working on Iskra's family, since my teammates might actually find out some more about them soon.
Oset - father and a loving husband - fisherman
Tafla - mother and a housewife - used to be a barbarian (still carries a cleaver)
Iskra - their first child - their spark - fire druid
Wrzos - youngest son - fey sorcerer - works with bees
Rdest - daughter - wizard working with fabrics and dyes
there might be 1 or 2 more of them, we will see.
Iskra has been gone for 5 years and he is afraid his family is no more and the worst - because of him.
His family has no clue what happened either, but they still hope he comes back.
And disgusted TuśTuś, because why should they do something similar, right?
Also, it's more personal. My first cat Tafla made that gesture, and after her I have an "my inner cat" who does exactly that, when disgusted :) So, yeah, I sometimes do that, when I don't like something.
The fire was burning his face. He raised his torch higher as his kierpce hit the heels. The rhythm of oberek carried them around the bonfire, the grass scrunched under their shoes. Regular scurry was awakening the already deep night, jammed only by the shallow breath from between slightly upturned lips.
From afar made it to them the sounds of girls’ screaks, every round he saw the candles of wreaths flowing down the lake. The smooth sheet of water carried them calmly and unhurriedly. Many of them will disappear before the sunrise. Aleksander’s head whipped back after his shoulder.
The trees disappeared in the darkness. Above the bonfire, Jan’s face appeared in the murk. The fire was casting a red shadow on his jaw; clenched tight didn’t express breathlessness. His bright eyes were shining imperturbably when flames flickered in them.
A drum beat out the tempo. One, two, three, one, two, three. Catching the sight, he smiled wider, and his heart was beating even faster, lumbering with the blood in his ears.
***
Płomień grzał jego twarz. Aleksander wzniósł swoją pochodnię wyżej gdy jego kierpce zderzyły się obcasami. Rytm oberka niósł ich dookoła ogniska, buty chrzęściły na trawie. Regularny tupot rozbudzał głęboką już noc, zagłuszany jedynie przez płytki oddech spomiędzy uśmiechniętych ust.
W oddali rozlegały się piski dziewcząt, co okrążenie widział świece płynących po jeziorze wianków. Gładka tafla niosła je spokojnie i niespiesznie. Wiele z nich zniknie nim wstanie świt. Głowa Aleksandra śmignęła z powrotem za ramieniem.
Drzewa ginęły w ciemności. Nad ogniskiem, twarz Jana wyłaniała się z mroku. Ogień rzucał czerwony cień na jego szczękę; mocno zaciśnięta nie wyrażała zasapania. Jego jasne oczy błyszczały niewzburzenie gdy migały w nich płomienie.
Bęben wybijał tempo. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Chwytając spojrzenie, uśmiechnął się szerzej, a jego serce biło jeszcze szybciej, dudniąc krwią w uszach.
Kiedy biorę oddech pamiętam aromat Twojej skóry...
To bezkresny dar jedności...szept łagodzi ból tęsknoty...
Jesteśmy znów na łąkach majowych... Twój smak drży w każdej Mnie jak echo ...
Odbija się od ścian duszy ...światłem...wybacz każdego dnia dojrzewam ...Ty Jesteś moim wzrostem i pięknem, cieniem i mrokiem ...patrzę w Twoje serce pełne bólu .....Nie umiem już mówić....spływa po mnie ogień....myśli są jak tęcza ....kropla deszczu na Twej skórze....wszechobecna energetyczna zależność...która wchodzi w stopy, uda, usta ,włosy...Tobą będąc...pękam na tak wiele części by znów wrócić...
Moje źródło w Twoich oczach ......jasna tafla wody ...Tylko oddychaj ...serce jak motyl w łasce daru złączenia ❤
1. Zamówiłam sobie teleporadę, ale została skasowana, bo opisane przeze mnie objawy wymagają konsultacji z lekarzem na żywo, więc
2. drugie podejście do call center ZOZ Mokotów.
Pani z cc (bardzo niezadowolona): Nic nie ma, trzeba było dzwonić wcześniej.
Indira: Właśnie się obudziłam z 38C, trochę nie miałam jak. Mógł zadzwonić mąż, ale on mówi tylko po angielsku.
Pzcc: na 11:40 może być?
Ubrałam się i wyszłam. Przychodnia puściutka.
W sumie to nic mi nie jest, antybiotyk na razie nie jest konieczny, ale gdyby się nie poprawiało, to mam iść do swojego lekarza.
Koronawirusa niet.
Pani w gabinecie zabiegowym dwoma różnymi aparatami i trzema rękawami usiłowała zmierzyć mi ciśnienie, w końcu wyjęła taki z ręczną pompką i orzekła, że słabo mi serce bije i że mam zaburzenia rytmu.
No fajnie.
3. Obok tej przychodni jest sklepik z mydłem i powidłem, gdzie nabyłam podkład dla mojej siostry - jasny, matujący, nie ciemniejący.
4. Nabyłam też ulubione serowe pączusie dla A.
5. Na balkon spadła nam tafla lodu z dachu. Ciśnienie mi skoczyło, nie powiem.
6. Na starość szkodzi mi woda z ogórków kiszonych.
Przyjaciele, znajomi, ludzie są kiedy wszystko jest dobrze, kiedy się uśmiechasz, chodzisz na spacery urozmaicasz im czas. Jesteś cząstka koloru zmieniająca szara rutynę.
Ale kiedy twoje oczy zalewa słona tafla łez, kiedy twoja dusza jest roztrzaskana na milion drobnych kawałków a w głowie twoje myśli wirują jak tornado niszcząc cały porządek jaki budowałaś przez dłuższy czas, wtedy nie ma nikogo.
Kto otarł by łzy, ukoił serce uśmiechem i smakiem lodów waniliowych, przytulił i swoimi ramionami odbijał zło tego świata. A ty schowasz się w tych ramionach jak dziecko pod kocem czując ulgę.
Kurczę tak bardzo potrzebujemy szczerego przyjaciela.
14 kwietnia 2024. Ten dzień rozpoczęliśmy od wspólnego wyjścia na pływanie w Lake Pukaki — to znaczy moja żona pływała, a ja byłem podawaczem ręcznika. Niebo wciąż było zasnute chmurami, jednak pojawiały się liczne małe dziury, więc nabraliśmy nadziei na lepszy dzień.
Pojechaliśmy na bardzo uczęszczany Hooker Valley Track. Trasa ta rozpoczyna się spod Mount Cook Village, najbliższego Górze Cooka miejscu, do którego można dojechać drogą asfaltową. Jest to prawdopodobnie odpowiednik naszej drogi do Morskiego Oka — ciągła procesja turystów, do której dołączyliśmy i my.
Niestety, w rozłożystych dolinach lodowcowych, głęboko wcinających się w najwyższe góry Nowej Zelandii, niebo pozostało tak zakryte do końca dnia. Warstwa relatywnie cienkich stratocumulusów zatrzymała się na wysokości nie pozwalającej na prześlizgnięcie się ponad szczytami. Szkoda, bo w Glentanner, zaledwie 20 km dalej, było już całkiem słonecznie i lazurowa tafla Lake Pukaki zachęcała nas z daleka.
Niemniej jednak czoła lodowców były dobrze widoczne, gdyż tutaj schodzą one na bardzo niskie wysokości — 500-700 m n.p.m. Pierwszy był Mueller Glacier. Ze szlaku teoretycznie go widać, ale trudno go rozpoznać — częściowo chowa się pod wodą jeziora wytopiskowego, częściowo jest schowany pod grubą warstwą rumoszu, a częściowo jest martwym lodem, tj. sekcją, która utraciła połączenie z resztą lodowca i powoli roztapia się. Zasadnicza część Lodowca Muellera znajduje się za zakrętem doliny.
Nie widać go, ale... słychać! Grzmi i trzeszczy, a odgłosy te, odbite od skał, niosą się kilometrami! Nie jest to może szczególnie intensywne, ale kilka razy w ciągu 5 godzin wycieczki przez dolinę przetoczył się odległy, ale donośny łoskot, dochodzący zza drugiego krańca jeziora. Pękający lód, dociskany przez masy leżących na nim skał uprzednio uwięzionych w jego grubych pokładach, teraz odkrytych po jego wytopieniu, coraz bardziej poddaje się ich masie, wyzwalając lokalne osunięcia i lawiny.
Mueller Glacier
Godzinę drogi dalej (a jak z dziećmi to półtorej), na końcu Doliny Hookera znajduje się, tu bez niespodzianki, Lodowiec Hookera. Tego widać bardzo dobrze, a w zasadzie jego jęzor wystawający spod grubej warstwy skalnego gruzu, na końcu krótkiego wytopiska.
Widok niezaprzeczalnie wspaniały, ale tak naprawdę chmury skryły bardzo, bardzo wiele. Spoglądając w kierunku lodowca zwróceni jesteśmy w stronę potężnych ścian Mount Cook. Dwa i pół tysiąca metrów skał i wiecznego śniegu powinno nas teraz zmuszać do zadzierania głów wysoko ponad szare, nieprzejrzyste wody jeziora. Może to nie był mój ostatni raz w tym miejscu i uda mi się to kiedyś zobaczyć. Bardzo bym chciał.
Lodowiec Hookera
Ponieważ nie było jeszcze późno, pojechaliśmy na drugą stronę Mount Cook Range zobaczyć trzeci i ostatni tego dnia lodowiec — Tasmana. Tym razem nie trzeba iść dużo, by go zobaczyć, za to jednak musimy wdrapać się na stumetrowej wysokości wał moreny czołowej. Zaledwie na początku dwudziestego wieku opierał się jeszcze na nim lodowiec, a nawet piętrzył się ponad nią! Teraz jego koniec jest 4 kilometry dalej i wydaje się ledwo wystawać ponad taflę jeziora.
Widok z moreny Lodowca Tasmana w dół doliny
Lodowiec Tasmana
Wracamy na kemping w zapadającym zmierzchu i oglądając się od czasu do czasu za siebie wyławiam w końcu to, na co miałem nadzieję cały dzień. Jej wysokość Aoraki łaskawie posyła nam krótkie spojrzenie sponad chmur.
Kiedy z nim rozmawiam, czasami przychodzi mi na myśl, że jego dusza jest jak tafla lodu: nawet ogień może się w niej odbić, ale ona sama nigdy się nie rozgrzeje.
po raz pierwszy zobaczyłam ją na zacienionej ulicy. tafla włosów przysłaniała puchate policzki. pociągnęła mnie za rękę. musimy iść po test ciążowy. apteka była zamknięta.
jej mieszkanie nasiąkło zapachem marlboro i szamponu do włosów. krople wina ubarwiły białą koszulę z falbanką.
opowiadała o miesiącach usianych epizodami. gdy smutek zaciskał ją w abulii i gdy postradała wolę: ekscytacja pragnęła niszczyć. na stole dygotały kieliszki.
była też cielesność. rozkosz rozpełzła się do żuchwy i kończyn. mowa rozedrgana błogością i pobrzękujące nachalnie werbigeracje.
a gdy wzdrygałam się, wsłuchując w obcość, dobrze wiedziała, o co zapytać. rozpatruj w psychiatrii przyszłość.
upychała osobliwe słowa w skórzastych zeszytach. wiersze na wskroś współczesne, coraz lepsze i lepsze.
świat bywał (urojeniowo) niebezpieczny. zacieśniona w lęku, podczas gdy wszyscy ludzie obrali poglądy hitlerowców. dyskryminacja tłoczyła się w autobusie. nieufność przyprawiała o gęsią skórkę.
tylko leki pomogą spokojnie zasnąć. lecz tęsknota za szaleństwem wzbraniała ją przed łykaniem tabletek.
sierpniowe sploty okoliczności naruszyły jej tożsamość bezpowrotnym pożegnaniem. nie szukaj już nigdy oddechu na podłodze.
upatrywała się siebie w kościach. tkwiła w restrykcjach. krucha jak owad, z mozolnym biciem serca.
wciąż rozlega się echo kuriozalnych doświadczeń.
i poczekam na ciebie zawsze, gdy zakorzeniona we własnym świecie, jesteś niby obok, ale gdzieś daleko. i nawet jeśli wtargnie pragnienie śmierci, spojrzę ci w oczy i napomnę: musimy wytrwać.
Miejsce będące ostoją, przy której łapię zdrowszy oddech.
A w nim złoty blask latarni morskiej zezwalający mojemu splątanemu wzrokowi znaleźć ukojenie w widoczności.
I morzu tak namiętnie burzliwym. Niebieska tafla niestraszna mi, a piękna. Rzec bym chciała, że spróbuję w niej popłynąć. Racjonalnie tylko w śnie. Rzeczywistość to ryzyko utopienia prawdziwego.
/ autorstwo: @patologiakurde
Pod silnymi ramionami klifów rozciągają się drzewa herbaciane kojące zmysły zapachu. Między nimi tańczy wiatr, grając naturalną melodię świata.
Śniło mi się uzależniające miejsce nie moje, jeszcze.