę, że walka o wolność będzie trudna, bolesna i długa.. Jest to nie tylko okaleczanie i wszelkie formy zadawania sobie bólu fizycznego, a również tego psychicznego jak zaniżanie własnej wartości, poniżające myśli do własnej osoby. Z perspektywy mam wszystko ,a tak naprawdę nie mam nic.
8 notes · View notes
shaakti1138 · 2 years
Text
“Smoczy książę” - “Cierpliwość” (tłumaczenie opowiadania)
Tumblr media
Oto nieoficjalne tłumaczenie opowiadania “Patience” z uniwersum “The Dragon Prince” - pierwszego z zamieszczonych na oficjalnej stronie serialu, które stanowi wprowadzenie do czwartego sezonu.
Note: this is unofficial translation, made only for educational and entertainment purposes only. The original text and illustrations don’t belong to me.
Tumblr media
Pozwólcie, że opowiem wam historię.
Dawno temu pierwsi ludzie Xadii skierowali swe spojrzenie ku gwiazdom i błagali je o mądrość.
Nadzy, wygłodzeni, pozbawieni daru magii - nędznicy, którymi byli ludzie, pragnęli czegoś więcej, niźli tylko ciemnego błota pod swoimi stopami. Więcej niźli okruchów na języku. Więcej niźli krwi na rękach, chropowatych i pokrytych pęcherzami przez trudy i okrucieństwo ich świata.
Zwrócili swe spojrzenie ku gwiazdom. Spojrzeli w górę.
I z niebios ludzie otrzymali swą pierwszą lekcję: cierpliwość.
Nie była to nauka wygłaszana na głos. Nie szeptano o niej, nie zapisywano, nawet nie śniono o niej. Była to lekcja, którą przyswajano sobie w ciszy - w nieobecności - gwiazdy bowiem nie wyrzekły ani słowa, zimne i odległe pośród swej ciemności. One jedynie mrugały, jakoby trzymały swe tajemnice za niczym, jeno uśmieszkiem i przygryzionym językiem.
A zatem ludzkość nauczyła się czekać. Wpatrywała się w atramentową czerń nad swoimi głowami, cierpliwie czekając aż gwiazdy podzielą się swą mądrością, swym przewodnictwem, swym jasnym światłem - aż pewnego dnia niebiosa się ku niej nachyliły.
Przytrzymały ją.
Pobłogosławiły ją.
Ludzie się radowali. “Jesteśmy zbawieni!”, krzyczeli. “Gwiazdy nareszcie nam odpowiedziały! Rację mieliśmy, będąc cierpliwymi - rację mieliśmy, czekając!”
Tumblr media
W konsekwencji uwierzyli, że tajemnice świata otworzą się przed nimi, gotowe do zerwania niczym owoce; byli przekonani, że oto nadszedł ich czas. I choć miało to trochę zająć - prądy kosmosu działają bowiem w sposób, którego wówczas nie mogli jeszcze pojąć - to wkrótce mieli budować wielkie miasta i powalać w boju potężnych przeciwników. Prosperowali. Jednakże gwiazdy nadal utrzymywały przed nimi tajemnicę, a mianowicie, że ich pierwsza nauka - cierpliwość - wcale nie była darem niebios.
Wiedzcie bowiem, że cierpliwości ludzie nauczyli się sami.
W końcu gwiazdy nie pokładają swej uwagi w życiu śmiertelników. Gwiazdy są aroganckie, oślepłe przez żar swojego własnego światła. Jakby nic w całym wszechświecie nie mogło płonąć tak jasno, tak pięknie!
Jakby nic nie mogło być równie okrutne!
Nie, gwiazdy nie mają cierpliwości, gdyż jej nie potrzebują. Mają wszystko, czego im potrzeba i biorą wszystko, co tylko przypadnie im do gustu. Nie mają potrzeby cierpliwości. Czekania.
Lecz ja wysłuchałem ludzkiej nauki.
Dobrze znam cierpliwość.
Znam cierpliwość niezliczonych świec wypalanych tak bardzo, że stały się jeno woskowymi kałużami. Znam cierpliwość nasion jabłoni, wyłuskanych z miąszu jej owoców, zasadzonych i otoczonych opieką, aż najsilniejsze z nich wydają na świat nowe życie, porodzone z żyznej gleby. Znam cierpliwość tkanego arrasu, gdy tkacz plecie każdą nić, nawet gdy ta znika w powabie całego wzoru.
Znam cierpliwość więźnia.
Nie widziałem gwiazd od wieków. Lecz gdy znowu je ujrzę - gdy będą zmuszone spojrzeć na mnie, swego mrocznego brata - poznają jak czekałem.
I kiedy wszystko, co zbudowały, obróci się wniwecz, ja będę upajać się ich upadkiem z niebios.
Albowiem byłem cierpliwy.
Tumblr media
2 notes · View notes
aneysajanis · 2 months
Text
'Kto inny się mną zaopiekuje?'
"VOID" to manga autorstwa Ranmaru Zariyi, która w Polsce ukazała się w 2018 r.
poprzez wydawnictwo Waneko. Ten tytuł jest bardzo odważną pozycją, jeśli chodzi o mangi
yaoi. Z całą pewnością nie wpisałabym jej do reszty komiksów z tej kategorii, a to wszystko
przez jej 'poważny' klimat. Dzieło klasyfikowane jest jako rated: M, dlatego można
spodziewać się, że w środku znajdziemy nagość, a i zaskoczyć nas mogą intensywne
przeżycia bohaterów.
Tak więc historia według mnie z pewnością jest mocna, zaczyna się ona od scen
pogrzebu, z których z początku nie wynika zbyt wiele. Trzy strony dalej widzimy Makiego -
głównego bohatera, odmawiającego przyjęcia 'prezentu' od swojego przyjaciela. Prezentem
tym jest... Humanoid, czyli żywa istota zaprogramowana do różnych rzeczy, w tym
konkretnym przypadku, również posiadająca wspomnienia i uczucia. Nasz Arata, bo tak
brzmi imię humanoida jest zakochany w Makim. Jednak w młodym chłopaku jest coś co
przypomina protagoniście o jego byłym partnerze, z którym związek nie zakończył się
wesoło, więc Maki postanawia 'odegrać się' na nim, wykorzystując uderzająco podobnego
do niego Aratę.
Tumblr media
Maki jest postacią, która z początku wydaje się być zimna, apatyczna i bezwzględna. Takie
właśnie określenia przychodziły mi do głowy, gdy patrzyłam na sceny erotyczne, które
przypominały mi bardzo te z "Color Recipe" od Harady. Nie sądziłam, że tak szybko pojawią
się przed moimi oczami, aż tak odważne sceny. Pomimo tego, iż Maki z początku zdaje się
być totalnym dupkiem względem Araty i jego (co prawda wpojonych, ale jednak) uczuć, wzięłam pod uwagę, że może się to okazać pewnego rodzaju mechanizmem obronnym, a
jego zachowanie wynika z tragicznej lub po prostu nieprzyjemnej przeszłości. I miałam rację.
Tyle udało mi się przewidzieć, choć muszę również zaznaczyć, że w tej mandze było
mnóstwo elementów, których jednak się nie spodziewałam. Ten tytuł naprawdę mnie
zaskoczył.
Maki, wyżywający się na swoim nowym podopiecznym, przez bolesne wydarzenia z
byłego związku i Arata, którego wspomnienia są wpojone, a on sam jest zaprogramowany w
sposób, by być uległym swojemu panu. Takie przedstawienie tych dwóch postaci pokazuje,
że manga jest nastawiona przede wszystkim na uwydatnienie emocji, uczuć i kwestii
psychiki ludzkiej. Czytając niektóre wypowiedzi Araty, często przez chwilę się zastanawiałam
jakby to było, gdybym to ja była zaprogramowana i co wtedy w głębi duszy bym czuła.
Historia ta silnie oddziałuje na emocje od początku do końca. Najpierw zabawa
uczuciami drugiej osoby i wykorzystywanie na tle psychicznym i fizycznym, a potem
przejście do ukazania tragizmu postaci poprzez przedstawienie jej backstory, w końcu
sprowadza się do momentu, w którym uświadamiamy sobie, że na końcu na przekór
wszystkiemu rozkwitła z tego wszystkiego miłość i potrzeba dbania o tych, których się
kocha. Rozwój wątku miłosnego następował powoli i po drodze nic nie miało prawa nas
zanudzać.
Jeśli już miałabym zwrócić uwagę na to co nie należy do najcudowniejszych
elementów tej mangi, to mimo bardzo spójnego i przemyślanego ułożenia paneli na
stronach, tak by cała historia była płynna, wskazałabym samą kreskę. Nie jest ona brzydka,
ani trochę. Jest po prostu dość przeciętna, bez większych szczegółów.
Tumblr media
Tak, jak już wcześniej wspomniałam, po dziele tym należy spodziewać się dużo nagości,
zdecydowanie więcej niż w typowych boys love, które zapełniały by stronę kategorii
'polecamy' na stronach typu mangastore.pl. Osobiście bardzo się cieszę, że trafiłam na ten
tytuł, ponieważ od dłuższego czasu czułam, że tego mi trochę brakowało, kiedy ostatnio
przerabiałam jednotomowe yaoi z niższej półki, dlatego w moim przypadku wpłynęło to na
dużo cieplejszy odbiór z mojej strony.
Dalej nawiązując do części wizualnej komiksu, powinnam powiedzieć, że zwróciłam
szczególną uwagę na brak pewnych elementów, które z reguły widuje w innych mangach. A
to co w nim zabrakło to jakiejkolwiek kolorowej strony i opisu na odwrocie. Tak, jak
rzeczywiście zdarza się, że komiks nie zawiera ani jednej ubarwionej kartki, tak z całkowitym
brakiem opisu spotykam się pierwszy raz. Nie są to istotne elementy, które mogą wpłynąć na
ocenę tytuły, ale po prostu lekko mnie zaskoczyły i chciałam o nich wspomnieć :).
Jest jeszcze jedna rzecz... Symbolika. Na początku każdego rozdziału możemy
dostrzec rysunek klatki dla ptaków. Jeśli zdecydujecie się kiedyś wejść w posiadanie tej
mangi, zwróćcie uwagę ten szczegół. Z każdym kolejnym rozdziałem zarówno w historii, jak i
samych bohaterach coś się zmienia i coraz więcej rzeczy staje się dla nas jasnych. Klatka
dla ptaków przy każdym rozdziale również się zmienia: z początku jest ona pusta, poniżej
widzimy zamkniętego w niej ptaka, aż w końcu uwalniającego się z niej przez otwarte
drzwiczki. Jest to z pewnością odzwierciedlenie psychiki obu bohaterów: Araty, co obrazuje
jego uwolnienie się z łańcuchów zaprogramowanego umysłu, który w pewnym sensie go
zniewala i Makiego, powoli odcinającego się od swojej przeszłości i bolesnych wspomnień.
Uważam że jest to przepiękny symbol, jakich zdecydowanie za mało w mangach.
Z czystym sumieniem oceniam tę pozycję 9/10. Czyta się ją jednym tchem, dzięki jej
spójnej historii, pełnej wzruszających wyznań i przejmujących scen. Dzięki temu, że dzieło
silnie oddziałuje na emocje czytelnika przez postacie, w których każdy wrażliwy człowiek
mógłby odnaleźć cząstkę siebie i swoich osobistych uczuć oraz swojej interesującej fabule,
nie nudzimy się w ani jednym momencie.
~ Aneysa
https://mangastore.pl/void-p-2819.html
0 notes
myslodsiewniav · 1 year
Text
Dobry to poniedziałek, dobry
29 maja 2023
Uwaga, uwaga, ogłaszam to co jest powszechnie wiadome, a o czym zapominam dopóki sobie nie przypomnę, że to nie jest frazes tylko FAKT i prawda.
A sezonowo zapominam i muszę sobie za to w głupią łepetynę strzelić, dłonią w czoło, tej mi sprzed kilku dni przypomnieć, że "o tu, kaktus mi wyrośnie".
No więc, werble, napięcie... wyspałam się, odpoczęłam, zregenerowałam.
I czuję się super i nic mi z rąk nie leci.
I to jest najlepszy poniedziałek od tygodni!
Otóż wstałam wyspana (też ciekawa sprawa - bo ja mam obowiązek: poranne spacery ze szczeniaczkiem, który mnie zrywa około 6:40 codziennie... co nie było dotąd problemem, ale przez 5 ostatnich tygodni nie miałam weekendu na regenerację, jedynie rytm planów, zrywów, szkoleń i podróży - wszystko było super! Po prostu czasem potrzeba więcej snu i wstawania nie-na-budzik. Więc chociaż spałam te 6h dziennie, to przy narzuconym rytmie okazało się, że mój organizm potrzebował przespać 12h by się wyspać i zregenerować - wczoraj wstałam o 7 na spacer z małą, wyskoczyłyśmy prędziutko na trawnik i wróciłyśmy do łóżka. Ja nie pamiętam nic, ale twierdził, że psinka nas obydwoje budziła skacząc po łóżku i rzucając w nas zabawkami, więc on czując się wyspany poszedł z nią do drugiego pokoju poleżeć na kanapie... obudził mnie po 11, bo chciał zjeść śniadanie xP i to było super! Wyspałam się, miałam apetyt na życie, na bliskość, na jedzenie. Super było).
Wracając: wstałam wyspana na budzik o 5:52, obudziłam mojego szczeniaczka, ubrałam się w ciuchy sportowe, wyszłam z maluchem na sikupę, odstawiłam ją do domu (umyłam łapki i poszczułam do sypialni by szła się tulić do psiojca, który wstaje około 6:55) i poszłam pobiegać. Realistycznie mierząc siły na zamiary - mój organizm poddał się przeziębieniu dwa dni wcześniej (czuję się o niebo lepiej), walczy z alergią (miałam nadzieję, że minie po 2tyg, ale sytuacja się utrzymuje, więc muszę iść w tej sprawie do lekarza...) i nie biegałam jakoś od kilku tygodni (nie pamiętam nawet kiedy tak dużo się u mnie ostatnio dzieje... Mam wrażenie, że ostatnie bieganko jakie sobie urządziłam było wokół kościółka w Curon, wokół linii brzegowej jeziora...). Zrobiłam więc bez forsowania jakieś 3,67km (policzyłam, bo sama byłam ciekawa) w 35min. Nieźle. Bieg w interwałach, ale słonka troszkę złapałam, mało ludzi było, było przyjemnie.
Na klatce minęłam się z O. wychodzącym do pracy. Wyznał, że podczas, gdy brał poranny prysznic nasze kangurzątko znowu zawyło rzewnie z podłogi do swojej ulubionej pluszowej zabawki (rozszarpanej w zeszłym tygodniu, wybebeszonej z pluszu i nitek, czekającej aż któreś z nas ją dla naszego maleństwa pozszywa w całość - nie było okazji w weekend) i skoczyło na stół by sobie swoją zabawkę odbić. Z sukcesem. JPDL. No i mamy problem, znowu. Mój partner zabawkę (i kolejne partie wnętrzności ulubionego pluszaka) odebrał naszemu kangurzątku z pyszczka i schował...
Ech...
Po powrocie zrobiłam pranie, wzięłam leki, rozpuściłam lekarstwa dla niuni i zabrałam nas obydwie pod prysznic. Mocne rozpoczęcie tygodnia, wiem. I wie każdy kto ma psa/zwierzę z wodowstrętem :P Oczywiście było masę płaczu i ona już wiedziała co się święci. A ja na ten pomysł kąpieli wpadłam spontanicznie wracając z porannej przebieżki: bo mała znowu zaczęła się niemożliwie ocierać o wszystko - też na coś ma alergię, pewnie pokarmową i wciąż nie wiemy na co. Badamy i obserwujemy. Pani weterynarz poradziła by ją po prostu znacznie częściej myć w tym szamponie za 89zł xD, który uśmierza ból i świąd. Od ostatniej kąpieli minął miesiąc, więc chyba okay przerwy robię - nie chcę też przegiąć w drugą stronę i pieska usterylnić, pozbawić jej naturalnej ochrony immunologicznej na "bakterie i zarazki", a poza tym doraźnie stosuję spray z alantoiną i aloesem, to też działa uśmierzająco na jakiś czas... ALE fakty są takie, że znowu, po miesiącu znacznie bardziej sporadycznego "ocierania się", teraz na spacerze pies jest gotów otrzeć się o wszystko, nawet ślizgiem o zderzaki zaparkowanych przy chodniku samochodów i śmietnik, więc dla jej i mojego komfortu: KĄPIEL.
Słuchałyśmy sobie soundtracka do Strażników Galaktyki, kiedy pieniłam leczniczy szampon na kangurzątku. Wyła tak, że zagłuszała muzykę. I nie wiem... W sensie, że mi się też serce krajało, jak ona mi tu ewidentnie okazuje, że cierpi tortury, ALE to dla jej dobra i to lepsze niż drapanie się do bólu i ocieranie o wszystko, bo swędzi. Przecież mój pies cały czas dostaje leki przeciwbólowe, bo wszyscy weterynarze potwierdzają: ma stan zapalny i cała skóra ją boli. Ech... A jednak wolałam ją wykąpać sama i przetrzymać te jej skargi i skomlenie przez cały czas trwania "Fooled Around And Fell In Love" oraz "Go All the Way" co daje lekko ponad 10 min w leczniczej pianie na psiej skórze, bo jak kąpie ją O. to nie może znieść jej skarg i liczy na głos sekundy, by zaliczyć minimum wymagane by szampon zaczął dziać tj. 2 min. I trochę nie wiem co to o mnie mówi...? Jestem gotowa patrzeć o 8 min dłużej na nieszczęście mojej podopiecznej dla jej zdrowia? Hymmm?
No jest to rozkmina nad tym co dżemie w naturze.
Wykąpałam małą, wypuściłam z kabiny by sobie pobiegała po łazience i wyładowała frustrację na ręczniku. Sama umyłam głowę (a! Bo wczoraj tak sobie zaaranżowałam czas, że wieczorem, do chillu przy grze zrobiłam nam włosing: zabiegi na skalp i maseczka HE na noc, więc rano trzeba było zmyć), zajęłam się stylizacją. A jak już moja psia-nastolatka zaczęła do mnie groźnie pyskować spod drzwi, że "wypuść mnie, ty podła psiamatko!" to odpaliłam suszarkę. Zimny nawiew robi robotę dla ludzi, ale też dla piesków. Do tego dyfuzor! No po prostu cudo - pieski nie lubią tego bezpośredniego strumienia, ale dzięki dyfuzorowi dmuchające powietrze jest znośne. :D
Wysuszyłam też własne kłaki (teraz mam jeszcze sucharki do wygniecenia), i poszłam zająć się pracą. Homeoffice to złoto w takich momentach: ubieram się w ciepłe skarpety i zarazem jestem w pracy na 5 min przed jej rozpoczęciem. Super. Mój szczeniaczek miał odpał z powodu wrażeń: zaczęła odbijać się od ścian jak elektronik, i dobrze (dopóki nie odwala kangura i nie skacze na stoły i blaty).
Odgrzałam omlet przygotowany dla mnie przez O., a do rozpuszczonych leków pieska dodałam jej porcję śniadaniową. Zjadłyśmy śniadanie.
Potem rozwiesiłam pranie. Puściłam kolejne (ręczniki po kąpieli pieska wszystkie w łazience nadają się do prania) i też już je rozwiesiłam.
Zrobiłam pierwsze zestawienia w pracy po weekendzie. Właśnie piję Yerbę Matę (kawa wyszła i może sprawdzę jak mi się żyje póki co bez kawy), mam przy sobie butelkę 2l. wody, którą dostałam od kumpeli.
I biorę się za planowanie zadań.
Jejku... jak mi fajnie! Jak w głowie jest więcej przestrzeni po zwykłej regeneracji i odrobinie sportu.
Mam do opisania maaaaaasę wiadomości kilku osobą.
Do tego muszę ustalić przekazane suszarki do żywności (totalna okazja i totalny przypadek, a czegoś takiego obecnie poszukuję).
Mam trochę rzeczy pracowych do przeorganizowania, potem spacer z psórcią i po pracy pędzę na szkolenie.
W tym tygodniu mam szkolenie za szkoleniem. W zasadzie cały pon-czw to różnego rodzaju szkolenia-okazje. To trochę pokłosie mojego trudnu z odpoczywaniem 27 maja, w sobotę: nie mogłam "zwolnić", czułam, że czymś muszę się zająć, bo przecież utonę pod tymi planami. I znalazłam kilka opcji dokształcenia się. Tak jakoś się wstrzeliłam... I do tego lekarza za lekarzem xD Ciekawe zakończenie miesiąca, bo faktycznie mam taki bardzo samorozwojowy maj.
Zaczęłam też słuchać podcastów z zupełnie innego obszaru niż dotychczas. Na próbę. I ech... słucham specjalistek w swoim fachu, szkolących jak prowadzić firmę w realiach naszego kraju. Wiedzę mają i nie śmiem twierdzić, że nie! Bo mają! Tyle, że to co one uważają za "niewarte wspominania, bo tak oczywiste" to jest to, czego ja szukam w ich podcaście, bo dla mnie oczywiste nie jest. One twierdzą, że "jakie są początki każdy wie" - no właśnie nie wiem... A co wskazują jako "częsty błąd, często zapominaną podstawę wyjścia do prowadzenia dochodowej działalności z której będziemy dumni, zadowoleni" to dla mnie jest kurwa oczywista oczywistość. Poleciły terapię, uprawianie sportu, poczucie bezpieczeństwa finansowego, dbanie o krąg bliskich i wykonywanie regularnych badań własnego organizmu. No i mi ręce opadły. Fajnie, że o tym mówią, bo to wszystko jest ważne, ale ich przekaz ewidentnie nie jest dla mnie, nie jestem targetem tego podcastu. Na próbę przesłuchałam kilka odcinków i uważam je za stracony czas z mojego koszyczka "czas na dokształcanie się w wiedzy Know-How", a zarazem za silne wskazanie od wszelkich-znaków-na-niebie-i-na-ziemi, że jestem we właściwym miejscu w życiu, że mam zaopiekowanie i objęte uważnością te sfery życia, które osobą, które mają Know-How ewidentnie sprawiają trudność. No cóż, coś za coś, mam nadzieję, że szkolenia na które uczęszczać będę przez kolejne dni będą bardziej pomocne.
Muszę jeszcze z mamą zaplanować Dzień Matki - to znaczy w ostatni czwartek byliśmy u rodziców na Dniu Matki, zabrałyśmy ich z siostrą do restauracji. Było naprawdę super. Tyle, że o ile obiad był miły, to ze względu na stan mojej siostry (kuleczka) nie mogłyśmy realizować faktycznego życzenia mojej mamy tj. wybrania się z nią na zakupy i kupna jej sukienki. Ale KOLOROWEJ sukienki (wow...). Więc w jakiś dzień w przyszłym tygodniu wygospodaruję kilka godzin na hangout z mamą :D Fajnie! :D
No i wciąż w głowie mam Vinted, ale obawiam się, że czas na wrzucenie i zrobienie zdjęć na Vinted będę miała dopiero w drugiej połowie czerwca. Wydaje mi się, że po prostu to jest bardzo czasochłonne. Nie wiem czy tak jest. A mam górę ciuchów do sprzedania... Serio...
I jeszcze jedna rzecz: ustaliliśmy z moim partnerem, że W KOŃCU pojedziemy gdzieś w jedno miejsce po prostu smażyć dupy. Na wakacje wypoczynkowe zamiast wakacji aktywnych. Aktywne wakacje będziemy mieć za 2 tyg nad Polskim morzem i wiele wskazuje na to, że również w lipcu/sierpniu wylądujemy na aktywnych wakacjach. :P Zobaczymy jeszcze. Musimy po prostu ogarnąć loty i chyba odwiedzimy moją koleżankę z instagrama by porobić coś razem +.+ Wow.
Wczoraj jednak, z perspektywy tego w końcu jednego wspólnego naprawdę odespanego i odpoczętego dnia po miesiącu zapierdalania... Nawet O. wyznał, że im dłużej myśli o rytmie praca-dom-praca-dom-weekend tym bardziej jest zmęczony i że w te weekendy nie jest w stanie tak naprawdę odpocząć, bo w te weekendy robi to, co chciałby robić po prostu, a do tego przydałby się jakiś czas na odpoczynek. Rozumiem. To jego pierwsza praca... Zaczyna doświadczać jak to jest... No i przyznał, że chce takiego leżenia na dupce. I że im silniej myśli o leżeniu na dupce tym bardziej go przekonuje Grecja. Więc prawdopodobnie we wrześniu będziemy celować w Grecję :P Albo gdzieś indziej, gdzie jest ZNOŚNIE tj przynajmniej 30*C.
Dobry to poniedziałek.
7 notes · View notes