Tumgik
#płynąca krew
pustazapalniczka · 1 year
Text
Czasami potrzebujemy bólu i zranienia by się w końcu obudzić i wziąć w garść
2 notes · View notes
cuntalo · 1 month
Text
Och, moje kości stają się coraz cieńsze
Czuję, że to wszystko spierdoliłem
Wbijam swój uśmiech w ziemię
Gniję jak jabłko
A niedługo zrobię się brązowy
Rozgrzej się i wykonaj
Nie wiem, gdzie jesteś
Ptaki i robaki mnie zjedzą
Kiedy dojdę do finału
Wyrastam na coś nowego
Nic więcej nie mogę zrobić
Byłeś głodny, dałem ci jedzenie
Nic więcej nie mogę zrobić
Moje ciało jest zgniłe, pełne szkodników
To uczucie jest tak surowe, że przypomina ciało
I jestem rozerwany od palców u nóg aż po czaszkę
I już cię nie widzę
Gdzie jest oddział A&E, kiedy go potrzebuję?
Oczywiście, że jest tlen, kiedy nie mogę nim oddychać
Nienawidzę tego wszystkiego, dopóki nie zniknie
A potem błagamy o to na kolanach
Powiedz dziękuję i proszę za to
Robimy dla tego wszystko, co możemy
Modlę się o to do mężczyzny
Nie mogę w to uwierzyć, naprawdę nie mogę w to uwierzyć
To tak, jakby świat mnie drażnił
Krew płynąca z obu moich
(Nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie to, nie obchodzi mnie to)
(Dodatkowa, pieprzona mila!)
Dla ciebie zrobiłbym o wiele więcej
Dodatkowa, pieprzona mila!
Powiem dziękuję
Nic więcej nie mogę zrobić
Byłeś głodny, dałem ci jedzenie
Nic więcej nie mogę zrobić
Wyrastam na coś świeżego
Moje ciało jest zgniłe, pełne szkodników
Trudno mi oddychać
18 notes · View notes
senszycia · 13 days
Text
Dla mojego przyjaciela<3
Tyś jest jak ogień
Gorący i zabójczy
Rozświetlasz zmrok
Do ciebie został tylko krok
Miliony kilometrów
Dzielą nasze dusze
Lecz nie przeszkadza mi to
Na twoj widok sie krusze
Skóra ma delikatna jak porcelana
Głos twój ciągle mnie zniewala
Tyś jest slodki i miły
Romantyczny lecz zimny
Jak krew moja płynąca przez żyły
Czerwienią olśniewająca
Smak ma metaliczny
Jak król mój majestatyczny
Wargi twe różowe
Miękkie i delikatne
Twój smak poczuć pragne
Połączyć ślinę i usta
Gdy ciebie zobacze
Głowa ma jest pusta
Słońce cudowne
Ornamencie wszechświata
Skóra twoja blada
Jak drzewa oszronione
Jak sople zamrożone
Zimny tyś
Lecz twoją ciągle chce być
Serce me ogrzewasz
Jak ostatnia zapałka w pudełku
Jesteś mym szczęściem
Gdy słońce zachodzi
Błagam boga o to
Żebyśmy wiecznie byli młodzi
Młodzi jesteśmy
Lecz nie szczęśliwi
Los nas karze
O twym ciepłym dotyku maże
Kocham cie Alex całym sercem
2 notes · View notes
diabolicusdomina · 1 year
Text
w głowie dalej stary świat
śnią się stare dzieje
krew płynąca z mojego ciała
rany świeże, czerwone, szczypiące
myśli samobójcze zawitały
"czemu już tego nie pragniesz?" zapytały
zapomniałam o nich całkowicie
to dobrze ale i jakie dziwne
wstaje rano i żyje jak gdyby nic
nie myślę już o śmierci
nie pragne swego końca
nie poznaje siebie
a przecież nie poznawałam tej mrocznej siebie
tak ciężko się odnaleźć
w świecie pełnym marzeń.
2 notes · View notes
fighterka69 · 7 months
Text
Wreszcie poprosiłeś, żebym przed Twoimi oczyma rozwinął i pokazał całą swą przeszłość, jak zwój z obrazami. Wtedy po raz pierwszy zacząłem Cię w duchu szanować. Ponieważ przejawiłeś stanowczość i chęć przejęcia bez wahania tego, co żyło we mnie. Ponieważ chciałeś rozedrzeć moje serce i pić płynąca z niego krew. Ale wtedy ja jeszcze żyłem. Nie chciałem umierać. Toteż odmówiłem, odkładając spełnienie Twojego żądania na inny dzień. Teraz ja sam zamierzam rozedrzeć swoje serce i jego krwią opryskać Twoją twarz. Będę zadowolony wiedząc, że kiedy ustanie bicie mego serca, nowe życie zamieszka w Tobie.
0 notes
dwa--minusy · 1 year
Text
19.06.2023
22.12
jeden za sztylet, który trzymam w lewej dłoni
dwa za kostur, który trzymam w drugiej ręce
trzy za trzecie oko, które widzi więcej
cztery za krew, której nikt płynąć nie zabroni
pięć to kruk za tajemnicę, za duszę i mrok
sześć, za sześć, za kolejne sześć
siedem, nie wiem
osiem, nie pamiętam
dziewięć, znów ta krew płynąca po moich rękach
dziesięć za ostatnie wspomnienie
jedenaście to ostatnie tchnienie
dwanaście, wszystko raz jeszcze
trzynaście, nigdy koniec, nareszcie
0 notes
alphadvaii · 2 years
Text
Krótka historia wampiryzmu
Pierwszy traktat zgłębiający naturę wampirów na gruncie teologicznym napisał w 1746 r. benedyktyn francuski Antoni Augustyn Calmet, potem badacze kultury zaczęli rozpisywać się na temat symboliki i znaczenia żywych trupów. Historyk francuski Claude Lecouteux w „Tajemniczej historii wampirów” nazwał bladego umrzyka, ssącego krew i bojącego się słońca, krzyża oraz czosnku, stworzeniem paradoksalnym, które przedłuża własne życie, uśmiercając innych. Ten nieuchwytny symbol ingerencji zaświatów w świat żywych ucieleśnia niepokój wywołany zakłóceniem porządku natury, głównie ze względu na swą połowiczną materialność – choć niby żyje i ma ciało, nie rzuca cienia, nie odbija się w lustrze, przenika przez ściany, zmienia postać. Niezaspokojona żądza krwi sprawia, że wampira odrzucają i zaświaty, i żywi, że nigdzie nie przynależy, egzystując w stałym zawieszeniu.
Badacze zauważyli też, że w figurze wampira nekrofobia miesza się z nekrofilią. Odwieczny związek Erosa z Tanatosem sprawia, że synowie i córy nocy, choć przerażający, są również pociągający i uwodzicielscy właśnie dlatego, że potrafią przekraczać granice, także te moralne. Maria Janion w książce „Wampir. Biografia symboliczna” przekonuje, że zbieżność nazw wampir i wamp nie jest przypadkowa, a i skłonności sadystyczne pierwowzorów historycznych – Włada Palownika, hrabiego Gilles de Rais czy rzekomo kąpiącej się we krwi dziewic Elżbiety Batory – miały zabarwienie seksualne. Dlatego role nieśmiertelnych powierza się amantom kalibru Brada Pitta. Popkultura pokazuje inwazje hord bezmyślnych strzyg, ale ubiera też wampira w szaty bohatera tragicznego – samotnego, szlachetnego (odmawia picia ludzkiej krwi) i cierpiącego, bo nieśmiertelność jest klątwą, osładzaną jedynie przez miłość. W tej odsłonie bliżej wampirowi do swego alter ego, czyli świętego, którego ciało po śmierci też się nie psuje, za to cudnie pachnie, jest dobroczynne, pożądane i czczone.
Antropolog René Girard twierdził, że wampira należy traktować jak kozła ofiarnego. Jego zdaniem ludowy lęk przed nim nasilił się w epoce oświecenia wraz z zaniechaniem palenia czarownic, więc nieumarły zaczął być postrzegany jako sprawca nieszczęść i chorób. Zabicie strzygi – tak jak czarownicy – było rodzajem zbiorowego morderstwa, mającego odwrócić zły omen. W końcu – jak zauważyła antropolożka Monika Sznajderman – niemające materialnej postaci i nienależące do żadnego ze światów wirusy dżumy, cholery czy HIV działają jak wampiry, nic zatem dziwnego, że to ci ostatni byli oskarżani o wywoływanie epidemii.
Nauki ścisłe istnienie strzyg tłumaczyły inaczej. W 1886 r. psycholog i seksuolog Richard von Krafft-Ebing twierdził, że u podstaw wampiryzmu leży wywołujący erotyczne podniecenie kanibalistyczny szał, a medycy w XX w. zaczęli się zastanawiać, czy za wampiry nie byli brani głównie ludzie chorzy za życia na porfirię, wściekliznę lub schizofrenię. Coś w tym jest, bo wygląd zewnętrzny i zachowanie miały wpływ na oskarżenia o wampiryzm, ale ze źródeł pisanych wynika, że mogła to być również data urodzenia (wampiry rodziły się między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem oraz 27 a 30 stycznia); paranie się magią i działalność przestępcza; nagła lub przedwczesna śmierć (nieochrzczone noworodki, które nie nacieszyły się życiem) oraz zaniedbania rytualne przy pogrzebie. Nie bez znaczenia były pośmiertne oznaki, jak opadająca szczęka trupa, nienaruszone, opuchnięte i rumiane ciało, płynąca z ust krew, zassany całun, podejrzane odgłosy. Te naturalne efekty procesów gnilnych wywoływały reakcje żałobników, którzy na wszelki wypadek kładli zmarłego na brzuchu, wkładali mu do ust kamień, przywalali głazem, odcinali głowę lub wbijali kołek w pierś, czasami też palili ciało. Wiele z tych zabiegów potwierdza archeologia, dowodząc, że wiara w nieumarłych jest znacznie starsza niż wampir Nosferatu.
Problemu nie mieli ci, którzy stosowali kremację, spalenie ciała najskuteczniej zabezpieczało przed powrotem nieumarłego. Tam, gdzie dominował obrządek szkieletowy, już w epoce kamienia (na Cyprze 9 tys. lat temu) zdarzały się groby atypowe, w których zmarli mają ucięte głowy lub są przywaleni kamieniami. Pewności, że były to zabiegi antywampiryczne, nie ma, bo brak potwierdzających taką interpretację tekstów. Na pewno nieumarłych bali się stosujący inhumację chrześcijanie, czego dowodzą dokumenty piętnujące bezczeszczenie zwłok – w Anglii senat zakazał przebijania kołkiem w 1224 r., a papież Bonifacy VIII wprowadził w 1302 r. kary dla profanujących groby.
0 notes
malvszekk · 5 years
Text
Krew płynąca po rękach i dym biegający w płucach - oto dzisiejsza młodzież. Wrażliwsza niż wszyscy inni, a mimo tego tak zbuntowana.
malvszekk
48 notes · View notes
Text
jeśli kiedyś myślałeś o samookaleczeniu, zatrzymaj pierwszy krok, pierwsze cięcie. masz wtedy jeszcze blokadę przed pierwszym zetknięciem żyletki ze skórą, potem tracisz kontrole.  Nigdy nie kończy się na jednej kresce.  Ból i płynąca krew wywołują euforie, a ty chcesz więcej i więcej. Błagam zatrzymaj pierwszy krok...
15 notes · View notes
Text
Szklany ptak
Poemat - baśń I
Zbożem płynęły pola daleko na nieba brzeg, gdzie w błękit wpływały jak floty i układały się do snu, lecz kiedyś ucho przyłożył do serca ziemi - to lęk jak pajęczyna chwytał, bo słychać, jak groby rosną. 
Lasy jak gobeliny, na których zwierzęta utkane, jak fala widnokręgu w widnokrąg chlustały i szły, lecz kiedyś oko przyłożył do okien zielonych polany, widać złocone zbroje i krwawe ręce złych.
Barki ładowne szły rzeką i tkanin złoty ogień wiozły, ciężki jak ołów i srebrnolite kły, a kiedyś serce przyłożył do kołyszącej drogi, słychać: dudniły ludzkie, jak pięści twarde - łzy. 
Kraju, kraju szczęśliwy, płynący słońcem i mlekiem, gdzie rzeki juczne mijają, gdzie dzwoni pogłos kos, wołają w tobie żniwiarze, wołają gwiazdy dalekie, śpiewa pod tobą umarłych - jak krew sczerniała - głos: 
"Kraju dziwny, od pól złotych - złoty, dzwonią czerstwe owoce na drzewach, biją w kuźniach ogorzałe młoty, lira sosny napięta - śpiewa. 
Kraju drżący jak wzdęty ul, kołysany w kołysce jaśminów, skąd to w trumnach pulsujących pól czarne kukły twych spalonych synów? 
Czemu chleba przekrojony bochen tryska w górę płaczem czy krzykiem?" 
2
Z chmur i z lądów magowie szli do ziemi bogatej i smutnej. Na dostałych pól złotogłowie kładli ręce i zaklęte lutnie. Odczarować chcieli ziemię przeklętą, od spalonych serc jak trwoga - czarną, i wyzwolić chcieli na pół świętą, a na pół już chyba umarłą.
I budzili ją w pszenicznym słowie: „W imię Boga, ziemio, odpowiedz!" 
I budzili ją w słowie światła: „Kto cię zatruł, ziemio nieodgadła?" 
I budzili ją w słowie ognia: „Czemu spalasz, ziemio, jak pochodnia?" 
I budzili ją w słowie trumien: „Czemu szczęsna być, ziemio, nie umiesz?" 
Popękały lutnie magów i kule z kryształowych strumieni ulane; zamieniały się słowa w liście, sucho gasły nad czerwonym łanem. Ziemia głucho toczyła dalej krew, okręty i złote fale.
Wyrósł Miłun korzeniami z ziemi, ramionami w nieboskłon zaparty. Ciemnemi cieniami o zachodzie kołysał go wieczór, aż wkołysał weń burzę nabrzmiałą od przeczuć. Drzewa go otulały, aż mu w żyły wlały krew zieloną, a z góry obłoki dojrzałe sączyły białe mleko w przezroczyste oczy, że wzrósł mocny jak skała, a nad nim się toczył tabun pragnień obłocznych, a tak ziemi bliskich, jakby jesiennej roli - wirujące listki.
„Miła - mówił - lirowłosa Lelo, dziś o świcie - mówił - słońce białe zawołało mnie, gdy w progu stałem. Odejść muszę, lirowłosa Lelo, w jakiś ogień czy w pustynię lodów, w jakieś smutne wydmy, gdzie tarnina biało płonie nad grobami rodów, gdzie jest ś-wiat jak cud i jak grobowiec, w takie kraje, których nie wypowiem, które można przyśnić tylko.
Miła - mówił - ziemio umęczona, zamyślona w pozłoty grobowe, dla twych synów przywiozę nowe słowa mocne i błogosławione".
Wykuł Miłun korab z cisów, co na przedzie nosił rzeźbione gwiazdy, figury i runy czerwone i błękitne, jakby jasno wiedział, że te znaki to krwi są spływające struny. 
Białe plaże ciągnęły korowody cieni, w które dął zachód płatami biegnącej czerwieni, a na nich żagle drżały jak napięte konie do biegu albo biało kwitnące jabłonie. 
I na rejach wysoko zawiesił jodłową gałąź, aby szumiała jak sztandar nad głową i jak serce wydarte płaczącego kraju była drzewem wspomnienia i drzewem rodzaju. 
6. P o ż e g n a n i e
„Żegnaj, Lelo - powiadał - oto się otwarły dźwierze domów zielonych". A już burza parła, w policzki żagli wzdęte jak skrzydła do lotu i fala wyprysnęła bursztyny czy złoto, które dźwięcząc wraz z głosem opadły na piasek jak łzy, których nie stało za żegnanym czasem. 
Tylko długo wśród plaży Lela i synowie stali, zakrzepli w wietrze w kamień smutku płowy, który był jak łza ciepła płynąca po twarzy i jak lodowy pomnik ginących żeglarzy.
Na oceanach ciemnych od gniewu błąka się z ognia wygasłe niebo. Fale jak głowy obcięte krwawią pianą nietrwałą czy gorzką sławą? 
Na oceanach wiatr sypie w oczy suche szkielety skrzydeł i nocy, które szeleszczą zmiażdżonym lodem, aż szpary źrenic zamienią w wodę. 
Po oceanach płyną umarli, wiatrem przeszyci jak ostrzem czarnym, ich białe oczy toczą się łzami, aż śmigłe ręce przemienią w kamień. 
Na oceanach sny są jak ołów, krążą jak sępy, dzwonią jak koła i idą fale dudniąc pochodem, aż wszystkie lądy przemienią w wodę. 
8
Ląd jak rzucona z nieba kotwica na wodzie z nagła zamilkł. Zgasł wiatr huczący i tylko sypał cicho po twarzy - łzami.
Posłuchać: we mgle jak w białych kłębach góry prężyły się lodem, góry - mamuty o lśniących zębach przeciągające pochodem.
Przystanął Miłun na dziobie. Korab jak pył w powietrzu drżał, a głos jak luster pękniętych chorał srebrem się sypał ze skał.
Szedł Miłun drogą, a drogi takie są jak wspomnienia śladów olbrzyma; wiodły go mewy jak białe znaki, on - w ręce gałąź jodłową trzymał, która zielonym smutkiem śpiewała, jakby ten szklany pejzaż poznała. 
Aż przystanął Miłun pod skałą, która była z litego kryształu, w której nieba i granie strome odbijały się odwrócone i płynęły w niej kamienie i śniegi odwróconym zaklęte biegiem.
I tak szedł przez odbicia czy drogi w kręgi gór, których pejzaż zastygły swym odbiciem zdawał się wirować powolnymi obrotami planet. One jakby zawisłe w powietrzu były ciche jak zastanowienie nad największą tajemnicą ziemi i czekały nad tysiącleciami.
Tak mijając stanął nad chmurami, w których mrucząc cicho spały gromy tak wysoko, że niebo już było tylko wodą szeroką i ciemną, która z wolna płynęła z jednego na brzeg drugi i wracała znowu.
Wtedy spojrzał Miłun w dół - na dole stała ziemi twarz - zmarszczkami brązowymi w taki grymas tragiczny zastygła, że nie kulą się już wydawała ale maską gigantycznej trumny. 
Więc zawrócił Miłun - oczy zgasił dłonią smutku i szedł w dół, gdzie morze, za nim góry zwracały się z wolna i mróz biało szybował jak orzeł. 
9
I znów dzwonił korab w fali miedź, a lodowce jak zakute w szkło obłoki lawinami mlecznymi żegnały go: „Jedź, synu mocny, w wodę tak głęboko, jak dosięga odbicie burz lodowych, co jak włosy otaczają nam głowy. Tam co noc metalowe dzwony snują pieśni wysmukłe, surowe o zwycięzcach. Może twoje pięści w wrzące leje wody zanurzone wydrą z głębi zatopione szczęście". 
Stopie kolorów dziwny jak szyby letnich wieczorów, straszny jak oczy krzywdy, zgodny jak biały chorał.
Gdzie drętwy płaskie jak piorun zgnieciony głuchym młotem wiodą zielone iskry i kule oczu - złote.
Żywe gałęzie krabów - - napięte łuki grozy składają w serca muszli liście czerwonych nożyc. 
Suną ryby-planety po niewidzialnym sznurze, z otwartym lejem paszczy ciągnącym je ku górze.
A w okna martwych fregat ziejących stuleciami płyną niebieskie raki jak w trumny albo bramy, 
gdzie wokół stołów milczą zakute w ciszy pięść szkielety komandorów jak cienie snów i klęsk. 
10
A gdy w grozie i kolorach zakrzepł, to zrozumiał, że już nie wywiedzie ani białych jabłek radości, ani mieczów z zielonej miedzi, które braciom by zaniósł w dłoni jakby gwiazdy szczęśliwej płomień, która noc jak bramę otworzy.
I zapłakał Miłun, a wiatr gnał obłoki jak konie wezbrane w profil żagli, które rwały w świat jakby w nieba otwartą ranę. 
Upływały kule dni, upływały w widnokręgi coraz dalsze, aż błękitem krzepło w rudej krwi i do powiek przyrastały palce, które tropiąc w dalekim żalu wysp czy lądów - oganiały promienie, aż się w popiół zamienił i spalał wzrok w horyzont wbity i wspomnienie. 
Najpiękniejsze - wspominane obrazki rysowane na ścianie ręką jak zdradliwe ciche ciosy łaski wracające, aż serca pękną.
11 
Niebo się toczyło na północ czy zachód, było różą deszczu rozkwitającą w krąg, a zielona przestrzeń pełna szklanych kwiatów i we wszystkie strony sterujących rąk. 
Słychać było głosy rosnące w szeleście, które niosły korab w przestrzeń z jasnych piór i stawiały cicho w przezroczystym mieście zbudowanym w czasie jak na łuku chmur. 
I przestąpił Miłun przestrzeń jak szkło, podał ludziom przejrzystym rąk spalonych młoty, szedł przez śpiewające runie szklanych łąk i powietrzne zamki w rzece słońca - złote.
Opowiadał Miłun o swej ziemi, o tych lasach zielonych jak rzeki, o tych ludziach smutnych i dalekich, którzy serca mieli chore od żalu, gdzie kto wolny - ginął niewolnikiem, a gdy tęsknił w niej kto - to za pyłem, gdzie się krwawe rodziły słowiki, a gdy silny kto - ten jak bez siły. 
Więc go wiedli przed drzewo szkliste, które miało niebieski pień, które miało z płomieni listki i jak ogień - przejrzysty cień. 
A owoce rosły na nim szklane jak płomienie zastygłe w ptaków kształt, które skrzydła rozwinąwszy - zadumane pozostały jak odłamki skał.
12
Więc wziął Miłun przejrzystego ptaka w ciemne dłonie i korabiem w dół na ziemię powoli opadał, aż się maszty o obłoki ojczyste otarły, a spalone wiatrem oczy o wybrzeże wsparły. 
„Witaj kraju" - powiadał i rękami gładził liliowe futro zmierzchu, i myślał, że kładzie swoje serce w szkatułę - pod niebo zamknięte, które uciszy lądy wrzące w nim i piękne ręce położy na nim jak kobieta dobra, która jest razem dzień i cisza modra.
Wtedy przyszedł przed chatę, co w zielonym lesie płynęła razem z lasem przez wiosny i jesień, ale w jej oknach bladych jak powieki świtu zobaczył cienie obce, ogromne wśród świateł, i lirowłosą Lelę, i cień, co ją przykuł do jakichś obcych zdarzeń, do ludzi i linii, po której - widział - jak daleka płynie, gdzie była mu jak ręce obcięte - po wiekach przykładane do tego samego człowieka. 
Strofy o życiu i śmierci 
Dwugłos: Tłum się kłębił i podpalił łuną świateł miasta. W ołowianych rzekach drżała roztopiona gwiazda.
Głos I: Jabłka w koszach jak dojrzałe serca drzew zwycięskich.
Głos II: Na cmentarzach czaszki grobów jakby kroki klęski.
Głos I: Dzbany mleka, w dzbanach srebrnych dudni żywy marmur.
Głos II: Chmury kraczą nad spojrzeniem, szarpią ziemię czarną.
Głos I: Smukłe ciała - piersi smagłość zanurzone w zachwyt ramion.
Głos II: Nocą próżno w szkle strumieni myją krwawe krzyże znamion. 
Głos I: Księgi pełne, księgi silne dojrzewają w czystych ustach, 
Głos II: a przed lustrem w trwodze nocy zieje w czaszce rana pusta.
Dwugłos: Oto drzewa złotych iskier; pod drzewami wieka trumien. Nie odnajdziesz szklanych ptaków, kiedy śmierci nie zrozumiesz. 
Mówił Miłun: „Oto ptak, szklany ptak zwycięstwa, kiedy śpiewa pieśń - to pieśń jak znak, kiedy zbraknie serc - to pieśń jak klęska". 
Mówił Miłun: „Oto natęż słuch, kraju piękny, odsłoń jasną twarz, gdy usłyszysz - to tysiącem głów, gdy usłyszysz - to już moc swą znasz". 
Wtedy śmiech rozwalił łunę blasku, z ciżby wyszedł olbrzym i uderzył, aż gwiazdami się sypnął po piasku odgłos skrzydeł. Był wieczór. Ptak nie żył. 
Wsparł się chłop ogromny o wiatr, oczy płaskie. jak blacha zwężył w śmiechu głupim, bo myślał, że świat i proroka obłoków zwyciężył.
A w rozlanej ciszy, w wiatru wiew bił ogromną ręką wielki śmiech: „jakże teraz ten, co życie niesie, echem sypnie po zielonym lesie? Jakże teraz z stłuczonego szkiełka wstanie siła jak orkan wielka?"
Wtedy śmiech się stoczył w beczki ust, wtedy echem po kolumnach rósł, wtedy tłum się rozpłynął drogami i zapadła noc - jak głuchy kamień. 
Został Miłun - korzeniami wrósł w ziemię swoją płynącym modrzewiem i stłuczonym sercem grobom ust błogosławił zielonym śpiewem.
*
A po nocach - niesie groźny mit - widać: drzewa płonącego upiór niesie krwawy pół-krzyk, a pół-śpiew, jakby klątwa rozrąbanych drzew: 
„Płyńcie w trumnach wieków i epok, przywiązani jak trupy do ziemi, aż spopielą się wam oczy ślepe, a z popiołów powstanie feniks". rozpoczęte w końcu września, ukończone dn. 19 października 1941 r.
5 notes · View notes
Text
Autoagresja
Co to takiego? To więcej niż może nam się wydawać. To nie tylko krzywdzenie siebie, to coś więcej... Autoagresja to stan z którym spotyka się duża ilość społeczeństwa. Samookaleczanie to nie tylko blizny na ciele, to blizny w psychice. Stan taki pochodzi od zgnilizny człowieka. Czym za tem jest ta zgnilizna? Otóż stan ,w którym z człowieka nie zostaje nic, uciekają emocje, dusza i wszystko inne. Człowiek staje się cieniem siebie i zaczyna gnić wewnętrznie. Ale wróćmy do samookaleczania. Powstaje z powodu różnych czynników: rówieśnicy, rodzina, szkoła czy zaburzeń psychicznych takich jak depresja. Samookleczanie jest wtedy gdy wracając do swojej ciemni (pokoju) ściągasz uśmiech i zaczynasz wyliczać co dziś zjebałeś. Po wyliczeniu ze swojej srytki wyciągasz to piękne ostrze i przykładasz je do skóry zaciskając oczy. Robisz kreskę. Czujesz satysfakcję z ran... otóż nie, czujesz ją z krwi która spływa po twoim ciele. Później wycierasz krew, chowasz ostrze i udajesz, że nic nie zaszło. Ludzie pytają o rękawy ty zawsze odpowiadasz ,,chroba,, a w głowie przypomina ci się krew płynąca po twoim ciele. Nadchodzi lato, patrzysz na ludzi opalających się czy bawiących się przy brzegu jeziora i spuszczasz wzrok. Wiesz, że nie ściągniesz swoich długich rękawów czy spodni... nie możesz, bo wiesz że zaczną się patrzec na twoje blizny, nie chcesz. I tak mija wszystko, ty zaczynasz się gubić między tym wszystkim. Mijają lata, jesteś dorosłą osobą, masz rodzinę kochającą, dobrą pracę i wszystko o czym zawsze marzyłaś lecz coś nie pasuje... otóż blizny o które ciągle wypytują twoje dzieci. Nagle otwierasz oczy i zdajesz sobie sprawę, że to sen. Jesteś bezpieczny w swoim pokoju, nadal jesteś nastolatkiem z problemami. Patrzysz na skrytke... i teraz wybór należy do ciebie co zrobisz, jeden ruch zmieni wszystko pamiętaj o tym i wybierz mądrze
10 notes · View notes
xsgdfjg · 3 years
Text
Moja naiwna Gdy ciąłem czołem o bruk Tajemna strużka życia O smaku chleba i rdzy To moja waleczna Z bezmyślnej szarpaniny Kiedy go w nos trafiłem Psiakrew mnie w łydkę gryzł To moja rumiana Dowód słusznego trudu Albo wrażenia Jakie czyniła ruda z czwartej "b" Oto moja leniwa krew Senny naciek purpury To ta słodka ciecz Zamknięta w systemie rurek Oto moja w zachodzie słońca Mieniąca się rosa  Na palcu spod noża do ryb Moja zmieszana krew Zmieszana z twoją na wiek Oto moja milcząca krew W nią wpisany mój kres Oto płynąca za wykres Z wenflonu, przez rurkę Na płytki szpitala w Złotnikach Moja ochrona czerwona Przed głodem ochrona Na garbie wytartym Ty tlen mi dostarczysz Ty bańki mi tlenu do mózgu, do naczyń Karmiąca mnie matka Dożylna królowa Początku mojego zagadka Nienasycona Soczysty befsztyk z musztardą Krwawica codzienna, bo za darmo To strup na kolanie i amen w pacierzu I amen
0rh+ Coma
1 note · View note
kasza-gryczana · 3 years
Text
mnienia
Albo jak wchodziłyśmy na jabłoń w urodziny D., marznąc wieczorem, zwiedzione pierwszym majowym ciepłem dnia.
Albo jak rzygałam Sangrią do wanny w urodziny K. Ona nie piła, znów była chora, delikatna i wiotka. Jeszcze przed diagnozą. Lupus.
Albo A. wpatrująca się na polskim w moje tęczówki. Tak, to była miłość. Zanim nastąpiły te inne.
Dzielenie na dwie osoby jednych słuchawek, walkmen i Black Sabbath, na wycieczce szkolnej, z której nie został mi żaden inny trop. Dysocjacyjne zaburzenia pamięci.
Szczupłe palce J. przeliczające sprawnie walutę do koperty klasowego skarbnika. Dziś dzieli nas prawie wszystko. Oprócz ogrodnictwa.
Długie włosy i piosenki przypominają jeden z lekkich, rzadkich momentów zaklętych w tamtym czasie (mierzyłyśmy kosmos wzdłuż i wszerz, rozważałyśmy pójście do zakonu, ale za mocno budziło się w nas życie). Z tłumu buzującego w rytmie muzyki, skołtunionego w pogo, wyszła Mo. z uśmiechem na twarzy, glany telepiące się na chudych nogach, pod brodą trzymała dłoń, na którą skapywała krew cienkim strumyczkiem płynąca z nosa.
Taką ją zapamiętam, pomyślałam.
I dziś, kiedy oglądam jej zdjęcia w internetach, matka dwójki dzieci, lektorka języków w jasnych i zwiewnych sukienkach, z uwielbieniem wspominam tamto pogo.
0 notes
madaboutyoumatt · 3 years
Text
Josh
To była ulga.
Josh widząc swojego partnera w kuchni, tego samego z którym ostatnio się kłócili i od którego nie miał pewnego zapewnienia, że wróci, poczuł nic innego jak spadający kamień z serca. Może ten powrót niewiele zmieniał, może dzieląca ich odległość magicznie nie leczyła ran, może Matt przyjechał się pożegnać, a nie przywitać, ale przez krótką chwilę to nie miało żadnego znaczenia. Ostatnie cztery dni nie były ciężkie tylko przez Eve i brak pracy, bo jej miał w nadmiarze, ale przez ciągnące go w dół myśli.
Co jeśli nie wróci?
Co jeśli te parę dni spokoju dadzą mu znak, że jednak oni nie są tym czego Matt chce?
Co jeśli wróci, ale tylko przez wzgląd na jakieś wewnętrzne obligacje?
To był ciąg niekończących się pytań, siedzących mu w głowie niczym pasażer na gapę, zatruwając całą przestrzeń.
- Ale wróciłeś na stałe? – zapytał, odstawiając go tylko na chwilę, zarówno przez prośbę o jedzenie, jak i biegnącą Eve. Odwrócił się, akurat kiedy ta wbiegła przez drzwi. – Nie! Żadnej krwi na podłodze! – rozkazał, co się nijak nie miało do rzeczywistości, bo wraz z radosnym szczeknięciem psa, Eve podbiegła od razu do Małego, przytulając się do jego nogi. Czerwona twarz ewidentnie świadczyła o uprzednim płaczu, a kolejny szloch roznoszący się po kuchni, nie dawał zbyt wielkich szans na brak zaczerwienionej twarzy. Do tego krew płynąca po kolanie w dół, prosto na jasne buciki, dodawała makabryczności sytuacji.
Josh bez zastanowienia obrócił się w stronę szafki, wyciągając z niej apteczkę i potrzebne rzeczy – antyseptyk i gazę, taśmy, a przy tym dezynfekując nożyczki.
Eve w tym czasie tak się zaciągała, że nie mogła wydusić z siebie słowa, a Sam stała przy dziewczynce, niespokojna, próbując wcisnąć głowę pomiędzy Eve, a Matta, zanim nie zaszczekała.
Prawdopodobnie nie takiego powitania spodziewał się Matt, ale zaczynali z marszu od jazdy bez trzymanki.
- Okej, wystarczy tego. Opatrzę Ci ranę i będziesz mogła dalej płakać, ale na razie siadaj – pochylił się, łapiąc dziewczynkę za boki, ale ta przykleiła się do Matta, dociskając twarz do jego uda.
0 notes
blackerthennight · 6 years
Text
Nie mam twarzy
Nie mam umysłu
Nie pozostały mi żadne zmysły
Nie wyznaje żadnej wiary
Nie słyszę żadnej prawdy
Nie mam głosu
Nie czuje bólu ani współczucia
Jedyne co pozostało zimna krew płynąca w moich żyłach
7 notes · View notes
impxtion · 4 years
Text
TASK FROM  ━━  A ;  TRUTH: powiedz nam o najgorszym doświadczeniu podczas ustalania wątku, DARE: napisz one-shota, który będzie miał minimum 550 słów oraz słowa: miód, masc, slady, krew, truskawki.
           DARE  ♡  STRAWBERRY HIGH, words: 695
Będziesz idealny. Jedyne zdanie, które wisiało w obolałej głowie Furtera od kilku miesięcy, teraz w końcu doczekało się wypowiedzenia. Czule muskało popękane wargi, uwalniając ciężar oczekiwań, ekscytacji i dreszczu, aby już więcej nie obijać się o płuca i nie drażnić. Taka ulga. Tyle dumy. Był jeszcze lepszy, niż w jego głowie. Frank nie potrafił wyjść z podziwu kiedy patrzył na rezultaty swojego dzieła, jednak nie czuł się ostatnio najlepiej, nie tylko dlatego, że był przeziębiony. Presja, wynikająca z własnych dokonań oraz to, jak bardzo mu zależało, z dnia na dzień odbijały kolejne SLADY po igle na opalonym ramieniu, tworząc szlaczek brzydkich, fioletowo-zielonych plam. Później będą żółte, a potem znikną na dobre, robiąc miejsce dla kolejnych i kolejnych, uświadamiając jak bardzo mężczyzna uzależnił się od heroiny, tymczasem on sam nic sobie z tego nie robił. Słodka ulga, płynąca z narkotyku była dla Transylwańczyka zbyt dużą pokusą, aby podjąć próbę jakiejkolwiek walki, poza tym wcale nie chciał o nic walczyć. Dźwięczne westchnięcie, przepełnione spełnieniem wyleciało spomiędzy warg, gdy Frank wreszcie był gotów na podciągnięcie brokatowej rękawiczki aż po łokieć, chociaż i tak nie zakrywała ona plastra oraz SLADÓW. Tych SLADÓW, rozproszonych na skórze niczym polne kwiaty. Następnie odłożył niewielką strzykawkę na stolik, tuż obok skrawka materiału, którym na czas dawkowania narkotyku obwiązywał sobie ramię. Papieros został podniesiony ze stolika, po czym zatopił filtr w czerwonej szmince, a pan domu przygryzł jego końcówkę zębami, zaciągnął się i odłożył fajkę z powrotem, zostawiając na blacie kupkę popiołu oraz lekko przypalony punkcik. Nigdy nie używał papierośnicy. Transylwańczyk oddychał głęboko, jednak nie czuł nawet dymu, sprowokowany przez katar oraz MASC kamforową, którą miał pod nosem i która mieszała się z jego podkładem, tworząc brzydkie, szarawe grudki, co dodatkowo pobudzało ogarnięty chorobą umysł do narzekań. Mimo wszystko Furter nie powinien narzekać - przecież mu się udało, przecież osiągnął sukces, a jego małe dzieło kroczy gdzieś po sypialni w swoich złotych butach, ale to w dalszym ciągu było za mało dla zachłanności, która krążyła mężczyźnie w żyłach razem z KRWIA. No i ta choroba. Smród kamfory pod nosem uderzał Frankowi do głowy. Fajka, której smaku nie czuł, ostatki heroiny w organizmie, zamkowa cisza, ból głowy, wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia. Chwilę później pan domu zerwał się z fotela i wywrócił go w taki sposób, że ten opadł nóżkami do góry, wywołując przytłumiony huk. To fotel tak huknął? Nie. Huk był gdzieś indziej, gdzieś na górze. Gdy zamroczony narkotykiem umysł zdał sobie z tego sprawę, mężczyzna był już w połowie drogi do sypialni, a po otwarciu drzwi, nie czuł już niczego innego, poza wściekłością. Na środku pokoju siedział Rocky, skulony, przerażony, bujający się w przód i w tył, przywodząc na myśl nieporadne dziecko. Nad nim Riff Raff z czerwonym SLADEM na dłoni. Z dłonią mocną, promieniującą ciepłem oraz popełnionym przed chwilą uczynkiem. Rocky trzymał się za polik. Riff Raff stał obok, niczym kat. Rocky płakał. Gdzieś za nimi, przy przeciwległej ścianie, leżał przewrócony świecznik, zupełnie jakby nawet on w pewnym momencie nie wytrzymał zdarzenia i zemdlał, rozlewając miękki wosk na dywan. Pod wpływem emocji, doktor chwycił pierwszą lepszą rzecz, którą miał pod ręką - miskę ze stoliczka, pełną TRUSKAWEK - po czym cisnął nią w kierunku służącego, trafiając prosto w jego łuk brwiowy. Riff Raff nie zdążył zrobić uniku, jednak nie usatysfakcjonowało to pana domu na tyle, aby dał mu spokój. Chwilę później Furter rzucił się na garbatego, rozbryzgując garść owoców na jego głowie, na twarzy, klatce piersiowej, wszędzie gdzie tylko dał radę. TRUSKAWKOWE flaki latały w powietrzu, do złudzenia przypominając KREW. A kiedy było już po wszystkim, mężczyzna odwrócił się w stronę swojego małego dzieła, przyciągając go do piersi i choć oddychał w przyspieszonym tempie, charczał i sapał, a jego nozdrza ruszały się jak szalone, nie ośmielił się puścić chłopaka, głaszcząc go po głowie oraz plecach. Rocky był dużo wyższy, dlatego dobrze, że siedział. Zapach TRUSKAWEK wnikał w przepełnione narkotykiem ciało, atakując czułe zmysły, był kwaśny oraz słodki zarazem, mdlił. Ale to nie było ważne, bo w danym momencie istniała tylko rozgrzana skóra chłopaka, tak idealna i brązowa niczym MIÓD. TRUSKAWKOWE SLADY mieszały się z tym kolorem, ponownie przypominając KREW, jednak tym razem Frank był gotów zatopić w nich swój spragniony język.
0 notes