Tumgik
#wiem głupie ale długo o tym myślałam
anybodyfrom · 1 year
Text
Witam w dniu 29 maja 2023r
Wiecie co do mnie dotarło?
To wydaje się takie nic, ale mnie to zawsze doprowadzało do napadów, rezygnacji i nawet myśli samobójczych. Mianowicie chodzi o gorszy nastrój przy niskich limitach i o to że ma się ochotę zjeść lodówkę i szafkę obok.
Dotarło do mnie, że na redukcji, nie ważne czy na niskich czy wysokich limitach, pojawia się gorszy nastrój, chęć rezygnacji BO TO NASZ ORGANIZM WALCZY! Nawet osoby z otyłością mają ten problem, nawet osoby ważące 66373 kg i które przechodzą na redukcje.
Oglądając filmy o redukcji to widziałam same pozytywne opinie i odczucia, ale to tak NIE DZIAŁA!
Organizm będzie się bronił przed choćby utratą kilograma. Będzie się nam nic nie chciało, będziemy miały wahania nastroju, wahania energii, oczywiście jak ktoś jest na zdrowym deficycie to nie będzie tego aż tak odczuwał, a my jesteśmy na niskich limitach i trzeba się z tym pogodzić albo stąd wyjść i nie wracać.
Odchudzanie z niskimi limitami to droga przez bój z własnym organizmem i gadzim mózgiem który zna nasze słabości które wykorzystuje żebyśmy przerwali odchudzanie.
Jak ja z tym sobie radzę?
Znam siebie na tyle dobrze, że wiem jakie gadzi mózg ma na mnie haki i dzisiaj po prostu to olałam, mam je w dupie. Zawsze nachodzi mnie myśl, że nie chce umrzeć, że jedzenie jest takie dobre i nie chce z niego rezygnować na rzecz jakiegoś głupiego odchudzania, że chce iść z koleżankami na pizzę i wyjść z tego koła i przedewszystkim mój gadzi mózg ma jeden jedyny punkt z którym zawsze przegrywałam „niskie limity = binge” i co?! NIE MUSI TAK BYĆ!
Mało tego to od nas zależy. Nikt! Nikt! Nie wkłada nam jedzenia do buzi, możemy to kontrolować, jak?
Motywacja i silna wola to dla mnie głupie pierdolenie, bo to kolejne wymówki i lament „bo ja nie mam silnej woli”, „no nie mam motywacji”. A ja nie mam ani tego ani tego, nie mam też konkretnej wagi do której dążę, nie mam konkretnego planu ani dnia w którym zakończę redukcje. Pewnie z czasem to zrobię, ale na ten moment czuje się tak źle z tym jak jestem gruba, że daleka to dla mnie droga żeby się zadowolić chociaż w małym stopniu i co mi po tym jak będę polegać na chorej motywacji czy też na silnej woli? Nic.
Tak, moim zdaniem nic. Nic dobrego, bo moim zdaniem każdy ma jakieś nawyki żywieniowe, każdy ma jakiej schematy dotyczące jedzenia, aktywności fizycznej czy też podchodzenia do czegokolwiek.
Tego nie da się zmienić z dnia na dzień. Szczerze? Ja dopiero dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem na redukcji. Ograniczyłam słodycze do maksymalnego minimum, wyrzuciłam całkowicie chipsy i słone przekąski, jadłam 3 posiłki dziennie (w dużych porcjach), a teraz jem też trzy tyle tylko finalnie wychodzi ok 900 kcal. Ile to trwało?
W chuj długo, bo zaczynałam zawsze od dupy strony tzn od treningów. Na mnie to nie działało, że zaczęłam trenować, bo co z tego jak szłam i wpierdalałam jak świnia?
Teraz jestem na etapie NAJPIERW JEDZENIE PÓŹNIEJ TRENING! Mam do tego dobre warunki, bo siedzę w szpitalu i mega już się odzwyczaiłam od słodyczy itp. Ważyłam 49 kg przy przyjęciu i się prawie rozryczałam, ale obiecałam sobie, że jak tylko się będę czuła lepiej to zacznę powoli od ograniczenia jedzenia.
Jak mi to wychodzi? No nawet dobrze, mój plan działa, nie mam napadów od x czasu. Nawet się na niego nie zapowiada, bo to co napisałam wyżej, nie polegam już na motywacji ani na silnej woli i mam wyjebane na gadzi mózg, ignoruje go jak drącego się bachora. Czy to łatwe? No nie, ale się cieszę, bo trzymam się dobrze.
Najbardziej dokucza mi wahanie nastroju, ale ni chuja nie sięgnę po czekoladę, a zamiast czekolady mam kawe :)
To tekst dla mnie i dla tego żeby pamiętać w kryzysie czego chce i do czego dążę, bo w chuj długa droga do tego żebym poczuła się lepiej w swoim własnym ciele.
Nic mnie tak nie cieszy jak to, że gadzi mózg się drze i „tupie nogami” żebym zjadła to czy tamto, a ja tylko patrzę z politowaniem w oczach i kiwam głową.
Przechodzi. Od rana (jest 15:35) myślałam, że zjem wszystko co mam w szafce, ale powiedziałam NIE choćbym miała zdechnąć to nie zjem. Nie mam motywacji ani silnej woli, wstałam w kiepskim nastroju i wyszłam z terapii, bo miałam ochotę się poryczeć. Cały dzień w nerwach i co? Nie objadłam się Kochani. Jestem dumna z siebie, krzyczę DOBRA ROBOTA!
Napiłam się o 14:30 kawy i poczułam taką ulgę, że dałam radę cały poranek i w sumie południe powstrzymać się przed zjedzeniem większej ilości jedzenia, że to szok. W pewnym momencie myślałam, że wszyskich pozabijam.. wstyd się przyznać, ale do nikogo się nie odzywałam, nawet jak ktoś się coś pytał czy czegoś chciał to się nie odzywałam oprócz mówienia „nie”.
Trzymajcie kciuki, bo jutro mam rozmowę z ordynatorką i lekarzem, psychologiem, terapeutą zajęciowym i będę chciała iść w tym tygodniu na przepustkę..
Błagam trzymajcie kciuki.
6 notes · View notes
lets-kill-myself · 2 years
Text
Ostatnio na pewnej przerwie rozmawiałam z cudowną wykładowczynią o życiu i tym co mnie trapi. Powiedziała mi wtedy, że jestem osobą od której bije niesamowita tęsknota. Nie zrozumiałam jej tamtego dnia. Dopiero dzisiaj, jak spojrzałam w lustro, zrozumiałam co miała na myśli. Tęsknię. Najzwyczajniej w świecie widać to w moich oczach, jakby dusza była w zupełnie innym miejscu. Myślałam nad tym długo i wiem za kim tęsknię. Tęsknię za Tobą. Za naszymi rozmowami, narzekaniem, mandarynkami które były naszym zawsze. Tęsknię za kubkiem jednorożcem- pierwszym w mojej kolekcji, który sklejony stoi w moim rodzinnym domu, bo patrzenie na niego sprawia mi ogromny ból. Tęsknię za naszymi żartami. Tęsknię po prostu za Tobą. Ostatnio byłam obok miejsca gdzie mieszkałaś, adres wzięłam że starych listów które pisałyśmy, po prostu tam stałam- myśląc czy może tam nadal mieszkasz, jednocześnie miałam nadzieję, że może będziesz szła i "przypadkiem" się spotkamy. Może to było głupie, ale byłam tam przez prawie 2 godziny. Nie bylo tak jak w mojej głowie, chociaż pragnęłam tego bardzo. Chciałabym wyjaśnić wszystko i dlaczego tak się stało. Dlaczego doszłyśmy do momentu gdy jestem dla Ciebie tylko niewygodna przeszłością. Tęsknię Z.
3 notes · View notes
sugarrushmonki · 5 years
Text
Zakochani po uszy AU
gdzie nic nie zmienia oprócz obiektu westchnień Asi którym nie jest Piotr tylko Sylwia 😌
Asia, gdy jeszcze pracowała w bistro, zauważyła parę zamawiającą obiad i zakochała się od pierwszego wejrzenia w Sylwi;
Pech chciał, że Sylwia pomyślała że kelnerka przygląda się jej chłopakowi i nie chciała aby jakaś "wieśniara" podbierała jej faceta;
Sylwia (tak jak w oryginale) kłamie właścicielce restauracji mówiąc, że widziała jej męża z dziewczyną
Asia, po wylaniu z pracy (nie wiedząc co źle zrobiła), zbliża się do Piotra aby dowiedzieć się więcej o jego dziewczynie;
Niestety (albo stety) Piotr zakochuje się w Asi i tak jak w serialu, chłopak wpada do wody i traci pamięć;
10 lat później, zdradzona przez ex Asia wpada na Sylwię, dziewczyna dentysty zwraca jej uwagę ale odchodzi, Asia ma już przeczucie że gdzieś ją widziała ale nie wie gdzie;
Wszyscy znajomi Asi (jak i Sylwia) myślą że zakochała się w Piotrze;
Sylwia próbuje odciągnąć panią weterynarz od swojego chłopaka;
Asia chce wyznać swoje uczucia ale druga dziewczyna uznaje ją za swojego najwiekszego wroga;
Nwm, tak sobie pomyślałam 😂😂 byłby to wtedy taki klasyk, lesbijka zakochuje się w dziewczynie hetero :' )
1 note · View note
melancholiczka-811 · 3 years
Text
Jak przestać się zadręczać?
Zdrada emocjonalna jest dużo groźniejsza od fizycznej, ponieważ po tej drugiej zafascynowanie przeważnie mija. Zdrada emocjonalna to coś co jest w nas zasadzane, powoli rośnie i się rozwija. Zdrada emocjonalna zaczyna się od zwykłej rozmowy, wchodzenia na tematy prywatne, możemy zwierzać się z problemów z obecnym partnerem bądź nawet nie wspominać że istnieje..Po jakimś czasie przyjdzie poczucie winy. Na tym etapie zaczynasz rozumieć, że robisz cos złego i tłumaczysz się że to TYLKO rozmowa i  w sumie nic złego nie robisz, jednak największym dowodem na to że nie są to wcale niewinne rozmowy jest fakt że robisz z nich sekret, ukrywasz je przed partnerem, prowadzisz rozmowę z przyczajenia bo obawiasz się że Twój partner może wziąć Twój telefon do ręki, ponieważ czujesz, że to nie są rozmowy które byś pokazał i masz przeczucie, że gdyby wziął telefon do ręki i przeczytał te rozmowy nie czułbyś się z tym dobrze. Nadal się oszukujesz, że to nic takiego. Jeśli kochasz swojego partnera i chcesz żeby związek przetrwał to musisz podjąć brutalne kroki i całkowicie odciąć się od tej osoby, skasować numer, zablokować na social mediach, nie odpisywać, nie odbierać telefonów. Zachowywać się jakby nie istniała, nie wchodź w interakcję. Nigdy nie poczyniłam żadnej zdrady, wobec mojego partnera jestem bardzo lojalna i nie mam nic do ukrycia, niestety ja doświadczyłam takiej zdrady z jego strony. To cholernie mocno boli, cierpiałam i nie rozumiałam dlaczego ukochana osoba mi to robi. Zaczęłam rozmyślać nad tym co ma takiego ta ''ona'' czego nie mam ja, myślałam, że jestem gorsza. Miałam manię na jej punkcie, strasznie odbiło się to na mojej psychice. Stałam się podejrzliwa i mało ufna. Zachwiało to patrzenie na moją ukochaną osobę, on cierpiał kiedyś tak samo przez nią jak ja teraz cierpiałam przez jego działania. Po jakimś czasie starałam się o tym zapomnieć, nawet usprawiedliwiać, ale ludzie to nie auta i błędy same się nie skasują nie zapomnimy o tym w magiczny sposób. Zależy mi na budowaniu zdrowego związku którego fundamentem są uczucia, wsparcie i szczerość. Popełniamy błędy, ale najważniejsze jest to aby się na nich uczyć i więcej ich nie popełniać ponieważ tak robią tylko ludzie głupi. Albo coś zmieniamy w życiu albo zostajemy przy tym co było i nie idziemy naprzód. Jestem bardzo wrażliwa, cholernie mi zależy i jak kocham to z całej siły daję z siebie wszystko. Nigdy nie będę więźniem swojej przeszłości, to była lekcja a nie wyrok dożywocia, ale wiem że najgorszym poczuciem niesprawiedliwości jest to , że ktoś nas krzywdzi a zachowuje się jakby to on był krzywdzony przez nas. Czasami kurczowe trzymanie się kogoś lub czegoś sprawia nam większą krzywdę niż odpuszczenie, dlatego nigdy nie zapominam o ludziach którzy wywołali moje trudne chwile i którzy mnie upuścili w trudnych chwilach. To straszne, że doczekałam się takich czasów gdzie ku***two wzbudza zachwyt a cnota jest wyśmiewana. Nie mogłam już dłużej udawać przed partnerem, że zapomniałam o tych 3 razach kiedy wypisywał do byłej a ja czułam jak wbijał mi nóż prosto w serce. Otwarcie powiedziałam, że mu nie ufam i będzie bardzo długo musiał pracować na to aby je odbudować. Kiedy przerobiłam w końcu ten temat bo musiałam, nie dawało mi to żyć zrozumiałam wiele. Jeśli ciągle będę żyła tymi sprawami nie pójdę do przodu, nie zbuduje na urazie czegoś zdrowego i dobrego, ciągłe życie w przeszłości załamuje szansę na pozytywne patrzenie w przyszłość. Jak wiemy czasu cofnąć się nie da więc pozostaje zadbać już tylko o to co będzie a nie o to co było. Musiałam sobie zadać ważne pytanie czy ja chce w to brnąć bo jest duże ryzyko, że sytuacja znowu się powtórzy. Jak wiadomo nie przestajemy kochać z dnia na dzień więc postanowiłam dać mu ostatnią szansę. Musiałam poczuć swoją własną wartość aby doszło do mnie, że ta dziewczyna nie mogła mi w żaden sposób zagrażać, miała już faceta i dziecko. To była jego pierwsza miłośc i wyciągnął ją z patologii mimo to ona pięknie mu się odwdzięczyła zdradzając go przy pierwszej lepszej okazji, gdy wyjechał do Holandii. Był załamany przez to wszystko, totalny dól emocjonalny. Wtedy zjawiłam się ja, wyciągnęłam go z tego dołka a on podpisywał do swojej sprawczyni całego bólu. Czułam się jak łata po nieudanym związku a nie jak partnerka. Nie wiem czemu odczuwał aż tak silną potrzebę aby mieć z nią kontakt wolałam nie wiedzieć wszystkiego o ich związku. W końcu doszło do mnie, że ciągłe kontrolowanie i zadręczanie się nie ma sensu, tak się nie da żyć więc odpuściłam, po moich atakach paniki i histerii po ostatnich sytuacjach widziałam, że w końcu go to przejęło jak bardzo mnie tym krzywdzi. Uznałam że od tej pory mamy czystą kartę. Z biegiem czasu przestałam patrzeć na nią jak na wroga a nawet jej kibicuje żeby się jej w zyciu udało tak jak nam wyszło. Zaczęłam myśleć o tym wszystkim w sposób, że teraz jest nasz czas ich już minął nie bez powodu i nie muszę być zazdrosna, zaczęłam w końcu dostrzegać naszą wspólną przyszłość i im bardziej to widziałam tym bardziej nasze cele były blisko. Zaryzykowałam to, że znowu będę przez niego cierpiała, ale też mogłam stracić miłość mojego życia. Dzisiaj wiem, że tego nie żałuję, ale gdyby on zrobił coś podobnego wiem, że jestem na tyle niezależna, że w każdej chwili mogę powiedzieć stop, nie będę tego tolerowała. Najważniejsze jest to aby być swiadomym swojej wartości. Aby rozwiązać nasz cały spór ważną rolę odegrała rozmowa, rozmowa o uczuciach, gdyby snuć tylko domysły nic by z tego nie było.
19 notes · View notes
shumbidumbi · 3 years
Text
Miłość nie wybiera - S01E02
Gdy wyszedł była prawie dziesiąta. Przegadaliśmy ponad dwie godziny. To było miłe, od tak dawna nie rozmawiałam tak po prostu, po ludzku. Gadaliśmy na tak błahe tematy, a i tak świetnie się ubawiłam. Miał dość specyficzne poczucie humoru, ale podobało mi się. Umówiliśmy się na jutro. Muszę przyznać, że byłam lekko podekscytowana. Wolne dni od pracy spędzałam zazwyczaj w swoim towarzystwie, w najlepszym wypadku wychodziłam na miasto i przyglądałam się spotkaniom innych ludzi.
Ten czerwcowy poniedziałek był dla mnie jak pierwszy ciepły dzień po ciągłych mrozach. Ciągle myślałam tylko o tym spotkaniu, czułam się jakbym zwariowała. Myślałam o tym, co ubiorę, jak go przywitam, czy powinnam go przytulić, co zaproponować na sam początek, o której zakończyć spotkanie i w jaki sposób. Czy na mały spacer i zajście do biblioteki stosowniej jest ubrać sukienkę czy spodnie, a może spodenki? Szorty są chyba za bardzo luzackie, nie ubiorę żadnej eleganckiej sukienki, bo to nie będzie pasować do sytuacji. Wstałam o piątej, a szykowanie zajęło mi aż godzinę! Jak nigdy! Czułam się jakbym szła na randkę, ale to wcale nie była randka!
Kilka minut po szóstej siedziałam w swojej kuchni. Miałam na sobie obcisłe dżinsy biodrówki i przylegającą do ciała żółtą koszulkę z jakimś nieznaczącym napisem, na nogach za to siedziały mi zwykłe klasyczne trampki.
Spotkaliśmy się o 6:30 pod pewną kawiarnią niedaleko mojego mieszkania.
- Cześć, bałem się, że nie przyjdziesz - powiedział, gdy mnie zobaczył.
- Dlaczego miałabym nie przyjść? Uwielbiam chodzić do biblioteki - powiedziałam trącając go w ramię. - I ciebie też już nawet polubiłam.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Kupiłem nam coś do picia i bezy z musem malinowym - powiedział i podał mi kubek z ciepłym napojem.
- Dzięki. Co to tym razem?
- Rumianek.
- Sugerujesz mi, że jestem znerwicowana? - zaczęłam się śmiać.
- Nie! Oczywiście, że nie!
Jackob zmarszczył brwi, a ja dalej śmiałam się w najlepsze.
- W Polsce rumianek pije się na zszargane nerwy.
- Oh, przepraszam, nie wiedziałem - Jackob nerwowo potarł dłonią czoło.
- Nic nie szkodzi, skąd miałeś to wiedzieć?
- Zapomniałem powiedzieć ci coś bardzo ważnego.
Spojrzałam na niego zaintrygowana.
- Wyglądasz olśniewająco.
- Oh, dziękuję - powiedziałam zaskoczona. - Ty też - dodałam po chwili milczenia.
- Idziemy przez park?
- Tylko który? Jest trochę tych parków.
- Hmmm.... Nie wiem, może ten z aleją tych koreańskich wiśni?
- Oo, tak! - odparłam z entuzjazmem. - Uwielbiam go. Kiedyś miałam ogromną zajawkę na punkcie k-popu i chodziłam go tam słuchać.
- Serio? Klimatycznie.
- No tak, ale potem przestały kwitnąć i... - zaczął się uroczo śmiać, po chwili dołączyłam do niego.
Zaczęliśmy iść po ustalonej trasie.
- Mogę tą bezę? Nigdy nie jadłam takiej z nadzieniem - powiedziałam.
- Ja też nie. No ale trzeba próbować nowych rzeczy. Jadłaś śniadanie?
Przytaknęłam skinieniem głowy.
- To dobrze. Może nie są bardzo słodkie, ale jednak - podał mi jedną bezę z papierowej torby.
- Jasne, rozumiem. Dzięki.
Ugryzłam ją. Była bardzo dobra. Krucha na zewnątrz, a miękka w środku. Słodka na zewnątrz, a kwaśna w środku. Istna fantazja.
- Dobre, nie? - zapytał, gdy spostrzegł moją rozmarzoną minę.
- No co ty! To jest prze dobre. Ten smak! Mmm... Ten mus w środku smakuje jak ten, który robiłam kiedyś z moją drugą matką. Pychotka! - mówiłam bardziej do siebie.
- Właśnie widzę, że ci smakuje. Drugą matką? Jesteś z rodziny dwóch lesbijek?
- Nie, nie jestem! Moja matka lesbijką! Ta, już to widzę! - zaczęłam się histerycznie śmiać. - Moja druga matka to moja teściowa. To znaczy teraz to już nie jest moją teściową. W zasadzie to nigdy nie była. Ugh... Nieważne.
- Nie, powiedz.
- Miałam kiedyś narzeczonego i... tyle.
- Oh.
- No właśnie. To nie jest warte niszczyć nam spotkania. Proszę, zmień temat.
- Ok, a ty co przeważnie czytasz?
- To zależy.
- A taka ulubiona książka, którą mogłabyś czytać bez końca?
- Wielki Gatsby.
- Oh, nie spodziewałem się.
- A czego się spodziewałeś?
- Nie wiem, może czegoś mniej klasycznego - wzruszył ramionami.
- Nie oszukuj mnie. Myślałeś, że czytam gazetki o najnowszych kosmetykach?
- Nie wiem. Po prostu myślałem, że jesteś typową dziewczyną.
- A co? Jestem dziwna? - uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Nie. Właśnie o to chodzi, że nie. Ale nie jesteś też zwyczajna. Jesteś... yyyy... wyjątkowa.
- Oh, dziękuję - podziękowałam mu szerokim uśmiechem.
Po spacerze przez park zamówiliśmy taksówkę. Dotarliśmy do biblioteki. Była prawie pusta. Przesiadywało tu zaledwie kilka osób pochłoniętych lekturą. Zaprowadziłam Jackoba na ostatnie piętro, gdzie, jak się spodziewałam, nie było nikogo. Na półkach stały tu stare lub zepsute egzemplarze książek, których już nikt nie chciał. Przez nikogo nie chciane leżały tu zakurzone. Zaczęłam przeglądać książki.
- Oh, spójrz - powiedział w pewnej chwili Jackob.
- Co?
Podeszłam do niego. Trzymał w rękach angielskie wydanie książki pod tytułem "Pan i jego niewolnice".
- Oh, ja... ja.... Nie wiedziałam, że ta biblioteka trzyma TAKIE książki.
- Takie? Czyli jakie?
- Ymm... - zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok.
- Ej... - podniósł mój podbródek i uśmiechnął się do mnie. - To nic.
- Wiem, przepraszam...
- Nie, nie przepraszaj.
Byliśmy teraz bardzo blisko siebie.
- Jesteś taką cudowną dziewczyną - dodał szeptem.
- Ja... - uśmiechnęłam się. - Dzięki.
Znów chciałam opuścić głowę, ale on trzymał mój podbródek. Patrzył na mnie intensywnie. Jego oczy świeciły, źrenice z każdą sekundą robiły się coraz większe. I wtedy właśnie się odważył. Odważył się na jeden z większych i ważniejszych kroków na naszej wspólnej ścieżce. Pocałował mnie. Chociaż nie był to pocałunek. Bardziej całus, mały całus, całusek. Dotknął tylko swoimi wargami moich warg. Zadrżałam, a on podniósł na mnie wzrok.
- Oh, Jackob... - głos mi drżał. - Ty...
- Ja ciebie pocałowałem i chcę to zrobić jeszcze nie raz.
Znów przechylił głowę w moję stronę. Przycisnął nasze ciała do siebie. Poczułam jego erekcję na moim podbrzuszu. Dotknął swoimi ustami moich ust, lecz tym razem miałam rozchylone wargi, więc włożył do ciepłego i mokrego środka język. Zaczął nim delikatnie poruszać. Otoczył swoimi dłońmi moją twarz. Cała drżałam, tiki nerwowe powoli zaczęły przejmować nade mną kontrolę. Również musnęłam jego usta. Polizał moją dolną wargę i poczułam jak przechodzi mnie prąd. Istna błyskawica poleciała od moich ust do przestrzeni pomiędzy moimi nogami. Zadrżałam jeszcze mocniej. Jackob odsunął się ode mnie.
- Co się stało? - pomógł mi usiąść na podłodze.
Spojrzałam na niego zaczerwieniona. Tiki nadal nie ustępowały, dlatego moje oczy samoczynnie co chwilę uciekały od jego spojrzenia. Jednak nie chciałam wyjść na słabą, więc powracałam oczami w to samo miejsce. Usiadł obok mnie.
- Powiesz mi...? - pogładził mój policzek.
Znów mocno zadrżałam i odchyliłam głowę, aby uniknąć jego dotyku.
- Ty po prostu nie chcesz? Nie mam cię dotykać? O kurwa, przepraszam, nie powinienem tego robić.
- Nie... To ja przepraszam. To wszystko przez te głupie tiki. Już tak mam. To nie twoja wina. Jesteś naprawdę miły.... i...
Przerwał mi kolejnym pocałunkiem. Ja byłam oparta plecami o półkę, a on nachylał się nade mną. Dłonie opierały cały ciężar jego ciała na podłodze po obu stronach moich bioder. Znów nasze usta się dotknęły, ale tym razem byłam na to bardziej przygotowana. Na początku w mojej głowie zapanował nieporządek i jedno wielkie: "O mój Boże!". Jednak podczas tamtego pocałunku poczułam, że ja tego chcę. Chcę, żeby Jackob mnie całował, chcę się z nim całować. Powoli w mojej głowie zaczęło stwarzać się coś na kształt potrzeby, jakby głód.
Jackob delikatnie muskał moje wargi swoimi, a potem wsunął lekko język w moje rozchylone usta. Niepewnie zaczęłam oddawać jego pocałunki. Dotykałam swoim językiem jego. Wargami próbowałam wpasować się w jego rytm. Wtedy poczułam jak się uśmiecha.
Zapaliła mi się czerwona lampka.
- Robisz z siebie dziwkę - pomyślałam.
Momentalnie zapanowałam nad sobą i odsunęłam głowę od niego.
- Wiesz, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Nie znamy się zbyt długo.
- Dlaczego tak nagle zmieniłaś zdanie? Nie podobało ci się?
- Nie, to nie chodzi o to.
- Więc o co? Wiem, że poczułaś, że mi stoi, ale nie przejmuj się tym. Ja chcę cię teraz tylko całować.
- Po prostu jeszcze nikt mnie tak nie całował. To dla mnie nowość.
- Ale całował cię ktoś kiedykolwiek w usta?
- Tak...
- A całował cię ktoś tutaj? - zapytał Jackob i położył rękę pomiędzy moimi nogami.
- N...nie - odpowiedziałam drżącym głosem.
- A ja chcę cię tam całować, teraz - rozpiął mój rozporek.
Spojrzałam w stronę drzwi. Były zamknięte, ale co jeśli ktoś nieświadomie by tutaj wszedł?
- Spokojnie, nikt tutaj nie wejdzie.
Ściągnął dżinsy z moich bioder i przeciągnął do moich kostek. Siedziałam jak sparaliżowana. Patrzyłam tylko na jego ręce jak przesuwały się powoli po moich nogach. Dotknął mojej cipki przez materiał majtek. Zadrżałam.
- Zdejmij majtki.
Posłusznie wykonałam jego polecenie, choć drżały mi ręce.
- Chcesz, żebym cię wylizał?
- Nie wiem... - głos mi drżał.
- Jak mam to zrobić? Masz jakiś czuły punkt? - przejechał palcem od mojej łechtaczki do końca mojej cipki.
Wydałam z siebie cichy jęk i przechyliłam głowę do tyłu.
- O mój Boże, jesteś taka mokra. I taka gładka.
Faktycznie czułam jak wzbierały się we mnie soki, istnie płonęłam. W mojej głowie coraz wyraźniej kreśliła się chęć, aby dokończył to, co rozpoczął w moim śnie.
- Powiedz mi jak mam to zrobić - rozkazał.
- Dokończ to, co zacząłeś.
- Czyli? Co zacząłem?
- Całuj mnie tu - wskazałam mu moją łechtaczkę.
- Ale co zacząłem, powiesz mi?
- Śniłeś mi się...
- I w tym śnie cię tutaj całowałem? - dotknął mojej łechtaczki kciukiem i zaczął ją powoli pocierać. 
- Tak... - znów jęknęłam. 
- Powiedz, że tego chcesz - ruchy jego kciuka stały się okrężne. 
Zacisnęłam dłonie w pięści i głośno wypuściłam powietrze. Moje policzki oblały się purpurą. 
- Mam przestać? - zapytał i przestał pocierać mnie kciukiem. 
- Nie..., nie... 
- Powiedz. 
- Całuj mnie tam. 
- Gdzie? Tutaj? - polizał wewnętrzną stronę mojego uda.  
- Niżej...
Najpierw delikatnie cmoknął moją łechtaczkę. Potem zaczął ją lizać i ssać. Jęknęłam. 
- Ciii - wyszeptał. 
Próbowałam zachować ciszę, ale w tej sytuacji było to arcytrudne. Cała drżałam. Moje ciało płonęło, a moja cipka zwilgotniała. Czułam, że już za chwilę dojdę - bałam się, że przerwie, tak jak we śnie. Ale on ssał ją dalej, a kiedy poczuł, że to już, gładził ścianki mojej cipki i zapchał mi usta językiem, aby stłumić moje jęki. Jeszcze nigdy się tak nie czułam, kiedy robiłam to sama było mi przyjemnie, ale teraz było wprost cudownie. 
On wciąż mnie mocno całował, nie oddawałam mu tych pocałunków. Byłam na siebie zła, czułam, że zrobiłam z siebie zwykłą szmatę. Odepchnęłam go od siebie, nałożyłam na siebie figi i dżinsy i wybiegłam z biblioteki. Nie oglądałam się za siebie i szybko złapałam taksówkę, choć wiedziałam, że nadwyręży to trochę mój budżet. 
6 notes · View notes
impossible-princess · 4 years
Text
Cześć, mam pytanko.. No tak do ciebie. Powiedz, jak masz na imię?
Dlaczego gdy je wypowiadasz już nie ma w sobie takiego blasku? W sumie to.. Kim ty jesteś? Niby wygląd ten sam, głos ten sam ale hm jakby to ująć.. Zbyt długo myślałam nad tym jak ubrać w słowa to co w tobie jest inne dlatego powiem Ci tak.. Nie poznaje cię. Mam wrażenie że ktoś tu oszukuje że ty to nie Ty.. Skoro już tak "rozmawiamy" to zadam Ci drugie pytanko, okej? Bo.. Jest taka sprawa. Jakoś nie mogę zaufać temu komuś kto jest teraz w środku ciebie, nie kogoś takiego nazwałam swoim przyjacielem. Jak już tak w nim jesteś to wiesz może gdzie podział się mój przyjaciel? Zgubił się.. Próbowałam go szukać minęło dość sporo czasu wiesz? Ta ostatnia cząstka mnie czuje coś w stylu potrzeby choćby kilkuminutowej konwersacji z tym dawnym kimś. Powiedz.. Porzuciłeś go? Nie chcesz żeby wrócił? Wiem że to trudne.. Wiem jak trudno odnaleźć siebie w sobie i jak trudno tego kogoś zaakceptować. Ale jeśli mój dawny przyjaciel nie wróci tam gdzie jego miejsce to.. Nie chcę patrzeć na osobę która wygląda jak on, ma jego cechy zewnętrzne i się pod niego podszywa. Ta osoba która stoi przede mną i prosi mnie o głupie spotkanie to nie ta osoba z którą mam wiele zajebistych wspomnień, przeżyć, w sumie najlepszych momentów z życia. Nie przejdzie mi nawet przez gardło słowo "przyjaźń" czy nawet "znajomość" z tym kimś kto żyje w nim teraz. Tęsknię za nim, wiesz? Nie rozumiem dlaczego wyrzuciłeś go zostawiłeś i nie pozwoliłeś wrócić. Ale gdybyś zmienił zdanie to proszę odezwij się nie ważne czy będzie to rok dwa czy 10 lat. Zrobiłabym wszystko żeby chociaż głupia chwilę spędzić z tamtym "tobą" i żeby nie myśleć już o tym kimś w zły sposób tak jak teraz. Mam świadomość że tamten ktoś już nie żyje, ale to nadzieja umiera ostatnia. I ostatnia prośba ode mnie... Nigdy więcej nie zabijaj w sobie tych ostatnich dobrych rzeczy które gdzieś jeszcze tam w środku są bo zabijesz tym ruchem parę innych osób, a oni naprawdę wierzą w lepsze jutro. Dobrze wiesz że zło ma przewagę. Ten ktoś kto siedzi w tobie teraz zrobił bardzo dużo złego. Mimo że mam tego kogoś dość i mam na ten moment najgorsze zdanie o tym kimś to gdzieś głęboko we mnie jest ta wiara że coś zmieni się na lepsze.. Że wróci chociaż nie będę już tak blisko i tak często po prostu warto wierzyć w coś dobrego. Proszę nie psuj już nic więcej i.. Nie zabijaj..
- własne
34 notes · View notes
niewyslanelisty · 4 years
Text
Chce tylko być z Toba
24.02.2020 godz: 1:46
To chyba pierwsza i ostatnia wiadomość jaką dałam Ci do przeczytania. W zasadzie żałuję, że w ogóle ją otrzymałeś..
----------------------------------------------------------------------
Dzisiaj jak każdej nocy obudziłam się myśląc o Tobie. Myślałam, żeby juz nie pisać, nie pogrążać się już.. Nie widziałam sensu się starać skoro nie odwzajemniasz tego co czuję. Postanowiłam, że jednak napiszę do Ciebie, bo przyszło mi pozostać z taką ilością niewypowiedzianych słów... Zawsze gdy stajesz przede mną zupełnie mnie zatyka i nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Chociaż dzisiaj miałam w planach Ci to wszystko jakoś powiedzieć, poukładać... Może to i lepiej, że się nie zobaczyliśmy (przynajmniej nie będę widziała Twojej reakcji, a nie ukrywam ze bardzo się jej boję). Zraniłeś mnie pisząc mi to wszystko, ale jednak pózniejsze słowa skłoniły mnie do napisania tego wszystkiego, abyś wiedział jak jest naprawdę.
Gdy tracisz kogoś lub zrywasz z Nim łączność, zaczynasz odczuwać w sobie, niemożliwą do zniesienia, pustkę... Nie chcę tego czuć a tymbardziej nie chcę Cię stracić. Nie rozumiem dlaczego mnie olewasz, traktujesz jakbym nie istniała.. Jakby to, co się stało nie miało dla Ciebie żadnego znaczenia. Nie znam odpowiedzi na te pytania, chociaż ze wszystkich sił próbuję zrozumieć. Bez Ciebie jestem jakaś zgubiona. To wszystko może być dla Ciebie śmieszne co piszę, bo to jest krótka znajomość, ale takie jest moje życie bez Ciebie, niestety.. Chociaż do jakiegoś czasu myślałam, że to ktoś inny jest dla mnie ważny i nie wyobrazałam sobię, żeby tej osoby mogło w ogóle ze mną nie być.
Ciągle zastanawiam się co mogłoby się wydarzyć, ale czuję głęboką wdzięczność dla  losu, że znalazłeś się w moim życiu. Naprawdę... Chciałabym abys pokazał mi jak znowu żyć. Gdy jesteś przy mnie, nic innego nie istnieje. Szwendam się bez sensu, myslę o Tobię i tęsknię.. za Twoim spojrzeniem, dotykiem, oddechem, głosem. Mogłabym wymieniać bez końca o wszystkim co Ciebie dotyczy, bo jesteś doskonały.
Mowisz, ze masz pełno wad, ale kazdy je ma... Sam zobaczysz, ze tez nie jestem idealna. Teraz jestem zaslepiona wspomnieniami i tym ile szczescia potrafiles mi dac. Jak cudownie sie przy Tobie czułam... Stałeś się częścią mojego życia i zaczynam zastanawiać się, dlaczego nie sprobowalismy wcześniej.. Odliczam godziny do następnego spotkania, a moje życie staje się oczekiwaniem... Nie ma nic lepszego, kiedy po godzinach spędzonych w pustym pokoju, mogę wreszcie Cię zobaczyć, usłyszeć Twój głos i po prostu cieszyć się życiem... Razem z Tobą. Przypominam sobie jak bylismy pod Twoim domem, jak mnie całowałeś i nie mogłeś przestać się żegnać... W takiej chwili rozumialam znaczenie prawdziwego szczescia. Widzialam jaki byłeś szczęśliwy. Patrzylam na Ciebie z miloscia i wiedzialam w glebi serca ze Tobie też na mnie zależy. Za ta chwila tesknie najbardziej. Kiedy odpowiadasz usciskiem zatracam sie wtedy i znowu odzyskuje spokoj. Spokoj, ktorego teraz mi brakuje. Ułamek sekundy sprawił że znalazłeś się w moim sercu. Kocham każdy dzień, w którym mogę Cię podziwiać. Nie mogę zatrzymać łez płynących teraz po mojej twarzy, każda z nich wyraża moją pustkę. Pustkę, którą czuję bez Ciebie. Jedyne co odczuwam to brak Ciebie i związana z tym plątaninę emocji. Chcę Ci powiedzieć, że będę tu dla Ciebie tak długo jak tylko Ty sam lub też moje emocje mi na to pozwolą. Nigdy nie pragnęłabym o Tobie zapomnieć.
Jest we mnie cząstka Ciebie i przypuszczam, ze w Tobie również tkwi jakaś mała część mnie. Dziekuje ze zjawiles sie w moim zyciu i dales mi tyle radosci. Myślę, że powiedzenie ci „żegnaj” byłoby niemożliwe. Zawsze będziesz przy mnie, w pewnym sensie.. Niemożliwe jest wymazanie z pamięci tego, ile miłości od ciebie otrzymałam. Moim marzeniem jest być ciągle z Tobą, słuchać Twego głosu, wtulać się w Twoje ramiona, trzymać Cię za rękę. Każda chwila, którą muszę spędzić z dala od Ciebie, wypala moje wnętrze… Tak bardzo pragnę się do Ciebie przytulić teraz. Pragnę Cię słuchać i sama mówić Ci, jak wielkim jesteś dla mnie szczęściem. Pamiętam dokładnie moment kiedy się spotkaliśmy.. Patrzyłam w Twoje oczy, bo byłam  zachwycona każdą sekundą chwili przy Tobie. Wpatrywałam się w Ciebie, jakbyś był najpiękniejszym obrazem, byłam oczarowana  całym Tobą. Przy Tobie czułam, że świat pięknieje. Od tego momentu, jesteś ciągle obecny w moich myślach, budzę się z radością, bo wiem, że przydarzyło mi się coś niezwykłego. To dzięki Tobie poczułam się kochana, rozumiana i potrzebna. To głupie ale chciałabym, zebys już zawsze byl przy mnie, bo jesteś dla mnie wszystkim.   Mam nadzieje, że nigdy mnie juz nie zawiedziesz. Dziękuję Ci za to, co otrzymuję od Ciebie, za to że po prostu jesteś obok… Nie wiem czy kiedykolwiek zdołam Ci się jakos za to odwdzięczyć, bo mimo tego ze czesto Cie nie ma to jednak jestes w moim serduszku. Pamiętaj o tym co Ci napisałam. :)
Nie sądziłam, ze kiedykolwiek cos takiego napisze zwlaszcza do Ciebie... Ale poprostu chce to z siebie wyrzucić, muszę. Za duzo emocji, za duzo mysli o Tobie sprawia ze czuje potrzebę napisania Ci jak bardzo stales sie dla mnie ważny.
Najważniejszy ...
5 notes · View notes
Text
Czas i pora.
...Minęło już 4 miesiące, myślałam że jest lepiej, że czuje się lepiej.. ale wiecie co? Jest jeszcze gorzej.. Czuje się tak jakbym zakochała się pierwszy raz w wieku 17 lat, a mam 21- powiem jedno boli tak samo.. nawet nie wiem czy nie bardziej. 
 Cudowne uczucie spędzać z kimś każdą wolną chwilę, dzielić dosłownie wszystko- domyślam się że znasz to uczucie- budzisz się rano obok Niego, wtulona i taka bezpieczna, widząc jego uśmiech o poranku lub złość kiedy nie dajesz mu spać. Kiedy czujesz ulubione perfumy na jego koszulce, jest lepiej.. prawda? Wtedy przestaje liczyć się dosłownie wszystko, to gdzie się spieszysz, co musisz zrobić i że musisz wstać. Błoga chwila, która chciałabyś żeby trwała wiecznie.. długo wymieniać ale kochasz w nim wszystko nawet to, że się obraża, że się spóźni, że zapomni czegoś kupić.. 
Był kimś z kim chciałam się zestarzeć, robić głupie rzeczy, planować podróże nawet jeśli mielibyśmy zbankrutować, denerwować się i obrażać- bo na tym to polega prawda? 
I dzieje się coś czego się nie spodziewasz, kiedy od pierwszej rozmowy z nim bałaś się najbardziej, kiedy przestajesz być dla Niego kimś ważnym... teraz jesteś tylko kimś... Musisz nauczyć się od nowa spać sama, jeść sama, jeździć rowerem sama, wracać do domu sama, zabić pająka sama, żyć... sama. Myślałam, że z wiekiem szybciej się wraca do normalności, ale gówno prawda. We wszystkim co robię, odczuwam jego nieobecność, to jak bardzo go potrzebuje nie zdaje sobie z tego sprawy. Minęło 4 miesiące, a ja nadal mam nadzieje, że może to tylko jakiś zły sen, że to nie dzieje się naprawdę.. boję się kiedy to jednak okaże się prawdą. Nie wiem jak to działa, ale wystarczy, że się do mnie odezwie, napisze cokolwiek.. jest mi lepiej.. udaje, że jest okej, że nic nie czuje, ale to nie prawda... za każdym razem,gdy go widzę chce rzucić się na niego, przytulić, pocałować nie być dla niego tylko kimś... ale przecież już nie mogę.. nie mam prawa powiedzieć, że Go kocham, bo jeśli to zrobię stracę z nim jakikolwiek kontakt.. a może tak byłoby lepiej? Kiedy widzę go radosnego i szczęśliwego z inna.. jest źle.. czuje się jakbym rozpadała się każdego dnia od nowa z części, które już dawno się rozpadły, nie wiedziałam, że tak się da a jednak.. Cholera da się... Kiedyś obiecałam nigdy więcej nie zaufać nikomu, nie pokochać, bo tak będzie lepiej... teraz obiecuje sobie znowu to samo.. 
Kiedyś chciałabym zebrać się na odwagę poukładać sobie wszystko i pójść dalej, znienawidzić go, żeby było mi łatwiej.. tego sobie życzę... choć data moich urodzin co roku jest jeszcze gorsza i sprawia, że coraz bardziej jej nienawidzę.. nie dlatego, że się starzeje, ale że los co roku zabiera mi wszystko.. od nowa i od nowa jak zdarta płyta...
2 notes · View notes
Text
Samobójstwo. Strach przed życiem czy odwaga przed śmiercią?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Wiele osób pisze tutaj że samobójcy to egoiści i tchórze, reszta pisze że to wcale nieprawda, zupełnie jakby się kiedyś zabili. Przewija się motyw trudnego dzieciństwa, trudów życia problemów nie do rozwiązania itd. itd. Cóż... Dla mnie to wszystko to tylko gadanie. Samobójstwo. To dziwna rzecz. Odbieranie sobie daru. Największego daru jakim jest życie. Życie człowieka. Człowiek. Dziwna istota. Ułomna. Emocjonalna. Słaba. Najsłabsza w walce z samym sobą. Z wewnętrznymi demonami i własnymi myślami. Odpowiedź na pytanie: dlaczego ludzie popełniają samobójstwo? jest prosta i brutalna. - Bo są IDIOTAMI. To ludzie którzy nie wiedzą co znaczy słowo: odpowiedzialność Sami są odpowiedzialni za swoje życie, a jeśli mają kogoś bliskiego to są też odpowiedzialni za cząstkę jego życia. W życiu nie ma lekko i wiadomo że czasem spadają na nas problemy których nie jesteśmy w stanie udźwignąć. Ale od tego właśnie jest rodzina. Ale co jeśli ktoś nie ma rodziny? Nie ma takich ludzi. Rodzina to nie tylko krewni. Rodziną można nazwać przyjaciół, lub zwykłych ludzi dla których nie jesteś tylko zwykłym szarym przechodniem, ale może tym chłopakiem/dziewczyną z klatki, który stracił rodziców, rzucił szkołę i się pogrąża. Trzeba wierzyć że ludzie są dobrzy. Może świat jest zły, może komercja jest zła, może kapitalizm jest zły, ale ludzie - zaznaczam LUDZIE (nie człekokształtne potwory na pieniądze) są dobrzy. Każdy z nas jest dobry. "Ucieczka to nie wolność" również jeśli chodzi o problemy. Zabicie się to ucieczka. Ucieczka w bardzo złym stylu, bez honoru. Ludzie myślą że jest teraz tak źle że tam gdzieś, może po drugiej stronie musi być lepiej. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Ludzie są różni, każdy ma inny powód żeby się zabić. Niestety wiele samobójstw to wynik nieszczęśliwej miłości. Nie będę się wypowiadał na ten temat, bo to zbyt głupie by poświęcać temu czas. Do czego zmierzam. Decyzja o zabiciu się. Nie raz "przemyślana", podejmowana długo, jest zawsze złą decyzją. To jedna z najważniejszych decyzji w życiu... Samobójstwo to nie odwaga, podjęcie decyzji może i tak. Ale skoro możesz podjąć tak niesamowicie ważną decyzję z nieprzewidywalnymi skutkami, to dlaczego nie możesz podjąć innej równie ważnej decyzji? Dlaczego, drogi samobójco nie chcesz spróbować życia? dlaczego ryzykujesz w tak młodym wieku? Dlaczego k*rwa możesz się zabić, a nie możesz w żaden sposób zmienić swojego życia na lepsze?! Zamiast się zabijać, weź ze sobą wszystko co masz i idź j*ebać system! Przekrocz granice (mamy Schengen) i zobacz kawałek świata! Przejrzyj na oczy i zobacz się świat nie kręci się wokół Ciebie! Że wszędzie są ludzie i oni jakoś żyją, mimo że mają tyle samo powodów co ty, aby z tym skończyć. Naucz się korzystać z życia. Naucz się czegoś od starszych. Naucz się żyć... To równie ważna i na pewno lepsza decyzja. Bo jak możesz pozbywać się czegoś, czego tak naprawdę nigdy nie użyłeś? ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Znalazłam taki wpis na onecie i chciałabym się wypowiedzieć na ten temat. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Tacy ludzie w ogóle nie wiedzą co to smutek. Tacy ludzie nigdy nie zaznali poniżenia takiego jakie doświadczyli samobójcy. Idioci? Nie mogę ich tak nazwać... idiotami są takie osoby które mówią że samobójcy są egoistami. Dlaczego tak mówią? Tego nie wiem ale wiem że depresja nie jest łatwą sprawą. Sama kiedyś, ba nawet teraz mam depresję. Dużo osób nie wie jak takim osobom ciężko wstać i funkcjonować przez resztę dnia. Nie wie jak trudno nam wymuszać uśmiech. Ludzie to naprawdę tępe istoty. Widząc uśmiech myślą ''ona jest jakaś głupia że tak się uśmiecha?'' lecz gdy idę smutna ludzie pytając się o co chodzi dopowiadają ''nie bój się będzie dobrze'' nie znając powodu, nie znając przyczyny czy można powiedzieć że będzie dobrze? Życie. Życie to dar prawda? Zajebisty dar od Boga. Tylko dlaczego jest takie ciężkie? Ludzie tacy jak tamci mówią, że każdy ma problemy. Oh.. oczywiście tylko czy pomyśleliście że te problemy nie są już dla nas takie łatwe? Codziennie jesteśmy niszczeni przez rzeczywistość, przez ludzi. I może te ''problemy'' dla was są proste lecz dla nas, dla tych którzy już wiele w życiu stracili, zostali zniszczeni przez otaczający nasz świat, przez ''kochanych'' ludzi jest to cholernie trudne. ''Od tego jest rodzina, przyjaciele'' a gdy są fałszywi? Gdy nic nie zauważają, lecz co gorsza nie próbują nas powstrzymać, co wtedy? Miałam wielu przyjaciół ale teraz gdy jestem w najgorszej gnojówie życia oni odeszli. I co mam zrobić? Mam przyjaciółkę, taką samą jak ja. Też się cięła, też chce się zabić. I co teraz mam jej powiedzieć ''nie warto?'' To nic nie da. Takie gadanie tylko potęguje nasz ból. Ostatnio oglądałam serial ''Trzynaście powodów'' i mogę szczerze powiedzieć że był on piękny. I co teraz? czy w tym filmie wyolbrzymili problem dzisiejszych nastolatków? Nie sądzę. Dużo razy myślałam o samobójstwie. Ta myśl mnie jednak nie przeraża. Nawet teraz gdy o tym myślę, nie boję się śmierci. Ludzie mówią że samobójstwo jest głupotą, ''nie warto''. A dlaczego warto żyć? Głupotą jest niszczenie ludzi tak bardzo psychicznie i emocjonalnie poprzez wyzwiska czy znęcanie się w szkole czy gdzieś indziej że CI samobójcy myślą że nie ma już dla nich ratunku, że nie ma innego wyjście jak tylko się zabić. Rzygam ludźmi którzy mówią ''samobójcy to idioci'', ''egoiści'', ''robią to dla szpanu'' Kurwa ludzie! Dla szpanu? Ciekawe co z tym zrobi trzy metry pod ziemią hymm? Społeczeństwo dziwi się że tyle osób rocznie popełnia samobójstwa. Krzywdzą, obrażają, niszczą nas od środka a później dziwią się że nas już z nimi nie ma. Nie napiszę tu puenty, ale jest coś co napisać muszę. Ludzie ogarnijcie się. Bo nawet nie wiecie ile nas czasami kosztuje uśmiech. Może kiedyś osoba którą dziś obrażałeś nie pojawi się w szkole i więcej jej nie zobaczysz. I wtedy to do ciebie dotrze ale będzie już za późno. Zawsze ludzie myślą za późno...
7 notes · View notes
unevoile · 7 years
Text
Electric Indigo
Tumblr media
one-shot
Paring: larry
Ostrzeżenia: miłość homoseksualna, sceny +18
Ilość słów: ok 5k
Gatunek: dramat, smut
Opis:
AU, gdzie ponura bostońska dzielnica dyktuje warunki życia. Harry próbuje trzymać się z daleka od kłopotów, ale wygląda na to, że problemy same znajdują jego. Szczególnie pod postacią szatyna, z którym nikt nie chce zadzierać.
Lub
hate/love!fic, gdzie w grę wchodzi pistolet i dwójka porywczych chłopaków.
________
soundtrack: electric indigo; feel real; lose control;
Szary budynek. Krótko przycięta trawa. Dym sunący po niebie. I oddech Harry’ego, płytki od pośpiechu.
Ulica Bostonu, którą przemierzał każdego dnia, nie wyglądała dzisiaj inaczej. Ten sam spóźniony autobus; bezdomny na rogu, którego nieprzyjemny zapach dało się wyczuć już od czwartej przecznicy; zbyt wymalowana dziewczyna w obcisłej kurtce, której obecność w tej dzielnicy na pewno nie była przypadkowa; sklep spożywczy z szyldem z lat siedemdziesiątych.
Nic nowego.
I on. Docierający na swój uniwersytet. Jak co dzień.
Końcówka długopisu ląduje między jego spierzchniętymi wargami. Oczy uważnie śledzą treści zadania. To powinno był łatwe. Harry czytał o tym wczorajszego wieczora. Chyba.
Oddycha powoli, patrząc jak wszyscy z jego grupy skrupulatnie piszą egzamin. Niall skrobie zamaszyście na swojej kartce z wystającym językiem i kędzierzawy uśmiecha się pod nosem na ten widok. 
Zerka na zadanie jeszcze raz. Kurwa. Nie ma szans. Jego głowa wypełnia się pustką. Zamknięte powieki i wyciszenie nie pomagają w koncentracji.
- Dobrze kochani, odłóżcie arkusze na brzeg ławki - puszysta profesorka mówi powoli, ściągając okulary z nosa, a serce Harry’ego bije z zawrotną prędkością.
Serio? To już koniec?
Wywraca oczami. Wygląda na to, że spieprzył. Znowu.
Zabiera swój plecaki i wychodzi z auli z tysiącem myśli. 
Może po prostu nie jest tak dobry jak uważał. Lepszy niż inny. Może po prostu nie powinien wychylać się przed szereg, udowadniać, że może inaczej żyć? 
Harry przystaje przed budynkiem uczelni i wyjmuje papierosa, zaciągając się nim mocno.
Klepnięcie w ramie sprowadza go na ziemię.
- W porządku? - Niall pyta cicho.
- Prawie nic nie napisałem.
- Poprawa w przyszłym tygodniu. Masz jeszcze jedną szansę.
Kędzierzawy kiwa głową i wypuszcza powoli dym z płuc.
- Powinniśmy pójść na lunch zanim wszystko nam zjedzą - Irlandczyk mówi cicho i po chwili obaj kroczą wspólnie w stronę stołówki. 
To była tylko jedna z bostońskich dzielnic i jeden z bostońskich przeciętnych uniwersytetów. Harry nie chciał nikogo udawać, ale na pewno chciał udowodnić samemu sobie, że pochodzenie nie musi definiować tego kim jest.
x
Wrzuca podręcznik do szafki, a ruch blond włosów w końcu korytarza dosięga jego oczu. Wychodzi na to, że ekonomia to nie jedyny problem kędzierzawego. Zamyka powoli metalowe drzwiczki, biorąc głęboki oddech, mając nadzieję, że Lottie go nie zauważy.
- Hej Harry! - kurwa, świetnie.
Chłopak odwraca się spokojnie, szeroki uśmiech blondynki wita go po drugiej stronie. Zalotne spojrzenie i trzepot rzęs okalających niebieskie oczy. - Jak się masz?
- Dzięki Lots, świetnie, a ty? - kędzierzawy sili się na odrobinę życzliwości, ale to nie jest dobry dzień, Harry naprawdę nie chce się użerać z tą dziewczyną w tym momencie.
- Ja też. Właściwie, tak sobie myślałam... - robi pauzę, przygryzając wargę. Dotyka subtelnie ręki bruneta. Wzrok kędzierzawego utyka na chwilę w tym miejscu, cofa odrobinę dłoń. - Może wyskoczylibyśmy dzisiaj na jakąś imprezę, hm?
Harry krzywi się. I tak, on zazwyczaj naprawdę jest miły, radzi sobie ze spokojem z zalotami Lottie, ale dzisiaj... Gęsta atmosfera wisi nad nimi, ręce bruneta ściskają się w pięści, a głowa przeciążona wszystkimi wydarzeniami daje mocno o sobie znać.
- Nie mam ochoty, muszę się uczyć.
Blondynka przybliża się, Harry może wyczuć jej słodkie perfumy. Zaczepnie zahacza palcem o jego szczękę.
- Daj spokój Harry...
- To ty daj spokój, kiedy zrozumiesz, że między nami nic nie będzie, powtarzam ci to setny raz. Zajmij się sobą, na Boga - Harry wzdycha dobitnie, odbijając się od metalowych szafek i zabierając swój plecak odchodzi z uczuciem zdegustowania.
Nie odwraca się za siebie.
Może gdyby to zrobił, zauważyłby, że Lottie ściska dłonie w pięści. Zazwyczaj nie była odrzucana przez facetów. Nie wiedziała dlaczego cholerny Harry Styles jej odmawia, ale nie będzie tak poniżana.
Zagryzione usta i plan zemsty, kreujący się w jej głowie.
x
Komórka brzęczy lekko na stole. To Niall. Oczywiście. Harry wywraca oczami i odsuwa od siebie smartfon. Nie chciał być teraz rozpraszany. Nie, gdy próbował wpakować w swój umysł pokaźną dawkę wiedzy.
Wzdycha i ponownie rozgląda się po bibliotece uniwersyteckiej. Cóż. Może powinien przychodzić tu częściej, wtedy na pewno nie musiałby teraz poprawiać ekonomii?
Gruba książka otwarta na sześćdziesiątej stronie ukazuje przykłady rozwiązania zadań, jej brzegi są pożółkłe. Wzrok kędzierzawego śledzi uważnie linijki tekstu, od czasu do czasu utykając na papierowym kubku z kawą - zimną już od godziny. W tle cicho pracuje ksero, a lampy rzucają fluorescencyjne światło na złączone stoły. Jest po 21, ciemność już dawno okryła okolice i lekkie znużenie dopada organizm bruneta. Może wróci tutaj jutro? To nie jest zły pomysł.
Da radę. Musi. Harry chce coś osiągnąć, znaleźć samego siebie i opuścić tę dziurę. Smutny Boston i nudny rodzinny dom. Żeby to zrobić naprawdę potrzebuje dać z siebie wszystko, tutaj każdy z góry spisany był na porażkę.
Oddaje książkę i sunie powoli do wyjścia, odcinając się od myśli, rachunkowości i planów na przyszłość. 
Zapina kurtkę, gdy przemierza nieoświetlone ulice i odpisuje w między czasie Niallowi. Nawet nie zauważa momentu, gdy ktoś ciągnie go za rękaw, a jego plecy uderzają z impetem o mur jednego ze starych budynków.
Serce Harry’ego opada do żołądka, a głowa podsuwa różne scenariusze. Nie chce otwierać oczu, ale to mimowolnie następuje. Czterech chłopaków śmieje się obrzydliwie w jego kierunku.
- Myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? - jeden z nich chrypi. Kędzierzawy czuje uderzenie w brzuch, zgina się, a ból przechodzi przez jego ciało. Nie ma odwagi spojrzeć w górę, jednak gdy to robi niebieskie tęczówki wbijają się w jego własne z odrazą i gniewem, potem jest już tylko pięść stykająca się z jego policzkiem i nosem. Upada na zimny beton, próbując się zwinąć.
- Nie zbliżaj się do mojej siostry, rozumiesz!? Nigdy więcej! - kopnięcie w żebra. - Spróbuj ją dotknąć jeszcze raz, a wtedy cię zabije! - kolejne uderzenie.
A potem niebieskooki chłopak zostawia go w spokoju.
Cisza, zawieszenie. Nie trwa to jednak długo, jego banda obrzydliwych kolesiów zaczyna okładać z powrotem upokorzone ciało Harry’ego.
Ból. Paraliżujący i wzbierający na sile.
Czuje jak jego skóra barwi się na brudno fioletowy kolor, a huk wypełnia głowę.
- Jeszcze jeden dotyk, pamiętaj! - krzyk szatyna, dym z papierosa, którego pali i pobłażliwy uśmiech. To jedyne co Harry widzi, nim traci przytomność.
x
Biała pościel i ciepło łóżka jeszcze nigdy nie było tak kojące.
Jednak pobudka we własnym domu niesie ze sobą jakąś nadzieję. 
Rozciąga się delikatnie, niemal natychmiast żałując swojej decyzji. Harry czuje ból w każdej komórce swojego ciała. Podnosi do góry swoją koszulkę, ciemne siniaki pokrywają jego żebra. Świetnie.
- Obudziłeś się, nareszcie - słyszy głos swojej matki. - Nie wiem kto cię tak przerobił na kwaśne jabłko, ale na litość boską, uważaj trochę na siebie następnym razem. Mam nadzieję, że nie wplątałeś się w jakieś gówno - Anne kiwa głową, odgarniając jego grzywkę z czoła. Szybko zabiera pranie i wychodzi.
Harry wzdycha. Czuje pod palcami swój napuchnięty policzek. Naprawdę, oddałby życie za tabletkę paracetamolu.
I tak, cóż. Wygląda na to, że wplątał się w jakieś gówno. Zupełnie nieświadomie.
x
Rozcięta warga nadal boli, ale siniak spod oka zaczął znikać. Opiera się o ceglasty mur swojej uczelni i pali papierosa, szybko wdychając kojącą nikotynę. Niall obserwuje wnikliwie twarz kędzierzawego.
- Więc...to Tomlinson cię tak urządził?
- Tak. Nie wiem co pieprzona Lottie mu nagadała, ale nie zamierzam tak tego zostawić - brunet wypuszcza dym z ust, czując wściekłość. - Potrzebuje żebyś coś mi załatwił...
Irlandczyk marszczy brwi.
- To znaczy?
- To, co posiada każdy szanujący się Amerykanin.
- Trochę zioła? - Niall śmieje się.
- Nie, idioto. Broń. Chociaż...zioło też się przyda - Harry oddaje gest.
- Broń? Nie wiem stary, to nie jest dobry pomysł. Ty nawet nie umiesz strzelać - blondyn kiwa głową nieco pobłażliwie.
- Nie zamierzam jej używać. Po prostu... chcę jedynie trochę postraszyć tego dupka, jeśli nadal będzie mi groził.
To nie był dobry plan, w głębi duszy to wiedział.
x
Spocone, gorące ciała w wirze nieprzyzwoitego tańca. Wódka pali gardło Louisa, gdy pije kolejnego shota. Rozgląda się trochę po wnętrzu klubu. Głośna muzyka, jasne światła, kolorujące skórę tłumu.
- Tamta dziewczyna obserwuje cię pół wieczoru, co z tobą Tommo? - Stan klepie jego ramie, śmiejąc się.
Louis wywraca oczami, kurwa, to było pewne, że któryś otworzy w końcu swój głupi dziób. 
To nie tak, że Louis jej nie zauważył. 
Zauważył. Jej wzrok nie opuścił jego ciała ani razu odkąd wszedł do klubu.
Wzdycha dobitnie, kolejny shot. Podchodzi w końcu do brunetki przy barze i zabiera ją na parkiet. Musi zachować pieprzone pozory.
Tańczą, ocierając się o siebie. Uśmiecha się do dziewczyny, gdy ta bada swoją dłonią tors Louisa, docierając palcami do paska od spodni. 
Chce ją zatrzymać, jest zniesmaczony jej kobiecymi kształtami i tym, że próbuje masować jego penisa przez spodnie. Który z pewnością nie drgnie. Kurwa. Ale wie, że nie może. Nie gdy wszyscy go obserwują. Gdy obserwuje go jego banda, dopingując mu.
Będzie musiał zabrać tę sukę do domu, na pewno...
Ale wtedy oczy szatyna wyłapują loki i szeroki uśmiech. I gniew toczy się w żyłach Louisa. Wygląda na to, że to pieprzony niedoszły gwałciciel jego siostry. 
Odsuwa dziewczynę od siebie jednym zamachem, kiwa ręką do Stana, a później doskakuje go zielonookiego.
- Na zewnątrz, w tej chwili! - warczy przy jego uchu i wyciąga go siłą przed klub.
Zimne powietrze, zatęchły zapach.
- Jesteś kurwa odważny, że przychodzisz do takich dzielnic - syczy mu w twarz.
Gładka buzia, przeszywający wzrok.
- Zostaw mnie w spokoju - kędzierzawy prycha, odpychając jego ciało od swojego. 
- Bo co?
Chłopak wyciąga z tyłu zza paska pistolet, przykładając go do brzucha Louisa.
Szatyn śmieje się głośno.
- Zamierzasz strzelić? No dalej - Tommo nie ukrywa rozbawienia.
Oczy bruneta są rozbiegane w konsternacji. Wypełnia go zdezorientowanie i zanim może zrobić cokolwiek, Stan łapie od tyłu jego ramiona, a szatyn wyrywa mu broń z ręki i uderza go w dopiero co zagojone żebra.
- Będę cię obserwował, śmieciu - Louis rzuca do zwijającego się na ziemi chłopaka i wchodzi z powrotem do baru, okręcając w swoich dłoniach zdobyte M1911.
x
- To już kolejny raz, po prostu nie wchodź mu w drogę - Niall wzdycha, opatrując wargę bruneta.
Kędzierzawy syczy, gdy woda utleniona pali jego ranę.
- Zawsze jest z tą bandą kretynów... Poza tym nie będę się ukrywał jak jakiś pieprzony tchórz! - Harry warczy.
Chmury za oknem przykryły niebo, zwiastując deszcz. Chłopak milczy, pozwalając blondynowi skończyć robotę.
- Zabiją cię w końcu, to cholerny Boston - Irlandczyk patrzy na niego z litością.
- Muszę porozmawiać z Lottie, a później odzyskać pistolet.
- Odpuść sobie, Haz...
- Nie ma mowy.
x
Przynajmniej zaliczył pieprzoną ekonomię, jeśli można doszukać się jakiś pozytywów w tym marnym kolejnym tygodniu. Wzdycha krocząc korytarzem. Gdy wzrok łapie w tłumie Lottie Tomlinson, natychmiast przyspiesza i chwyta jej łokieć. Wciąga ją siłą do łazienki.
- Będę krzyczeć! - blondynka wyrywa się spod jego uścisku.
- Czy ty oszalałaś!? Powiedziałaś Louisowi, że cie zgwałciłem!? - prycha przytrzymując ją.
Lottie wywraca oczami.
- Ciągle chodzę z obitą twarzą, o to ci chodziło!? - brunet ciągnie.
- Trzeba było mi nie odmawiać...
Harry wypuszcza powietrze i kręci głową, przecierając czoło. Siada na parapecie zostawiając materiał jej swetra w spokoju.
- Więc o to ci chodziło? - Lottie wzrusza ramionami. - To nie ty, Lots. Jesteś naprawdę ładną dziewczyną...
- Ale? - prycha.
- Ale jestem gejem - Harry przycisza głos. Oczy Lottie rozszerzają się gwałtownie. - Powinienem powiedzieć ci wcześniej, po prostu nie chciałem, żeby to się rozniosło.
Blondynka przykłada ręce do twarzy, a potem śmieje się. Nie ma w tym zabawnej melodii, ale pewne zawstydzenie, może ulga? Dosiada się do chłopaka, obejmując ramionami swoje kolana.
- Kurwa, Harry, tak bardzo cię przepraszam - brunet oddaje jej gest. Patrzą na siebie przez chwilę, Lottie dotyka siniaka na jego policzku. - Powiem Louisowi że wszystko wymyśliłam, przysięgam.
- Okej, to ułatwiłoby mi życie - kędzierzawy uśmiecha się.
- Nawet nie wiesz jak mi głupio - dziewczyna kręci głową. - Podobno masz problemy z ekonomią, możemy spotkać się u mnie, wytłumaczę ci wszystko na kolejne kolokwium. Chociaż tak będę mogła ci jakoś wynagrodzić ten koszmar - patrzy na niego błagalnie i przepraszająco.
Harry śmieje się, przecierając twarz.
- Tak, myślę, że ubiliśmy targu - uśmiecha się do dziewczyny, nie wierząc w to, jak dziwne potrafi być jego życie.
x
Jest wczesny ranek. Temperatura oscyluje wokoło zera i Harry tupie nerwowo w miejscu, starając się ogrzać trochę swoje ciało. Kończy palić papierosa, rozglądając się po marnej okolicy, w której się znajduje. Stary cadillac stoi pod bramą, a to znak, że Louis powinien być w domu.
Odkąd Lottie pomagała mu z ekonomią, kędzierzawy wiedział gdzie mieszkają Tomlinsonowie. To nie tak, że z powrotem chciał zadzierać z szatynem, ale musiał odzyskać swój pistolet. Więc obserwował z ukrycia dzienną rutynę Louisa, aby zakraść się, gdy chłopak będzie bezbronny. Bez swojej bandy przygłupów.
Chwyta za klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi ustępują bez większej siły. W tej dzielnicy to było takie typowe. Dom jest pusty, pozornie. Harry odnajduje szybko pokój Louisa.
Chłopak śpi. W końcu jest pieprzona siódma rano. Wygląda niewinnie i spokojnie. Harry patrzy przez chwilę na jego pogrążoną w odprężeniu sylwetkę. Nie porusza się. Cóż. Może pójdzie lepiej niż brunet myślał. 
W środku panuje istny bałagan, kędzierzawy próbuje przekładać setki rzeczy, szukając broni. Odsuwa szufladę, znajdując na jej końcu swój cel, ale wtedy ochrypły głos zatrzymuje go w półruchu.
- Co do kurwy!?
Louis wstaje szybko z łóżka, jego włosy są nieuporządkowane i przeraźliwie miękkie, a oczy opuchnięte, ale łapie w pośpiechu koncentrację.
- Masz coś co do mnie należy - Harry syczy, przyjmując atakującą postawę.
- Upadłe ego? - niższy prycha.
I brunet przysięga ten skrzat tak działa mu na nerwy.
- Zamknij się! Zabieram pistolet i wychodzę.
- Zakradłeś się do mojego pieprzonego domu!
Nie wie nawet kiedy to się dzieje, Louis uderza go w brzuch. Ból jednak paraliżuje go tylko na chwilę, zatrzymuje następny cios chłopaka, pchając go mocno do tyłu, nim ten nie upada na podłogę.
Szatyn pociąga go jednak za sobą. Tarzają się chwilę na ziemi, walcząc o dominację. Pięść Harry’ego spotyka się ze szczęką szatyna, starszy z kolei ciągnie go mocno za włosy.
- Myślisz, że możesz wszystkimi rządzić! Jesteś cholernym nikim! - kędzierzawy warczy, przyszpilając mniejsze ciało drugiego do chłodnej podłogi. Zakleszcza jego dłonie w swojej ręce, a miednice we własnych udach. 
Usta szatyna są ściśnięte, gdy próbuje się bronić, wyrzuca swoje biodra do przodu, starając się wydostać spod uścisku.
Harry wie, że jednak coś jest nie w porządku. Oczywiście oprócz cholernego jego przyjścia tutaj. 
To pieprzone zmrużone oczy chłopaka pod nim. Na nagim torsie mimo gorąca w środku utrzymuje się gęsia skórka, a biodra ruszające się w górę i dół...mają zbyt stały rytm i...czy Louis się o niego ociera?
Dyszą na siebie trochę za głośno i trochę za blisko. Kędzierzawy puszcza jego dłonie, będąc nieco zmieszanym tym wszystkim, bo szatyn jest najzwyklej...twardy i oh, to dosyć niespodziewane.
Policzki Louisa są różowe, ale utrzymuje swój charakterystyczny wyraz twarzy złego chłopca, jakby to wszystko właśnie nie miało miejsca.
- Złaź ze mnie, kurwa - tylko tyle jest w stanie wydusić z siebie i Harry zamiast wykonać jakiś ruch, uśmiecha się pod nosem.
- Nie wierzę, Louis Tomlinson, pieprzony postrach Bostonu jest ciotą...
- Zamknij się!
Kędzierzawy zagryza wargę, niemal do krwi, gdy obserwuje wijące się ciało chłopaka. Tors, smukły, pokryty milionem bezsensownych tatuaży. Ciężki oddech. 
Jego mimowolnie przyspiesza.
Louis prycha, unosząc się, na tyle, na ile pozwala mu ciężar chłopaka na własnych udach. Ucieka spojrzeniem w bok, próbując wymyślić jakikolwiek atak. 
Ale to nie następuje. 
Łapią kontakt wzrokowy. Ich oczy ciemnieją.
Dłoń kędzierzawego przytrzymuje szczękę szatyna. Długie palce, wszczepiające się w zarost.
- Przysięgam, że jesteś taki wkurwiający - Harry szepcze.
Louis wywraca oczami, ale jego jego głowa lekko przekręca się, a usta trafiają na kciuk młodszego chłopaka. Kędzierzawy delikatnie sunie po spękanej, dolnej wardze szatyna, dopóki ten nie przygryza jego opuszka.
To działa jak magnes. Przyciągają się, a ich usta spotykają w połowie drogi. Niczym uderzenie długo wyczekiwanej bomby. Natarczywe, spragnione.
- Mówiłem, żebyś się zamknął - szatyn stęka w wargi chłopaka, ale sam milknie, gdy duża, gładka dłoń kędzierzawego sunie po jego żebrach.
Całują się, smakując siebie nawzajem, dysząc głośno, gorąco.
- Rozbieraj się - Louis ciągnie w dół bluzę chłopaka.
- Zawsze się tak rządzisz? - Harry rzuca kąśliwie, ale posłusznie zdejmuje i bluzę, i t-shirt, pozwalając, by starszy od razu przyssał się do jego szyi. Może Tommo chce coś odpowiedzieć, ale kędzierzawy zabiera swoją rękę z klatki chłopaka i przenosi ją na twardego penisa, uwięzionego w dresowych spodniach. I Louis jęczy. Ociera się bezmyślnie z zamkniętymi oczami o jego dłoń.
Harry ma tylko chwilę na zastanowienie się, jak mógł wcześniej nie zauważyć, że szatyn jest tak cholernie gorący?
Może to przez spuchniętą twarz i siniaki, które zazwyczaj otrzymywał od niego.
Chce mu się śmiać, ale nie robi tego. Wstaje z podłogi, ściągając swoje spodnie. Obserwuje w tym czasie Louisa, który szybko szuka lubrykantu i prezerwatyw, jego skóra na karku mieni się w tym przydymionym świetle pochmurnego dnia i kędzierzawy pragnie ją polizać.
Gdy pozbywa się bokserek i wchodzi na łóżko, od razu jego ciało jest bezwiednie popchnięte w dół. Szatyn siada na jego miednicy, dominując. 
Louis przygryza swoją wargę, rumieniąc się i dźwigając lekko na udach. Jego dłoń znika za plecami, a gardło Harry’ego robi się suche, bo...co? Czy on właśnie zaczął się rozciągać? Jakby na potwierdzenie starszy jęczy cicho.
Kędzierzawy przymyka oczy, śmiejąc się w zgięcie swojego łokcia.
- Kurwa...jesteś na dole, to jest niewiarygodne - szepcze niemal bez tchu, nie ukrywając rozbawienia.
Louis marszczy się, wciąż pracując nad sobą.
- Zamknij się - dyszy. - I nie, nie jestem na dole - dodaje cwaniacko, a potem łapie w swoją dłoń sterczącego penisa bruneta i naciąga na niego prezerwatywę. 
To tylko chwila, nim nawilża chłopaka pod sobą i ustawia się wprost nad jego erekcją.
Później jest już tylko moment zawieszenia.
Uda szatyna naprężają się, grzywka spocona zwisa z czoła, gdy bierze w siebie główkę penisa Harry’ego. Nabija się powoli, jęcząc zawodowo i wspierając dłonią na klatce kędzierzawego.
Brunet jedynie potrafi trzymać mocno jego biodra i wypuszczać głośno powietrze na to dobre uczucie ciasnoty wokół niego.
Niebieskooki wyrzuca swoje biodra w górą i w dół, kręci nimi, próbując odszukać swój punkt. Jego klatka czerwieni się, a on krzyczy, gdy go znajduje. Łapią wreszcie wspólny rytm, poruszając się, skóra przy skórze, oddech przy oddechu.
To szokujące, jak idealnie i gorąco jest. Jak nie muszą nic mówić. Jak spełnienie paraliżuje ich nawzajem.
Harry łapie za kark chłopaka przybliżając go do siebie. Tego nie można nawet nazwać pocałunkiem, dyszą najzwyklej w swoje otwarte usta, wymieniając się oddechem i muskając swoimi wargami.
- No dalej, wiem, że możesz lepiej - kędzierzawy szepcze do niego. Louis zaczyna ujeżdżać go szybciej, a ich jęki mieszają się w przestrzeni pokoju. Obaj są blisko, przeraźliwie blisko, ale nadal zbyt daleko, aby dojść już w tej chwili. Potrzebują czegoś więcej, czegoś bardziej. Nim Tommo może zwinąć swoją dłoń w pięść i dotknąć się, Harry zabiera obie jego ręce i podpierając jego ciało, obraca ich.
I to jest to, wbija się w szatyna głęboko bez chwili wytchnienia, w swoim porywczym tempie. Louis krzyczy z doznania, okręcając nogami talię chłopaka. Spleceni, unoszą się na fali ekstazy.
To tylko kilka pchnięć, z zębami wbitymi w szyję szatyna, nim starszy nie dochodzi intensywnie między ich brzuchy, a Harry rozlewa w prezerwatywę w środku niego chwilę później.
Oddychają szybko, płytko. Ze wzrokiem wbitym w siebie nawzajem. Nie mogąc wyjść z podziwu, jak szybko i gorąco było.
Kędzierzawy wysuwa się, wyrzucając zabezpieczenie, chusteczką czyści siebie i klatkę chłopaka. 
- Jak szarmancko - Louis prycha sarkastycznie i Harry śmieje się, dotykając jego brzucha, może trochę dłużej niż to koniczne.
Wstaje z łóżka, zakładając spodnie i bluzę. Rozgląda się po bałaganie, który panuje w pomieszczeniu i podnosi z ziemi swój pistolet.
Wkłada go za pasek, szatyn nawet nie protestuje, wyniszczony i ograbiony z sił. Kędzierzawy przygląda się starszemu przez chwilę, w pierwszym odruchu chce go pocałować nim wyjdzie, ale potem zdaje sobie sprawę jak niedorzeczne by to było. 
- Więc...do następnego razu - mówi tylko.
- Skąd wiesz, że będzie następny? - Louis odpyskowuje.
- Intuicja - uśmiecha się cwanie, nim zatrzaskuje za sobą drzwi.
Odzyskał broń i zaliczył świetne pieprzenie. To zdecydowanie dobry dzień.
x
Pali papierosa, zaciągając się nim mocno. 
Kolejne szemrane interesy, które należało załatwić. 
Stan patrzy na niego, uśmiechając się pod nosem.
- Nie wiem stary jaką laskę ostatnio zaliczyłeś, ale chyba była niezłą bestią - wskazuje na pokaźny fioletowy siniak na szyi Louisa.
Szatyn machinalnie ukrywa go pod swoją dłonią, jakby przez ślad na skórze można było odczytać sekret. Mruży oczy.
- Nie interesuj się, kurwa, tylko zabierz do pracy - syczy w stronę chłopaka, odwracając się plecami.
Serce wzmaga swój rytm, a wspomnienia zalewają głowę.
Cóż. 
W rzeczy samej to było niespodziewane zbliżenie i jedno z najlepszych, jaki kiedykolwiek miał.
I oczywiście nikt nie mógł się dowiedzieć, że nie było ono z dziewczyną.
x
- Świetnie sobie radzisz, Haz - Lottie chwali go, uśmiechając się. 
Siedzą wspólnie w salonie Tomlinsonów, pracując nad zadaniem z analizy. Kędzierzawy rozgląda się nieco po wnętrzu, było zagracone, ale czyste, widać, że rodzice dziewczyny nie spędzali w domu wiele czasu. Harry wpisuje końcowy wynik ćwiczenia i uśmiecha się zwycięsko. Zagryza jednak wargę, gdy słyszy szmery a potem widzi, jak Louis przechodzi przez pokój wprost do kuchni, szatyn patrzy na chłopaka tylko przez sekundę, ale Harry wie. Po prostu.
- Sprawdzisz mi to zadanie? Przyniosę nam w tym czasie coś do picia - mówi blondynce, która odpisuje właśnie na smsa.
- Jasne, szklanki są w drugiej szafce - macha ręką, biorąc kartki w rękę.
To tylko głośne bicie serca, gdy kroczy cicho za sylwetką Louisa do kuchni, a potem zamyka drzwi od pomieszczenia. I tylko jeden ruch podczas którego popycha chłopaka na lodówkę i odszukuje jego usta.
Całują się gwałtownie i porywczo, dysząc nawzajem w wargi.
- Kurwa - Louis klnie wplątując rękę we włosy bruneta.
- Tęskniłem za tym - Harry przyznaje, przysysając się do szyi szatyna.
- Bez sentymentów, Styles - niebieskooki prycha, ale zaraz po tym jęczy, gdy kędzierzawy znajduje jego wrażliwy punkt tuż pod uchem.
Całują się jeszcze chwile, dopóki Lottie nie woła Harry’ego z salonu.
- Więc, widzimy się u mnie? - brunet cmoka krótko usta chłopaka.
- Tak, będę o tej co zwykle - Louis odrzeka uśmiechając się pod nosem, a potem mruga i wychodzi w kuchni.
Harry obserwuje go jeszcze przez chwile, dopóki po jego obecności w pomieszczeniu nie zostaje już ślad i śmieje się cicho, nie mogąc uwierzyć, jak szybko ich potajemne spotkania wpisały się w rutynę.
Zabiera wodę, dwie szklanki i wraca do Lottie z zadowoleniem wypisanym na twarzy i czerwonych, zmaltretowanych ustach.
x
Wieczór osiada nad południowym Bostonem, topiąc miasto w ciemnościach. W pokoju Harry’ego żarzy się jedynie mała lampka przy łóżku, oświetlając nikły, czuły uśmiech na twarzy chłopaka. Kędzierzawy sunie palcem po opalonej skórze leżącego obok Louisa, obserwując go uważnie.
Jest cicho, intymnie, trochę inaczej niż zazwyczaj.
- Właściwie nie spodziewałem się tego - szatyn chrypi cicho, może odrobinę kpiarsko. - Że studiujesz... Każdy tutaj, w tej części Bostonu, kradnie albo diluje. Naprawdę myślisz, że można się z tego wyrwać?
Harry kiwa głową, muskając w przelocie jego wargi. Nadal nie zdążyli się ubrać, a ich ciała są wciąż nagie i gorące pod cienkim prześcieradłem.
- Oczywiście, że można. Zaraz po studiach mam zamiar wynieść się z tego okropnego miejsca. Pracować w jakimś biurze. Przypalać kolacje we własnym, niewielkim mieszkaniu - śmieje się i Louis oddaje jego gest. Patrzy na chłopaka. - Też mógłbyś spróbować - dodaje poważnie.
- Przypalać kolacje? - szatyn wywraca oczami, nie ukrywając rozbawienia.
- Wyrwać się. Zacząć uczciwie zarabiać, żyć tak jak chcesz...i z kim chcesz - kończy, przygryzając wargę. Czuje, jak Louis spina się obok niego.
- Odpuść Harry - obrzuca go spojrzeniem, podnosząc się z łóżka. Jego zgrabne ciało mieni się w nikłym świetle, gdy poszukuje swoich ubrań.
Kędzierzawy wzdycha, przeczesując włosy.
- Nie musisz wychodzić, moi rodzice nie wracają na noc - mówi, jest w tym jakaś desperacja, może prośba, nie wie.
Szatyn zerka na niego tylko raz, a potem wkłada swoje vansy i mimo słów chłopaka opuszcza posesję.
Cóż. Łączył ich przecież tylko seks. Harry opada z powrotem na pościel klnąc pod nosem. Jest zły i zraniony - bo zdaje sobie sprawę, że uzależnił się od towarzystwa Louisa.
x
Nie widzieli się przeszło miesiąc. To długo. Zdecydowanie za długo, nigdy nie mieli takich przerw między spotkaniami. Harry wie, że coś od ich ostatniej rozmowy się zmieniło. Nie ma z chłopakiem żadnego kontaktu, nie zastaje go także w domu, kiedy przychodzi na korepetycje do Lottie. Ani jednego pieprzonego razu. Jest sfrustrowany do granic. Wie, że ich dwójka w żadnej części do siebie nie pasowała, mieli inne charaktery, aspiracje i życiowe plany. I wie, że Louis nie może mu dać tego, czego potrzebuje - spokoju i normalnego związku, a jednak nie potrafi oderwać od niego swoich myśli.
- Pojutrze egzamin, myślę, że sobie poradzisz - Lots uśmiecha się pokrzepiająco, sprawdzając jego zadania. - Wygląda na to, że moja praca jest zakończona - dodaje.
- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę - Harry kiwa głową, przytulając dziewczynę do siebie. To niewiarygodne, że od niej zaczęła się cała sprawa z Louisem. LouisLouisLouis. Brunet gryzie z niemocy swoją wargę. - Słuchaj...wiesz może gdzie znajdę twojego brata?
Lottie unosi swoje brwi, a potem uśmiecha się cwaniacko.
- Ah tak, potrzebujesz żeby załatwił ci trochę zioła na imprezę? - pyta zaczepnie.
- Uh, coś w tym rodzaju - kłamie.
- Powinien być na nielegalnych wyścigach w Franklin Field - odrzeka spokojnie. - Jeśli wyjdziesz teraz powinieneś go jeszcze złapać.
- Dzięki. Dzięki za wszystko - całuje ją w oba policzki i wybiega z domu, zostawiając za sobą kompletnie zaskoczoną i nieco rozbawioną blondynkę.
Wsiada w swój stary samochód i obiera kierunek na wschód.
x
Wie, że to cholernie nieodpowiedzialne pojawiać się w tej części miasta bez żadnej obstawy, więc dla bezpieczeństwa wkłada za pasek swój pistolet. Harry rozgląda się po okolicy, jest przerażony ciszą i ciemnością, wygląda na to, że wyścig skończył się już jakiś czas temu, ponieważ nie słychać żadnych pisków opon ani rozszalałego tłumu. Wzdycha nie będąc pewnym, gdzie powinien się teraz skierować. Ma już zamiar odpuścić i wrócić do swojego samochodu, ale wtedy do jego uszu dosięga wysoki głos Louisa. Kroczy w jego kierunku, pojawiając się na wprost ciemnej alejki. Gdy tylko widzi, jakie wydarzenia mają właśnie miejsce, zamiera, a jego serce niemal wyskakuje z piersi.
Ktoś mierzy do Louisa z broni. 
Harry łapie się za usta, by nie krzyknąć z przerażenia. Nie wie co ma robić. Nikt z zebranych w bramie osób jeszcze go nie zauważył. Powinien wycofać się szybko właśnie teraz, korzystając z okazji, ale nie może zostawić szatyna. Ocenia szybko sytuację, banda kolegów Louisa jest przytrzymywana przez jakiś osiłków, wygląda jednak na to, że nie są uzbrojeni. Kędzierzawy nie może dokładnie usłyszeć o czym rozmawiają, ale mężczyzna trzymający pistolet przy głowie Louisa śmieje się i policzkuje chłopaka.
To jak impuls. I zaprzeczenie wszystkiego, w co Harry wierzy, ale wyciąga swoją broń zza paska i strzela do mierzącego mężczyzny w nogę. Dłonie kędzierzawego trzęsą się przeraźliwie, nie wie, co się właśnie wydarzyło, ale jego obecność zaskakuje wszystkich. Louis wyrywa się i uderza postrzelonego, jego koledzy również korzystają z nieuwagi oprawców i obezwładniają ich. Wszystko toczy się tak szybko, że Harry nawet nie potrafi nadgonić wzrokiem poszczególnych faktów. Jest przerażony.
- Czy ty oszalałeś!? Co do cholery tutaj robisz!? - krzyk Louisa sprowadza go jednak na ziemię. Harry kątem oka dostrzega, jak koledzy szatyna wpakowują swoich oprawców do samochodu.
Mruga szybko oczami, nie chcąc nawet wiedzieć, gdzie ich wywożą.
- Coś mogło ci się stać! - Louis kontynuuje, wrzeszcząc i ganiąc go.
- Mnie!? - kędzierzawy prycha. - Celowali do ciebie, do kurwy nędzy! - podchodzi na chwiejnych nogach do chłopaka. Jego serce nadal bije w oszalałbym rytmie.
- Miałem wszystko pod kontrolą!
- Pod kontrolą!? - Harry piszczy kpiarsko. - Tak się przestraszyłem... - dodaje szeptem, gdy są już na wprost siebie. - Kompletnie spanikowałem, dobrze, że jesteś cały.
- Dobrze, że ty jesteś cały - niższy przytula go mocno do siebie. Brunet chwyta jego żuchwę i przyciąga do pocałunku. Jest to drżące spotkanie gorących, spragnionych warg, które zbyt długo były od siebie oddzielone.
Całują się, nie bacząc na okoliczności i miejsce, w którym się znajdują.
Harry odrywa się od chłopaka, stykając razem ich czoła. Moment zawieszenia. Louis wypuszcza głośno powietrze z ust i w jednej chwili jakby coś sobie uświadamia. Obraca się szybko, widząc Stana i Cala nieco zmieszanych, obserwujących wszystko po cichu.
- Co do cholery jeszcze tu robicie, wywieźcie ich do Rodrigo! - pyskuje, pomimo czerwonej z zażenowania twarzy. Odchrząka, będąc pewnym, że trochę się zagalopował. - To jest Harry - dodaje ciszej. Nie wie czego się spodziewać, nie chce nawet sprawdzać reakcji mężczyzn, być może straci swoją wysoką pozycję i szacunek.
Jego koledzy wymieniają między sobą spojrzenia.
- Harry, uratowałeś dzisiaj nasze marne tyłki, myślę, że zasługujesz na piwo - Stan odpowiada w końcu, nim uśmiecha się i wsiada do samochodu.
Więc Louis oddaje gest, kręcąc lekko głową. Przeciera dłonią swoją twarz, jakby chciał się z niej pozbyć całego szaleństwa, przerażenia, każdej pojedynczej emocji. Uśmiecha się pod nosem.
- Zdecydowanie zasługujesz na piwo - mówi, spoglądając na kędzierzawego, nim ten nie całuje przelotnie jego czoła.
x
- Więc...kto to był? - Harry pyta cicho, gdy siedzą w barze Emmet’s. Louis upija łyk jasnej cieczy, patrząc gdzieś ponad sylwetkę bruneta. 
- Grupa handlarzy, którzy byli nam winni trochę pieniędzy. Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy - szatyn wzdycha, obrysowując dłonią gwint ciemnozielonej butelki.
- Jak możesz tak żyć? - kędzierzawy kiwa głową. - Moje ręce trzęsą się do tej pory, muszę wyrzucić gdzieś pistolet, nigdy więcej go nie użyje, przysięgam - duka szybko, nim Louis nie zgarnia jego dłoni w swoje.
- Musisz się uspokoić - szepcze. - A do takiego życia można się przyzwyczaić - odrzeka obojętnie. - Nigdy nie miałem bodźca, żeby... cóż, przestać. Nie sądzę, że można to wszystko tak nagle opuścić.
- Louis... 
- Przyniosę nam jeszcze jedno piwo - przerywa mu, będąc poniekąd chorym od tej rozmowy. Wie, że dzisiaj wszystko zaszło za daleko. Nie może znieść rozczarowanego spojrzenia Harry’ego.
Szatyn podchodzi do baru, składając swoje zamówienie.
- To twój chłopak? - Stan klepie go z ramię, wskazując na siedzącą sylwetkę zielonookiego.
Louis nie wie. 
- To skomplikowane - odrzeka krótko.
Stan obserwuje przez chwilę kędzierzawego, nim jego wzrok nie powraca do szatyna.
- Może powinniśmy go zwerbować? Całkiem nieźle strzela, jak na bycie panikarą - śmieje się rozbawiony, nim Louis nie gromi go spojrzeniem.
- Nie żartuj sobie, kurwa - grzmi. - W nic go nie wciągniemy.
- Okej - chłopak wzrusza ramionami. - Co z piątkową akcją? Jak się przygotowujemy?
Louis wzdycha i odbiera dwie butelki alkoholu, patrzy przez chwilę z daleka na Harry’ego, który także mierzy go spojrzeniem. Coś dziwnego unosi się między nimi i szatyn dobrze to czuje na każdym fragmencie swojej skóry.
- Ja... nie wiem. Muszę zrobić sobie trochę wolnego - odpowiada do Stana. - Przejmujesz dowodzenie.
- Co?
- Słyszałeś.
Louis uśmiecha się, nim kroczy powoli w stronę stolika, gdzie siedział kędzierzawy. Jego serce uwalnia się od szponów stresu, walki o przetrwanie, kontroli. Zerka na chłopaka i czuje ulgę. I chociaż wraca jedynie do stolika, ma wrażenie, że wraca na właściwą drogę, której tak długo poszukiwał. Być może za zielonym, przenikliwym spojrzeniem stał jego bodziec? Być może właśnie go odnalazł.
Trzymasz mnie z czymś, co jest zamknięte za twoimi oczami. I czekałem na to wszystko by przejęło kontrolę. Naprawiasz mnie. Bo masz coś czego potrzebuję, Coś czego nie mogłem znaleźć.
koniec.
____________
Witam, witam, pamietacie mnie? :D Tak zupełnie bez uprzedzenia publikuję Wam tego dziwnego shota, inspirowanego gallavichem, zawsze coś takiego chciałam napisać, wyszło średnio, ale no cóż, jest! którego zaczęłam pisać chyba z 300 lat temu i nigdy go nie dokończyłam! Zebrałam się w jeden wieczór, czując niespodziewany napływ weny i voila! Mogą być błedy, za które serdecznie przepraszam i co... to chyba tyle! Dajcie znać cokolwiek, czy żyjecie, czy czytacie, z chęcią odpowiem i pogadam, i cóż, nie żegnam się. Na pewno coś jeszcze napiszę! Pozdrawiam ciepło, Mini. xx
72 notes · View notes
everybody-changees · 7 years
Photo
Tumblr media
Różne charaktery, różne światy,jedna pasja… Otworzę się tu. Raz. Pierwszy i ostatni zupełnie,kompletnie. Opowiem Wam historię i nie będzie to wesoła bajka na dobranoc. Ten uroczy Pan ze zdjęcia to moja miłość. Jedyna i największa. Poznaliśmy się w marcu 2016 roku. Kto zakochał się pierwszy? On. Co było głupie lub śmieszne. On mógł mieć każdą. A wybrał mnie. Zabierał mnie na spacery i spędzał ze mną wolne chwile. Pierwsze ,, kocham" wypowiedziałam do niego 29.05.2016 roku. Wtedy też zaczęliśmy być razem. To najważniejsza data w moim życiu. To była bajka. Mieliśmy zacięte charaktery i gotowi byliśmy się w kłótniach pozabijać. Ale kochaliśmy się na śmierć i życie. No właśnie… Mieliśmy wzloty i upadki. Spędzaliśmy razem wakacje, święta i zwykłe dni oraz noce. Czekaliśmy, tęskniliśmy. Z resztą co ja tu będę tłumaczyć. Ten kto to w życiu przeżył,ten kto znalazł miłość swojego życia ten to zrozumie. Ten kto nie znalazł swojej miłości nie zrozumie nawet,gdybym opisała słowo w słowo. Wiecie,to ta osoba dla której się żyło. No właśnie… Spędziliśmy razem cudowny rok. Najważniejszy i najpiękniejszy rok w moim życiu. I co się później stało? Sama nie wiem. Był lipiec. Lub jeszcze czerwiec? Nie wiem. Te ostatnie dni to taki koszmar, że nie patrzę w kalendarz. I usłyszałam to,czego bałam się najbardziej. Że to koniec. Że nie wystarczyłam, że same ze mną problemy. Że ,,jak dbasz,tak masz" jak on zwykł mówić. Cały świat się zatrzymał. Ale koszmar chyba zaczął się tak na prawdę później. Jasne, błagałam żeby wrócił. Zrobiłabym dla niego wszystko. Mieliśmy jeszcze trochę kontaktu. Pewnej środy pojechaliśmy razem w jedno miejsce. Nie ważne. Został na noc. Tak, chciałam tego, chciałam go w każdy możliwy sposób, więc jeśli ten był jedyny to chciałam go chociaż tak. On mówił, że mnie kocha,ale nie może wrócić. Później któregoś dnia nawet rozmawiał ze mną przez telefon. Mieliśmy trochę kontaktu. Znów wykorzystał mnie potem w ten sam sposób. Ale przecież mu na to pozwoliłam. Zrobiłabym dla niego wszystko. A później? Później pojawiła się ona. Tak. Szybko mnie zastąpił. Znam ją. On też ją znał. Długo. Nienawidzę jej. Nienawidzę jej za to, że go ma. I mam nadzieję, że ta szmata chociaż dba o niego bo przecież trzyma w rękach cały mój świat. Później przy jednej z okazji, zupełnie pijany powiedział mi parę przykrych słów. Bardzo przykrych słów. I jakby to było przed chwilą pamiętam,jak patrząc mi w oczy powiedział ,,nie wiem kim jesteś". Raczej tego nie pamięta. Moje Słońce zawsze po alkoholu miało słabą pamięć. Pewnie się zastanawiacie, więc żeby nie było wątpliwości. Tak,kocham go po tym. Nic się nie zmieniło. To co stało się tego dnia nie przeszkadzało mu następnego dnia znów powiedzieć mi, że mnie kocha. Tak,po alkoholu. Tak,w jednoznacznej sytuacji. Tak, może to była moja wina. Może to sprowokowałam. On był pijany a ja przez chwilę mogłam mieć go blisko. Winę zrzucam na moje serce. Ja wtedy myślałam tylko nim. Możecie mi wierzyć lub nie,ale wypuścić go wtedy z rąk,kiedy otrzeźwiał i mnie odpychał było najciężej na świecie. Ona? Ona nic nie wie. Nic jej nie powiedział. Nikt nic nie powiedział. Każdy milczy. Ja też. Obiecałam. To mi złamał serce po raz kolejny. Skrzywdził mnie i przybliżył do śmierci. Ale to ją następnego dnia przepraszał z kwiatami, że nie pojechał do niej tego wieczoru. Przesadzam? Być może. Później widzieliśmy się jeszcze raz. Zrobiłam to, czego nie powinnam. Ale nie jestem już sobą. Czekałam na niego po prostu u niego. Tak jak myślałam, jedyne co mi przez tą krótką chwilę oferował to krzyk. Ale był blisko. Widziałam go. Słyszałam. To się liczy, prawda? Tydzień później spotkaliśmy się na imprezie. Jedyne co pamiętam z niej to jego pusty, ale pogardliwy wzrok,kiedy mnie minął. A później… Później przykra sytuacja,kiedy zobaczyłam kogo zrobił ze mnie przed swoimi znajomymi. Mogłabym go zniszczyć. Mam w zanadrzu dwie rzeczy. Jedną zniszczyłabym mu związek a drugą życie wśród znajomych,innych dziewczyn. Ale nie zrobię tego. Wiecie dlaczego? Bo kocham go. Kocham go bezgranicznie,za wszystko i za nic i mimo wszystko. I chcę tylko jego szczęścia. I to to co się stało po rozstaniu zadecydowało ostatecznie o tym co teraz stanie się ze mną. Bo chyba najbardziej zabolała mnie jego obojętność,brak kontaktu,brak szacunku,to wszystko co mi zrobił. I to stąd ta decyzja. Ale kocham go. Aż do śmierci. Jest moim Słońcem. Całym moim życiem. Niezmiennie. Chcę, żeby o tym wiedział. Żeby to przeczytał. Żeby przeczytał wszystko. Całego tego ,,Srumbla" jak to on o nim mówił. Zostawiam mu go. Dla niego. Bo może przyjdzie taki moment, że będzie chciał zobaczyć,co czułam przez ten czas i że kochałam go do końca. Zadzwoniłabym teraz do niego,ale wiem, że tego nie chce. Z resztą zablokował na pewno mój numer. Więc żegnam się tu i wiem, że ten Aniołek który to teraz czyta nie pozwoli tej wiadomości zginąć. Ciebie też kocham Kemi. Nie miej mi tego za złe. Widzisz, że mnie ostatnio więcej nie było niż byłam a jak byłam to z musu. A Ciebie...kocham Cię Tusiu. Bądź szczęśliwy.
2 notes · View notes
agneswieckowska · 5 years
Text
Właśnie minął najbardziej ponury miesiąc w roku czyli listopad. Dla mnie najgorszy miesiąc w roku.
To co się działo w listopadzie? Ano niewiele. W zasadzie to odpoczywaliśmy po dwóch, praktycznie jedna po drugiej podróżach i nastawialiśmy się psychicznie na ostatnią w tym roku wyprawę do Polski.
Pobyt w Gdańsku minął bardzo szybko. Jak zwykle oprócz standardowej wizyty u dentysty (starta plomba w końcu zmobilizowała mnie do zakupu elektrycznej szczoteczki do zębów) obowiązkowo zaliczyłam wizytę u fryzjera. Za fryzjera zapłaciłam tyle, że aż poszłam sprawdzić cennik u szwedzkiego. Mimo kosmicznej ceny w Polsce jest wciąż taniej i lepiej (w Szwecji fryzjerzy robią to co w Polsce 10 lat temu).
#gallery-0-25 { margin: auto; } #gallery-0-25 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 50%; } #gallery-0-25 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-25 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
Z okazji zbliżających się urodzin zafundowałam sobie prezent w postaci USG tarczycy.
#gallery-0-26 { margin: auto; } #gallery-0-26 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 50%; } #gallery-0-26 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-26 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
A tak przy okazji to polskich lekarzy należałoby wysłać na kurs obsługi klienta/pacjenta. Dla mnie jest to nienormalne, że muszę wyciągać od lekarza informacje na temat przeprowadzonego badania. Mam sobie sama sprawdzić w necie czy wielkość mojej tarczycy jest ok? W opisie nic nie było o konieczności powtórzenia badania za pół roku i zrobienia badań krwi. Nienormalne jest również to, że musiałam sama szukać po gabinecie papieru do wytarcia dekoltu. Za to jestem pozytywnie zdziwiona punktualnością doktorka, bo w polskiej służbie zdrowia jest to rzecz niebywała.
Odkąd jest na świecie Bździągwa zawsze dużo spacerujemy. Tym razem pozaglądałyśmy w moje stare kąty czyli średnią szkołę i halę targową.
#gallery-0-27 { margin: auto; } #gallery-0-27 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 50%; } #gallery-0-27 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-27 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
Jedne z miejsc czyli np. sklep rymarski w którym kupiłam pierwszy plecak (stałam po niego w długiej kolejce) jeszcze wciąż istnieją.
Inne tak jak targowisko na mojej dzielnicy (no tak w zasadzie w granicach) już nie istnieją. Tego placu i starego budynku też za chwilę już nie będzie.
Za to istnieje inny rynek który już co prawda nie wygląda tak jak trzydzieści parę lat temu kiedy tu z babcią przyjeżdżałam na zakupy, ale wciąż ma klimat czasów mojego dzieciństwa.
#gallery-0-28 { margin: auto; } #gallery-0-28 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 33%; } #gallery-0-28 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-28 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
Nie wiem, może to się komuś wydać głupie, ale stałam jak zaczarowana patrząc na starszego pana sprzedającego z auta jajka i na te wory poszatkowanej kapusty.
#gallery-0-29 { margin: auto; } #gallery-0-29 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 33%; } #gallery-0-29 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-29 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
A przymiarka na kilku stopniach przy kartonach po bananach i to jednocześnie z dwiema innymi paniami….bezcenne! Prawdziwy powrót do przeszłości.
Rejestrowałam również zmiany w Gdańsku, które z jednej strony mnie cieszą, a z drugiej irytują (samowolka deweloperów).
To jak zaczęłam o samowolce to nie mogę nie wspomnieć o spotkaniu z Gdańsk Strefa Prestiżu. Cieszę się, że znaleźli czas żeby się ze mną spotkać. Dzięki nim jestem wciąż na bieżąco jeżeli chodzi o sprawy związane z Gdańskiem. To właśnie oni byli adresatem jednej z puszek śmierdzącego śledzia jakie przywiozłam do Polski. Za jakiś czas pewnie będzie u nich można zobaczyć relację z otwarcia niebezpiecznej puszki.
Niestety niektóre z moich planowanych spotkań nie wypaliły, bo z jednej strony Bździągwa nie chciała zostawać z dziadkami, a jest na etapie kiedy wyjście do kawiarni kończy się po 15 minutach rykiem. Nie jestem zwolenniczką siedzenia na siłę z dzieckiem w restauracji. Przychodzi czas, że trzeba sobie odpuścić takie przyjemności albo chodzić do miejsc w których jest wydzielone miejsce dla dzieci i nikomu dzieciaki nie przeszkadzają. Z drugiej strony znajomi nagle nie mieli czasu – mówi się trudno. Za to udało mi się spotkać z moją bardzo długo niewidzianą koleżanką. 
Pierwszy raz od kilku lat udało mi się być na Jarmarku Świątecznym w Gdańsku. Jestem bardzo pozytywnie zdziwiona. W budkach jedzenie z różnych stron świata (Litwa, Niemcy, Węgry), świąteczne pierdoły i zero badziewia które nijak się ma do świąt. Nawet poczułam odrobinę klimatu świąt.
Podczas pobytu w Polsce usłyszałam kilka komicznych newsów na temat sytuacji w Polsce. Oczy mi się otworzyły ze zdziwienia, że osoby z wyższym wykształceniem mogą pleść takie brednie. Jedną z tych ciekawostek poszłam sprawdzić w aptece – po trzech miesiącach nieobecności w kraju mogłam coś przeoczyć w wiadomościach które na bieżąco czytam. Jak się okazało było tak jak myślałam. Niech żyje powtarzanie fake newsów.
W listopadzie zaliczyliśmy również wyjście do Muzeum Sztuk Scenicznych o którym już mogliście przeczytać i rozpoczęłam cykl wędrówek po sztokholmskich kościołach.
#gallery-0-30 { margin: auto; } #gallery-0-30 .gallery-item { float: left; margin-top: 10px; text-align: center; width: 33%; } #gallery-0-30 img { border: 2px solid #cfcfcf; } #gallery-0-30 .gallery-caption { margin-left: 0; } /* see gallery_shortcode() in wp-includes/media.php */
W listopadzie kupiliśmy również bilety na wyprawę w przyszłym roku. Zmieniliśmy też przychodnię dla dzieci zdrowych i na dwa latka pójdziemy już do innej przychodni. Nie wiem czy będzie lepiej – zobaczymy.
A co w grudniu?
Z Polski przywiozłyśmy z Bździągwą Dziadziusia, więc w grudniu będzie sporo chodzenia po muzeach, świątecznych jarmarkach, kościołach i innych miejscach. Na święta – z czego strasznie się cieszę przyjedzie do nas gość z którym pewnie też jakieś spacery zaliczymy. I jakby coś to świąt nadal nie obchodzimy. 
  Listopadowe migawki czyli gdańskie wizyty. Właśnie minął najbardziej ponury miesiąc w roku czyli listopad. Dla mnie najgorszy miesiąc w roku. To co się działo w listopadzie?
0 notes
elawalczak · 5 years
Text
Zakochana
Tumblr media
Enamorada, truskawki i szampan (fragment)
Położyłam się z powrotem na podłodze, ale kroki się oddaliły. Myślałam o tym, jakby to było, gdybym prasowała mu garnitury, a on jeździłby na wykłady, promocje i odczyty z Luną. Dziewczyną, która była inspiracją do napisania książki o tym, że da się widzieć i odczuwać sercem. Widziałam, jak idzie na podium, a ludzie wstają z krzeseł, klaszcząc na powitanie wschodzącej gwiazdy literatury. Widziałam kolor jego koszuli i uśmiech mówiący; Tak kochani, opowiem wam teraz historię, która zwali was z nóg. Jak długo będę krwawić tym, co było? Bez przerwy przypominałam sobie coś, co już dawno nie powinno istnieć. Wszystko było po staremu. Ten sam strach, drżenie ciała przed zaśnięciem, zaciśnięte pięści gotowe w każdej chwili do walki. Przyłapuję się bez przerwy na tym, że się dręczę, zadręczam, wariuję o tych doświadczeń. Dryfuję pomiędzy słońcem a księżycem. Zdjęcia, listy, wątpliwości. Tamta droga znikła albo powinna. Samotność wystarcza tylko na jakiś czas.
  Leżałam kolejnych kilka godzin w pokoju czyichś pamiątek. Otwierałam co chwilę po kryjomu komputer, ale odpowiedzi nie było. Nie słyszałam od dłuższego czasu żadnych odgłosów. O czym ja w zasadzie myślę? Co oznacza ten głupi, złoty wisiorek, którego nie podniosłam z ziemi? Gdyby przywoływał huragany, już bym nie żyła. Podniosłam go w końcu jak szczeniaczka, którym należy się zaopiekować, a który potem wyrośnie na bestię zdolną podgryźć ci gardło we śnie. A może teraz za sprawą czarodziejskiej sztuczki sfajczy się sam ten dom wraz z jego zawartością. Nie trzeba będzie zatrudniać porywaczy i morderców, żeby ukarać kogoś za to, że ktoś stracił życie w jego obecności. Gdybym patrzyła z góry, ten pokój wyglądałaby jak filmowa, czarna klisza ze mną, czyli z białą plamą pośrodku.
- Pokażesz mi jakąś sztuczkę? – powiedziałam do tego czegoś, zawieszając to coś na szyi. Było mi już w zasadzie obojętne, kto się pojawi w tych drzwiach i po co.
…z tamtego świata trzyma mnie w ryzach gniew, który zaliczam do zalet. Nie wiem, jaką teraz mamy erę. Wodnika? Słucham cię jak muzyki, która wyjawia jakiś sekret.
- W takim razie pokaż cokolwiek. Cisza nie sprzyja odkrywaniu prawdy. Niech będzie strasznie, zarozumiały Losie. A przez drzwi niech wpadnie jakiś cymbał wywalający na wierzch genitalia i niech coś krzyczy. Najlepiej; Zabiję cię swoją niebezpiecznością miłością. Albo wypalę ci oczy blaskiem słońca. A może tym, co mam na wierzchu. Wtedy otworzę szeroko usta, żeby zastygnąć na przedśmiertnej fotografii, zrobionej przez oprawcę, by móc w końcu zasłużyć na miejsce w pokoju kryjówce.
  Weszła po cichu, wyłączając wcześniej światło. Musiała wykręcić korki. Postawiła jedzenie na podłogę. Usłyszała dźwięk w komputerze, włączył się ekran, zamknęła go. Uderzyła nim o blat stołu i odeszła. Nie powiedziała słowa. Z pewnością minął już cały dzień. Słyszałam jak gdzieś tam, zadzwonił mój telefon. Małe zielone światełko migało jednak w komputerze.
 Leżąc tak bezwładnie, zobaczyłam, jak Miquel schodzi ze sceny. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą wszyscy oklaskiwali jego przemówienie, stał tylko mężczyzna z blizną na twarzy. Czekał, aż zejdzie z podium. Luny nie było. Wymienili się spojrzeniami i podali sobie ręce. Przyjaźnili się albo załatwiali jakiś interes. Upał, strach i brak wody sprawił, że dopiero teraz poczułam, że chce mi się siku. Uderzyłam pięścią w drzwi.
- Muszę do toalety! – nikt nie zareagował.
0 notes
user11000090 · 5 years
Text
05
W ogóle nie miałam dzisiaj ochoty przychodzić do pracy. Ciągle siedzi mi w głowie Larry i jego tajemnicza sprawa do załatwienia. O co tak naprawdę chodziło? Różne rzeczy przychodzą mi do głowy. Być może jest to coś, o co w ogóle nie powinnam się martwić. Może być też tak, że to po prostu jego matka chciała coś od niego, a on w podskokach do niej pognał. Ta druga możliwość wydaje mi się całkiem prawdopodobna. Oby to była prawda. Choć oczywiście nie może być tak, że ta jego matka ma na niego taki wpływ. Należałoby mu ją wybić z głowy na tyle, żeby ich relacje były normalne, zdrowe. Gorzej jednak, gdy Larry musiał wyjść z innego powodu. Taka możliwość mnie najbardziej niepokoi.
Tym razem kiedy wchodzę do biura, widzę, że Karen już jest na miejscu.
– Hej! Wiesz, co się okazało? – mówi Karen nieco zrezygnowanym tonem.
– Co? Masz jakieś złe wieści?
– Niestety tak. Przynajmniej dla mnie jest to zła wiadomość. Otóż okazało się, że James jest zajęty – powiedziała Karen, ściszając głos do półszeptu.
– A skąd wiesz?
– Jak przyszłam, a ciebie jeszcze nie było, to trochę z nim porozmawiałam. No i było fajnie, póki nie włączył systemu na swoim stanowisku. Wtedy moim oczom ukazało się zdjęcie dziewczyny na jego ekranie. Spytałam o nie, niby ot tak, mimochodem, chociaż obawiałam się najgorszego. No i niestety sprawdziły się moje przeczucia. James odpowiedział, że to jego dziewczyna i że są już razem całkiem długo. Pochwalił się nawet, że ma w stosunku do niej poważne plany.
– Takiej to dobrze. Facet, jak James, to prawdziwy skarb.
– No nic, trzeba szukać dalej. A jak było na spotkaniu? Opowiadaj?
– Zależy które spotkanie masz na myśli.
– A co? Miałaś dwie randki? No proszę.
– Chyba raczysz żartować. Przedwczoraj widziałam się z Mattem.
Dostrzegam Jacka kręcącego się w pobliżu. Na chwilę spojrzał w naszą stronę. Najlepiej będzie zakończyć rozmowę, zanim znowu będzie miał pretensje.
– Wiesz co? Potem pogadamy, tak na spokojnie – mówię. – Znowu się Jack przyczepi.
– No jasne. Pewnie dużo maż do powiedzenia, co? Z chęcią posłucham.
– Ja wiem, czy tak dużo. Zresztą sama posłuchasz. Może coś mi poradzisz?
– Pewne. Jestem bardzo ciekawa.
Po pracy wybrałyśmy się do Parku Abington. Idziemy tą samą ścieżką, którą wczoraj przechadzałam się z Larrym. Miałam ochotę ponownie tędy przejść. Przypominają mi się różne momenty tamtego spotkania oraz fragmenty rozmów. Zastanawiam się, czy na dłuższą metę dobrze by mi się z nim rozmawiało. Czy mielibyśmy wiele wspólnych tematów, czy przeciwnie, rozmowy by się zwykle nie kleiły? Być może musiałabym się choć trochę zainteresować grami oraz meczami, żeby łatwiej znaleźć z nim wspólny język. Ale to nic, bycie z kimś wymaga poświęceń. Ciekawe czy jego zaczęłaby ciekawić moje ulubione tematy, na przykład architektura. Trochę w to wątpię, ale kto wie. Za to z Karen wspólnych tematów mam mnóstwo. Zawsze nam się świetnie rozmawia i bardzo dobrze się rozumiemy. Mówimy sobie o wielu rzeczach.
– No i co słychać u Matta? Nadal jest wolny i do wzięcia?
– Wolny to on jest, ale czy do wzięcia? Nie wydaje mi się. Strasznie oporny jest pod tym względem. Skupia się na karierze. Mówi, że nie ma czasu ani ochoty na żadne głębsze relacje.
– Ach no tak. On taki mądry i inteligentny. Na pewno daleko zajdzie. Właściwie to już zaszedł.
– Znowu go idealizujesz.
Czasem odnoszę wrażenie, że zarówno ja, jak i Karen, za bardzo zachwycamy się niektórymi chłopakami. Ona zachwala mojego brata, a ostatnio obiektem naszych westchnień stał się James. Wzdychamy chyba do każdego chociaż trochę fajnego chłopaka. Właściwie to nie ma w tym nic dziwnego. Tak to już jest, gdy kogoś brakuje w życiu.
– Wcale nie. Przecież prawdę mówię. Zresztą sama o nim mówisz w taki sam sposób. Niedawno mówiłaś, że gdyby nie był twoim bratem, to byś się w nim zakochała.
– Pewnie by tak było.
– Twój brat mógłby sobie znaleźć jakąś normalną dziewczynę. Ale nie. Po co myśleć o poważnym związku?! Gdyby Mattowi zależało na czymś więcej, niż na zaspokajaniu swoich potrzeb, to poszukałby sobie kandydatki na żonę. On mógłby być takim wspaniałym partnerem życiowym, ale się marnuje przez głupie i niepoważne podejście do życia. A zresztą o czym ja mówię. Nawet gdyby chciał znaleźć sobie kandydatkę na żonę, to jakie ja miałabym szanse? Chyba że ty byś mi jakoś pomogła. Mówiłabyś o mnie w samych superlatywach i przedstawiała z jak najlepszej strony, a na dodatek pomogłabyś zorganizować jakieś spotkanie z nim. Pomogłabyś, nie?
– Rozumiem, że jakby coś, to Ben poszedłby w odstawkę?
– No raczej. A jak w końcu było na tej twojej randce? Bo się nie chwalisz.
– Trudno powiedzieć. Do pewnego momentu myślałam sobie nawet, że wszystko wydaje się być na dobrej drodze. Niestety spotkanie nagle zostało przerwane.
– Przerwane? Jak to?
– To może zacznę od początku. Otóż spotkaliśmy się przy wejściu do parku. Mieliśmy iść do Larrego, ale ja zaproponowałam, ze wcześniej pospacerujemy trochę. Na początku rozmowa niezbyt się kleiła, ale później było lepiej. Od pewnego momentu nam się rozmawiało. Przynajmniej z mojej strony tak to wyglądało. Dowiedziałam się trochę więcej o nim, a on o mnie.
– A czego się o nim dowiedziałaś? Gdzie pracuje?
– Aktualnie nie ma pracy, ale z rozmowy wynikało, że raczej byłby chętny do jej podjęcia, gdyby tylko odkrył w sobie jakieś zdolności. Bo mi się wydaje, że brakuje w nim trochę wiary w siebie, ale myślę, że nad tym można popracować.
– Oj tam, nie wymagaj od niego zbyt wiele. Ale ogólnie robi raczej pozytywne wrażenie?
– Tak, myślę, że jest w porządku. Miły i bezkonfliktowy. Spokojnie można się z nim dogadać.
– To dobrze. Najważniejsze to się dobrze dogadywać.
– Później poszliśmy do niego. Tam dalej rozmawialiśmy. Larry przyniósł piwo i przekąski. Było nawet sympatycznie. Ale on nagle dostał jakąś wiadomość. Początkowo ją zignorował, więc pomyślałam, że to nic ważnego. Niestety po chwili przeczytał i powiedział, że ma ważną sprawę do załatwienia. No i taki był koniec spotkania.
– Ale nie dowiedziałaś się, o co chodziło?
– No właśnie nie. Pisałam wieczorem do niego, ale nie odpisywał. Spytałam czy załatwił tę swoją sprawę, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
– Oby się nie okazało, że masz jakąś konkurentkę.
– Weź nawet tak nie mów. Chyba bym się załamała. Nie chcę, żeby taka szansa została zaprzepaszczona.
Spędzenie późnego popołudnia w galerii New Market to chyba dobry pomysł. Po cichu liczyłam, że Larry mi odpisze. Po powrocie do domu napisałam do niego ponownie, ale kolejny raz nie odpisał. To nie wróży nic dobrego. Czekałam na wiadomość. Próbowałam czymś zająć myśli, ale bezskutecznie. W końcu zdecydowałam, że pójdę do centrum handlowego. To na pewno poprawi mi humor, chociaż odrobinę.
Wchodzę do jednego z moich ulubionych sklepów odzieżowych. Z dość dużym zaangażowaniem przeglądam spodnie oraz koszulki. Po nieco czasochłonnej selekcji wybieram dwa zestawy i idę do przymierzalni.
Jeden z kompletów, który sobie dobrałam, jest jasny, zaś drugi bardziej mroczny. Ciekawe który z nich bardziej przypadłby do gustu Larremu. Fajnie by było, gdyby docenił mój styl na ewentualnym następnym spotkaniu. Przymierzam najpierw ciemny. Mało mam ubrań o takim kolorze, więc widzę teraz siebie w lustrze w nowej odsłonie. Wyglądam teraz na bardziej tajemniczą osobę. Do takiego zestawienia przydałby się jednak inny makijaż, również ciemniejszy.
No dobra, a jak się prezentuje jasna stylizacja? Wydaję się być grzeczniejsza i spokojniejsza. Koszulka jest urocza i ma ładny motyw. Ten zestaw pasuje bardziej do tego, jak zwykle się prezentuję. Gdyby Larry był ze mną, to mógłby się wypowiedzieć. W końcu to głównie jemu miałaby się podobać stylizacja. Ech, fajnie byłoby robić zakupy ze swoim chłopakiem. No ale dobra, dość już myślenia o tym. Przyszłam tu poprawić sobie humor, a nie jeszcze bardziej się dołować. A co do ubrań, to biorę obydwa zestawy, a na przyszłe spotkanie z Larrym pewnie i tak założę zupełnie co innego.
Wychodzę ze sklepu i idę dalej. Na chwilę przystaję, żeby z antresoli popatrzeć sobie na dziedziniec, nad którym rozciąga się przeszklony dach. To dobre miejsce do obserwowania ludzi spacerujących lub siedzących gdzieś na dziedzińcu, na przykład w okolicach fontanny. Lubię czasem stąd przyglądać im się. Najchętniej zawsze obserwuję pary trzymające się za ręce. To miły widok. Nie brakuje również żon trzymających dumnie swoich mężów pod ramię.
Nagle dostrzegam znajomą postać i oczom nie wierzę. To Larry. Ale nie jest sam. Za rękę trzyma go jakaś dziewczyna. Przyglądam im się dokładnie. On idzie normalnie, za to ona uśmiecha się do niego i coś mu mówi. O nie! Sprawdziły się moje najgorsze przypuszczenia. Co ja teraz zrobię? Gdzie znajdę sobie innego kandydata na chłopaka? Jestem taka beznadziejna. Chyba nigdy nikogo sobie nie znajdę. Będę sama jak palec. A już robiłam sobie nadzieje, że oto wreszcie mi się uda. Już zaczynałam sobie wyobrażać, że zamieszkam razem z nim i że spędzamy razem spędzać mnóstwo czasu. Słabo mi. Muszę gdzieś usiąść, pozbierać myśli. Siadam na ławeczce w pobliżu i popadam w zadumę, gapiąc się na jakiś przypadkowy punkt przed siebie. W moich oczach zbierają się łzy, ale udaje mi się je powstrzymać przed wypłynięciem.
Nic mi się nie chce. Nawet nie mam ochoty wracać do mieszkania. Idę powoli, zbliżając się do wyjścia z galerii. Trzymam bezwładnie torby z zakupami. Niedobrze mi jest. Jeszcze przed chwilą byłam głodna i zastanawiałam się, gdzie by tu pójść coś zjeść. Odebrało mi całkowicie apetyt. Jak wrócę do siebie, to chyba położę się w pozycji embrionalnej i zacznę płakać. Jestem taka rozczarowana. Ciągle muszę powstrzymywać łzy.
Wychodząc z centrum handlowego dostrzegam nikogo innego, jak tylko Larrego, w koszulce z abstrakcyjnym, kolorowym wzorem. Jest sam. On także mnie dostrzega. Nie wiem, jak zareagować. Czy odwrócić wzrok i pójść sobie, czy porozmawiać? Jestem trochę zła na niego o całą tę sytuację. A co tam, podejdę do niego. Może dowiem się czegoś więcej?
– Cześć – mówię.
– O hej, jak tam?
– W porządku, byłam pochodzić po sklepach. A co u ciebie?
– Ja tak samo.
– Pisałam do ciebie.
– Ach, no tak. Miałem odpisać, ale zapomniałem.
– Widziałam cię wcześniej. Nie byłeś sam.
– A, no tak. To była moja nowa dziewczyna.
– Nowa dziewczyna, tak? Nie wspominałeś nic, że z kimś się spotykasz – staram się zachować spokój.
– No bo jak się ostatnio widzieliśmy, to jeszcze nic nas nie łączyło.
– Więc to była ta twoja pilna sprawa, którą miałeś do załatwienia?
– No niby tak.
Jestem wkurzona na niego, że nie był ze mną szczery. Jednak lepiej nie palić mostów. Postaram się zasugerować, że jakby nie wyszło mu z tą jego nową dziewczyną, to niech weźmie mnie pod uwagę.
– Rozumiem. I jak, myślisz, że będzie z tego coś poważnego?
– Nie wiem, zobaczymy.
– Cóż, miałam nadzieję, że poznamy się bliżej, ale w tej sytuacji to sam wiesz. Chociaż nie wiadomo, jak wam się nie ułoży, prawda? Nie, żebym wam życzyła źle. Niech wam się układa jak najlepiej. To na pewno wspaniała dziewczyna, skoro zdecydowałeś się dać jej szansę. No nic, może się jeszcze spotkamy. Mamy do siebie kontakt, więc jak kiedyś będziesz miał ochotę, to możemy się spotkać.
– Bo ona…
– Tak? Słucham.
– Ona tak na mnie podziałała, że jakoś nie mogłem się jej oprzeć.
Hmm, to zabrzmiało dość intrygująco. Jestem bardzo ciekawa, jakim to sposobem tamta dziewczyna zdobyła jego serce. Może wyciągnę jakieś wnioski?
– Jak to?
– To było, jak przyszła do mnie. W sumie to nie chciałem za bardzo jej zapraszać, ale ona się uparła, wręcz wprosiła się. W pewnym momencie powiedziała, że jest jej za gorąco, więc zdjęła rajstopy. Później stwierdziła, że nadal jest jej za ciepło, zdjęła zatem sukienkę i została w samej bieliźnie. Potem powiedziała, że niewygodnie jej w staniku i poprosiła, żebym pomógł jej go zdjąć. Przytuliła się do mnie i spytała, czy nie czuję się czasem samotny. Odpowiedziałem, że nie wiem. Po jakimś czasie stwierdziła, że jest jej zimno i spytała, czy mogłaby posłać łóżko, żeby wejść pod kołdrę. Kiedy już to zrobiła, to chciała, żebym wszedł pod kołdrę razem z nią i od tamtej pory jesteśmy razem.
Więc tak trzeba z facetami? O rety, tak mało o nich wiem. Dobrze wiedzieć na przyszłość, jakich zachowań dobrze byłoby się nauczyć, żeby zwiększyć szansę na zdobycie któregoś z nich. Chociaż muszę spojrzeć prawdzie w oczy. Nie potrafiłabym postąpić w podobny sposób. Brakuje mi odwagi i pewności siebie. Nie mam choćby takiego tupetu, żeby się do kogoś wprosić, jak ona, nie mówiąc o pozostałych rzeczach. Ta dziewczyna wzięła Larrego jak swojego. Ileż trzeba mieć pewności siebie, żeby tak się zachować. Nie wiem, może z czasem, małymi kroczkami, i ja wyrobię w sobie taką odwagę. Niekoniecznie mam na myśli rozbieranie się czy coś. Mam na myśli ogólną śmiałość.
– A gdzie jest teraz ta twoja dziewczyna? Kręci się gdzieś w pobliżu?
– Nie, powiedziałem, że muszę już iść. Nie miałem już ochoty łazić po tych sklepach. Ona i tak dzisiaj do mnie wieczorem przychodzi.
– Rozumiem. Ładna koszulka, tak swoją drogą.
– Ona mi ją kupiła. Też mi się podoba.
– No cóż, to ja już nie zatrzymuję. Powodzenia.
Oby ten związek okazał się porażką. Odezwę się do niego za jakiś czas i dowiem się, jak się im powodzi. Może jeszcze nie wszystko stracone.
Ledwo wchodzę do mieszkania, a już po mojej twarzy spływają łzy, które z trudem powstrzymywałam będąc jeszcze na zewnątrz. Zrezygnowana siadam na podłodze przy wejściu. A już miałam nadzieję, że coś z tej znajomości będzie. Kiedy trafi mi się kolejna szansa? Czuję się taka beznadziejna.
Muszę się uspokoić. Nie warto siedzieć bezczynnie i się nad sobą użalać. Odrzucenie to jeszcze nie koniec świata. Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, więc powinnam być już w miarę odporna na takie sytuacje. Na pewno trafi mi się jeszcze jakiś kandydat na chłopaka i w końcu dopnę swego. Dziś wieczorem wychodzę na miasto. Kto wie, może już dziś poznam kogoś nowego, kto zawróci mi w głowie i odegra ważną rolę w moim życiu?
0 notes
madaboutyoumatt · 5 years
Text
Matt
Zdecydowanie, to co przeszli przez te parę minut rozmowy było bardziej poważne niż chyba wszystko co się działo przez te ich półtorej roku bycia razem. A to nie jest tak, że Matt nie uważał tego za coś ważnego! W żadnym wypadku. Był oddany sprawie i zarazem związkowi. U nich jednak większość spraw to pozytywy z racji tego, że znają się tak długo i wiedzą jak z sobą się obchodzić. Bycie jednak w związku było dla obu czymś nowym, bo jeden po raz pierwszy był z facetem a drugi po raz pierwszy na poważnie. Skomplikowane. Małemu jednak trochę ulżyło. Tak jakby mama miała rację, że czasami po prostu trzeba się wypłakać a razem z łzami wszystko co złe wyjdzie. I chyba tak było. Chociaż trzeba było przyznać, ze brunet nadal czuł się niekomfortowo z swoimi łzami.  - Głupek. – zaczerwienił się trochę na jawny komplement, ale przy czerwonych od przecierania policzkach nie było to teraz widoczne. Dał się przeciągnąć do łóżka z ulgą. Dosłownie poczuł ulgę, że już było po wszystkim, że znowu siebie rozumieli, że obaj pojęli swoje błędy. Evans musiał się jeszcze zastanowić jak rozegrać do końca sprawę z Noorą, ale to już raczej było coś mniej ważnego, w końcu Josh wiedział, że tylko on się liczył.  Jak zwykle położył się twarzą do ściany i pomimo mocnego uścisku poczuł, że tym razem to było za mało. Narobił trochę zamieszania, ale przewrócił się w stronę Josha. Schował się bardziej pod kocem, z racji, że im cieplej tym zawsze lepiej, a potem wyciągnął tylko rękę z okularami w stronę Branda twarzy aby ten je odłożył na półkę.  - A czy to w ogóle jest ważne? – wbił nos w grafika tors przymykając oczy. Tak czy siak Evans zawsze sypiał więcej niż szatyn i nigdy nie było mu dość snu, więc kogo to teraz powinno w ogóle obchodzić? Ponaglił jednak Josha aby i on poszedł spać, bo w końcu mu tu padnie a następnie odpłynął w krainę snów w ostatniej chwili sobie zdając sprawę, że kości już go nie bolały.  Parę godzin, a przynajmniej tak mu się zdawało, słyszał straszne hałasy w mieszkaniu. Co�� się tłukło, było głośno a potem jawne głośne głosy, które rozpoznał.  - Patrz jak się lenią! Chłopaki! Zobaczcie jaki piękny dzień i PIERŚCIONEK!  - Chryste! Matt zrobił szarlotkę! – krzyk z kuchni oznaczał, że pewnie już połowy ciasta nie było, bo Josh uwielbiał szarlotkę a Jeff lubował się w tej, którą robił brunet.  - Josh… - sapnął Mały co było od razu prośbą aby podał mu okulary. - Idź do lodówki, jest tam szampan. – wyszeptał do szatyna na ucho, bo uzbroił się na okazję przybycia świeżo zaręczonej pary, która swoją drogą miała być dnia następnego na miejscu. Zaraz jednak dosiadła się na brzegu łóżka do niego Camile i zaczęła trajkotać o pierścionku pozwalając łaskawie Mattowi zapoznać się z jego wyglądem, chociaż ten był nadal słodko zaspany. - Jest śliczny.  - Wiem, bo sama go wybrałam. Znaczy się, pokazywałam go kiedyś Jeffowi, ale nie myślałam, że ta moja ukochana góra mięska to zapamięta.  - Ej! Mogę i być mięśniakiem, ale to nie znaczy, że jestem głupi! – mówił wymachując łyżeczką, którą przed chwilą skończył jeść ogromny kawałek ciasta.
0 notes
granicanieba-blog · 6 years
Text
Przytłacza mnie dzisiaj to, ze nigdy nie bede w stanie siebie zaakceptować taką jaką jestem, ciągle będę biegała za tym swoim ‘ideałem’ którego tak naprawde nigdy nie osiągnę. Czemu? Bo wiecznie będzie mi mało, w jakim stanie bym się nie znalazła, gdzie bym nie wylądowała zawsze to samo. Myślałam, że ta dobra passa utrzyma się dłużej, że będę mogła się chociaż troszkę nacieszyć tym co odmawiałam sobie przez tak długo bez wyrzutów sumienia. No, może nie zupełnie bez, przynajmniej wychodziło mi skuteczne ich zagłuszanie. Ta lepsza część mnie dominuje ale ma coraz mniej siły by o tą dominację walczyć. Smutne jest to, ze w tej całej sytuacji największym wrogiem dla mnie jestem ja sama. Uwierzcie mi na słowo, nikt nie zrobił mi większej krzywdy ode mnie samej. Pokochałam uczucie pustki w żołądku, świadomość, że mój organizm aby funkcjonować zjada sam siebie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo iż wiem, że nie powinnam.. nie powinnam tęsknić za tym wszystkim przez co wylądowałam w szpitalu to.. to tak po prostu jest. Chciałabym do tego wrócić, do tego świata i świadomości, że przecież robisz to dla siebie, robisz to aby w końcu wyglądać tak jak marzyłaś, Widzieć te wszystkie kości, czuć się po prostu LEKKĄ. To jest tak cholernie głupie, tak cholernie nieodpowiednie ale uwierzcie mi tak cholernie uzależniające. Z jednej strony naprawdę jestem dumna, że już tydzień PONAD tydzień nie wymiotowałam, że staram się jeść.. a z drugiej świadomość tych wszystkich zjedzonych przeze mnie kalorii, tego jebanego tłuszczu którego tyle mi przybyło. To chore, ja jestem chora.
0 notes