Tumgik
#zielony butelkowy
meble-do-salonu · 1 year
Text
Lampka stołowa City – piękno, funkcjonalność i wytrzymałość w jednym!
Ciekawy mebel z oświetleniem, który z pewnością uatrakcyjni każde wnętrze. Lampka stołowa City jest produktem polskim, fabrycznie nowym i objętym gwarancją producenta w wymiarze 24 miesięcy. Wykonana została z elementów drewna sosnowego i odpowiednio wyprofilowana, aby doskonale się prezentowała. Do lampy dołączony jest abażur z tkaniny welurowej, który dostępny jest w kilku kolorach - szarym, granatowym, zielonym butelkowym, czarnym i różowym, wszystkie z możliwością wyboru wnętrza w kolorze złotym. Kolory stelaża to biały, popielaty, dąb, mahoń i heban, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Lampka stołowa City to idealne połączenie mebla i oświetlenia. Może posłużyć jako interesujący dodatek do sypialni lub salonu, ale również jako funkcjonalna lampka nocna. Wyposażona jest w 1 źródło światła o mocy 60W i napięciu 230V. Źródła światła, które można wykorzystać to żarówki o klasach energetycznych od A do G oraz LEDy. Lampka stołowa City jest produktem polskim, produkowanym przez renomowaną firmę „Art Light”. Firma ta powstała w 2006 roku w województwie łódzkim i od tego czasu zdobyła szerokie grono zadowolonych klientów. Dzięki zatrudnianiu najlepszych specjalistów i stosowaniu najnowocześniejszych technologii, firma ta produkuje lampy i oświetlenie, które nie tylko wyróżniają się jakością wykonania, ale są również wytrzymałe i trwałe. Efekt tego jest widoczny w lampce stołowej City, która jest pięknie wykonana i idealna do aranżacji wnętrz.
0 notes
pinkmartiniboy · 4 years
Text
Green Devil / Zielony Diabeł
Green Devil / Zielony Diabeł
Tumblr media
Licho złego się nie ima!!! Dlatego dzisiaj proponuję wam, w ramach profilaktycznej terapii antykoronawirus, zdezynfekowanie swojej jamy ustnej za pomocą Zielonego Diabła / Green Devil. Połączenie niebieskiego curaçao z sokiem pomarańczowym tworzy intensywny butelkowy odcień zieleni, który podany w kieliszku do martini wydobywa z czeluści butelowej zieleni diabelską czerń, i zapewne jakiegoś…
View On WordPress
0 notes
chojraczek · 7 years
Text
Your Guardian Angel - Rozdział Siódmy
To była całkowicie spontaniczna decyzja, którą podjął tak nagle, że niemal zerwał się ze swojego siedzenia.
- Amber, muszę załatwić coś szybko - oznajmił, schodząc pospiesznie na dół. Jak na zawołanie, w korytarzu zjawili się prawie wszyscy: Amber, Kim, Dorothy, Martha, a nawet Carlo. - Nie przejmujcie się. Będę na telefon, jakby coś się działo.
Starał się ignorować ich badawcze spojrzenia, gdy wychodził. Ssał swoją dolną wargę, aby powstrzymać cisnący się na jego twarz uśmiech i zaczął miąć w dłoni jakiś papierek z czystych emocji. Był piątek, niby nic szczególnego, w końcu praca czekała na niego każdego dnia, ale jednak... dziś czuł się jakoś inaczej. Nabrał energii do życia, przez ostatnie dwa dni rozmyślając, zamknięty w swoim gabinecie z projektami Carlo, towarzysząc mu od czasu do czasu przy projektowaniu. Ale tak naprawdę, w głowie projektował zupełnie coś innego.
Harry, co prawda, myślał o tym wcześniej. Nie tak intensywnie, jak zazwyczaj, ale dziś wszystko nasiliło się do takiego stopnia, że postanowił spróbować - w końcu co mu szkodziło? To Louis zaprosił go na smoothie, i chociaż nie kontaktował się z nim od kilku dni, nie pisał i nie spytał nawet o zgodę, oraz o to, czy będzie tego dnia obecny w pracy, to chciał po prostu tam pójść i złożyć zamówienie. Chciał przy okazji zobaczyć, jak pracował Louis i czy nosił te śmieszne czapki z daszkiem z logo firmy, które zazwyczaj nosili ludzie w budkach z lodami i koktajlami.
Najbliższa galeria oddalona była o kilka mil. Nie obeszło się bez transportu swoim autem, chociaż podróż ta zajęła mu przez to prawie pół godziny przez panujące korki. A gdy wreszcie dotarł na miejsce, rozpiął guziki swojego płaszcza i ruszył przed siebie, rozglądając się wkoło w poszukiwaniu stoiska z kolorowymi napojami, o którym mówił mu Louis. Tak naprawdę było tu pełno stoisk z niezdrową żywnością, z lodami, śmiesznymi lizakami lub ze świeżo parzoną kawą. Cel miał jednak tylko jeden i miał dziwne przeczucie, że był coraz bliżej.
Nim się obejrzał, ujrzał przed sobą czuprynę gęstych, karmelowych włosów i białą koszulkę polo. Rozmawiał właśnie z jednym ze współpracowników i uśmiechał się lekko, a Harry niemal od razu ruszył w tamtą stronę. Nie sądził, że znalezienie go będzie takie proste, ale kiedy w końcu się to stało, nie mógł wyjść z podziwu. Był na tyle zdeterminowany, aby naprawdę go tutaj znaleźć, i tylko w połowie w celu zamówienia sobie smoothie.
- Banan i mango, poproszę.
Louis niemal podskoczył, słysząc głos Harry'ego za swoimi plecami. Odwrócił się do niego, spoglądając nań z dołu, a jego błękitne oczy zaiskrzyły się dziwnym blaskiem. Po chwili uśmiechnął się bardzo szeroko, jakby widok Harry'ego sprawił mu radość.
- Cześć.
- Hej.
- Ja... Chciałbym coś jeszcze powiedzieć, ale chyba muszę zrobić ci koktajl.
- Jasne.
Obserwował go rozbawiony, jak krzątał się w tę i z powrotem, wyglądając, jakby wypełniał właśnie bardzo ważną misję, a przyrządzenie smoothie Harry'emu było czymś, od czego zależały losy wszechświata.
- Nie spytałem jakie, więc będzie średnie - powiedział w pośpiechu, między szykowaniem kubka a kontrolowaniem pracy blendera.
Kiedy przelał w końcu napój do kubka, potrząsnął nad nim palcami dłoni i dopiero wtedy podał go Harry'emu, wsadzając uprzednio do środka różową słomkę.
- Co to było?
- Dosypałem magicznego składnika i rzuciłem czary, żeby ci smakowało - zażartował, przypatrując się mu w oczekiwaniu na jego reakcję. Wyglądał prawdopodobnie tak samo, jak Harry kilka dni temu, gdy zamówił mu swoją ulubioną kawę.
Napój nie wyglądał zbyt zachęcająco - kolorem przypominał zblendowane wymiociny, ale posiadał przyjemny zapach. Bez wahania pociągnął łyk ze słomki i niemal od razu złapał się za głowę, gdy chłód uderzył do jego czaszki.
- Niedobre? - Louis zmartwił się, widząc grymas na jego twarzy. - Chyba dałem za dużo...
- Zimne!
Słysząc to, Louis znów szeroko się uśmiechnął.
- Najwyraźniej bardzo się różnimy. Ja sercem jestem na Arktyce, a ty na Saharze. - rzekł rozbawiony, obserwując, jak twarz Harry'ego wykrzywiła się z bólu. - Wszystko dobrze? Może powinienem zamówić ci grzejnik? - przytoczył jego własne słowa z kawiarni, tym razem zmieniając kilka szczegółów.
Harry niemal od razu zwrócił na to swoją uwagę, gdy chłód, który przeszył go do szpiku kości, zaczął ustępować.
- Ty gnoju.
- Przykro mi, ale mam klienta - rzucił wymijająco, chociaż na jego ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech. Gestem pokazał Harry'emu, aby się odsunął.
- Poczekaj, zapomniałem zapłaci��.
- Na koszt firmy. To znaczy na mój koszt, nie jestem swoim szefem, tu akurat nie mogę ci zaimponować.
Nim mógł zareagować na jego słowa, usłyszał chrząknięcie za swoimi plecami, więc zmuszony był, aby odejść na bok. Zawiesił swoje spojrzenie na Louisie, podczas pociągania łyków ze słomki, ponieważ jego gardło przyzwyczaiło się do zimnego koktajlu. Myślał o tym, jak Louis zaskakiwał go z dnia na dzień, ze spotkania na spotkanie, coraz bardziej i bardziej. Był szalony, ale też zabawny, bo zdążył zaobserwować, że potrafił wywołać uśmiech nie tylko u siebie samego siebie, ale u swoich klientów lub współpracowników.
Gdy miejsce przy ladzie nieco opustoszało po kilkunastu, ciągnących się w nieskończoność minutach, wreszcie podszedł ponownie, już z pustym kubkiem i oparł się łokciami o blat.
- Więc... Fajna koszulka.
Louis podniósł na niego wzrok, który wcześniej wbijał na karteczki samoprzylepne, poprzyklejane do każdego kawałka ścianki, za którą pracował. Jego rzęsy wydawały się być jeszcze dłuższe i niezwykle pociągające. Były gęste, długie i minimalnie zakręcone. Harry'emu zaschło w ustach na ten widok, bo nigdy jeszcze się z tym nie spotkał, aby dostrzegł coś pociągającego w mężczyźnie.
- Dzięki. A ty masz golf, znowu. - wskazał palcem na smoliście czarny golf Harry'ego. - Podoba mi się.
- Mój golf? - serce Harry'ego zaczęło bić szybciej na tę miłą uwagę. To oczywiste, że Louis nie mógł powiedzieć, że ten golf podobał mu się na nim. Ależ skąd.
- Taa, lubię golfy - zaśmiał się, spoglądając na zegarek.
Każda czynność, jaką wykonywał, Harry widział w dwukrotnie zwolnionym tempie, tym samym zwracając uwagę na każdy, najdrobniejszy szczegół. Widział jego piękne rzęsy, przydługie włosy z tyłu głowy, jego spękane, zaczerwienione usta. Uważał, że był naprawdę ładnym człowiekiem.
- Jest czwarta. Kończę niedługo. Co tak właściwie tu robisz?
- Ja? Przyszedłem na zakupy. - skłamał. Nie widział innego wyjścia, Louis mógłby uznać go za głupca, gdyby dowiedział się, że przyszedł tu tylko po ten głupi koktajl.
- I co? Kupiłeś coś?
- Nie do końca. Jeszcze nie. - wyznał nieco zakłopotany, gdy zdał sobie sprawę, że przecież niczego nie kupił. - Jestem wybredny. Ale powiem ci coś, ale to sekret. Chodź tutaj.
Nachylił się w jego stronę, a Louis przechylił głowę w bok, nadstawiając ucha, jak gdyby miał wyznać mu jakiś bardzo ważny sekret.
- Tak. Zdecydowanie robisz najlepsze smoothie, jakie piłem.
- Harry, nigdy nie piłeś smoothie - zachichotał pod nosem, kręcąc swoją głową. Nie wiedząc, co zrobić z rękoma, zaczął przecierać wilgotną ścierką i tak już czysty blat. - Tak przynajmniej mi mówiłeś.
- Wiem. Ale to najlepsze, jakie kiedykolwiek wypiję. A z racji tego, że twoje jest najlepsze, żadnego innego już nie spróbuję.
Louis posłał mu kolejne, rozbawione spojrzenie i założył kilka przydługich kosmyków włosów za ucho. Gest ten skradł serce Harry'emu, ale tylko odrobinę.
- Jasne. Nie powinieneś kontynuować swoich zakupów?
- Taa, powinienem - mruknął niechętnie, spoglądając na swój pusty kubek. - Racja. Dzięki za smoothie.
Wycofał się powoli, opierając się silnemu pragnieniu, aby obejrzeć się przez ramię i rzucić Louisowi chociaż jeszcze jedno spojrzenie. Tak naprawdę nie miał przecież w planach zakupów, nie za bardzo lubił wycieczki do centrów handlowych, więc nie wiedział, co mógłby robić przez te dwie godziny. Włóczył się zatem bezcelowo długimi alejkami, mijając wysepki i szyldy sklepów, i tylko raz czy dwa przejechał się ruchomymi schodami w górę i w dół z czystego znużenia.
Kilka minut po szóstej siedział już na ławce za wielką donicą z jakimś egzotycznym kwiatem nieopodal wyjścia i wpatrywał się w czubki swoich butów. Nie był pewien, czy robił dobrze, ale to było silniejsze od niego. Zdecydowanie było to lepsze niż siedzenie w swoim mieszkaniu i rozmyślanie, a na pracę nie miał ochoty. Z resztą, salon był już dawno zamknięty, a on zapomniał zabrać dokumentów do domu. Zdarza się.
Gdy zauważył, jak Louis już przebrany kieruje się w stronę wyjścia, poderwał się na nogi i natychmiast się przy nim znalazł.
- Hej - zawołał, dotykając jego ramienia.
Louis podskoczył wystraszony i odwrócił głowę. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, ale gdy ujrzał twarz Harry'ego, odetchnął z ulgą.
- Och, to ty.
- Ja. Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. - spojrzał na niego z poczuciem winy. Nie wiedział, jak się zachować lub co powiedzieć, bo dokładnie tego nie przemyślał. - Idziesz do domu?
- Tak - Louis odpowiedział bardzo powoli, przyglądając się mu badawczo. - Byłeś tu cały czas?
- Tak, robiłem zakupy, ale cóż... Znów nic nie kupiłem.
W myślach błagał, aby Louis mu uwierzył. Nie powiedziałby mu przecież, że siedział tutaj prawie dwie godziny i na niego czekał.
- Właśnie wychodzę.
- Możemy wyjść razem, będzie miło - chłopak zaproponował, wciskając ręce w rękawy kurtki, po czym zapiął jej ekspres po samą szyję. Wokół szyi owinął kilka razy butelkowy zielony szalik, włosy zakrył czapką, a na dłonie nasunął rękawiczki. - Chciałem pojechać rowerem dzisiaj, ale było zbyt zimno. Chyba bym umarł, gdybym miał trzymać nagie dłonie poza moimi kieszeniami.
Ruszyli razem do wyjścia. Harry czuł się dziwnie podekscytowany, że szedł obok Louisa i mógł rozmawiać z nim. Czuł się tak, ponieważ odzwyczaił się od wspólnych wędrówek, spacerów i rozmów, odzwyczaił się od takiej bliskości z drugim człowiekiem. I nigdy nie sądził, że tak za nią tęsknił, ale teraz się właśnie o tym przekonał.
- Aż tak ci zimno? - rzucił okiem na rękawiczki i szalik, sam poprawiając swój szal, który wcisnął wcześniej wewnątrz płaszcza. - W końcu jesteś z Arktyki.
- Tylko sercem - parsknął, kręcąc swoją głową.
Już za chwilę znaleźli się na zewnątrz i oboje zadrżeli na panujący mróz.
- Jak się miewasz, Harry? - zapytał po chwili.
- Dziękuję, że pytasz. W porządku. - odparł po chwili namysłu. - Pracuję, um... Pracuję.
- A oprócz pracy?
- Pracuję.
Louis znów zaczął się śmiać, przykuwając uwagę Harry'ego. Mogło to zabrzmieć nieuprzejmie, ale nie kłamał, bowiem praca wypełniała jego grafik każdego dnia. Ale nie chciał dłużej o tym myśleć. Chciał móc patrzeć na niego, gdy się śmiał, bo nigdy dotąd nie widział jeszcze tak silnych emocji, które wypełniały drugiego człowieka. Wraz z nim śmiały się jego oczy, błękitne i błyszczące. Zawsze, gdy się śmiał, odchylał głowę w tył, a wokół jego oczu tworzyły się małe, kurze łapki. Wydawał się być szczęśliwy, i właśnie zaczął mu tego zazdrościć.
- Zrób sobie przerwę od pracy. Zrób, no nie wiem... Idź na spacer. Chyba, że robisz to każdego dnia i po prostu o tym nie wspominasz.
- Nie chodzę na spacery. Nie lubię za dużo myśleć.
- Nie musisz wtedy myśleć, wtedy po prostu zachwycaj się widokami, ciesz się chwilą, doceniaj to co cię otacza. Ja tak robię. - rzekł z uśmiechem. - Byłeś kiedyś w ogrodach miłości?
- Ogrody miłości? - Harry zmarszczył swoje brwi - Nigdy nie słyszałem o takim miejscu.
- Nie słyszałeś? - zdziwił się Louis. - To podobno naprawdę piękne miejsce. Nigdy tam nie byłem, ale słyszałem wiele. Podobno ma magiczną moc, aurę. Ale nie możesz iść tam sam, i przede wszystkim, jeśli nie czujesz się gotowy, to również nie możesz.
- Nie mogę? Głupota. - stwierdził oburzony. - To nie tak, że chciałbym tam iść, nie mam pojęcia, co to jest. I jestem pewien, że znam o wiele piękniejsze ogrody.
- Przekonasz się pewnego dnia.
- Dobrze, w takim razie czuję się gotowy. Czy mogę tam już iść?
Louis w odpowiedzi pokręcił jedynie głową, ale milczał. Harry zirytowany stawiał ciężkie kroki, myśląc o jego słowach i o tym, dlaczego ktoś wymyślił coś takiego jak ogrody miłości. Jeśli chodziło o ogrody, szklarnie lub kwiaciarnie, był osobą, która wiedziała o nich najwięcej, ale nigdy w życiu nie słyszał o nazwie przytoczonej przez Louisa. Starał się nawet powiązać tę nazwę z jakąś inną, pokrewną, ale nic z tego, chłopak musiał sobie to po prostu wymyślić. Ewentualnie była to jakaś instytucja bezmyślnie nazwana ogrodami.
- Stwierdziłem, że nie chcę iść jeszcze do domu. Jest dopiero siódma.
To nie tak, że zazwyczaj o tej godzinie robił coś ciekawszego niż siedzenie w mieszkaniu i pracy.
Zwrócił tym uwagę Louisa, który od kilku minut również wydawał się być zamyślony. Co więcej, szli obok siebie chodnikiem, w nieznanym im kierunku. Szli po prostu tam, gdzie niosły ich nogi.
- Proponujesz mi spacer? - Louis uśmiechnął się nieśmiało i odgarnął rękawiczką kilka kosmyków przydługich włosów z twarzy. - No dobrze. Ale jest bardzo, bardzo zimno.
- Zaproponowałbym ci, abyśmy poszli gdzieś, ale... - urwał, gdy nagle sobie coś uświadomił. - Możemy przecież iść do mojego salonu. Jest najbliżej.
- Salonu? Salonu wielkiego Harry'ego Stylesa? - uśmiech Louisa samoistnie się poszerzył. - Zawsze chciałem go zobaczyć, tak serio od środka.
- W takim razie, chyba będę w stanie spełnić twoje małe marzenie.
Ekscytacja zaczęła narastać w jego ciele, gdy zmierzali szybkim krokiem wąskimi uliczkami w stronę salonu sukien ślubnych. Chciał pokazać mu, jak pracował i jak wyglądała jego świątynia, która była jego drugim domem. Budynek miał dwa piętra oraz parter, ale najbardziej podekscytowany był przygotowaniem mu swojej ulubionej herbaty, którą pili wszyscy w jego salonie.
- Piękny szyld - skomentował Louis, przyglądając się budynkowi z zewnątrz, gdy dotarli na miejsce. Objął ramiona rękoma z zimna i spojrzał na Harry'ego, który przeszukiwał kieszenie swoich jeansów. - Coś nie tak?
- Nie wiem, czy zabrałem klucze... - wymamrotał, coraz bardziej zdenerwowany. Był pewien, że miał je ze sobą, w końcu były doczepione do kluczy od mieszkania. Ale ich również nie miał. - Kurwa mać.
Nagle przypomniał sobie, że wybiegając dzisiejszego dnia z salonu, klucze zostawił w gabinecie na biurku. Salon zamknęła najprawdopodobniej Amber, ale nie chciał teraz do niej wydzwaniać.
- Trudno. Damy jakoś radę, w końcu to mój salon. - założył ręce na biodrach, spoglądając na drzwi wejściowe. - Poczekaj tu.
Wspiął się po schodkach, dla pewności szarpiąc za klamkę, ale gdy ta nie ustąpiła, ponownie przeklął pod nosem. Zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu czegoś ostrego.
- Wiesz, możemy po prostu innym razem - zaproponował Louis, stając obok. Nerwowo rozglądał się po okolicy, pocierając o siebie swoje dłonie w rękawiczkach. - Co jak ktoś posądzi nas o włamanie?
- Daj spokój, włamanie do własnego sklepu? To niedorzeczne. Zrób mi przysługę, Louis. Masz coś ostrego?
- Mam... Mam swoje klucze, ale chyba nie będą pasować.
Wyjął posłusznie pęk kluczy i podał mu je ze zwątpieniem.
Harry szybko odnalazł wśród kilku par kluczy cienkie kółeczko, z którego mógłby zrobić użytek. Niemal od razu wygiął je kilka razy i zaczął grzebać ostrą końcówką w zamku.
Louis przyglądał się temu w ciszy, choć jego twarz wyrażała wiele. Prawdopodobnie nie był zachwycony tym pomysłem, ale Harry był zbyt zdeterminowany, aby pokazać mu swój salon w tym momencie.
- Chyba gotowe - powiedział po chwili, zadowolony z siebie, gdy usłyszał ciche kliknięcie. - Nie wierzę, że to się udało. Mógłbym zostać zawodowym włamywaczem.
Tym razem, drzwi ustąpiły. Pchnął drewnianą powłokę, przepuszczając Louisa pierwszego. Ale Harry nie spodziewał się jednego. Zapomniał o czymś istotnym, o czym powinien pamiętać, ponieważ był tutaj szefem i znał każdy zakamarek tego miejsca. Zdał sobie sprawę z tego dopiero wtedy, gdy Louis przemówił:
- Czy nie macie tutaj jakiegoś alarmu?
To właśnie wtedy, gdy oboje znaleźli się w środku, rozbrzmiał głośny, ogłuszający alarm. Jego serce niemal podskoczyło mu do gardła, a panika zalała całe jego ciało. Gdy spojrzał na Louisa, dostrzegł, że chłopak był jeszcze bardziej przerażony, niż on.
- W porządku - spróbował go uspokoić, mimo wyjących w oddali syren policyjnych. - Nie przejmuj się, jestem tu właścicielem, z całą pewnością nic się nie stanie.
- Nic? - Louis spanikowany dłonią dotknął swojej lewej piersi, prawdopodobnie po to, aby zobaczyć, czy jego serce jeszcze biło. - Jedzie tutaj policja, to włamanie!
- To nie może być włamanie, skoro to mój salon.
- Ale policja już tu jedzie, pójdziemy do więzienia, Harry! - krzyknął bezradny, oddychając szybko. Rozglądał się wkoło w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ich uratować, ale na marne. Jego przerażenie rosło z każdą sekundą. - Zachciało mi się z tobą chodzić.
- Słucham?! - Harry wybałuszył na niego swoje oczy. - To ty chciałeś iść tutaj ze mną! Nikt ci nie kazał, a teraz tak po prostu...
- Tak, zrzucam całą winę na ciebie, ponieważ nie mogłeś odpuścić i musiałeś grzebać tym cholernym drutem w zamku!
Ich wrzaski przerwał pisk opon i uderzenie w drzwi, które otworzyły się gwałtownie, prawie wypadając z zawiasów.
- Jak dobrze, że dotarliście, ale nie ma potrzeby... - zaczął spokojnie Harry, ale nie dane mu było dokończyć. Jeden z policjantów chwycił go za nadgarstki i wykręcił mu je za plecy, przez co jęknął z bólu. - Za co to?!
Louis po prostu stał i dał zakuć sobie ręce w kajdanki, nawet się nie sprzeciwiając. Wyglądał teraz na całkowicie opanowanego, chociaż jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała nierównomiernie.
- To jest mój salon, ja nic nie zrobiłem! - próbował się obronić, szarpiąc nadgarstkami, chociaż wiedział, że nie miał szans. Nie powinien się opierać, ale wiedział również, że był niewinny. - Jestem Harry, Harry Styles!
- Wyjaśnimy sobie wszystko na komisariacie.
Funkcjonariusze nie słuchali więcej jego próśb i narzekań. O wszystkim została poinformowana również Kim, która była zastępczynią szefa, oraz ojciec Harry'ego, u którego mężczyzna wiedział, że otrzyma kolejną reprymendę. Ale oprócz tego wiedział, że bardzo go zawiódł, choć w rzeczywistości nie zrobił nic złego. Jeszcze zabawniej zrobiło się wtedy, gdy o całym zajściu chcieli powiadomić właściciela, którym przecież okazał się Harry.
- Idioci - splunął, siedząc na tylnym siedzeniu radiowozu, tuż obok Louisa. Na jego twarzy widniał grymas z powodu chłodnego metalu, wbijającego się w skórę na nadgarstkach. - Naślę na was swojego prawnika.
Przez całą drogę wściekły próbował uwolnić swoje dłonie, ani razu nie spoglądając na Louisa. Było mu po prostu wstyd, że wciągnął go w to wszystko, a po części wciąż nie mógł w to uwierzyć i wciąż kurczowo trzymał się przekonania, że był niewinny, a to, że akurat zapomniał klucza i zapomniał o zabezpieczeniach antywłamaniowych było tylko drobnym szczegółem.
- Nie przejmuj się, ja to załatwię - powtórzył po raz kolejny w stronę Louisa, zanim został wyciągnięty z auta i szarpnięciem podprowadzony na komisariat.
Zacisnął swoje zęby, z całej siły starając się nie wybuchnąć. Oglądał się kilka razy przez ramię, aby dostrzec, czy Louis szedł za nim, a gdy upewnił się, że oboje zmierzali w tym samym kierunku, nieco się uspokoił. Chciał jeszcze dziś to wszystko załatwić i wszystko mu wyjaśnić. Czuł się jak dupek.
- To mój salon - zaczął od razu, gdy w końcu jego kajdanki zostały zdjęte. - Jestem Harry Styles, niech ktoś mnie, do cholery, wysłucha! To jest mój salon, wszyscy o tym wiedzą!
Policjantka wbijała w niego swoje spojrzenie, bardzo zmieszane i niedowierzające.
- Jeśli nie wierzycie, ja... uch, mam w kieszeni dowód tożsamości. - bardzo ostrożnie wyjął go ze swojego portfela z tylnej kieszeni spodni i położył na stole przed sobą.
- Ustalimy to.
- Oczywiście - parsknął bez krzty humoru, podrygując nerwowo swoimi kolanami. - Gdzie jest Louis? Louis, Louis Tomlinson. Nie zawinił niczemu, to mój przyjaciel. Wypuśćcie go.
Harry nie sądził, że tak to wszystko się potoczy. Jego dokumenty, wraz z kartami kredytowymi oraz jego telefon zostały zabrane, a on siedział w celi za przestępstwo, którego nie popełnił. Dodatkowo nie wiedział, gdzie jest Louis i to sprawiało, że jego żołądek wywracał się na drugą stronę.
Nie wiedział, ile tak siedział, ale z całą pewnością było już po dziewiątej. Spędził w areszcie dokładnie godzinę i odchodził od zmysłów bez jakichkolwiek wieści, bo nikt nie chciał mu nic powiedzieć, a tym bardziej nikt nie chciał go wysłuchać. To jakiś obłęd.
W końcu jednak po kolejnej godzinie, mógł być przesłuchany ponownie. Tym jednak razem, wszystko, co mówił do tej pory, zostało potwierdzone, a jego dokumenty zostały zwrócone. Ale to nie było usprawiedliwieniem, Harry usłyszał zarzut włamania i próby napaści na własną posiadłość z celu uzyskania odszkodowania, co było oczywiście kłamstwem, więc gdy tylko o tym usłyszał, zaśmiał się im wszystkim w twarz.
Dzisiejszy dzień był jakimś żartem. Wyszedł z aresztu równo o dwudziestej drugiej, wykończony i przemarznięty. Nie miał już siły na złość i przejmowanie się wpisem do kartoteki policyjnej, oraz groźbą o karze finansowej. Myślał o tym, aby znaleźć Louisa i przeprosić za wszystkie krzywdy, jakie mu wyrządził. Najpierw potrącił go w aptece, później na pasach, a teraz wsadził go do aresztu.
Gdy opuścił budynek, nie spodziewał się, że zastanie na zewnątrz Louisa, ale tak się właśnie stało. Siedział na schodkach przed budynkiem, tyłem do drzwi w kompletnej ciszy.
- Louis?! Louis, o mój Boże - wymamrotał, spiesząc w jego stronę.
Usłyszawszy to, chłopak natychmiast wstał i odwrócił się do niego przodem. Pocierał palcami swoje nadgarstki, a z jego dłoni zniknęły ciepłe i grube rękawiczki.
- Całe szczęście, tak bardzo mi przykro, ja nawet nie wiem co powiedzieć. Tak bardzo, bardzo przepraszam, czuję się jak dupek, ja po prostu... po prostu... - potrząsnął głową z ciężkim oddechem w piersi. - Słuchaj, nigdy w życiu to się już nie wydarzy. Prawda jest taka, że ja wiem, że już nigdy nie będziesz chciał mnie znać ani zobaczyć, wpakowałem cię w takie gówno, ten cały stres, kartoteka, te niewygodne kajdanki...
Przez cały ten czas Louis słuchał go w skupieniu, nie odzywając się. To dało Harry'emu nieme potwierdzenie, że zgadzał się z każdym jego słowem.
- Nie chcieli mnie wypuścić wcześniej, nic powiedzieć, wysłuchać, mieli mnie po prostu gdzieś! Potraktowali mnie niepoważnie, to jest mój salon, mój, a ty na dodatek nic złego nie zrobiłeś.
Musiał przerwać na moment, aby wziąć kilka głębszych oddechów. Potarł palcami swoje skronie, gdy przeraźliwy ból rozpostarł się po jego czaszce. Teraz był po prostu załamany jak nigdy. Jednak nie czuł się tak ze względu na całą tę sytuację - tak naprawdę jedynym powodem był Louis, któremu tak bardzo winien był przeprosiny. Czuł, że właśnie stracił w jego oczach, a nie chciał być przez niego znienawidzony. Nigdy.
- Harry - w końcu cichy głos przebił się przez ciężką atmosferę i świszczący w oddali wiatr.
Słysząc go, Harry natychmiast wbił w niego swoje spojrzenie pełne smutku i żalu. Ale zamiast ujrzeć w tęczówkach czegoś na kształt złości, zawiści, zawodu, ujrzał ten sam piękny, błękitny blask. Kąciki jego ust drgnęły, zaskakując tym Harry'ego tak bardzo, że musiał zamrugać kilka razy.
- Nie wiem, czym się tak przejmujesz. Żyjemy. Nic się nie stało.
W końcu miękki uśmiech rozciągnął się na jego ustach, z każdą chwilą poszerzając się, co było kompletnie niezrozumiałe. Wydawało się przecież, że było źle.
- Wiesz, jak śmiesznie panikowałeś? Myślałem, że się popłaczesz. - niespodziewanie zaczął się śmiać, z początku cicho, zakrywając dłonią usta, ale po chwili nie mógł się powstrzymać, a jego śmiech rozniósł się echem po opustoszałej okolicy.
- Co? - spytał głucho, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Był sparaliżowany wewnętrznie i wciąż trząsł się jak galaretka, a Louis tak po prostu się śmiał. - To jest dla ciebie śmieszne?
- Tak - wykrztusił chłopak, kiwając głową. Śmiał się coraz głośniej, odchylając głowę w tył i trzymał się za brzuch. - Zabrali mi dokumenty, telefon i klucze, a później stwierdzili, że jestem twoim zakładnikiem, Harry. Zakładnikiem.
- Zakładnikiem? - powtórzył za nim jak idiota. - Louis, to nie jest śmieszne, ja naprawdę byłem przerażony. Bałem się, że będą cię torturować i w końcu przywiążą cię do pryczy. Miałbym cię na sumieniu.
Nie wiedząc czemu, sam uśmiechnął się, gdy śmiech Louisa ani na chwilę nie ustawał. Złapał go za nadgarstek, próbując zwrócić na niego swoją uwagę.
- Nie śmiej się, no Louis.
- Nie mogę, po prostu czuję się taki szczęśliwy - wyznał, uśmiechając się tak szeroko, że Harry zaczął obawiać się, czy jego pulchne, zaróżowione policzki zaraz nie pękną. -
- Szczęśliwy? Mamy przesrane.
- Wiem to - odparł, jak gdyby nigdy nic. Oblizał swoje usta i otarł łzy z kącików oczy, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. - Też się bałem, ale po wszystkim to wydaje się być takie śmieszne. Przyznaj sam. Krzyczałeś, że jesteś Harry Styles, jak gdybyś był Królową Elżbietą.
- Przepraszam, że chciałem nas wyrwać z rąk oprawców? - zaśmiał się cicho, puszczając jego dłoń i rozejrzał się. - Jest bardzo późno. Jutro rano czeka mnie rozmowa z moimi współpracownikami o tym, co miałem w głowie i z ojcem, który będzie chciał mnie wysłać na leczenie.
- Nie martw się. Też jestem nienormalny, możemy iść na leczenie razem.
Louis zaskoczył go, pociągając lekko za ramię, aby ruszyli. Następnie schował dłonie w kieszeniach kurtki, więc Harry poszedł w jego ślady.
- Dziękuję za propozycję, chętnie skorzystam. Przynajmniej będę wtedy wiedział, że leczę się z bardziej nienormalnymi ode mnie.
Jak gdyby wydarzenia w ostatnich kilku godzinach nie miały miejsca, szli dalej ramię w ramię ciemną ulicą. Może w tym momencie było to niezrozumiałe, było w końcu za wcześnie, ale Harry miał wrażenie, że to wydarzenie miało zmienić wiele.
- Jak się czujesz? - zapytał nagle, gdy pomyślał o prawdziwym leczeniu. Nie chciał wnikać w ten drażliwy temat, jeśli nie chciał tego Louis, ale był nie tyle, co ciekawy, był zmartwiony. Chciał wiedzieć tylko, jak się czuł. - Będąc chory. Przepraszam, jeśli to nie na miejscu.
- To miłe - odrzekł Louis niczym niezrażony. Zawahał się chwilę, zanim kontynuował. - Nie czuję się za dobrze, w końcu jestem chory i to zrozumiałe. Ale nie myślę o tym. Wiem, że zadręczając się nie żyłbym tak, jak żyję teraz. Żyłbym w skorupce.
Nic z tego nie rozumiał. Czy to znaczy, że było dobrze?
- I nie, nie leczę się, Harry - dodał szybko, zanim otrzymałby pytanie. - Ale jednocześnie chcę, aby ludzie wiedzieli, na czym stoją. Może moje ciało przechodzi zmiany, może wydawać się, że zostało mi już niewiele, ale na razie czuję się po prostu zbyt dobrze na ostateczne leczenie. Nie chciałbym spędzić swoich ostatnich lat życia w szpitalu, mam tylko dwadzieścia jeden lat.
Harry'emu na jego słowa w gardle urosła wielka gula. Nie powinien się tak tym przejąć, ale trochę go to dotknęło. Minimalnie. W końcu na samym początku wiedział, że Louis był poważnie chory. To nie było nic nowego.
- Ale dzisiejszy dzień był zdecydowanie najlepszym lekarstwem. Szczęśliwe chwile nim są. - powiedział nieco ciszej, wzdychając szczęśliwie. - To jest właśnie to, co ludzie nazywają chwytaniem dnia, chwili. Nie chcę żyć ze świadomością, że mogę umrzeć jutro albo za tydzień, ale jednocześnie chcę spróbować wszystkich rzeczy, o których zawsze marzyłem i nie wstrzymywać się przed niczym, bo nie mam ku temu powodów. Chcę po prostu żyć.
Wbrew wszystkiemu dotarło do niego właśnie, że mimo tego, że był zdrowy i miał wiele lat życia przed sobą i możliwości, on sam nie potrafił tak po prostu żyć. Nie miał marzeń, które mógłby zrealizować, nie było miejsc, które zawsze chciał zwiedzić, ludzi, których zawsze chciał poznać. A może miał, ale jeszcze o tym nie wiedział.
Chciał powiedzieć Louisowi, że bardzo go za to podziwia, jak lekko podchodzi do swojej choroby i mimo wszystko potrafi prowadzić normalny tryb życia, ale nie umiał. Był zbyt wielkim tchórzem.
- Przepraszam, że krzyczałem na ciebie. Strasznie mi głupio. - spojrzał na niego ze skruchą, przypomniawszy sobie całe zajście przed przyjazdem policji. - Mogę powiedzieć, że też trochę spanikowałem.
- Trochę? - Louis zaśmiał się cicho. - Ja też przepraszam, że zrzuciłem na ciebie całą winę. Spanikowałem i to strasznie, a oni zabrali mi moje rękawiczki.
Harry dopiero co zauważył, że rzeczywiście dłonie Louisa nie były odziane w grube rękawiczki. Zatrzymał się nagle i zmarszczył brwi, przyglądając się jego skostniałym palcom, gdy Louis wyciągnął ręce z kieszeni, aby rozgrzać je, pocierając je o siebie.
- Świnie. Odkupię ci je. Będą lepsze, niż te, które ci zabrali. Mogą sobie nimi najwyżej podetrzeć...
- Nie musisz - przerwał mu. - Nie musisz wszystkiego mu kupować.
- Ale zazwyczaj wszystko, co się dzieje, dzieje się z mojej winy.
- To brzmi jak kolejka wymówka, aby mnie zobaczyć.
Tak było? Harry z całej sił starał się przekonać sam siebie, że tak nie było. To nieprawda. Po co miałby wymyślać wymówki, aby ujrzeć Louisa każdy, kolejny raz, skoro wszystko to, co się działo, działo się wbrew jego woli? Mimo to nie ukrywał, że nie czuł się z tym źle. Widok Louisa nie był dla niego nieprzyjemny, wręcz przeciwnie, mógłby nawet powiedzieć, że cieszył się, gdy go widział. Był on pierwszą osobą z zewnątrz, z którą w końcu nawiązał bliższy kontakt, wskutek czego nie przesiadywał już tyle w swoim gabinecie i w salonie.
Louis po chwili spuścił wzrok na swoje buty, a Harry obserwował go cały ten czas. Mimo późnej pory i panującej ciemności, mógł dostrzec przez światło latarni jego długie rzęsy, które zapierały dech w piersiach. Dosłownie go hipnotyzowały.
- Jest już bardzo późno i zimno. Chyba będę musiał już iść, w soboty też pracuję, od samego rana. - odezwał się ponownie po chwili, spoglądając na Harry'ego z dołu.
Styles obawiał się, widząc drobne i kruche ciało Louisa, że wiatr porwie go z mocniejszym podmuchem. Pierwszym jego odruchem było złapanie go w pasie, gdy tylko tak się stało, ale szybko zauważył, że ten wciąż stał i wpatrywał się w niego, całkowicie bezpieczny.
- Rozumiem. Ja również mam kilka ważnych spraw... - potarł dłonią swoje czoło i zmrużył oczy, ponieważ powietrze było jeszcze bardziej mroźne. - Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się dzisiaj wydarzyło. Chore.
- Z całą pewnością - Louis roześmiał się głośno, kołysząc się na swoich stopach. - Ale chciałeś pokazać mi salon, to miłe. Doceniam to.
Mały uśmiech uformował się na twarzy Harry'ego. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedział co. Zazwyczaj brakowało mu słów, gdy przychodziła pora na rozstania. Może po prostu nie chciał, aby nadchodziły, bo polubił spędzanie czasu z mężczyzną. Jeszcze tego nie rozgryzł.
- Więc... Skoro już tak zaproponowałeś, to czekam na moje rękawiczki. Ale pospiesz się, bo zamarznę.
Skinął swoją głową na jego słowa na znak, że się zgadzał. Sekundy mijały, a oni wpatrywali się w siebie, jakby w oczekiwaniu na reakcję drugiego. Zdawało się, jakby żaden z nich nie chciał się już żegnać, bo noc ta była prawdopodobnie najlepszą w ich życiu.
Harry dostrzegł, że Louis drgnął. Najpierw bardzo niepewnie przysunął się bliżej, prostując palce swoich dłoni. Jego ruchy były bardzo powolne i ostrożne, jakby w obawie, że nagle rozmyśli się i wycofa. Ale nie wycofał się. Uniósł się kilka centymetrów, gdy stanął na palcach swoich stóp, zrównując się z Harrym wzrostem. Wstrzymał oddech i czekał, z oczami utkwionymi w zielonych tęczówkach.
A później pochylił się, zmniejszając odległość, jaka dzieliła ich twarze. Harry nie poruszał się, po prostu stał i czekał, nie wiedząc nawet, co dokładnie w tym momencie czuł - ekscytację, oszołomienie. Był zbyt przejęty rzęsami Louisa, które mógł w tym momencie policzyć co do jednej, ale jego serce prawie wyskoczyło z jego piersi, a myśli zostały rozwiane, gdy poczuł jego oddech na swojej twarzy i miękkie, aksamitne usta, przyciśnięte do jego własnych. Sam musiał wstrzymać oddech przez pierwsze kilka sekund, nie będąc w stanie myśleć.
Zatrzepotał rzęsami, gdy trwali tak kilka sekund, a po chwili zamknął powieki. Myślenie było zbędne. Zbędne były okoliczności, fakt, że był to mężczyzna, nic w tej chwili nie było tak ważne jak to, że całował teraz najbardziej słodkie i finezyjne usta, jakie miał okazję całować. Czuł że to uczucie przeszywało go całego, a on nie mógł temu zapobiec. I choć przez pierwsze chwile nie wiedział, co robić, czy powinien go objąć czy oddać pocałunek, kiedy w końcu chciał zrobić obie rzeczy na raz, Louis oderwał się od niego, cofając się krok.
Louis nie wyglądał na zadowolonego. Louis wyglądał na zawstydzonego i przerażonego. Dotknął palcami swoich ust, oddychając szybko.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam - wydukał, kręcąc swoją głową. Rumieniec oblał jego twarz aż po szyję. - Nie chciałem, przepraszam.
Harry wyciągnął dłoń, aby chwycić tę należącą do niego i poprosić, aby się uspokoił. Nie był chwilowo w stanie nic powiedzieć, bo w przeciwieństwie do Louisa, pławił się w uczuciu, jakie go ogarnęło, a było ono zdecydowanie pozytywne. Jego serce wręcz szalało w jego piersi.
- Louis... - wykonał kolejny krok w tył, unikając jego dłoni. Unikał również jego wzroku.
- Przepraszam. Naprawdę muszę iść.
Nim Harry zdołał go powstrzymać, odwrócił się i zaczął oddalać się w przeciwnym kierunku. Szedł tak szybko, jakby bał się, że Harry mógłby go dogonić.
A Harry? Stał w miejscu i wpatrywał się w jego oddalającą się sylwetkę oniemiały. Oblizał swoje usta i gdy poczuł czekoladowy smak, musiał dotknąć palcami swojej dolnej wargi. Zaczął skubać ją i pocierać, otulony głuchą ciszą, bez śladu żywej duszy wokół. Starał się po prostu zrozumieć, co się stało, dlaczego, i przede wszystkim dociec, czy to normalne, że jego serce przyspieszyło swoje bicie, gdy Louis go pocałował.
Louis go pocałował.
Z tą myślą szedł w stronę swojego mieszkania, z myślą, że Louis dzisiaj go pocałował i uciekł, kompletnie przerażony. Prawdopodobnie zrobił to, nie mogąc się powstrzymać i wystraszył się tego, co Harry sobie o nim pomyśli. Niepotrzebnie, bo mimo początkowego zaskoczenia, mimo niespodziewanego obrotu akcji, Harry nie mógł oprzeć się myśli, że od tej pory usta Louisa będą tym, o czym niewątpliwie będzie śnił.
I śnił, właśnie tej nocy. Myślał o jego słodkich ustach, nie przejmując się już więcej tym, że nie powinien.
2 notes · View notes