Tumgik
Photo
Tumblr media
I don’t wish to be affected by the debt of gratitude and revenge
but who can hide from it?
790 notes · View notes
Photo
Tumblr media
© 枕青秋秋君
※re-posted with permission ※please don’t remove the source
3K notes · View notes
Text
Niepowstrzymany - Untamed
Rozdział 3
Doskonalenie
Doskonalenie—Część Pierwsza
Rezydencja sekty Lan znajdowała się na odludnej górze za miastem Gusu.
Mgła, niczym ocean chmur w krainie nieśmiertelnych, nieustannie otulała białe ściany i czarne dachy budynków, rozrzuconych po malowniczym ogrodzie, otaczającym pobudowany nad wodą pawilon. O świcie, pierwsze promienie wstającego słońca przebijały się przez jej skłębione fale, które dryfowały ze wszystkich stron, idealnie podkreślając nazwę rezydencji – „Chmurne Zakątki.”[1]
W tak zacisznym miejscu serce człowieka uspokajało się niczym nieruchoma woda. Jedynym dźwiękiem były wibrujące w powietrzu echa dobiegające z dzwonnicy. Chociaż gór nie można było przyrównać do świątyni, ich chłód miał w sobie coś z odosobnienia Zen.
Atmosferę tę zmącił znienacka przeciągły ryk, od którego ciarki przebiegły po plecach uczniów zajmujących się treningiem, lub porannym czytaniem[2]. Nie mogli się powstrzymać, by nie rzucić okiem w stronę głównej bramy, skąd dobiegał dźwięk.
Przed bramą, uczepiony swojego osiołka, Wei Wuxian zanosił się płaczem.
- Przestań płakać! – powiedział Lan Jiangyi. – Sam mówiłeś, że lubisz Hanguang-Juna. Czemu wyjesz, kiedy zabrał cię do siebie?
Wei Wuxian przybrał żałosny wyraz twarzy.
Od nocy na Górze Dafan nie przydarzyła mu się okazja, by ponownie wezwać Wen Ninga. Zanim Lan Wangji odwiózł go do Chmurnych Zakątków, nie miał też żadnej sposobności, by dowiedzieć się dlaczego Wen Ning nie odzyskiwał świadomości, ani czemu znów pojawił się na tym świecie.
Za młodu Wei Wuxian przez trzy miesiące przebywał w siedzibie sekty Lan, pobierając nauki wraz z uczniami z innych klanów. Na własnej skórze doświadczył więc panującej tu atmosfery monotonii i nudy. Nadal wzdrygał się na myśl o około trzech tysiącach zasad, wypisanych drobnym maczkiem na Ścianie Dyscypliny. Holowany na szczyt góry, znów minął tę skalną ścianę i spostrzegł, że dopisano na niej na jeszcze tysiąc zasad. Teraz było ich ponad cztery tysiące. Cztery tysiące!
– Spokojnie! – powiedział Jingyi. – Przestań robić zamieszanie. Hałasowanie jest zakazane w Chmurnych Zakątkach.
Wei Wuxian hałasował właśnie dlatego, że nie chciał tam wchodzić.
Jeśli zostanie zawleczony do środka, niezwykle trudno będzie mu wydostać się na zewnątrz. Dawniej, kiedy przybył tu po nauki, wszystkim uczniom wręczono jadeitowe przepustki, umożliwiające przekroczenie bramy. Tylko osoba posiadająca przepustkę mogła swobodnie wchodzić i opuszczać Chmurne Zakątki, w innym przypadku nie zdołałaby przejść przez ich ochronną zaporę. Po upływie dziesięciu lat środki ostrożności mogły się jedynie zaostrzyć, a nie osłabnąć.
Lan Wangji stał nieruchomo przed bramą, udając, że nie słyszy Wei Wuxiana, i przyglądał się całej scenie z niewzruszonym wyrazem twarzy.
- Niech krzyczy – powiedział, kiedy głos Wei Wuxiana nieco przycichł. – Kiedy się zmęczy, wciągnijcie go do środka.
Wei Wuxian uczepił się osiołka i waląc w niego głową zapłakał jeszcze głośniej.
Co za pech! Myślał, że cios zadany Zidianem rozwieje wszelkie wątpliwości Lan Wangji’ego. W tamtej chwili był dumy z tego, że posłał w jego stronę kilka ciętych słów i obrzydliwych komentarzy. Któż mógł przypuszczać, że Lan Wangji zachowa się inaczej, niż dawniej? O co tu chodziło? Czy to możliwe, że po tylu latach osiągnął nie tylko wyższy poziom duchowy, ale też rozwinął wyższą tolerancję?
- Pociągają mnie mężczyźni… – powiedział Wei Wuxian – …a waszej sekcie jest tylu pięknych młodzieńców. Boję się, że nie zdołam się powstrzymać.
- Paniczu Mo – próbował przemówić mu do rozsądku Lan Sizhui – Hanguang-Jun przywiózł cię tu dla twojego dobra. Gdybyś nie udał się z nami, przywódca sekty Jiang tak łatwo by nie odpuścił. W ostatnich latach ujął i uwięził w Przystani Lotosów[3] wielu ludzi. Żaden z nich nigdy jej nie opuścił.
- To prawda – powiedział Lan Jingyi. – Sam widziałeś, jakie przywódca sekty Jing ma metody. Są raczej okrutne… - Urwał, przypominając sobie o zasadzie nie zezwalającej na „obgadywanie innych za ich plecami", i ukradkiem zerknął na Lan Wangji’ego. Widząc, że Hanguang-Jun nie zamierza go ukarać, odważył się wymamrotać. – Wszystko przez ten niezdrowy trend zapoczątkowany przez Patriarchę z Yiling. Mnóstwo ludzi próbuje go naśladować i kultywować jego głupie metody. Nawet przywódca sekty Jiang, taki podejrzliwy wobec wszystkich, nie zdoła ich wyłapać. No choćby ty, z tą twoją grą na flecie… Ha.
To "Ha" kryło w sobie więcej słów, niż zdołałoby wyrazić jakiekolwiek zdanie. Wei Wuxian poczuł, że musi odeprzeć atak.
- Możesz mi nie wierzyć, ale zwykle gram na flecie naprawdę dobrze…
Zanim zdążył dokończyć, z bramy wyłoniło się kilku ubranych na biało kultywatorów.
Wszyscy nosili uniformy sekty Lan, powiewne, lejące się szaty, białe jak śnieg. Mężczyzna stojący na przedzie był wysoki i smukły. U jego pasa, prócz miecza, zwisał flet xiao[4] wykonany z białego nefrytu. Widząc ich, Lan Wangji lekko, z szacunkiem skłonił głowę, a przybysz uczynił to samo. Spojrzał na Wei Wuxiana i uśmiechnął się.
- Wangji nigdy nie sprowadza do domu gości. Kto to?
Kiedy mężczyzna stał naprzeciw Lan Wangji’ego, wyglądali jak lustrzane odbicia. Jednakże oczy Lan Wangji’ego były wyjątkowo jasne, jak zabarwione lekko kryształy, podczas gdy oczy przybysza miały łagodniejszy, ciemniejszy odcień.
Był to Lan Huan, przywódca sekty Lan z Gusu – Zewu-Jun, Lan Xichen[5].
Każda z sekt kształciła ten sam rodzaj ludzi. Sekta Lan z Gusu znana była z tego, że szkoliło się w niej wielu urodziwych mężczyzn, szczególnie zaś dwa nefryty[6] z obecnego pokolenia klanu. Bracia, choć nie bliźniaczy, byli do siebie niezwykle podobni, dlatego trudno było ocenić, który z nich jest bardziej urodziwy. Jednak mimo tego, że z wyglądu byli podobni, różnili się osobowością. Lan Xichen był łagodny i życzliwy, zaś Lan Wangji przesadnie wyniosły, surowy i niesympatyczny, trzymał wszystkich na dystans. To dlatego na liście najprzystojniejszych młodych mistrzów świata kultywacji, Lan Xichen znajdował się na pierwszym miejscu, Lan Wangji zaś na drugim.
Lan Xichen udowodnił, że zasłużył sobie na pozycję przywódcy sekty. Nie dał po sobie poznać zaskoczenia nawet na widok Wei Wuxiana obejmującego osła. Wei Wuxian puścił osiołka i z promiennym uśmiechem zbliżył się do przybysza. Sekta Lan z Gusu przykładała wielką wagę do starszeństwa. Jeśli zacznie wygadywać głupoty przed Lan Xichenem, z całą pewnością zostanie wygnany z Chmurnych Zakątków. Zanim jednak zdążył zaprezentować swoje możliwości, Lan Wangji rzucił mu spojrzenie. Usta Wei Wuxiana natychmiast zostały zapieczętowane.
Lan Wangji odwrócił się i kontynuował uprzejmą rozmowę z Lan Xichenem.
- Bracie, zamierzasz znów odwiedzić Lianfeng-Zuna?
- Aby negocjować w kwestii kolejnej konferencji w Wieży Jinlin. – Lan Xichen skinął głową.
Wei Wuxian nie mógł otworzyć ust, więc z kwaśną miną wrócił do osiołka.
Lianfang-Zun był obecnym przywódcą sekty Jin z Lanling. Był to Jin Guangyao, jedyny syn z nieprawego łoża, którego uznał Jin Guangshan. Jin Guangyao był najmłodszym wujem Jin Linga; przyrodnim bratem zarówno ojca Jin Linga – Jin Zixuana, jak i Mo Xuanyu. Jednak, choć i Jin Guangyao i Mo Xuanyu byli synami z nieprawego łoża, skrajnie się od siebie różnili. Podczas gdy Mo Xuanyu mieszkał w Wiosce Mo, śpiąc na ziemi i żywiąc się resztkami, Jin Guangyao zasiadał na najwyższym tronie świata kultywacji, przywołując wiatry i panując nad deszczem[7]. Jeśli chciał porozmawiać z Lan Xichengiem, lub zwołać konferencję, mógł to zrobić kiedykolwiek zapragnął. Nie było też niczym niezwykłym, że przywódcy sekt Lan i Jin dość dobrze się rozumieli – byli w końcu zaprzysiężonymi braćmi.
- Wuj zabrał i zbadał to, co przywieźliście z wioski Mo – powiedział Lan Xichen.
Na dźwięk słów „Wioska Mo” Wei Wuxian automatycznie nadstawił uszu. Niespodziewanie poczuł, że jego wargi się rozchyliły. Lan Xichen zdjął z niego zaklęcie milczenia.
- Nieczęsto sprowadzasz kogoś do domu, będąc w takim dobrym nastroju – powiedział do Lan Wangji’ego. – Musisz okazywać gościowi większą uprzejmość.
W dobrym nastroju?
Wei Wuxian uważnie przyjrzał się twarzy Lan Wangji’ego.
Po czym on poznał, że Wangji jest w dobrym nastroju?!
- Wciągnijcie go do środka – rozkazał Lan Wangji, kiedy Lan Xichen się oddalił.
W następnej chwili Wei Wuxian został istotnie wciągnięty do siedziby, której progu przysiągł sobie nigdy już nie przekraczać.
W przeszłości jedynie szacowni kultywatorzy odwiedzali sektę Lan, i nigdy wcześniej nikt nie widział gościa, takiego jak on. Młodsi uczniowie stłoczyli się dookoła niego, zainteresowani obrotem wydarzeń. Gdyby zasady sekty nie były tak surowe, z całą pewnością przez całą drogę towarzyszyłyby mu wybuchy śmiechu.
- Hanguang-Junie, dokąd mamy go zawlec? – spytał Lan Jingyi.
- Do jingshi[8] – odpowiedział Lan Wangji.
- Do jingshi?!
Wei Wuxian nie miał pojęcia, o co chodzi. Reszta wymieniła osłupiałe spojrzenia, obawiając się odezwać choćby słowem.
Była to sypialnia i gabinet Hanguang-Juna, do wnętrza którego nigdy nikogo nie zapraszał…
Umeblowanie jingshi było skrajnie proste, pozbawione jakichkolwiek zbędnych przedmiotów. Na składanym parawanie namalowano płynące chmury, ożywione artystycznymi pociągnięciami pędzla. Przed parawanem, równolegle do niego, ustawiono stolik do gry na cytrze guqin[9]. W rogu, na trójnogim stojaku, stała kadzielnica z wydrążonego nefrytu, wydzielająca snujący się łagodnie dym, wypełniający całe pomieszczenie odprężającą wonią drzewa sandałowego.
Lan Wangji udał się do swego wuja, by omówić z nim ważne sprawy, podczas gdy Wei Wuxian został wepchnięty do pokoju. Ledwie Lan Wangji odszedł, Wei Wuxian także wyszedł na zewnątrz. Przechadzając się po Chmurnych Zakątkach odkrył, że, tak jak przypuszczał, bez jadeitowej przepustki pozwalającej wyjść na zewnątrz, choćby wspiął się na białe mury wysokie na kilka zhangów, natychmiast zostałby odepchnięty przez barierę, przyciągając uwagę strażników znajdujących się w pobliżu.
Pozostało mu jedynie wrócić do jingshi.
Prawdę mówiąc żadna z tych przeciwności aż tak bardzo go nie martwiła. Obszedł jingshi z rękoma założonymi na plecach, głęboko wierząc, że prędzej czy później wpadnie na rozwiązanie. Odświeżający zapach drzewa sandałowego był chłodny i czysty. Choć nie sentymentalny, na swój sposób poruszał serce. Ponieważ Wei Wuxian nie miał nic do roboty, jego głowę wypełniły przypadkowe myśli. Lan Zhan tak właśnie pachnie. Jego ubranie prawdopodobnie przesiąkło tym zapachem, kiedy ćwiczył tu grę na cytrze guquin, lub medytował.
Kiedy tylko o tym pomyślał, nie mógł się powstrzymać, aby nie przysunąć się bliżej do umieszczonej w rogu pokoju kadzielnicy. Poruszywszy się, uświadomił sobie, że jedna z drewnianych klepek pod jego stopami znacznie różni się od innych. Zaciekawiony, pochylił się i zaczął opukiwać podłogę. W poprzednim życiu rozkopał wiele grobów i przeszukał wiele dołów. Po chwili podniósł kawałek deski.
Już samo odkrycie sekretnego schowka w pokoju Lan Wangji’ego wystarczyło by zaskoczyć Wei Wuxiana. Jednakże jeszcze bardziej zaszokowało go to, co było ukryte wewnątrz.
Kiedy podniósł drewnianą klepkę, powietrze wypełnił łagodny zapach, niezauważalny, gdy mieszał się z wonią drzewa sandałowego. W małej, kwadratowej piwniczce upchniętych było siedem, czy osiem czarnych dzbanów.
Lan Wangji rzeczywiście się zmienił – zaczął nawet ukrywać alkohol!
W Chmurnych Zakątkach alkohol był zakazany. Właśnie z tego powodu, kiedy spotkali się po raz pierwszy, wdali się w małą bójkę. Lan Wangji ostatecznie rozlał dzban „Uśmiechu Cesarza”, który Wei Wuxian przyniósł z miasta Gusu.
Po powrocie do Yunmeng, Wei Wuxian nigdy nie miał okazji napić się „Uśmiechu Cesarza” wytwarzanego wyłącznie przez mistrzów z Gusu. Rozmyślał o tym przez całe życie i zawsze powtarzał sobie, że jeśli tylko trafi mu się szansa, musi wrócić, by posmakować tego wina. Jednak okazja nigdy się nie przytrafiła. W skrytce znajdował się ten właśnie alkohol – Wei Wuxian nie musiał nawet otwierać dzbanów i smakować napoju; po samym zapachu rozpoznał „Uśmiech Cesarza”. Nigdy by nie pomyślał, że znajdzie skarbczyk skrywający wino w pokoju osoby równie sumiennej i unikającej alkoholu jak Lan Wangji. W tej reinkarnacji karma naprawdę przeskoczyła samą siebie.
Wychwalając karmę, Wei Wuxian wypił jeden dzbanek. Miał mocną głowę i uwielbiał pić. Doszedłszy do wniosku, że Lan Wangji nadal jest mu winny dzbanek „Uśmiechu Cesarza”, i że nadszedł czas, by odebrać odsetki, wypił następny dzbanek. Poczuł właśnie lekki szmerek, kiedy w głowie pojawiła mu się nagła myśl. Czy trudno byłoby zdobyć nefrytową przepustkę? W Chmurnych Zakątkach znajdowało się zimne źródło o licznych, cudownych właściwościach, z zalet którego korzystali kultywatorzy płci męskiej. Mówiło się, że wody tego źródła między innymi koiły serce, oczyszczały umysł i tłumiły ogień[10]. Przed zanurzeniem się w źródle, należało zdjąć odzienie. Kiedy już się je zdjęło, nie było gdzie go odłożyć, o ile nie chciało się trzymać go w zębach, co oczywiście nie wchodziło w grę.
Wei Wuxian klasnął w dłonie i przełknął ostatni łyk alkoholu. Rozejrzał się, ale nie znalazł miejsca, gdzie mógłby wyrzucić puste dzbanki, więc napełnił je wodą i na powrót nałożył przykrywki, po czym wepchnął je do skrytki i zamknął drewnianą płytką. Uczyniwszy to, wyruszył na poszukiwania jadeitowej przepustki.
Choć Chmurne Zakątki spłonęły jeszcze przed „Kampanią Strzału w Słońce”, odbudowano je na tym samym planie. Wei Wuxian szedł na pamięć wijącymi się ścieżkami i wkrótce odnalazł zimne źródło, umiejscowione w cichym i osłoniętym zakamarku.
Uczeń, którego zadaniem było strzeżenie zimnego źródła znajdował się dość daleko. Kultywatorki mieszkały w innej części Chmurnych Zakątków i nie korzystały ze źródła. Zresztą i tak nikt w Chmurnych Zakątkach nie dopuściłby się równie bezwstydnego czynu, jak podglądanie innych nad zimnym źródłem. Ochrona nie była ścisła i bardzo łatwo było ją obejść, dzięki czemu Wei Wuxian z bez problemów mógł okrywać się wstydem. Zbiegiem okoliczności na szczycie jasnych skał za splątanymi krzewami eupatorium[11], leżał zestaw białych szat, co znaczyło, że ktoś już tam był.
Białe szaty zostały poskładane niezwykła schludnością, od której mogło się zrobić wręcz niedobrze. Przypominały śnieżnobiały kawałek tofu – nawet wstążkę na czoło złożono tak, by się nie pogniotła. Wsuwając rękę pomiędzy szaty w poszukiwaniu jadeitowej przepustki, Wei Wuxian odczuwał niemal opór przed zburzeniem tego ideału. Kiedy przełaził później nad krzewami eupatorium, jego wzrok przesunął się po źródle i nagle znieruchomiał.
Woda w zimnym źródle była lodowata. W przeciwieństwie do gorących źródeł, tej sadzawki nie skrywał żaden opar, więc Wei Wuxian bardzo dobrze mógł przyjrzeć się górnej części ciała osoby stojącej plecami do niego w źródlanej wodzie.
Mężczyzna ten był dość wysoki. Miał jasną skórę i czarne włosy, mokre i odgarnięte na bok. Linie jego grzbietu i talii były gładkie i wdzięczne, a zarazem zwiastujące siłę. Mówiąc prościej – był piękny.
Jednak Wei Wuxian nie poczuł się oszołomiony i niezdolny do odwrócenia wzroku tylko dlatego, że patrzył na piękność w kąpieli. Nie pociągali go mężczyźni, niezależnie od tego jak byli urodziwi. Nie potrafił odwrócić wzroku ze względu na to, co widniało na plecach mężczyzny.
Były to dziesiątki przecinających się blizn.
Blizny te pozostawił bicz – dyscyplina[12]. Różne sekty używały różnego rodzaju dyscyplin. Posługiwano się nimi, by karać uczniów, którzy dopuścili się poważnych przewinień. Pozostawione przez nie blizny nigdy nie znikały. Wei Wuxian nigdy nie został wysmagany dyscypliną, ale oberwał nią Jiang Cheng. Pomimo desperackich starań, nie zdołał nawet odrobinę zatrzeć hańbiącego znaku. To dlatego Wei Wuxian nigdy nie zapomniałby, jak wyglądają podobne blizny.
Zazwyczaj jedno lub dwa uderzenia dyscypliną wystarczały, by człowiek zapamiętał je na całe życie i nigdy nie popełnił tego samego błędu. Na plecach mężczyzny widniało co najmniej trzydzieści blizn. Jakież to straszliwe przestępstwo musiał popełnić, by aż tak go wysmagano? A jeśli przestępstwo było naprawdę tak straszliwe, dlaczego go nie zabito?
W tej chwili mężczyzna stojący w źródle obrócił się. Poniżej obojczyka, na wysokości serca, miał wyraźny ślad po oparzeniu. Na ten widok Wei Wuxian osłupiał z kretesem.
Uwagi tłumaczy:
[1] Chmurne Zakątki: Nazwa siedziny sekty Lan pochodzi z ostatniej linijki wiersza Jia Dao.
[2] Poranne czytanie: W Chinach powszechnie stosowaną praktyką jest czytanie na głos przez uczniów w trakcie porannych lekcji, gdyż pomaga to im lepiej zapamiętać ustępy książek, lub wykłady.
[3] Przystań Lotosów: Ta nazwa także pochodzi z wiersza słynnego poety - Wang Wei.
[4] Xiao: Flet prosty (pionowy), zazwyczaj bambusowy, ale Lan Xichen gra na flecie wykonanym z białego nefrytu.
[5] Lan Huan, Zewu-Jun, Lan Xichen: Lan Huan to imię nadane przy narodzinach, Lan Xichen to imię powszechne, a Zewu-Jun to “alternatywne imię” lub “hao” (imię nadane samemu sobie).
[6] Dwa nefryty: To określenie odnosi się do dwóch osób, które są w czymś szczególnie dobre, zaś znajdują się na mniej więcej tym samym poziomie.
[7] Przywoływać wiatr i panować nad deszczem: Określenie to wywodzi się z przysłowia i oznacza, że ktoś jest bardzo potężny i może robić, cokolwiek zapragnie.
[8] Jingshi: Dosłownie tłumaczy się jako “cichy pokój”.
[9] Guqin: Rodzaj cytry, na której grywa Lan WangJi.
[10] Gasić ogień: Dosłownie “gasić zły ogień”. Wei Wuxian może odwoływać się do Chińskiej medycyny, lub sugerować coś całkiem innego.
[11] Eupatorium: Sadziec – rodzaj rośliny krzewiastej.
[12] Dyscyplina: Oryginalnie „bicz dyscypliny”, ale że bicz czasami nazywa się „dyscypliną” użyłam tej skróconej nazwy.
2 notes · View notes
Text
Tumblr media
[gothic vibes] 𝕲𝖍𝖔𝖘𝖙 𝕲𝖊𝖓𝖊𝖗𝖆𝖑 /𝒲𝑒𝓃 𝒩𝒾𝓃𝑔 · 🌑 · one of my favorite characters · 《陈情令 The Untamed》
811 notes · View notes
Photo
Tumblr media
© 西山上er
re-posted with permission please don’t remove the source
715 notes · View notes
Text
Tumblr media
My new fandom: The Untamed/Mo Dao Zu Shi because I madly ìn love with long haired guys :3 and not only that.
*screenshot redraw test fanart {my art style}.
Tumblr media
+ Naruto Shippuden and Yuri on ICE, my favs.
※ note! please don't repost my art without permission/credit ⁞ don't edit or crop ⁞ commercial use is prohibited.
623 notes · View notes
Text
Niepowstrzymany - The Untamed
Arogancja—część piąta
Wen Ning stał z lekko opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami, jak marionetka czekająca na rozkaz lalkarza.
Miał bladą, subtelną twarz, którą, na pewien melancholijny sposób, można było uznać za przystojną. Jego oczy pozbawione były jednak źrenic - wypełniała je gładka chmura bieli - zaś po jego szyi aż do twarzy pięły się liczne czarne linie, przypominające spękania, przez co melancholia przeistaczała się w przerażającą posępność. Skraj jego odzienia i rękawów był poszarpany i podarty. Z rękawów wyłaniały się nadgarstki tej samej popielatej barwy, co twarz. Na przegubach i kostkach nóg Wen Ning zapięte miał kajdany. Wcześniejsze pobrzękiwanie wydawały żelazne łańcuchy, wlokące się za nim po ziemi. Kiedy Wen Ning zamierał w bezruchu, zapadała cisza.
Nietrudno było się domyśleć, dlaczego wszyscy kultywatorzy śmiertelnie się przerazili. Wei Wuxian wcale nie był spokojniejszy od nich. Prawdę mówiąc fale niepokoju, jakie rozszalały mu się w piersi, właśnie wspięły się wyżej i roztrzaskiwały się wewnątrz jego czaszki.
Nie chodziło o to, że Wen Ninga nie powinno być tutaj; Wen Ninga w ogóle nie powinno być na tym świecie. Przecież obrócił się w popiół dawno temu, podczas oblężenia Kurchanów - Wzgórza Luanzang.
Kiedy Jin Ling usłyszał, że pozostali wykrzykują imię Wen Ninga, zwrócił miecz, poprzednio skierowany ku bogini, w drugą stronę. Widząc, że coś odwróciło jego uwagę, wysysająca dusze istota z zadowoleniem wyciągnęła rękę i pochwyciła go.
Wei Wuxian zobaczył, że do Jin Linga zbliżają się rozdziawione usta. Nie miał nawet czasu na zdziwienie. Ponownie uniósł bambusowy flet w trzęsących się nieco dłoniach, przez co melodia, którą grał, także drżała. Poza tym, flet został sporządzony na łapu-capu, więc dźwięk, jaki się z niego wydobywał był raczej ochrypły i niemiły dla ucha. Po dwóch nutach Wen Ning znów się poruszył.
W mgnieniu oka znalazł się przed wysysającą dusze boginią i zadał jej cios kantem dłoni. Kark bogini pękł i, choć jej ciało nie poruszyło się, siła uderzenia okręciła jej głowę. Jej twarz zwrócona była teraz w tył, a mimo to nadal widniał na niej uśmiech. Wen Ning zadał kolejny cios dłonią, z łatwością odrąbując rękę, w której bogini trzymała Jin Linga.
Posąg schylił głowę, by spojrzeć na poszarpany kikut nadgarstka. Zamiast obrócić głowę, poruszył całym ciałem, tak, że zwrócił się Wen Ninga twarzą i plecami. Wei Wuxian nie odważył się na chwilę odprężenia. Głęboko zaczerpnął powietrza i nakazał Wen Ningowi podjąć walkę. W następnej chwili poczuł jeszcze większe zdumienie.
Zwykłe zwłoki nie były zdolne do samodzielnego myślenia i wymagały jego rozkazów. Z drugiej strony potężne ożywione trupy były zazwyczaj deliryczne i niezbyt przytomne. Jednak Wen Ning był inny - stworzył go Wei Wuxian, co znaczyło, że z łatwością można było go nazwać najpotężniejszym ożywionym trupem na świecie. Tylko on zdolny był do samodzielnego myślenia. Poza tym, że nie obawiał się ran, ognia, zimna, trucizny i wszystkich rzeczy, jakich lęka się człowiek, niczym się od niego nie różnił.
Jednak w tej chwili Wen Ning z całą pewnością nie był świadomy swoich czynów!
Wei Wuxian był zaszokowany i pełen wątpliwości. Z tłumu dobiegły okrzyki zaniepokojenia. Za pomocą rąk i nóg Wen Ning przygwoździł boginię do ziemi. Podniósł głaz stojący obok, wyższy od człowieka, i uniósł go nad boginią. Zaczął uderzać w nią z ogromną siłą. Każdy cios rozlegał się jak grzmot. Wen Ning nie ustawał, dopóki kamienne ciało wysysającej dusze bogini nie zostało rozkruszone na kawałki.
Spomiędzy sterty białych kamieni rozsypanych na ziemi, wytoczyła się niewielka kulka, otoczona kręgiem światła o barwie śniegu. Był to rdzeń, który skondensował się w bogini po tym, jak pochłonęła dusze około dziesięciu żywych osób. Gdyby udało się go odzyskać, przy zachowaniu ostrożności można byłoby sprawić, że niektóre z ofiar odzyskałyby swoje, dopiero co pożarte dusze. Jednak w tej chwili nikt nie próbował podnieść kulki. Miecze, skierowane uprzednio na boginię, zmieniły swój cel.
- Otoczyć go! - wrzasnął na całe gardło jeden z kultywatorów.
Niektórzy posłuchali niechętnie, ale większość była niezdecydowana i powoli się wycofywała.
- Bracia kultywatorzy - zawołał znów mężczyzna. - Musimy go otoczyć, żeby nie uciekł. Mamy do czynienia z Wen Ningiem!
Te słowa przekonały tłum. Czym był jakiś tam wysysający dusze potwór w porównaniu z samym Upiornym Generałem? Choć nikt nie znał przyczyny, z jakiej się tu pojawił, jasnym było, że nawet pokonanie tysiąca wysysających dusze upiorów nie mogło się równać ze schwytaniem jednego Wen Ninga. Przecież był on najposłuszniejszym, najwścieklejszymi i najpodstępniejszym psem Patriarchy z Yiling. Gdyby udało im się go złapać, bez wątpienia okryliby się sławą w świecie kultywacji! Oryginalnym celem nocnych łowów na górze Dafan była walka z duchami, potworami i upiorami, wzbogacająca doświadczenie łowców. Sądząc po okrzykach, jasnym stało się, że niektórzy byli zainteresowani schwytaniem Wen Ninga. Jednak starsi kultywatorzy, którzy na własne oczy widzieli Wen Ninga w akcji, nadal się wahali.
- Czego się boicie? - krzyknął znowu mężczyzna. - Przecież nie ma tu Patriarchy z Yiling!
To miało sens. Czego tu się bać? Po władcy Upiornego Generała nie zostały już nawet kawałeczki!
Kiedy padły te słowa, krąg mieczy otaczających Wen Ninga nagle się zacieśnił. Ten machnął ręką, a czarne, żelazne łańcuchy zatoczyły łuk, uderzając w kolejne miecze, tak, że ich ostrza przechyliły się na bok. Zaraz po tym, Wen Ning zrobił krok naprzód i złapał za szyję najbliższego człowieka. Podniósł go łatwością. Widząc, co się dzieje, Wei Wuxian zrozumiał, że dźwięki wydobywające się z fletu są zbyt pospieszne i gwałtowne, i pobudzają w Wen Ningu wolę mordu. Aby ją stłumić, Wei Wuxian wyciszył własne emocje i ze zdecydowaniem zagrał coś innego.
Melodia ta w naturalny sposób unosiła się w jego umyśle. Była swobodna i spokojna, kontrastująca z wcześniejszymi tonami - dziwacznymi i raniącymi uszy. Na ten dźwięk Wen Ning zamarł i powoli obrócił się w kierunku, z którego płynęła melodia. Wei Wuxian stał nieporuszony, wpatrując się w jego pozbawione źrenic oczy.
Po chwili Wen Ning rozluźnił dłoń i rzucił kultywatora na ziemię. Opuścił ramiona i powolnym krokiem ruszył w stronę Wei Wuxiana.
Miał spuszczoną głowę i wlókł za sobą liczne żelazne łańcuchy. Wyglądał na przygnębionego. Wei Wuxian wycofał się, nie zaprzestając gry na flecie, zmuszając Wen Ninga, by za nim podążał. Pokonali w ten sposób krótki dystans i znaleźli się w lesie, gdy nagle Wei Wuxian poczuł chłodny zapach drzewa sandałowego.
Zaraz po tym wpadł na kogoś plecami. Poczuł nagły ból nadgarstka, a melodia fletu zamilkła. "O, nie" pomyślał Wei Wuxian i obrócił się. Jego wzrok natrafił na oczy Lan Wangji'ego. Były jasne do tego stopnia, że wydawały się odczuwalnie zimne.
Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Lan Wangji na własne oczy widział, jak Wei Wuxian kontroluje trupa za pomocą melodii fletu.
Lan Wangji jedną ręką trzymał Wei Wuxiana w stanowczym uchwycie. Wen Ning stał nieruchomo o dwa zhang od nich, rozglądając się powoli, jakby w poszukiwaniu melodii fletu, która nagle się urwała. Z głębi lasu wylewało się światło ognia i dźwięk ludzkich głosów. Wei Wuxian szybko przemyślał sprawę i błyskawicznie podjął decyzję - i co z tego, że Lan Wangji go zobaczył? Dziesiątki tysięcy ludzi potrafiło grać na flecie, a ci, którzy imitowali nekromancerskie metody Patriarchy z Yiling, mogli by swobodnie założyć własną sektę. Nie przyzna się, choćby nie wiadomo co!
Zdecydowanie zignorował zaciskającą się na jego przegubie dłoń i uniósł rękę, aby podjąć przerwaną melodię. Tym razem tempo było szybsze, jakby muzyka ponaglała, lub karciła. Nie mógł utrzymać równego oddechu i każda nuta załamywała się na końcu, brzmiąc piskliwie i szorstko. Nagle ręka Lan Wangji'ego zacisnęła się mocniej, niemal łamiąc mu nadgarstek. Palce Wei Wuxiana otworzyły się z bólu, a bambusowy flet upadł na ziemię.
Na szczęście rozkazy, jakie wydał, były wystarczająco jasne. Wen Ning wycofał się szybko, znikając bez dźwięku w ciemnym i ponurym lesie. Wei Wuxian obawiał się, że Lan Wangji będzie chciał gonić Wen Ninga, więc sam także złapał go za rękę. Ale, ku jego zdziwieniu, Lan Wangji nawet nie spojrzał na Wen Ninga. Przez cały czas wpatrywał się w Wei Wuxiana. Stali twarzą w twarz, ściskając się za ręce i gapiąc się na siebie nawzajem.
W tej samej chwili zjawił się Jiang Cheng.
Do tej pory cierpliwie czekał na wyniki łowów w Stopie Buddy, ale zanim zdążył dopić choćby jedną czarkę herbaty, z góry w pośpiechu zbiegł uczeń i opowiedział o tym, jak potężna i okrutna jest istota z Dafan. Kiedy Jiang Cheng to usłyszał, serce uderzyło mu mocniej, i pospiesznie ruszył z powrotem na górę.
- A-Ling! - wołał.
Jin Ling, który przed chwilą niemal postradał duszę, zdążył się już otrząsnąć i pewniej stanąć na nogach.
- Wujku!
Widząc, że Jin Lingowi nic nie grozi, Jiang Cheng wreszcie się uspokoił.
- Nie zabrałeś ze sobą rac sygnalizacyjnych? - zbeształ chłopaka w chwilę potem. - Nie wiesz, że masz ich używać, kiedy trafisz na coś podobnego? Po co zgrywasz silnego? Chodź tu natychmiast!
Jin Lingowi nie udało się schwytać bogini wysysającej duszę, więc sam także kipiał gniewem.
- Przecież powiedziałeś, że muszę ją złapać! Że bez niej nie mam po co wracać!
Jiang Cheng na poważnie rozważał możliwość stłuczenia smarkacza na kwaśne jabłko, jednak naprawdę powiedział coś takiego i nie mógł podważać własnych słów. Zwrócił się do kultywatorów leżących na ziemi.
- Co, u diabła, tak was ślicznie stłukło? - spytał ironicznie.
Pośród kultywatorów noszących różnobarwne szaty było kilku zamaskowanych uczniów klanu Jiang z Yunmeng, którym Jiang Cheng w tajemnicy nakazał asystować Jin Lingowi, w przypadku, gdyby ten nie zdołał sprostać wyzwaniu. Skoro posuwał się do czegoś takiego, musiał być całkiem rozsądnym opiekunem. Jeden z kultywatorów nadal nie mógł otrząsnąć się z szoku.
- Przy... przywódco sekty... - jąkał. - To... to Wen Ning...
- Co powiedziałeś? - Jiang Cheng pomyślał, że się przesłyszał.
- Wen Ning powrócił! - odparł kultywator.
W jednej chwili przez twarz Jiang Chenga przebiegł wyraz zaskoczenia, odrazy, złości i niedowierzania.
- Ta rzecz dawno temu została starta w pył na oczach wszystkich - powiedział gorzko po dłuższej chwili. - Jak mógłby wrócić?
- To naprawdę jest Wen Ning! - upierał się uczeń. - Nie ma wątpliwości! Dobrze widziałem!
Nagle wskazał na bok.
- To on go przywołał!
Wei Wuxian i Lan Wangji wciąż znajdowali się w patowej sytuacji, teraz zaś, w jednej chwili, znaleźli się też w centrum uwagi. Roziskrzony niczym błyskawice wzrok Jiang Chenga także zwrócił się w ich stronę.
Po chwili kąciki ust Jiang Chenga ułożyły się w krzywy uśmieszek. Jego palce nieświadomie zaczęły gładzić pierścień na prawej ręce.
- No patrzcie - przemówił miękko. - A więc wróciłeś?
Puścił prawą rękę i nagle pojawił się w niej długi bicz. Był niezwykle cienki. Zgodnie z nazwą przypominał nitkę purpurowej błyskawicy, skwierczącej, jak gdyby dopiero co skradziono ją z nieba pełnego burzowych chmur. Jeden koniec Jiang Cheng trzymał w zaciśniętej dłoni. Rozwinięty, bicz wydawał gwałtowne trzaski wyładowań!
Zanim Wei Wuxian zdążył się poruszyć, Lan Wangji wysunął przed siebie swoją cytrę. Uderzył w struny. Jak gdyby wrzucony do wody kamień namalował na jej powierzchni tysiące kręgów, tak dźwięk cytry utworzył w powietrzu niezliczone fale, zderzające się z biczem Jiang Chenga. Moc Zidiana osłabła, a dźwięk cytry uległ nasileniu.
Postanowienia Jiang Chenga w rodzaju: "Nie będę się z nim wdawał w pochopne spory" i "Nie będę uwłaczał klanowi Lan" rozpłynęły się jak sen jaki złoty. Nocne niebo nad lasem Dafan raz to rozstępowało się przed fioletowym blaskiem, raz to rozjaśniało się jak za dnia; raz rozlegały się ogłuszające trzaski gromów, a kiedy indziej nuty cytry. Pozostali kultywatorzy czym prędzej odsunęli się na bezpieczną odległość od pola bitwy i obserwowali potyczkę z oddali. Byli zarazem śmiertelnie przerażeni i niezdolni w podziwie oderwać oczu . W końcu nieczęsto zdarzała się okazja, by przyjrzeć się walce sławnych kultywatorów pochodzących z dwóch wielkich rodów, więc każdy liczył na to, że walka okaże się jeszcze gwałtowniejsza i bardziej zażarta. Wśród tych myśli były i niewypowiedziane nadzieje na rozpad związku pomiędzy klanami Lan i Jiang, co otworzyłoby wiele interesujących możliwości. Wei Wuxian, z kolei, doczekał się wreszcie swojej szansy i nagle zaczął oddalać się sprintem.
Tłum był niezwykle zaskoczony. Wei Wuxian tylko dlatego nie oberwał jeszcze biczem, że Lan Wangji stanowił osłaniającą go barykadę. Zdawało się, że uciekinier sam doprasza się o własną śmierć.
Oczywiście, jak gdyby miał oczy na plecach, Jiang Cheng dostrzegł, że Wei Wuxian znalazł się poza strefą chronioną przez Lan Wangji'ego, i postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. Zidian wystrzelił na podobieństwo jadowitego smoka, uderzając z ukosa dokładnie w sam środek pleców Wei Wuxiana.
Smagnięcie bicza niemal wyrzuciło go w powietrze. Gdyby osiołek nie zagrodził mu drogi, zderzyłby się centralnie z drzewem. Jednak po tym ciosie zarówno Lan Wangji jak i Jiang Cheng znieruchomieli jak osłupiali.
Wei Wuxian wstał, opierając się o osiołka i masując krzyże.
- No świetnie! - krzyknął, chowając się za zwierzęciem. - Naprawdę, jak się pochodzi z wielkiego klanu, to już wszystko wolno? Nawet pobić kogo tylko się zechce?!
Lan Wangji i Jiang Cheng na moment zaniemówili.
- Co się dzieje? - rzucił zdumiony i wściekły Jiang Cheng.
Jedną z wyjątkowych mocy Zidiana było, że jeśli smagnął kogoś, kto przywłaszczył sobie ciało innej osoby, dusza natychmiast oddzielała się od fizycznej postaci. Nie było innej możliwości - dusza takiej osoby zostałaby wydarta z ciała. A jednak Wei Wuxian, mimo, że smagnięty, nadal mógł się poruszać, a nawet biegać. Jedynym wyjaśnieniem było to, że nie przywłaszczył sobie tego ciała.
- Oczywiście, że Zidian nie mógł wybić z ciała mojej duszy - pomyślał Wei Wuxian. - Nikomu go nie zabrałem; zostałem nim obdarowany na siłę!
Na twarzy Jiang Chenga pojawiło się niedowierzanie i zaczął znów unosić bat, kiedy wtrącił się Lan Jingyi.
- Przywódco klanu Jiang, chyba już wystarczy! - krzyknął. - Przecież to Zidian!
Niemożliwością było, aby magiczna broń równie doskonała jak Zidian, zawiodła zarówno za pierwszym, jak i drugim ciosem. Jeśli dusza nie została oddzielona od ciała, to już oddzielona nie będzie; skoro nikt nie ukradł ciała, nie mogła to być kradzież. Okrzyk Jangyi’ego sprawił, że Jiang Cheng, ponad wszystko dbający o reputację, nie mógł wykonać następnego ruchu.
Skoro jednak nie był to Wei Wuxian, kto zdołał przywołać i kontrolować Wen Ninga?
Obracając to pytanie w głowie na rozmaite sposoby, Jiang Cheng nadal nie potrafił zaakceptować faktów.
- Kim ty, do diabła, jesteś? - fuknął, wskazując na Wei Wuxiana.
Ostatecznie swoje trzy grosze do rozmowy wtrącił wścibski widz.
- Przywódco sekty Jiang, może nie przywiązywał pan wagi do podobnych spraw, więc nie wie, że Mo Xuanyu należał do sekty Jin z Lanling... - Odkaszlnął. - Hmm, był uczniem sekty Jin pochodzącym spoza klanu. Ale ponieważ nie miał wielkiej siły duchowej i nie przykładał się do nauki, a poza tym był tym... Dobierał się do rówieśnika, więc wyrzucono go z sekty Jin. Słyszałem też, że podobno zwariował? Moim zdaniem po prostu był rozgoryczony, że nie potrafi rozwijać się duchowo jak należy, więc zbłądził na złą drogę. Więc to może nie... Patriarcha z Yiling opanował jego ciało.
- Tym? - spytał Jiang Cheng. - To znaczy czym?
- Tym... No tym...
- Ma słabość do uciętych rękawów[1]! - skomentował ktoś.
Brwi Jiang Chenga drgnęły. We wzroku wbitym w Wei Wuxiana pojawiła się jeszcze większa odraza. W tym temacie można było powiedzieć znacznie więcej, ale nikt nie odważył się komentować go przed Jiang Chengiem.
Choć niesławny, ludzie musieli przyznać, że zanim Patriarcha Yiling Wei Wuxian zdradził sektę Jiang z Yunmeng, był znany jako przystojny młodzieniec i uzdolniony kultywator, biegły w sześciu sztukach[2]. Znajdował się na czwartej pozycji pośród wszystkich młodych paniczów w świecie duchowej kultywacji, mówiono o nim, że jest pogodny i pełen życia. Przywódca sekty Jiang znajdował się na piątej pozycji, tuż za Wei Wuxianem, ale łatwo popadał w złość, więc większość ludzi nie miała odwagi o tym wspominać. Wei Ying był frywolnym i swawolnym młodzieńcem, który lubił zadawać się z ładnymi dziewczynami. Nikt nie wiedział dokładnie ile kultywatorek uległo jego wdziękom, nikt też nie słyszał, by ciągnęło go do mężczyzn. Gdyby nawet chciał ukraść ciało i szukać zemsty... biorąc pod uwagę gusta Wei Yinga z całą pewnością nie wybrałby szalonego geja, który jeździ na ośle zajadając się owocami i maluje twarz tak, że przypomina wiszącego ducha!
- To nie on, jakby na to nie spojrzeć... - zamruczał ktoś inny. - Nawet na flecie grał strasznie... Brzmiało to okropnie; z całą pewnością mamy do czynienia z przypadkiem ślepego naśladownictwa.
Podczas "Kampanii Strzału w Słońce"[3] Patriarcha z Yiling stał na polu bitwy i przez całą noc grał na flecie, dowodząc upiornymi żołnierzami, niczym armią żywych ludzi. Ścierał w proch wszelkie przeszkody - czy stanął przed nim człowiek, czy bóg, potrafił ich pokonać. Jego flet brzmiał tak, jakby grał na nim nieśmiertelny. Absolutnie nie można było tego porównać do okropnych jęków wydobywanych z fletu przez porzuconego syna klanu Jin. Nieważne jak podły był charakter Wei Wuxiana, samo porównywanie tych dwóch osób było dla niego obraźliwe.
Wei Wuxian poczuł się nieco urażony.
- Czemu sami nie spróbujecie zagrać kilku nut po jakiś dziesięciu latach przerwy, używając beznadziejnego fletu skleconego za pomocą kilku dziurek i nacięć? - pomyślał. - Jeśli to zabrzmi miło dla ucha, uklęknę przed wami.
Zaledwie chwilę wcześniej Jiang Cheng był pewny, że ma przed sobą Wei Wuxiana, a krew zaczynała wrzeć mu w żyłach. Teraz jednak, Zidian wyraźnie podpowiadał mu, że jest inaczej. Zidian z całą pewnością by go nie oszukał, ani by się nie pomylił.
- To o niczym nie świadczy - pomyślał, uspokajając się. - Muszę najpierw znaleźć wymówkę, żeby zabrać go ze sobą i, używając wszelkich możliwych sposobów, wyciągnąć z niego informacje. To niemożliwe, żeby do niczego się nie przyznał, ani się nie wydał. Robiłem już takie rzeczy.
Zastanowiwszy się nad tym, skinął ręką. Uczniowie zrozumieli jego intencje i podeszli bliżej.
Wei Wuxian pospiesznie wskoczył za Lan Wangji’ego i osiołka.
- Ach! - wykrzyknął, łapiąc się za pierś. - Co chcesz ze mną zrobić?
Lan Wangji rzucił mu spojrzenie, jakoś znosząc jego skrajnie nieuprzejme, hałaśliwe i przesadne zachowanie.
- Drugi Paniczu Lan, czy celowo mi to utrudniasz? - spytał Jiang Cheng, widząc, że w żaden sposób nie zdoła podejść bliżej.
W świecie kultywacji wszyscy wiedzieli, że młody przywódca Jiang Cheng szukał Wei Wuxiana z uporem bliskim szaleństwa. Wolał pochwycić niewłaściwą osobę, niż stracić choćby najmniejszą szansę na złapanie właściwej. Każdego, kto tylko zdawał się kryć w sobie duszę Wei Wuxiana, zabierał do Yunmeng, gdzie poddawał swoją ofiarę strasznym torturom. Jeśli postanowił pojmać jakiegoś człowieka, opór z pewnością drogo by go kosztował.
- Przywódco klanu Jiang - odezwał się Lan Sizhui. - Dowody jasno wskazują na to, że nikt nie opętał ciała Mo Xuanyu. Skoro tak, po co miałbyś kłopotać kogoś tak nieistotnego?
- A więc dlaczego Drugi Panicz Lan tak bardzo się stara ochronić tego nieistotnego człowieka? - zimno odpowiedział Jiang Cheng.
Ni z tego ni z owego Wei Wuxian parsknął tłumionym śmiechem.
- Przywódco klanu Jiang - powiedział. - Poczuję się, hmm, bardzo zakłopotany, jeśli nadal będziesz mnie tak molestował.
Brew Jiang Chenga znów drgnęła. Instynkt podpowiadał mu, że ten człowiek z całą pewnością nie powiedziałby niczego, co by go zadowoliło.
- Doceniam entuzjazm - rzucił Wei Wuxian. - Jednakże twoje myśli są zupełnie nie na miejscu. Chociaż lubię mężczyzn, to nie gustuję w każdym ich rodzaju, a już na pewno nie pójdę za kimś na byle skinienie. Na przykład nie pociągają mnie tacy faceci jak ty.
Wei Wuxian celowo próbował odstręczyć Jiang Chenga. Jiang Cheng zawsze nienawidził przegrywać w porównaniu z kimś innym, niezależnie od tego, jak bezsensowne byłoby takie porównanie. Jeśli ktoś stwierdził, że komuś nie dorównuje, wpadał w złość i nie potrafił myśleć o niczym innym aż do chwili, gdy pokonał przeciwnika. Jak można się było spodziewać, twarz Jiang Chenga spochmurniała.
- Och, doprawdy? W takim razie jacy faceci cię pociągają?
- Jacy? - odparł Wei Wuxian. - No cóż, bardzo pociągają mnie ludzie w typie Hanguang-Juna.
Lan Wangji nie ścierpi równie frywolnego i głupiego żartu. Jeśli poczuje odrazę, z całą pewnością odetnie się od niego, zachowując dystans. Obrzydzić na raz dwie osoby - to jak utłuc dwa ptaszki jednym kamieniem.
Jednak, słysząc jego słowa, Lan Wangji obejrzał się tylko z niewzruszonym wyrazem twarzy.
- Uważaj, co mówisz.
- Że co? - wydobył z siebie Wei Wuxian.
Lan Wangji znów się obrócił.
- Zabiorę tego człowieka do siedziby sekty Lan - powiedział uprzejmie, lecz stanowczo.
Wei Wuxianowi zabrakło słów. Po dłuższej chwili zdołał jedynie powtórzyć:
- Że co?
Uwagi tłumaczy:
1) Ucięty rękaw: To kolejne określenie homoseksualisty (odnoszące się wyłącznie do mężczyzn), wywodzące się z starodawnej opowieści o homoseksualnym cesarzu. Kiedy cesarz obudził się pewnego dnia, jego kochanek nadal spał, przyciskając ciałem rękaw cesarza. Wstając z łóżka, cesarz odciął rękaw, aby nie zbudzić kochanka.
2) Sześć sztuk: Tradycyjnie sześć sztuk obejmowało rytuały, muzykę, łucznictwo, powożenie rydwanem, kalgrafię i matematykę. Jednakże można także nie brać tych słów tak dosłownie i uznać po prostu, że Wei Wuxian był po prostu biegły w wielu dziedzinach.
3) Kampania Strzału w Słońce: Dosłownie "Kampania celem zestrzelenia słońca."
0 notes
Photo
Tumblr media Tumblr media
“I thought I could be indifferent to the world but nobody can repress their feelings after all.”
362 notes · View notes
Text
Niepowstrzymany - The Untamed
Arogancja - część czwarta
Lan Sizhui i pozostali uczniowie nie znaleźli nic ciekawego w pobliżu starodawnych grobowców, w poszukiwaniu wskazówek udali się więc do Kapliczki Bogini.
Na górze Dafan, oprócz grobów przodków obecnych mieszkańców Stopy Buddy, znajdowała się także Kapliczka Bogini. Czczono w niej istotę, która nie była ani Buddą, ani Guanyin (1), lecz posągiem przedstawiającym "tańczącą boginię."
Kilkaset lat wcześniej myśliwy ze Stopy Buddy zabłąkał się w górach, gdzie natrafił na jaskinię, skrywającą niezwykły głaz. Miał on około trzech metrów wysokości, i chociaż został uformowany przez naturę, zaskakująco przypominał postać ludzką, której ręce i nogi przybrały taneczną pozę. Jeszcze dziwniejsze było to, że posąg wydawał się mieć rysy twarzy, które z grubsza przypominały uśmiechniętą kobietę.
Zaskoczeni mieszkańcy Stopy Buddy uznali, że kamień był magiczny, a powstał dzięki nagromadzeniu energii Nieba i Ziemi. Stworzyli na jego temat szereg legend. Niektóre z nich mówiły o nieśmiertelnym (2), który zakochał się w Bogini Dziewiątego Nieba (3), i, dla ukazania mąk nieszczęśliwej miłości, wykuł w kamieniu posąg przedstawiający jej postać. Kiedy bogini dowiedziała się o tym, wpadła w gniew, a zakochany nieśmiertelny musiał porzucić niedokończone dzieło. Inne legendy mówiły o Nefrytowym Cesarzu (4) i jego ukochanej, zmarłej za młodu córce. Ponoć to tęsknota cesarza do córki przeobraziła się w posąg bogini.
Tak czy siak, jaskinię otaczało dość legend, by zdołała oczarować ludzi. W końcu nawet mieszkańcy Stopy Buddy zaczęli wierzyć we własne opowieści. Dlatego grotę przeobrażono w świątynkę, a kamienną platformę w ołtarz. Posąg, nazwany "tańczącą boginią," przez okrągły rok przyciągał wiernych.
Wnętrze jaskini było przestronne, rozmiarem zbliżone do świątyni erjin (6). Posąg bogini znajdował się pośrodku groty. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście przypominał postać ludzką – jego dziewczęcą talię można nawet było uznać za smukłą i wdzięczną. Gdy jednak przyjrzeć się dokładniej, widać było, że kamień nie został obrobiony. Zważywszy jednak, że uformowały go siły natury, samo podobieństwo do ludzkiej postaci wprawiało ludzi w zachwyt.
Lan Jingyi podniósł i opuścił „zły kompas,” ale wskazówka ani drgnęła. Ołtarzyk pokrywała gruba warstwa kadzidlanego popiołu, pośród którego walały się poprzewracane świece. Z mis na owoce płynęła słodkawa woń zgnilizny. Większość członków klanu Lan w większym lub mniejszym stopniu cierpiała na mizofobię (5). Lan Jingyi pomachał ręką przed nosem, próbując odgonić nieprzyjemny zapach.
- Miejscowi mówią, że modlitwa w kapliczce daje niezłe efekty - powiedział. - Ale dlaczego w takim razie świątynia popadła w ruinę? Mogliby przynajmniej od czasu do czasu posprzątać.
- Do tej pory aż siedem osób straciło duszę - odparł Lan Sizhui. – Ludzie twierdzą, że burza uwolniła jakąś krwiożerczą istotę ze starych grobowców. Mieszkańcom Stopy Buddy trudno jest zdobyć się na odwagę, by wejść na górę. Nikt nie odwiedza świątyni, nic więc dziwnego, że nikt tu nie sprząta.
- To tylko głupi kamlot, któremu bóg wie kto nadał nazwę! Ludzie mają czelność oddawać mu cześć i palić przed nim kadzidła! - rozległ się pogardliwy głos z zewnątrz groty.
Do środka wkroczył Jin Ling, z rękoma założonymi za plecy. Klątwa milczenia nie utrzymywała się zbyt długo, więc chłopak mógł już otworzyć usta. Jednakże nie płynęło się z nich nic miłego. Jin Ling obrzucił spojrzeniem posąg bogini.
- Kiedy tylko coś idzie nie tak, wieśniacy, zamiast wziąć się za uczciwą robotę, wolą dzień w dzień modlić się do Buddy, albo do innych bożków - prychnął. - Na świecie są tysiące, miliony ludzi, a Buddowie zajmują się własnymi sprawami i mają ręce pełne roboty. Jakim sposobem mieliby troszczyć się także o wieśniaków? Nie mówiąc już o bogini, która nie posiada żadnych mocy, ani statusu. Jeśli modlitwa do niej naprawdę działa, to pomodlę się o to, żeby pożerający duszę potwór z góry Dafan natychmiast zjawił się przede mną. Czy ten posąg może to sprawić?
Śladem Jin Linga do groty weszło kilku kultywatorów z pomniejszych klanów. Wszyscy roześmieli się, przytakując słowom chłopaka. Cicha przed chwilą świątynia wypełniła się gwarem, gdy nowa grupka przepchnęła się do przodu, zapełniając grotę. Lan Sizhui w milczeniu potrząsnął głową, obracając się i ogarniając wzrokiem jaskinię. Jego spojrzenie spoczęło na głowie posągu; na ledwie widocznych rysach uśmiechniętej współczująco twarzy.
Ale... Ten uśmiech wydał mu się dziwnie znajomy, jakby gdzieś już go widział.
Gdzie, do diaska, mógł zobaczyć ten uśmiech?
Lan Sizhui uznał, że jest to bardzo istotne pytanie, i zbliżył się do posągu, chcąc uważniej przyjrzeć się twarzy bogini. Równocześnie, ktoś wpadł mu na plecy.
Stojący za nim kultywator upadł, nie wydając dźwięku. Pozostali zamarli w zaskoczeniu.
- Co mu się stało? - ostrożnie odezwał się Jin Ling.
Lan Sizhui wyciągnął miecz i pochylił się nad leżącym. Kultywator oddychał normalnie, jak gdyby po prostu nagle zapadł w sen. Nie budził się jednak, niezależnie od tego, jak mocno go szarpano i jak głośno wołano. Lan Sizhui wyprostował się.
- Wygląda, jakby...
Zanim zdołał dokończyć zdanie, mroczna jaskinia nagle wypełniła się światłem. Zalał ją czerwony blask, jakby ze ścian groty zaczęły spływać wodospady krwi. Świece na ołtarzyku i w kątach jaskini, pozapalały się samoistnie.
Wszyscy zgromadzeni w grocie wyciągnęli miecze, lub talizmany. W tej samej chwili do jaskini wpadł człowiek trzymający w ręce tykwę pełną leczniczej nalewki. Cisnął tykwą w posąg. Buchnęły rozszalałe płomienie, rozświetlając kamienną grotę tak, jakby nagle nastał dzień.
Wei Wuxian wykorzystał już wszystkie przedmioty znalezione w torbie qiankun. Odrzucił ją na bok i krzyknął:
- Wychodzić na zewnątrz! Uwaga na boginię pożerającą dusze!
- Bogini zmieniła pozę! - zawołał ktoś w zdumieniu.
Wcześniej posąg stał z uniesioną jedną stopą i obu rękoma, przy czym jedna dłoń wdzięcznym gestem wskazywała niebo. Jednak teraz, rzeźba skryta wśród karminowych i żółtych płomieni, opuściła ręce i stopę. Nie było co do tego wątpliwości - to nie mogło być złudzenie!
W następnej chwili bogini znów uniosła stopę i wyszła spomiędzy płomieni.
- W nogi, prędzej! - wrzasnął Wei Wuxian. - Przestańcie machać mieczami! To nic nie da!
Większość kultywatorów zignorowała go. Nareszcie pojawił się ów pożerający dusze potwór, którego tak usilnie poszukiwali. Nie zamierzali marnować takiej okazji. Jednak posąg nie zatrzymywał się, pomimo tego, że cięło go i kłuło tyle mieczy, i tego, że rzucano nań tak wiele talizmanów i magicznych przedmiotów. Był wysoki na około trzy metry, poruszał się niczym tytan, i sprawiał, że ludzie czuli się osaczeni. Rzeźba pochwyciła dwóch kultywatorów i uniosła ich na wysokość twarzy. Otworzyła i zamknęła usta. Z rąk kultywatorów z brzękiem wysunęły się miecze. Głowy opadły im na piersi. Posąg wyssał z nich dusze.
Ponieważ żadna z metod ataku nie działała jak należy, reszta kultywatorów posłuchała wreszcie Wei Wuxiana. Wypadli na zewnątrz, najszybciej, jak potrafili rozbiegając się we wszystkie strony. Wei Wuxian, z rosnącym zaniepokojeniem, szukał Jin Linga w zamęcie ludzi i twarzy. Dosiadł osiołka i popędził w głąb bambusowego zagajnika, a kiedy się obrócił, trafił wprost na młodzieńców z klanu Lan.
- Dzieciaki! - zawołał.
- Jakie dzieciaki? - odparł Lan Jingyi. - Wiesz do której sekty należymy? Myślisz, że uznamy cię za seniora tylko dlatego, że umyłeś twarz?
- Dobrze, w porządku, starsi bracia - powiedział Wei Wuxian. - Wezwijcie tu swojego... wezwijcie HanGuang Juna!
Młodzieńcy skinęli głowami i rozbiegli się w poszukiwaniu sygnalizacyjnych rac.
- Race sygnałowe... - z wahaniem odezwał się Lan Sizhui. - Zużyliśmy wszystkie tamtej nocy w wiosce Mo.
- Nie uzupełniliście potem zapasów? - spytał zaszokowany Wei Wuxian.
- Zapomnieliśmy - odparł zawstydzony Lan Sizhui, chociaż faktem było, że race sygnalizacyjne przydawały się może raz na osiemset lat.
- Jak można zapomnieć o czymś takim? - postraszył ich Wei Wuxian. - Nieźle się wam oberwie, kiedy dowie się o tym HanGuang Jun.
Twarz Lan Jingyiego pobladła z przerażenia.
- No to po nas - jęknął. - Tym razem HanGuang Jun nas pozabija.
- I dobrze! - rzucił Wei Wuxian. - Gdyby was nie ukarał, następnym razem też byście zapomnieli.
- Paniczu Mo! - wtrącił Lan Sizhui. - Paniczu Mo! Skąd panicz wiedział, że nie chodziło o upiora, albo potwora pożerającego duszę, ale o posąg bogini?
- Skąd widziałem? - Wei Wuxian w biegu rozglądał się za Jin Lingiem. - Nie wiedziałem; zobaczyłem.
Dogonił ich także Jingyi. Dwaj chłopcy biegli teraz po obu stronach Wei Wuxiana.
- Co panicz zobaczył? - zapytał Jingyi. - My też widzieliśmy całe mnóstwo rzeczy?
- Widzieliście, i co dalej? Co zobaczyliście przy starych grobowcach?
- Co mieliśmy zobaczyć? Były tam tylko dusze umarłych.
- Dokładnie - dusze umarłych. Właśnie dlatego nie mogliśmy mieć do czynienia z pożerającym dusze upiorem, czy bestią. To proste - jeśli mielibyśmy do czynienia z którymś z nich, to czy nie pożarłby tych dusz? Oczywiście, że by je pożarł.
Tym razem pytanie zadało kilku chłopców:
- Dlaczego?
- Wy i ta wasza sekta Lan z Gusu... - nie wytrzymał Wei Wuxian. - Nie mogą was uczyć mniej tych bzdurnych, rozwlekłych pamięciówek w rodzaju etykiety, drzew genealogicznych i historii, a więcej praktycznych umiejętności? Co tu tak trudno zrozumieć? Dusze umarłych są łatwiejsze do przyswojenia niż dusze żywych. Fizyczne ciało żywego człowieka przypomina tarczę, więc jeśli coś chce pożreć duszę żywej osoby, musi najpierw przebić się przez tę tarczę. Na przykład... - spojrzał na biegnącego osiołka, dyszącego ciężko i wywracającego oczami. - Na przykład, jeśli macie przed sobą jabłko, a drugie jabłko jest zamknięte na klucz w pudełku, to które z nich zjecie? Oczywiście, że to, które macie przed nosem. A to stworzenie pożera wyłącznie dusze żywych ludzi i wie, w jaki sposób je pozyskać. Jest równocześnie potężne i wybredne pod względem pożywienia.
- A więc tak to działa? - rzucił zdumiony Lan Jingyi. - To naprawdę ma sens! Chwila, to znaczy, że ty wcale nie jesteś szaleńcem?
- Wszyscy sądziliśmy, że skoro do serii tych wydarzeń doprowadziła burza i osunięcie się ziemi, winny musiał być upiór - wyjaśnił w biegu Lan Sizhui.
- Błąd - podsumował Wei Wuxian.
- Gdzie popełniliśmy błąd?
- Błąd tkwi w ustaleniu porządku wydarzeń i w ich wzajemnych powiązań. Pozwól, że zapytam - osunięcie ziemi i przypadki utraty duszy - co było pierwsze, a co drugie; co było przyczyną, a co skutkiem?
- Najpierw osunęła się ziemia, a potem pojawiły się przypadki utraty duszy - bez zastanowienia odparł Lan Sizhui. - Pierwsze było przyczyną, a drugie skutkiem.
- Zupełnie się mylisz - powiedział Wei Wuxian. - Najpierw nastąpiły przypadki utraty duszy, a potem osunęła się ziemia. Pożeranie dusz było przyczyną, a osunięcie ziemi - skutkiem! W noc, kiedy osunęła się ziemia, nagle zerwała się burza, a piorun rozbił trumnę - pamiętajcie o tym. Pierwsza osoba, która straciła duszę, ów wioskowy obibok, na całą noc utknął w górach, a już po kilku dniach wyprawił wesele.
- I gdzie tkwi błąd? - spytał Lan Jingyi.
- Wszędzie! - odparł Wei Wuxian. - Skąd taki obibok bez grosza przy duszy wziął pieniądze na wspaniałe wesele?
Chłopcy zaniemówili. Nie mogło być inaczej, gdyż sekta Lan z Gusu nie musiała się troszczyć o takie drobnostki, jak pieniądze.
- Przyjrzeliście się wszystkim duszom krążącym wokół góry Dafan? - podjął Wei Wuxian. - Był tam starzec, który zginął od uderzenia w głowę, ubrany w pogrzebowe szaty, wykonane przez dobrego rzemieślnika, z dobrej tkaniny. Skoro miał na sobie tak bogate szaty, jego trumna nie mogła być pusta, musiała zawierać kilka pogrzebowych darów, które ją chroniły. Najprawdopodobniej do niego właśnie należała trumna roztrzaskana uderzeniem pioruna. Jednak ludzie, którzy przyszli po ciało, niczego nie znaleźli, co z całą pewnością oznacza, że ukradł je nasz obibok, a to z kolei wyjaśnia, jakim cudem tak nagle się wzbogacił. Obibok postanowił ożenić się po nocy, kiedy osunęła się ziemia, a więc tej nocy musiało się wydarzyć coś niezwykłego. Wieczorem rozpętała się silna burza, i z tej przyczyny nasz obibok szukał schronienia na górze. Gdzie na górze Dafan można znaleźć schronienie przed deszczem? W Kapliczce Bogini. A kiedy ludzie udają się do świątyni, co robi większość z nich?
- Modli się? - pytająco rzucił Lan Sizhui.
- Dokładnie. Taki obibok mógł na przykład pomodlić się o szczęście, o bogactwo, o pieniądze, dzięki którym mógłby wziąć ślub. Bogini spełniła jego życzenie za pomocą pioruna, który zniszczył grób i pozwolił obibokowi zobaczyć skarby ukryte w trumnie. Jego modlitwy zostały wysłuchane, a bogini przyszła do niego w noc poślubną i jako ofiarę zabrała jego duszę!
- Ale to wszystko tylko twoje przypuszczenia, prawda? - odezwał się Lan Jingyi.
- Tak, to przypuszczenia - potwierdził Wei Wuxian. - Ale, idąc tym trybem myślenia, można wyjaśnić wszystko, co wydarzyło się później.
- Jak można wyjaśnić to, co stało się z tą dziewczyną, A-Yan? - zapytał Lan Sizhui.
- Doskonałe pytanie - powiedział Wei Wuxian. - Pewnie rozpytaliście się zanim poszliście na górę. A-Yan właśnie się zaręczyła. Wszystkie dopiero co zaręczone dziewczyny muszą mieć takie samo życzenie.
- Jakie? - Lan Jingyi był oszołomiony.
- A takie: "Chcę, aby mój mąż kochał mnie, pragnął tylko mnie i troszczył się o mnie przez całe życie."
- Czy takie życzenie naprawdę może się spełnić? - Chłopcy byli w rozterce.
Wei Wuxian rozłożył dłonie.
- To proste. Jeśli "całe" życie jej męża natychmiast dobiegłoby końca, to czy nie liczyłoby się to jako "kochanie jedynej osoby przez całe życie"?
Lan Jingyi nareszcie zrozumiał.
- O, o! - krzyknął podekscytowany. - Więc, więc, więc jej mąż został rozszarpany przez wilki w dzień po swoich zaręczynach najpewniej dlatego, że A-Yan poszła modlić się do Kapliczki Bogini!
- Trudno powiedzieć, czy zaatakowały go wilki, czy coś innego - Wei Wuxian kuł żelazo, póki gorące. - W przypadku A-Yan istnieje jeszcze jeden, wyjątkowy czynnik - dlaczego, spośród wszystkich ofiar, tylko A-Yan odzyskała duszę? Czym się różni od wszystkich pozostałych? Różnica polega na tym, że A-Yan ma krewnego, który także stracił duszę. Innymi słowy, zastąpił ją jej krewny! Jej kochającym ojcem jest Kowal Zheng. Kiedy zobaczył, że córka straciła duszę, i nie mógł nic na to poradzić, co było jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić?
- Mógł jedynie zawierzyć niebiosom. - Tym razem Lan Sizhui nie wahał się z odpowiedzią. - Dlatego on także poszedł do Kapliczki Bogini, aby się pomodlić, a jego życzeniem było: "Chcę, by udało się odnaleźć duszę mojej córki, A-Yan."
- To dlatego powróciła wyłącznie dusza A-Yan, a także dlatego Kowal Zheng stracił własną duszę - powiedział Wei Wuxian. - Jednak dusza A-Yan, chociaż została jej zwrócona, była już nieco uszkodzona. Kiedy wróciła jej dusza, A-Yan nieświadomie zaczęła naśladować taniec posągu bogini, a nawet jej uśmiech.
- Czynnikiem łączącym ludzi, którzy stracili duszę, jest to, że najprawdopodobniej wszyscy modlili się przed posągiem bogini. Ceną za spełnienie życzeń były ich dusze.
- Posąg bogini z początku był zwyczajnym głazem, który przypadkiem przypominał postać człowieka. Kilkaset lat niezasłużonych modłów sprawiło, że pozyskał pewną moc. Ponieważ jednak był zachłanny, a jego myśli zbłądziły na niewłaściwą ścieżkę, zapragnął szybko powiększyć swoją moc pożerając dusze. Pozyskiwał je na drodze wymiany - dusza za spełnione życzenie - więc można było to uznać za dobrowolną ofiarę składaną przez modlących się ludzi. Obie strony zawierały uczciwy układ - życzenie za życzenie - i z pozoru wydawało się to sprawiedliwe i moralne. To dlatego wskazówki „złych kompasów” ani drgnęły, dlatego nie działały flagi wabiące upiory, i dlatego zanikły moce mieczy i talizmanów - istota z góry Dafan nie jest żadnym upiorem, demonem, duchem, czy potworem, lecz boginią! Jest nienazwaną boginią zrodzoną z setek lat modłów. Używanie przedmiotów, jakimi walczy się ze złymi duchami i potworami przypomina więc gaszenie ognia za pomocą ognia!
- Chwileczkę! - wykrzyknął Lan Jingyi. - Wcześniej, w świątyni, ktoś stracił duszę, ale nie słyszeliśmy, żeby wypowiadał życzenie!
Serce Wei Wuxiana nagle podskoczyło. Zatrzymał się w pół kroku.
- Ktoś stracił duszę w świątyni? Opiszcie wszystko, co wydarzyło się wcześniej, nie pomijając ani słowa.
Lan Sizhui jasno i szybko przedstawił wydarzenia. Kiedy usłyszał słowa Jin Linga: "Jeśli modlitwa do niej naprawdę działa, to pomodlę się o to, żeby pożerający duszę potwór z góry Dafan natychmiast zjawił się przede mną. ", Wei Wuxian powiedział:
- I to nie jest życzenie? Z całą pewnością to było życzenie!
Reszta przybyłych ludzi zgodziła się z Jin Lingiem, więc bogini uznała, że wszyscy życzą sobie tego samego. W tym momencie bogini pożerająca dusze znajdowała się przed nimi, a więc życzenie zostało spełnione. Nadszedł czas, by odebrać ofiarę!
Osioł zatrzymał się nagle i pognał w przeciwnym kierunku. Nieprzygotowany na to Wei Wuxian znów został zmuszony do wykonania skrętu, ale z całych sił trzymał się szura. Z krzaków przed nim dobiegł odgłos przeżuwania, chrupania i siorbania. Pełzała tam, na brzuchu i z głową przy samej ziemi, jakaś ogromna postać. Słysząc hałas natychmiast podniosła głowę. Ich oczy spotkały się.
Z początku rysy bogini pożerającej dusze były z grubsza ciosane, z ledwie zaznaczonymi oczami, nosem, ustami i uszami. Po spożyciu dusz kilku kultywatorów na raz, jej rysy stały się wyraźniejsze. Była to twarz uśmiechniętej kobiety. Bogini przeżuwała urwane komuś ramię, a z kącików jej ust spływała krew.
Wszyscy, za przykładem osiołka, pognali w przeciwną stronę.
- To niemożliwe! - zaczął panikować Lan Sizhui. - Patriarcha z Yiling powiedział kiedyś, że istoty na wysokim poziomie pożerają dusze, a tylko istoty na niskim poziomie jedzą ciało!
- Czemu ślepo go podziwiasz? - Wei Wuxian nie zdołał powstrzymać się od komentarza. - Nawet jego wynalazki były do niczego! Żadne zasady nie znajdują zastosowania w każdej sytuacji bez wyjątku. Pomyśl o bogini jak o niemowlęciu - kiedy nie ma zębów, może jeść tylko kleik ryżowy i zupki, ale kiedy dorośnie, to oczywiste, że użyje zębów, aby jeść mięso. Moce bogini właśnie się znacznie wzrosły, naturalnie więc zapragnęła spróbować czegoś nowego!
Pożerająca dusze bogini podniosła się z ziemi. Była wysoka. Tańczyła w niekontrolowanej ekstazie, wymachując rękoma i przebierając nogami, przez co zdawało się, że jest niezwykle zadowolona. Ni z tego ni z owego ze świstem nadleciała strzała i przebiła jej czoło tak, że grot wyłonił się z tyłu jej głowy.
Słysząc śpiew cięciwy, Wei Wuxian obrócił się w jego stronę.
Jin Ling stał na szczycie pobliskiego wzgórza. Na łuk nałożył już kolejną strzałę. Naciągnął maksymalnie cięciwę i wypuścił następną strzałę, która przebiła głowę bogini, sprawiając, że ta zatoczyła się i cofnęła o kilka kroków.
- Paniczu Jin! - krzyknął Lan Sizhui. - Wystrzel racę!
Jin Ling zdeterminowany, by zgładzić potwora, udał, że nie słyszy. Z powagą na twarzy nałożył na łuk trzy strzały na raz. Choć postrzelono ją dwukrotnie w głowę, bogini nie sprawiała wrażenia rozzłoszczonej. Zbliżała się do Jin Linga z tym samym uśmiechem przylepionym do twarzy. Pomimo tego, że szła tanecznym krokiem, poruszała się zatrważająco szybko. W kilka chwil zmniejszyła dystans pomiędzy nimi o połowę. Z boku wyłoniło się kilku kultywatorów i zajęło boginię walką, spowalniając jej kroki. Jin Ling strzelał wraz z każdym jej krokiem, zapewne zamierzając zużyć wszystkie strzały przed podjęciem walki z bliższego dystansu. Rękę miał pewną i strzelał celnie, ale magiczna broń była bezużyteczna w walce z boginią.
Zarówno Jiang Cheng jak i Lan Wangji przebywali w Stopie Buddy, gdzie oczekiwali na wieści. Nie wiadomo ile czasu mogło upłynąć zanim pojęliby, że na górze dzieje się coś złego. Aby ugasić ogień potrzebna była woda. Skoro nie działały magiczne bronie, może zadziałałyby mroczne czary?
Wei Wuxian wyciągnął miecz z pochwy u pasa Lan Sizhuiego i ściął kawałek cienkiego bambusa. Pospiesznie przerobił go na flet. Podniósł go do ust i głęboko zaczerpnął powietrza. Przenikliwy głos fletu przeciął nocne niebo niczym strzała skierowana w chmury.
To miała być jego ostatnia deska ratunku, ale zważywszy na obecną sytuację, nie miało znaczenia, co uda mu się przywołać. Wystarczy, jeśli istota ta będzie dysponowała dość silną energią mroku, i żywiła wystarczającą żądzę mordu, by rozerwać boginię na strzępy.
Lan Sizhui był wstrząśnięty tak, że nie mógł się nawet poruszyć. Lan Jingyi zatkał uszy.
- W takiej chwili grasz na flecie? Brzmi strasznie!
Na polu walki, trzech lub czterech kultywatorów zmagających się z boginią, właśnie straciło dusze. Jin Ling wyciągnął miecz. Znajdował się już mniej niż dwa zhang (7) od bogini. Serce waliło mu jak szalone, a cała krew uderzyła mu do głowy.
Jeśli nie zdołam ściąć jej głowy jednym uderzeniem, zginę - a więc na śmierć!
Równocześnie, z głębi lasu porastającego górę Dafan, dobiegł dźwięk przypominający podzwanianie.
Brzęk, brzęk, brzęk-brzęk. Czasami szybciej, czasami wolniej; czasem z przerwami, a czasem bez przerw. Podzwanianie odbijało się echem w cichym lesie i przypominało odgłos, jaki wydają żelazne łańcuchy wlekące się po ziemi. Dźwięk zbliżał się i narastał.
Z jakiegoś powodu podzwanianie wywołało wśród ludzi poczucie zagrożenia i niepewności. Nawet bogini przestała tańczyć. Uniosła ramiona, pustym wzrokiem wpatrując się w mrok z którego nadchodził dźwięk.
Wei Wuxian odsunął flet i popatrzył w tym samym kierunku.
Złe przeczucie narastało, ale skoro zbliżająca się istota przybyła na jego wezwanie, znaczyło to, że przynajmniej była mu posłuszna.
Wtedy, znienacka, pobrzękiwanie ucichło. Z ciemności wyłoniła się postać.
Kultywatorzy, widząc wyraźnie jej twarz, skrzywili się ze strachu.
Nie kulili się, ani nie okazywali strachu nawet kiedy mierzyli się z posągiem bogini, który w każdej chwili mógł wyssać z nich dusze. Teraz jednak w głosach kultywatorów pojawiło się nieskrywane przerażenie.
- To "Upiorny Generał"! - krzyczeli. - To "Upiorny Generał", to Wen Ning!
Przydomek "Upiornego Generała" był równie niesławny, co przydomek "Patriarchy z Yiling." A zazwyczaj wymawiano je jednym tchem.
Tytuł ten należał do prawej ręki Patriarchy z Yiling - Wei Yinga. Upiorny Generał był szakalem u boku tygrysa, miał swój udział w zbrodniach dokonywanych przez tyrana, pomagał mu szerzyć chaos i wraz z nim wywrócił świat do góry nogami, ale przede wszystkim był krwiożerczym trupem, który dawno temu powinien już obrócić się w popiół. Był to Wen Ning.
Uwagi Tłumacza:
(1) GuanYin: Najpopularniejsza bogini w tradycyjnych wierzeniach Chin. Wywodzi się od Bodhisattavy w Buddyzmie - gdy religia podróżowała przez Jedwabny Szlak, jakimś sposobem męskie bóstwo stało się boginią.
(2) Nieśmiertelny: Nieśmiertelny jest niebiańską istotą, kimś pochodzącym z nieba. Mogą oni albo narodzić się jako nieśmiertelni, albo stać się nieśmiertelnymi dzięki praktykom duchowej kultywacji. Celem wszystkich kultywujących jest osiągnięcie nieśmiertelności.
(3) Bogini Dziewięciu Niebios: Bogini seksualności i długowieczności. (“Wikipedia”).
(4) Nefrytowy Cesarz: Władca wszystkich bóstw w niebie, wywodzący się z Taoizmu i ogólnie z chińskiego folkloru.
(5) Mizofobia: fobia często nazywana germofobią, bakcylofobią lub bakteriofobią, polegająca na unikaniu zanieczyszczenia, zabrudzenia.
(6) Świątynia Erjin: Rodzaj świątyni zazwyczaj ukrytej w niedostępnych górach lub lasach, w której żyją mnisi, i którą odwiedzają nieliczni goście. Ze względu na ich charakter świątynie erjin są zazwyczaj dość duże.
(7) Zhang: Jeden zhang to około 3.3 metra.
0 notes
Text
Niepowstrzymany (The Untamed)
Arogancja—Część Trzecia
Jiang Cheng, pobawiwszy się przez chwilę pierścieniem, zdołał w końcu powściągnąć wrogość.
Choć był zagniewany, musiał pamiętać o tym, że jest przywódcą klanu. Oznaczało to, że nie mógł zachować się impulsywnie, jak Jin Ling. Po upadku sekty Nie z Qinghe, dwa spośród trzech wielkich klanów - Jin z Lanling i Lan z Gusu - zbliżyły się do siebie dzięki osobistym powiązaniom ich przywódców. Należący do wielkiej trójki Jiang Cheng, samotnie dowodzący klanem Jiang z Yunmeng, pozostawał na uboczu. Hanguang-Jun, czyli Lan Wangji, był znanym kultywatorem, a jego starszy brat Zewu-Jun - Lan Xichen - dowodził całą sektą Lan z Gusu. Obu braci zawsze łączyły dobre stosunki. Lepiej więc było nie wdawać się w otwarty spór z Lan Wangjim.
Poza tym "Sandu"(1), miecz Jiang Chenga, nigdy jeszcze nie skrzyżował się z "Bichen", czyli mieczem Lan Wangjiego. Póki co nie dało się przewidzieć, który z nich wyszedłby z takiej potyczki zwycięsko. Chociaż Jiang Cheng oprócz miecza miał jeszcze przekazywany z pokolenia na pokolenie potężny artefakt - pierścień o nazwie "Zidian"(2); to "Wangji"(3) - cytra Lan Wangjiego także słynęła ze swoich możliwości. Jiang Cheng najbardziej na świecie nie znosił wdawać się w potyczkę znajdując się w niekorzystnej sytuacji. Nie mając całkowitej pewności, że zdoła pokonać Lan Wangjiego, wolał się z nim w ogóle nie mierzyć.
Przestał gładzić pierścień i powoli opuścił lewą rękę. Jasnym było, że Lan Wangji nie zamierza ustąpić, więc sprzeciw mijał się z celem. Jiang Cheng uznał, że co się odwlecze, to nie uciecze. Obrócił się do Jin Linga, nadal ze złością zakrywającego usta.
- Skoro Hanguang-Jun chce cię ukarać, pozwólmy mu na to ten jeden raz - powiedział. - Jemu też pewnie niełatwo karcić uczniów innych klanów.
Mówił sarkastycznym tonem, ale nie było do końca wiadomo, z kogo drwi. Lan Wangji, któremu kompletnie nie zależało na wygranej w słownych potyczkach, sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie usłyszał. Jiang Cheng znów odwrócił się ku Jin Lingowi.
- Co ty tu jeszcze robisz? - Jego słowa zdawały się być najeżone cierniami. - Czekasz, aż zdobycz sama rzuci ci się na miecz? Jeśli dziś nie schwytasz potwora z góry Dafan, możesz w ogóle nie wracać!
Jin Ling posłał Wei Wuxianowi ciężkie spojrzenie. Nie miał jednak odwagi spojrzeć prosto w twarz Lan Wangjiego, którego zaklęcie zasznurowało mu usta. Wsunął miecz do pochwy, skłonił się dwóm seniorom i odszedł z łukiem w ręce.
- Przywódco sekty Jiang, sekta Lan zwróci dokładnie tyle sieci na nieśmiertelne byty, ile uległo zniszczeniu - powiedział Lan Sizhui.
- Nie ma takiej potrzeby - drwiąco rzucił Jiang Cheng.
Równym krokiem odszedł w przeciwną stronę. Mężczyzna, który wyłonił się z lasu, podążył za nim z ponurą miną. Zdawał sobie sprawę, że nie uniknie połajanki.
- Czy takie zachowanie przystoi przywódcy sekty Jiang? - spytał Lan Jingyi, kiedy dwaj mężczyźni zniknęli mu z oczu.
Dopiero po chwili przypomniał sobie o jednym z zakazów sekty Lan, dotyczącym obgadywania ludzi za ich plecami. Potulnie zerknął na Hanguang-Juna i zamilkł. Lan Sizhui uśmiechnął się przyjaźnie do Wei Wuxiana.
- Znów się spotykamy, paniczu Mo.
Wei Wuxian z trudem odwzajemnił uśmiech.
- Wracajcie do swoich zadań - odezwał się Lan Wangji. Jego rozkaz był prosty i jasny, bez ozdobników w postaci wymyślnych słów.
Uczniowie nareszcie przypomnieli sobie, w jakim celu zjawili się na górze Dafan. W skupieniu, z szacunkiem, czekali na dalsze polecenia.
- Zróbcie, co w waszej mocy - powiedział Lan Wangji. – Ale nic na siłę.
Miał głęboki, piękny głos, wprawiający w drżenie serca ludzi, którzy znaleźli się zbyt blisko. Uczniowie potaknęli grzecznie i bez zwłoki odeszli w głąb lasu. Wei Wuxian pomyślał, że Jiang Cheng i Lan Zhan(4) byli skrajnymi przeciwieństwami. Kompletnie różniły się nawet rozkazy, jakie wydali chłopcom. Pogrążony w myślach, spostrzegł ku swemu zaskoczeniu, że Lan Wangji niemal niezauważalnie skinął mu głową.
Lan Wangji już od wczesnej młodości był takim sztywniakiem, że aż bolało patrzeć. Zawsze poważny i drętwy, sprawiał wrażenie, jakby nigdy w życiu nie zdarzyło mu się pójść na żywioł. W żadnym razie nie skalałby swojego wizerunku uznając mroczną drogę duchowej kultywacji, na którą wstąpił Wei Wuxian. Lan Sizhui z pewnością zdał mu relację na temat podejrzanego zachowania Mo Xuanyu we wsi Mo. Mimo to Lan Wangji z uznaniem skinął głową Mo Xuanyu, dziękując za pomoc udzieloną uczniom sekty Lan. Bez zastanowienia, Wei Wuxian szybko się odkłonił. Kiedy podniósł wzrok, Lan Wangjiego już nie było.
Po chwili wahania, Wei Wuxian zawrócił w kierunku Stopy Buddy.
Nieważne, jakie stworzenie nawiedzało górę Dafan; nie mógł odebrać Jin Lingowi tej zdobyczy. Zawalczyłby o nią z kimkolwiek innym, ale nie z tym chłopakiem.
Czemu właśnie Jin Ling?
Sekta Jin opiekowała się wieloma uczniami, więc nie miał powodów, by przypuszczać, że napotkany chłopak okaże się właśnie Jin Lingiem. Gdyby wiedział z kim ma do czynienia, na pewno nie szydziłby z chłopaka mówiąc, że "nie miał matki, która by go wychowała." Gdyby ktokolwiek inny zadrwił sobie z Jin Linga w podobny sposób, Wei Wuxian pokazałby mu, gdzie raki zimują. Tymczasem okazało się, że to on sam bezmyślnie wypowiedział te słowa.
Przez chwilę stał w bezruchu, a potem uniósł dłoń i uderzył się w twarz.
Mocnemu ciosowi, od którego zapiekł go policzek, towarzyszyło donośne klaśnięcie. Nagle z pobliskich krzaków dobiegły szelesty i Wei Wuxian zobaczył wyłaniającego się zza nich osła. Opuścił dłoń, a osioł, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej, sam do niego podszedł. Wei Wuxian potarmosił długie uszy zwierzaka.
- Próbowałeś ratować damę w potrzebie i wrobiłeś mnie w rolę bohatera - rzucił z wymuszonym uśmiechem.
Osioł zaryczał. Równocześnie od strony podnóża góry zaczęła napływać nowa fala kultywatorów. Kiedy miecz Lan Wangjiego unieszkodliwił czterysta sieci na nieśmiertelne byty, ci spośród kultywatorów zgromadzonych w Stopie Buddy, którzy się jeszcze wahali, pospieszyli na szczyt. Każdy z nich mógł okazać się konkurencją dla Jin Linga. Wei Wuxian zastanawiał się przez moment, czy nie zmusić ich do odwrotu, jednak po namyśle, bez słowa zszedł im z drogi.
Mijali go członkowie wielu sekt, ubrani w różnokolorowe stroje.
- Sekty Jin i Jang rozpieszczają panicza Jina – narzekali w marszu. – Taki młody, a już zrobił się arogancki i bezczelny. Jeśli przejmie władzę nad sektą Jin z Lanling, kto wie, jakie sprowadzi na nas kłopoty? Chyba tego nie przeżyjemy.
Wei Wuxian zwolnił.
- Jak mogliby go nie rozpieszczać? – powiedziała jakaś łagodna kultywatorka. – Był taki młody, kiedy stracił oboje rodziców.
- Shimei, to tak nie działa. Co z tego, że jego rodzice nie żyją? Jest mnóstwo osieroconych dzieci. Co by się stało, gdyby wszystkie zachowywały się jak Jin Ling?
- Nie rozumiem, jak Wei Wuxian mógł tak okrutnie ją skrzywdzić. Matka Jin Linga była rodzoną starszą siostrą Jiang Chenga – i shijie, która go wychowała.
- Naprawdę szkoda, że Jang Yanli wyhodował na własnej piersi taką żmiję. Jin Zixuan miał jeszcze gorzej. Skończył, jak skończył tylko dlatego, że miał do czynienia z Wei Wuxianem.
- Czy każdy musi mieć jakieś powiązania z Wei Wuxianem…?
- Racja. Słyszeliście, by Wuxian był związany z kimkolwiek, oprócz wściekłych psów, które sam wyhodował? Wszędzie miał wrogów i wszystkich krzywdził. Nawet z Hanguang-Junem byli jak ogień i woda; nienawidzili się nawzajem.
- Jeśli już o tym mówimy, to dziś, gdyby nie Hanguang-Jun...
Po krótkim marszu do uszu Wei Wuxiana dobiegły bulgoczące dźwięki strumienia. Nie słyszał ich, kiedy wspinał się tędy poprzednio. Uświadomił sobie, że schodząc z góry i skręcając na rozwidleniu dróg, wybrał złą ścieżkę.
Trzymając wodze osiołka stał na brzegu strumienia. Wysoko na niebie widać było księżyc. Brzegów nie ocieniały gałęzie ani liście, więc w wodzie odbijały się okruszki księżycowej bieli. Wei Wuxian dostrzegł odbicie własnej twarzy, migoczącej pośród nurtu wody.
Uderzył w wodę otwartą dłonią, przepędzając obraz idiotycznego oblicza. Podniósł mokre dłonie i zmył z twarzy puder.
W wodzie ukazała się twarz przystojnego, pełnego wdzięku młodzieńca. Z łagodnymi brwiami, lśniącymi oczami i wargami wygiętymi nieznacznie ku górze, wyglądał tak nieskalanie, jakby obmyło go samo światło księżyca. Kiedy jednak opuścił głowę, aby się sobie przyjrzeć, zawieszone u jego rzęs krople wody potoczyły się w dół, jak łzy.
To była młoda, nieznajoma twarz. Nie Wei Wuxian, Patriarcha z Yiling, który zabił tysiące ludzi i wywrócił świat do góry nogami.
Przyjrzawszy się sobie dokładniej, Wei Wuxian znów przetarł twarz i oczy. Ciężko usiadł na brzegu strumyka.
Nie chodziło o to, że nie potrafił znieść krytyki. Kiedy dawno temu podejmował swoją decyzję, w pełni rozumiał, z czym przyjdzie mu się mierzyć. Od tamtej pory często wspominał motto sekty Jiang z Yunmeng – „Zrób to, nawet jeśli to niemożliwe.”
Jednakże, choć myślał, że ma serce z kamienia, okazało się, że wciąż jest człowiekiem, a nie jakąś pozbawioną uczuć rośliną.
Osiołek wydawał się rozumieć, że Wei Wuxian nie jest w najlepszym nastroju, i chociaż raz powstrzymał się od głośnego wyrażania swojego zniecierpliwienia. Po chwili ciszy obrócił się, by odejść. Wei Wuxian siedział nad strumieniem, zupełnie nie reagując. Osiołek obejrzał się za siebie przytupując kopytami, ale Wei Wuxian nadal nie zwracał na niego uwagi. Osioł zawrócił więc pokornie. Zaczął szczypać swojego pana zębami i ciągnąć go za kołnierz.
Wei Wuxian mógł odejść, mógł też zostać nad strumieniem. Widząc, że osiołek posuwa się aż do użycia zębów, Wei Wuxian zdecydował się za nim pójść. Osioł doprowadził go do kępy drzew i zatoczył krąg wokół kępy trawy. Pod poszarpaną, złotą siecią, leżała tam torba qiankun(5). Prawdopodobnie wypadła, kiedy pechowy kultywator wyplątywał się z sieci na wolność. Wei Wuxian podniósł torbę i otworzył ją. W środku znalazł sporo przedmiotów, takich jak tykwy(6) z leczniczym likierem, talizmany, miniaturowe lusterka odbijające demony i tak dalej.
Przez chwilę grzebał w torbie i przypadkiem wyciągnął z niej talizman. W mgnieniu oka w jego dłoni pojawiła się kula ognia.
Przedmiotem, który stanął w ogniu, był „talizman płonący w mroku”, dla którego, zgodnie z nazwą, paliwem była mroczna energia. Jeśli wchodził z nią w kontakt, rozpalał się samoistnie. Im większe natężenie energii, tym jaśniejszy był płomień. Talizman rozpalił się natychmiast, gdy tylko Wei Wuxian wyciągnął go z torby, a to oznaczało, że gdzieś w pobliżu znajdował się upiór.
Wei Wuxian uniósł talizman, uważnie obserwując ogień, chcąc dowiedzieć się, w którym kierunku znajduje się duch. Kiedy zwrócił się na wschód, ogień przygasł; kiedy obrócił się na zachód - ogień nagle zapłonął jaśniej. Przeszedł kilka kroków w tym kierunku i dostrzegł pod drzewem białą, zgarbioną sylwetkę.
Talizman się wypalił i w postaci popiołu posypał mu się z opuszek palców. Zwrócony do niego plecami, siedział stary mężczyzna i mruczał coś pod nosem
Wei Wuxian zbliżył się powoli. Słowa starego człowieka stały się wyraźniejsze.
- Boli, boli.
- Co cię boli? - spytał Wei Wuxian.
- Głowa - odparł starzec. - Moja głowa.
- Pozwól mi rzucić na nią okiem - powiedział Wei Wuxian.
Zbliżył się do starca i dostrzegł wielką, krwawą dziurę w jego czole. Duch należał do człowieka, którego prawdopodobnie zabito ciosem w głowę. Miał na sobie pogrzebową szatę z cennego materiału, a to oznaczało, że złożono go już w trumnie i pogrzebano. Nie była to dusza, którą mógłby zgubić żywy człowiek.
Jednakże podobne mu duchy nie powinny pojawiać się na górze Dafan.
Wei Wuxian nie znajdował wytłumaczenia dla tego nieprawdopodobnego przypadku. Zaniepokojony, wskoczył na grzbiet osiołka, pogonił go klepnięciem w zad i okrzykiem, i ruszył pod górę, tam, gdzie wcześniej skierował się Jin Ling.
Duża grupa kultywatorów krążyła w pobliżu skupiska starych grobowców, z nadzieją, że zając zderzy się z pniem drzewa(7). Ktoś odważył się wywiesić flagę wabiącą upiory, ale ta przyciągnęła jedynie kilka, łkających rozpaczliwie mrocznych duchów. Wei Wuxian ściągnął wodze i rozejrzał się uważnie.
- Przepraszam, że przeszkadzam - przemówił głośno i wyraźnie. - Czy wiecie, dokąd udali się młodzi panicze z klanów Jin i Lan?
Okazało się, że kiedy zmył makijaż, ludzie nagle zaczęli go zauważać.
- Pojechali w stronę Kapliczki Bogini - odpowiedział jeden z kultywatorów.
- Kapliczka Bogini? - powtórzył Wei Wuxian.
Członkowie zaznajomionego, wiejskiego klanu, usłyszawszy, że sieci na nieśmiertelne byty zostały zniszczone, znów zakradli się na górę i dołączyli do nocnych łowców. Przywódca klanu rozpoznał strój Wei Wuxiana, a także jego grymaśnego osła, i zorientował się, że ma do czynienia z szaleńcem, który wcześniej wybawił ich z opresji. Zażenowany, udawał jednak, że nic się nie stało. Ostatecznie drogę wskazała mu pyzata dziewczyna.
- To tam - powiedziała. - Kapliczka znajduje się w jaskini na zboczu góry.
- Jakiemu bóstwu jest poświęcona? - zapytał znów Wei Wuxian.
- Wydaje mi się, że jest to posąg bogini wykonany z naturalnego głazu - stwierdziła dziewczyna o okrągłej buzi.
- Dziękuję. - Wei Wuxian skinął jej głową.
Bez zwłoki pognał w kierunku świątyni.
Ślub obiboka, burza, która zniszczyła trumny, narzeczony pożarty przez wilki, ojciec i córka tracący dusze, wykwintne szaty pogrzebowe... Niczym korale nawleczone na sznurek wszystko połączyło się w doskonałą całość. Nic dziwnego, że złe kompasy niczego nie wykrywały, ani że nie działały flagi wabiące upiory. Nikt nie docenił istoty z góry Dafan.
Wcale nie była tym, czego się spodziewali!
Uwagi tłumaczy:
1) Sandu: Dosłownie oznacza to "Trzy Rodzaje Trucizn."
2) Zidian: Dosłownie oznacza "Fioletową Błyskawicę".
3) Wangji: Dwa znaki, z których składa się nazwa cytry, są dokładnie takie same jak w imieniu Lan Wangjiego. Jest to taoistyczne powiedzenie, oznaczające "pozbycie się fałszywego serca." Zazwyczaj odnosi się ono do odnajdywania przyjemności w spokoju, do pogodzenia się ze światem. Imię to trafnie oddaje charakter Wangjiego (przynajmniej do czasu, aż pewien osobnik nie zaczął go podrywać).
4) Lan Zhan: To imię nadane Lan Wangjiemu przy narodzinach. "Lan" oznacza kolor niebieski, a "Zhan" jest przymiotnikiem często używanym dla określenia lazurowego błękitu. Oznacza ono także, że nazywając go tym imieniem, Wei Wuxian musiał być z nim kiedyś bardzo blisko.
5) Torba Qiankun : Qiankun oznacza “Niebo i Ziemię”. Jest to zasadniczo wielowymiarowa torba, która, choć wydaje się niewielka, mieści mnóstwo przedmiotów.
6) Tykwy: Dawni Chińczycy lubili nosić wszystko w tykwach, począwszy od zwyczajnego alkoholu, po eliksiry pomagające w podnoszeniu poziomu duchowego.
7) Zając zderzy się z pniem drzewa: To przysłowie wywodzi się z opowieści o rolniku, który nie kalał się pracą, tylko czekał, aż królik zabije się zderzając się z pniem drzewa. Opisuje czekanie na coś, co się nie zdarzy. Polskim odpowiednikiem może być "czekać na mannę z nieba".
0 notes
Photo
Tumblr media Tumblr media
Anyway, Wei’s inventions are unqualified!
542 notes · View notes
Text
Tumblr media
My Speed Art of Lan Wangji illuminated by the Moon 🌙
A blend of CQL Lan Wangji with MDZS LWJ golden eyes ✨
Tracked time: 1h 58m / Procreate
2K notes · View notes
Photo
Tumblr media
no matter which clan you choose to offend, you shouldn’t offend the Jiang clan - no matter which person you choose to offend, you shouldn’t offend Jiang Cheng.
6K notes · View notes
Text
Niepowstrzymany
Arogancja - Część Druga
Gdyby zrobiło się jeszcze ciemniej, potrzebne byłyby pochodnie, aby móc swobodnie poruszać się po zalesionym zboczu. Wei Wuxian maszerował przez jakiś czas, ale, ku swojemu zaskoczeniu, nie natknął się na ani jednego kultywatora.
- Czy to możliwe, żeby połowa klanów pozostała w Stopie Buddy, kłócąc się i przerzucając pustymi słowami, a druga połowa, pokonana, zawróciła z drogi, jak ta grupka, którą wcześniej minąłem? - pomyślał.
Nagle, gdzieś z przodu, dobiegło go wołanie o pomoc.
- Jest tam kto? Ratunku! - wołały męskie i kobiece głosy, pełne przerażenia, które chyba nie było udawane. W takiej bezludnej, górskiej okolicy wołanie o pomoc zazwyczaj okazywało się podstępem demonów, wabiących w pułapkę nieświadomych zagrożenia ludzi. Wei Wuxian niezmiernie się z tego ucieszył.
Im straszliwszy potwór, tym lepiej dla niego!
Skierował osła w stronę, z której dobiegały głosy, ale niczego nie zauważył. Dopiero kiedy popatrzył w górę, zamiast upiorów, czy potworów, zobaczył znajomych ludzi z wiejskiego klanu, uwięzionych w wielkiej, złotej sieci, rozpiętej pomiędzy koronami drzew.
Okazało się, że przywódca grupy wraz z kilkoma towarzyszami udał się na zwiad w głąb lasu, ale zamiast złowić jakąś zdobycz, sam został złowiony w pułapkę zastawioną przez jakiś zamożny klan. To dlatego łowcy zwisali teraz z gałęzi drzew, lamentując i wzywając pomocy.
Z początku wieśniacy ucieszyli się widok nadchodzącego człowieka, nadzieja na ratunek przygasła jednak, gdy niedoszły wybawca okazał się napotkanym wcześniej szaleńcem. Nici, z których wykonano sieć na nieśmiertelne byty, były cienkie, lecz wytrzymałe i doskonałej jakości. Nieważne - człowiek, bóstwo, demon, duch, czy potwór - schwytana zdobycz nieprędko zdołałaby się uwolnić, gdyż sieć przeciąć mogła tylko potężna, magiczna broń. Szaleniec nie miał pewnie pojęcia, z jaką pułapką ma do czynienia, a tym bardziej nie wiedział, jak uwolnić schwytanych w nią ludzi.
Wei Wuxian już miał wezwać na pomoc innych kultywatorów, gdy rozległ się ostry trzask łamanych gałęzi i szelest liści pod stopami zbliżającego się człowieka. Z głębi mrocznego lasu wyłonił się chłopak ubrany w jasne szaty.
Nowo przybyły miał pomiędzy brwiami cynobrową kropkę(1), a jego rysy były delikatne, lecz wyraziste. Był młody, pewnie w wieku Lan Sizhuiego - wciąż w okresie dojrzewania. Na plecach nosił lśniący miecz i bambusowy kołczan pełen pierzastych strzał, a w ręce trzymał długi łuk. Jego szatę pokrywał subtelny haft, na piersi przechodzący we wspaniałą, białą piwonię. Złote nici lśniły w otaczających chłopaka cieniach zapadającej nocy.
- Ale bogactwo! - pomyślał Wei Wuxian.
Chłopak musiał być paniczem pobierającym nauki się w sekcie Jin z Lanling. Biała piwonia stanowiła motyw należący wyłącznie tego klanu. Ród Jin posługiwał się królową wszystkich kwiatów, dla podkreślenia, że członkowie tej sekty są władcami wszystkich kultywatorów. Cynobrowa kropka oznaczała "otwarcie wrót prowadzących ku mądrości i rozświetlenie świata szkarłatnym blaskiem."
Młody panicz zdążył nałożyć strzałę i naciągnąć łuk, zanim uświadomił sobie, że w sieć na nieśmiertelne byty złapali się zwykli ludzie. Początkowe rozczarowanie przerodziło się w gniew.
- Co za idioci! - zawołał. - Za każdym razem trafiam tylko na was! Wokół góry jest ponad czterysta sieci na nieśmiertelne byty, ale poniszczyliście już chyba dziesięć z nich, a ja nawet jeszcze nie widziałem zdobyczy!
- Ale bogactwo! -pomyślał znów Wei Wuxian.
Nawet jedna sieć na nieśmiertelne byty była bardzo cenna, a chłopak zastawił ich aż czterysta. Pomniejszy klan zbankrutowałby, gdyby spróbował nabyć podobną ilość sieci, a ten chłopak, należący do sekty Jin z Lanling, marnował je tylko i i nie przejmował się tym, co w nie wpadło. Czegoś takiego nie powinno się nawet nazywać "nocnymi łowami." Wyglądało na to, że klan Jin postanowił zniechęcić pozostałych łowców i uniemożliwić im udział w polowaniu. Kultywatorzy, który wycofali się wcześniej, nie bali się więc potężnego potwora; po prostu nie chcieli narazić się na gniew klanu Jin.
Po paru dniach spędzonych na powolnej podróży, oraz dzięki intrygującym dyskusjom podsłuchanym w Stopie Buddy, Wei Wuxian zdobył wystarczającą wiedzę na temat zmian, jakie zaszły w świecie kultywatorów. Po stuleciu zamętu, ostatecznym zwycięzcą okazała się sekta Jin z Lanling. Przewodziła teraz wszystkim rodom i sektom, i to do tego stopnia, że głowę klanu Jin nazwano "wodzem" kultywatorów.
Już przedtem członkowie klanu Jin byli aroganccy i uwielbiali przepych. Po latach dominacji nad innymi klanami i umacniania własnej sekty, jej uczniowie uznali, że wolno im robić, co się im żywnie podoba. Każdy pośledniejszy klan, choćby tylko odrobinę słabszy od rodu Jin, bez słowa przełknąłby upokorzenie, a co dopiero mała, prowincjonalna sekta. Ludzie uwięzieni w sieciach, chociaż rozsierdzeni słowami chłopaka, nie mogli mu się nawet odgryźć.
- Młody paniczu(2), bardzo prosimy, wypuść nas - odezwał się ugodowo przywódca grupy.
Rozzłoszczony brakiem zwierzyny chłopak skierował cały swój gniew na wieśniaków. Skrzyżował ramiona na piersi.
- Powinniście zostać w pułapce, żebyście znów nie wleźli mi w drogę! Wypuszczę was, kiedy złapię potwora pożerającego duszę. O ile będę o was pamiętał.
Gdyby wieśniacy naprawdę pozostali w pułapce przez całą noc, nie mogąc się nawet poruszyć, i gdyby przypadkiem dopadła ich istota zamieszkująca górę Dafan, to pozostałoby im jedynie bezradnie czekać, aż potwór wyssie z nich dusze. Dziewczyna o pyzatej buzi, która wcześniej podarowała Wei Wuxianowi jabłuszko, przestraszona, zaczęła płakać. Osiołek, na grzbiecie którego ze skrzyżowanymi nogami siedział Wei Wuxian, usłyszał szloch, zastrzygł długimi uszami, zaryczał i gwałtownie rzucił się naprzód.
Gdyby nie to, że ośli ryk brzmiał tak przeraźliwie, można by niemal porównać go z dziarskim rżeniem rumaka czystej krwi. Nie przygotowany na coś podobnego, Wei Wuxian zleciał z grzbietu osła, niemal rozbijając sobie głowę. Osiołek pognał na łeb na szyję w stronę młodego panicza, jakby uwierzył, że zdoła go staranować. Chłopak wciąż trzymał napięty łuk, ze strzałą dogodnie nakierowaną w stronę zwierzęcia. Wei Wuxian nie zamierzał w najbliższym czasie starać się o nowego wierzchowca. Szarpnął wodzami. Chłopak spojrzał w jego stronę, a na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
Po sekundzie zaskoczenie przeistoczyło się we wzgardę.
- Ach, to ty. - Skrzywił wargi.
W jego głosie mieszało się dwadzieścia procent konsternacji i osiemdziesiąt procent niesmaku. Wei Wuxian zamrugał, zdziwiony.
- Zgubiłeś piątą klepkę, kiedy wykopano cię z powrotem do twojej wiochy? - odezwał się znów chłopak. - Jak w ogóle wypuścili cię z domu? Wyglądasz jak totalny świr.
Nie przesłyszałem się? - pomyślał Wei Wuxian. To, co powiedział chłopak, zdawało się mieć ogromne znaczenie. - Czy to możliwe, że ojciec Mo Xuanyu nie był przywódcą jakiejś podrzędnej sekty, ale samym słynnym Jin Guangshanem?
Nieżyjący już Jin Guangshan przewodził dawniej sekcie Jin z Lanling. Nie był człowiekiem, którego dałoby się opisać jednym zdaniem. Miał pełną temperamentu żonę, wywodzącą się ze znacznego rodu. Odczuwał przed nią respekt, ale strach nie powstrzymywał go przed uwodzeniem innych kobiet. Choćby pani Jin była nie wiadomo jak zawzięta, nie mogła śledzić męża przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Od dam wysokiego pochodzenia po wiejskie dziwki - jeśli tylko nadarzyła się okazja, pan Jin nie przepuścił żadnej kobiecie. A chociaż owocem przelotnych związków i flirtów była niezliczona rzesza bękartów, pan Jin nudził się niesłychanie szybko.
Kiedy znudziła go jakaś kobieta, zapominał o niej kompletnie i nie poczuwał się do cienia odpowiedzialności. Spośród jego bękartów tylko jeden okazał się mieć wyjątkowy talent i dzięki temu został przywrócony na łono rodziny - był nim obecny przywódca sekty - Jin Guangyao. Co więcej, śmierć Jin Guangshana także nie należała do honorowych. Sądząc, że jest "stary, ale jary", postanowił zabawić się z całą grupką kobiet na raz. Niestety, nie sprostał wyzwaniu i skonał na gorącym uczynku. Aby ukryć ten wstydliwy fakt, sekta Jin z Lanling oznajmiła publicznie, że leciwy przywódca zmarł z przepracowania. Członkowie pozostałych rodów uznali, że lepiej całą sprawę przemilczeć, udając, iż o niczym nie mają pojęcia. Tak, czy siak, takie właśnie były przyczynki do "sławy" Jin Guangshana.
Jin Guangshan, obok Jiang Chenga, był w przeszłości jednym z głównych przywódców sił oblegających Wzgórze Luazang. Teraz zaś Wei Wuxian przejął ciało po jego nieślubnym synu. Naprawdę, nie miał pojęcia, czy można to było uznać za wyrównanie rachunków.
Widząc, że Mo Xuanyu zaczyna błądzić gdzieś myślami, chłopak jeszcze bardziej się rozzłościł.
- Spadaj stąd! Obrzydzenie mnie bierze, jak na ciebie patrzę, ty cholerny geju!
Jako członek młodszego pokolenia, Mo Xuanyu był, z dużym prawdopodobieństwem, starszym krewnym chłopaka, być może nawet jego wujem. Upokorzony przez młodszego od siebie smarkacza, Wei Wuxian pomyślał, że powinien odpłacić mu pięknym za nadobne, jeśli nie w swoim imieniu, to w imieniu byłego właściciela swojego ciała.
- Niezły charakterek! Nie miałeś matki, żeby nauczyła cię manier?
Na te słowa w oczach chłopaka rozgorzały płomienie. Wyrwał miecz z pochwy.
- Coś... ty powiedział?
Ostrze rozbłysnęło złotym światłem. Był to niezwykły miecz, wyjątkowej roboty - członkowie większości klanów zapewne nie mogliby pozwolić sobie nawet na jego maleńki kawałeczek, choćby nawet oszczędzali przez całe życie. Wei Wuxian uważnie przyjrzał się broni. Wydawała mu się dziwnie znajoma. Z drugiej strony napatrzył się w życiu na wiele doskonałych, złotych mieczy. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, zakręcił małym, płóciennym mieszkiem, trzymanym w dłoni.
Był to prowizoryczny "worek na duchy", zmajstrowany kilka dni wcześniej z różnych skrawków i odpadków. Kiedy chłopak ruszył na niego z mieczem w dłoni, Wei Wuxian wyłowił z "worka na duchy" kawałek papieru w kształcie człowieka. Odstąpił w bok, unikając ataku, i z impetem przyklepał papier do pleców przeciwnika.
Chłopak poruszał się szybko, ale Wei Wuxian wykonał w życiu całą masę manewrów typu "podstaw komuś nogę i przylep mu do pleców talizman", a to oznaczało, że był szybszy. Młody panicz poczuł nagle, że jego tułów i plecy ogarnia słabość i paraliż. Runął, jak gdyby zawaliła się na niego góra, a miecz z cichym brzękiem wyleciał mu z dłoni. Chłopak nie mógł się podnieść, nie ważne jak usilnie się starał. Na jego plecach siedział duch człowieka zmarłego z obżarstwa, miażdżąc go do tego stopnia, że chłopak ledwie łapał oddech. Choć duch był raczej słaby, z powodzeniem poradził sobie z takim rozwydrzonym dzieciakiem. Wei Wuxian podniósł miecz chłopaka i zamachnął się nim w stronę sieci na nieśmiertelne byty, rozcinając ją bez trudu.
Wieśniacy na łeb na szyję polecieli na ziemię i upłynnili się bez słowa. Dziewczyna o pyzatej twarzy wyglądała, jakby chciała podziękować Wei Wuxianowi, ale starszy mężczyzna odciągnął ją, obawiając się, że młody panicz Jin znienawidzi go jeszcze bardziej.
- Ty cholerny geju! - pienił się wyciągnięty na ziemi chłopak. - No pewnie, wybrałeś złą ścieżkę, bo nie miałeś dość siły duchowej, żeby coś osiągnąć! Tylko uważaj! Wiesz, kto tu dziś przyjechał? Dziś, ja...
Metodę kultywacji, jaką w przeszłości posługiwał się Wei Wuxian, często poddawano krytyce, a na dłuższą metę była szkodliwa dla zdrowia, miała jednak tę zaletę, że można ją było szybko opanować. Nie ograniczała jej duchowa siła, czy talent kultywatora, co czyniło ją szczególnie atrakcyjną dla ludzi, którzy uprawiali ją potajemnie, w poszukiwaniu drogi na skróty. Młody panicz doszedł do wniosku, że Mo Xuanyu, wygnany z sekty Lanling Jin, obrał niehonorową ścieżkę. Taka konkluzja była najzupełniej rozsądna, a przy okazji oszczędzała Wei Wuxianowi kłopotu z wymyślaniem innego wyjaśnienia.
Chłopak próbował odepchnąć się od ziemi ale, pomimo ponawianych wysiłków, nie zdołał się podnieść. Poczerwieniał na twarzy i zazgrzytał zębami.
- Jeśli nie przestaniesz, poskarżę się wujowi, a on cię zabije!
- Czemu wujowi, a nie ojcu? - zdumiał się Wei Wuxian. - I kim jest ten twój wuj?
- Ja jestem jego wujem. Jakieś ostatnie słowa? - odpowiedział mu zza pleców głos, w którym gorycz mieszała się z lodem.
Na ten dźwięk cała krew najpierw uderzyła Wei Wuxianowi do głowy, by po chwili odpłynąć w dół. Dobrze, że miał na twarzy tonę białego makijażu. To, że zbladł jeszcze bardziej, nie zrobiło większej różnicy.
Młody mężczyzna ubrany w powiewne, fioletowe szaty jianxiu(3), nadszedł zdecydowanym krokiem, z dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza. U jego pasa zwisał srebrny dzwonek, który nie wydał żadnego dźwięku, kiedy mężczyzna się zbliżał.
Przybysz miał wąskie brwi i migdałowego kształtu oczy. Był przystojny w drapieżny sposób, a w jego oczach, wbitych w Wei Wuxiana, czaiła się kontrolowana energia, która, niczym uderzenie błyskawicy, mogła przerodzić się w atak. Zatrzymał się oddalony o dziesięć kroków, z wyrazem twarzy przywodzącym na myśl grot strzały nałożonej na napięty łuk. Cała jego sylwetka emanowała arogancją i nadmierną pewnością siebie.
- Jin Ling, na co czekasz? - spytał, marszcząc brwi. - Mam podejść i cię podnieść? Zobacz, w co się wpakowałeś. Wstawaj!
Kiedy ustąpiło początkowe osłupienie, Wei Wuxian szybko wrócił do rzeczywistości. Skrywając gest pod osłoną rękawa zgiął palec i kazał papierowemu ludzikowi się wycofać. Jin Ling poczuł, że ciężar na jego plecach zelżał i natychmiast poderwał się z ziemi, po drodze chwytając miecz. Przesunął się bliżej Jiang Chenga i oskarżycielsko wskazał na Wei Wuxiana.
- Nogi ci połamię!
Kiedy wuj i siostrzeniec stali ramię w ramię, wyraźnie widać było ich wzajemne podobieństwo, dzięki któremu mogliby nawet uchodzić za braci. Jang Cheng poruszył palcem, a papierowy ludzik wyfrunął z ręki Wei Wuxiana i wylądował mu na dłoni. Mężczyzna spojrzał w dół z wyrazem wrogości na twarzy. Przycisnął palce do papierowego ludzika, a ten zajął się ogniem i zmienił się w popiół przy akompaniamencie wrzasków mrocznych duchów.
- Połamiesz mu nogi? - ponuro rzucił Jiang Cheng. - Niczego cię nie nauczyłem? Jeśli trafisz na kogoś, kto kultywuje nieuczciwe, diabelskie sztuczki, zabij go i nakarm nim swoje psy!
Wei Wuxian wycofywał się tak szybko, że nawet nie próbował ciągnąć za sobą osiołka. Miał nadzieję, że nienawiść, jaką żywił do niego Jiang Cheng, choćby nie wiem jak wielka, po upływie tylu lat zdążyła już wygasnąć. Nie spodziewał się, że wręcz nabrała mocy, niczym garniec(4) starego alkoholu. Tymczasem nienawiść Jiang Chenga nasiliła się do tego stopnia, że rozlała się także na innych ludzi, kultywujących na sposób podobny do metod Wei Wuxiana.
Mając wsparcie wuja, Jin Ling zaatakował z większą agresją. Wei Wuxian wsunął dwa palce do worka na duchy, gotów posłużyć się innym zaklęciem. Nagle powietrze przeciął miecz, przypominający błękitną błyskawicę. Ostrze zderzyło się z ostrzem Jin Linga, w jednej chwili tłumiąc złociste lśnienie potężnej broni chłopaka.
Nie miało to nic wspólnego z mocą obu mieczy; chodziło o różnicę sił ludzi, którzy te miecze trzymali. Wei Wuxian miał już opracowany plan działania, ale na widok lśniącej broni zmylił krok. Potknął się i runął na ziemię, tuż przed noskami białych jak śnieg butów. Po chwili zawahania, powoli podniósł głowę.
Jego oczom najpierw ukazało się długie, wąskie ostrze, krystaliczne i przejrzyste, jakby wykonano je z lodu.
Był to jeden z najsławniejszych mieczy w świecie kultywujących. Wei Wuxian niezliczoną ilość razy był świadkiem jego mocy, wliczając w to dwie bitwy stoczone po tej samej i po przeciwnych stronach. Rękojeść wykuto z czystego srebra, oczyszczonego za pomocą sekretnej sztuki. Ostrze było wyjątkowo wąskie, niemal przejrzyste, tchnące chłodem lodu i śniegu. Równocześnie jednak zdolne było przeciąć żelazo tak łatwo, jakby przecinało błoto. Z tego powodu miecz mógł wydawać się lekki, jak gdyby w jednej chwili miał ulecieć, ale w rzeczywistości był na tyle ciężki, że nie zdołałby nim władać przeciętny człowiek.
Miecz nazywał się "Bichen(5)."
Ostrze cofnęło się i nad głową Wei Wuxiana rozległ się brzęk miecza wsuwanego do pochwy. Równocześnie, z pewnego oddalenia, dobiegł głos Jiang Chenga.
- Właśnie zastanawiałem się, kto to taki. A więc to Drugi Panicz Lan.
Para białych butów okrążyła Wei Wuxiana i powoli przesunęła się o trzy kroki naprzód. Wei Wuxian podniósł głowę i wstał z ziemi. Mijając obrońcę, lekko otarł się ramieniem o jego ramię i na krótką chwilę, niby przypadkiem, nawiązał z nim kontakt wzrokowy.
Przybysza otaczała aura delikatnego, księżycowego blasku. Do pleców przytroczoną miał siedmiostrunową cytrę, węższą niż większość innych. Instrument wykonano z delikatnego, czarnego drewna.
Mężczyzna nosił na czole wstążkę z wyszytym motywem chmur. Miał jasną skórę, wyrafinowane i eleganckie rysy twarzy, jakby wyrzeźbione z polerowanego jadeitu. Jego oczy były wyjątkowo jasne, niczym barwione szkło, przez co spojrzenie mężczyzny wydawało się nazbyt chłodne. W wyrazie twarzy mężczyzny czaił się szron i śnieg, granicząca ze sztywnością powaga, której nie rozproszył nawet widok niedorzecznego oblicza Wei Wuxiana.
Nie było na nim, od stóp do głowy, choćby jednej drobinki kurzu, choćby jednego zagniecenia na tkaninie szat. W jego wyglądzie nie sposób było doszukać się jakiegokolwiek niedociągnięcia. Mimo to, w głowie Wei Wuxiana, natychmiast pojawiły się dwa słowa:
Strój żałobnika!
W rzeczy samej, strój żałobnika. Choć wszystkie klany świata kultywacji używały wymyślnych słów, aby opisać piękno szat sekty Lan z Gusu i nieporównaną urodę samego Lan Wangji'ego - doskonałości, jaka trafia się raz na sto lat - nie dało się jednak ukryć goryczy widniejącej na jego twarzy, przez co wyglądał, jakby właśnie umarła mu żona.
W niepomyślnym roku ścieżki wrogów często się przecinają; dobre wiadomości wędrują samotnie, ale nieszczęścia chodzą parami... I tak się właśnie stało.
Lan Wangji milczał patrząc wprost przed siebie, stojąc w bezruchu naprzeciw Jiang Chenga. Jiang Cheng sam był wyjątkowo przystojny, ale kiedy tak stali twarzą w twarz, wydawał się odrobinę mniej urodziwy.
- Naprawdę dorównujesz swojej reputacji, Hanguang Jun - powiedział, unosząc jedną brew. - Pojawiasz się wszędzie tam, gdzie panuje chaos. Znalazłeś dziś czas, by zjawić się w tak odległej okolicy?
Potężni kultywatorzy z wielkich klanów zwykle nie interesowali się zdobyczą z niższych poziomów. Lan Wangji był wyjątkiem. Nie obchodziły go łupy z nocnych łowów, ale nie odmówiłby pomocy tylko dlatego, że zdobycz nie była wystarczająco groźna, by dzięki niej podbudować własną renomę. Jeśli tylko ktoś potrzebował pomocy, Lan Wangji jej udzielał. Był taki już od wczesnej młodości. "Pojawia się wszędzie tam, gdzie panuje chaos" mówiono o nim, chwaląc jego osiągnięcia, a także charakter i moralne zasady. Jednak Jiang Cheng wypowiedział te słowa niezbyt uprzejmym tonem. Nawet młodzieńcy, którzy nadeszli w ślad za Lan Wangjim poczuli się zakłopotani.
- Przecież przywódca sekty Jiang także tu się zjawił - prosto z mostu wypalił Lan Jingyi.
Jiang Cheng syknął niezadowolony.
- Jakim prawem wtrącasz się w rozmowy starszych od siebie? - rzucił ponuro. - Sekta Lan z Gusu zawsze słynęła z taktu. Naucza się tam podobnego zachowania?
Lan Wangji, który wydawał się zupełnie nie zainteresowany konwersacją, rzucił okiem na Lan Sizhuiego. Młodzieniec zrozumiał to spojrzenie i zakazał pozostałym włączania się w rozmowę.
- Paniczu Jin, nocne łowy zawsze były uczciwym pojedynkiem pomiędzy klanami i sektami. - Lan Sizhui zwrócił się do Jin Linga. - Jednak sieci rozmieszczone na całej górze Dafan w oczywisty sposób zawadzają kultywatorom, którzy wpadają w zastawione pułapki. Czy nie jest to sprzeczne z zasadami nocnych polowań?
Jin Ling przybrał ponury wyraz twarzy, identyczny z wyrazem twarzy wuja.
- A co ja mam na to poradzić? Jeśli włażą w pułapki, sami są sobie winni. Wypuszczę ich, kiedy złapię potwora.
Lan Wangji zmarszczył brwi. Jin Ling właśnie miał coś dodać, kiedy ku swojemu zaskoczeniu, uświadomił sobie, że nie może otworzyć ust, ani wydać dźwięku. Widząc, że wargi Jin Linga zwarły się, jakby zostały sklejone, Jiang Cheng skrzywił się ze złości. Całkowicie odrzucił nawet ten pozór dobrych manier, jaki zachowywał uprzednio.
- Hej, Lan, co to ma znaczyć? Nie masz prawa karać Jin Linga. Natychmiast zdejmij zaklęcie!
Sekta Lan karciła swoich uczniów za pomocą klątwy milczenia. Wei Wuxian sam nie raz padł ofiarą tej niewinnej sztuczki. Choć nie była ani zbyt skomplikowana, ani mało znana, zdjąć ją potrafili wyłącznie członkowie klanu Lan. Gdyby ktoś próbował mówić na siłę, albo rozkrwawiłby sobie wargi, albo dorobił się kilkudniowej chrypki. Jedynym wyjściem było milczeć i zastanawiać się nad swoim postępowaniem do czasu, gdy upłynie wyznaczony czas kary.
- Przywódco sekty Jiang, nie ma powodu do gniewu - powiedział Lan Sizhui. - Jeśli Jin Ling nie będzie próbował na siłę złamać zaklęcia, po trzydziestu minutach ustąpi samoistnie.
Jiang Cheng otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przerwał mu człowiek w fioletowym stroju sekty Jiang, który wybiegł z głębi lasu.
- Przywódco sekty! - zawołał, po czym zawahał się na widok Lan Wangjiego.
- Mów. Masz więcej złych wieści? - ironicznie popędził go Jiang Cheng.
- Chwilę temu jakiś niebieski miecz poniszczył sieci na nieśmiertelne byty, które wcześniej zastawiliście - cicho powiedział mężczyzna.
Wyraźnie niezadowolony Jiang Cheng posłał Lan Wangjiemu ostre spojrzenie.
- Ile uległo zniszczeniu?
- Wszystkie... - z wahaniem odparł mężczyzna.
Czyli ponad czterysta!
Jiang Cheng zagotował się ze złości.
Nie sądził, że wyprawa okaże się tak pechowa. Przybył tu, by wspomóc Jin Linga, który w tym roku kończył piętnaście lat. W tym wieku chłopak powinien już zadebiutować w świecie kultywacji i podjąć konkurencję z młodzieżą z innych klanów. Jiang Cheng z namysłem rozważył opcje, po czym wybrał górę Dafan jako miejsce łowów. Rozstawił sieci i zastraszył kultywatorów z innych klanów, którzy wycofali się w obawie przed konsekwencjami, walkowerem oddając najwyższą nagrodę Jin Lingowi.
Chociaż czterysta sieci na nieśmiertelne byty musiało kosztować fortunę, sekta Jiang z Yunmeg mogła sobie na to pozwolić. Utrata sieci, zniszczonych przez Lan Wangjiego nie była wielkim problemem, w przeciwieństwie do utraty twarzy. Jiang Cheng poczuł, jak z głębi serca narasta w nim fala wściekłości. Zwęził oczy, lewą ręką, niby od niechcenia, gładząc pierścień na wskazującym palcu prawej dłoni.
Był to niepokojący znak.
Wszyscy wiedzieli, że pierścień był w istocie potężną magiczną bronią. Kiedy zaś przywódca klanu Jiang zaczynał się nim bawić, znaczyło to, że zamierza kogoś zabić.
Uwagi tłumaczy:
(1) Cynobrowa kropka: w przeszłości cynobrową kropkę malowano na czołach dzieci aby “przebiła niewiedzę” w nadziei, że zostaną dobrymi uczniami.
(2) Panicz: Chociaż mężczyzna nie był sługą chłopca, w dawnych Chinach powszechnie zwracano się do młodych arystokratów pochodzących z dowolnej rodziny jako do "paniczy," zwłaszcza jeśli status społeczny tej rodziny był wyższy od statusu mówiącego.
(3) Jianxiu: Strój, w którym rękawy są szersze w ramionach i zwężają się ku nadgarstkom.
(4) Garniec: W dawnych Chinach alkohol sprzedawano w glinianych dzbanach lub garncach.
(5) Bichen: Nazwa ta oznacza "unikać pyłu."
0 notes
Photo
Tumblr media Tumblr media Tumblr media
endless gifs of wei wuxian 🐇 [ 37/∞ ] ↳ episode 02
835 notes · View notes
Text
Niepowstrzymany - Arogancja - część pierwsza
Minęło zaledwie kilka dni, a Wei Wuxian coraz jaśniej pojmował, że być może podjął złą decyzję.
Osioł, którego sobie przywłaszczył, okazał się wyjątkowo wybredny.
Choć był tylko zwykłym osłem, jadał wyłącznie świeżutką, młodą trawkę, wciąż jeszcze wilgotną od kropel rosy. Jeśli choćby koniuszek źdźbła był odrobinę pożółkły, nie tykał go. Mijając jakieś gospodarstwo, Wei Wuxian zwędził dla niego nieco pszenicznej słomy, ale osiołek przeżuł ją tylko, po czym wypluł z donośnym "pfu!", tak ostentacyjnym, że niemal ludzkim. Jeśli nie spożył pokarmu najwyższej jakości, nie ruszał się z miejsca, wściekał się i kopał co popadło. Kilka razy udało mu się kopnąć Wei Wuxiana. Na dokładkę ośle ryki były wyjątkowo przykre dla ucha.
Nie nadawał się do niczego ani jako wierzchowiec, ani jako "najlepszy przyjaciel człowieka".
Wei Wuxian rozmyślał o swoim mieczu (1). Prawdopodobnie zagarnął go przywódca któregoś z wielkich rodów i obecnie wisiał na ścianie w charakterze trofeum, którym można się pochwalić przed innymi.
Na zmianę pchając i ciągnąc za sobą osła, dotarł do rozległych ziem uprawnych przynależnych do jakiejś wsi. Pod palącym słońcem rosło tam rozłożyste drzewo perełkowca, a pod nim rozpościerała się zielona trawa. Przy drzewie znajdowała się stara studnia, obok której rolnicy ustawili wiadro i czerpak, dzięki czemu każdy przechodzień mógł zaspokoić pragnienie. Osioł podbiegł do drzewa i nic nie mogło go stamtąd przegonić. Wei Wuxian zeskoczył z jego grzbietu i klepnął go w szacowny zad.
- Twoim przeznaczeniem definitywnie jest życie w luksusie - powiedział. - Trudniej cię zadowolić niż mnie.
Osioł splunął w jego kierunku.
Przekomarzali się beztrosko, kiedy od strony pól nadeszła grupka ludzi.
Nieśli ręcznie wyplatane bambusowe kosze, mieli na sobie bawełniane ubrania i łapcie ze słomy, przez co wyglądali sielankowo, jak typowi wieśniacy. Wśród nich była młoda dziewczyna o okrągłej buzi, którą można było uznać za delikatną. Wędrowcy, którzy podobnie jak Wei Wuxian zbyt długo maszerowali w palącym słońcu, także zamierzali podejść bliżej, odpocząć w cieniu i napić się wody. Zawahali się jednak, kiedy dostrzegli zaczajonego pod drzewem dzikiego osła w towarzystwie wypacykowanego i rozczochranego szaleńca.
Wei Wuxian zawsze uważał się za osobę szarmancką względem kobiet, przesunął się więc, zwalniając miejsce pod drzewem i zaczął odciągać osiołka. Uświadomiwszy sobie, że szaleniec jest nieszkodliwy, wędrowcy wreszcie odważyli się podejść. Wszyscy byli zlani potem i czerwoni na twarzach; niektórzy wachlowali się, inni czerpali wodę. Dziewczyna usiadła przy studni i uśmiechnęła się do Wei Wuxiana domyślając się, że celowo ustąpił im miejsca.
Jeden z wędrowców trzymał w dłoni kompas. Popatrzył w dal, a następnie z powątpiewaniem opuścił głowę.
- Skoro jesteśmy już u stóp góry Dafan, to dlaczego wskazówka nie zaczęła się poruszać?
Symbole i wskazówka kompasu były nietypowe, co sugerowało, że nie był to zwyczajny przyrząd nawigacyjny. Nazywano go "Złym Kompasem" i nie wskazywał czterech stron świata, ale kierunek, w którym znajdowały się demoniczne stworzenia. Wei Wuxian uświadomił sobie, że ta grupka ludzi była najprawdopodobniej ubogim, wiejskim klanem kultywatorów. Poza ambitnymi, zamożnymi rodami, istniały także mniejsze, które trzymały się razem i prowadziły duchową kultywację we własnym gronie. Wei Wuxian domyślił się, że wędrowcy opuścili swoją wieś, aby odszukać klan, z którym byli daleko spokrewnieni, albo żeby udać się na nocne łowy.
Przywódca grupy, mężczyzna w średnim wieku, ustąpił innym miejsca przy studni, po czym odpowiedział:
- Może masz zepsuty kompas. Później znajdę ci nowy. Góra Dafan jest trochę mniej niż dziesięć mil od nas, a to znaczy, że nie możemy zbyt długo odpoczywać. Przeszliśmy taki szmat drogi. Jeśli teraz się odprężymy i zostaniemy w tyle, inni nas wyprzedzą i wszystko pójdzie na nic.
A więc, zgodnie z przewidywaniami, byli to nocni łowcy. Wiele znamienitych klanów "polowaniami" nazywało wyprawy do odległych miejsc w celu egzorcyzmowania złych duchów. Ponieważ istoty te zwykły ukazywać się nocą, polowania nazywano również "nocnymi łowami". Istniało niezliczenie wiele klanów kultywatorów, ale jedynie kilka spośród nich szczyciło się mianem znamienitych. Jeśli przeciętny klan chciał się wybić i zyskać szacunek w świecie kultywacji, a nie odziedziczył nic po przodkach, musiał wpierw udowodnić swoje zdolności. Klan mógł liczyć na poważne traktowanie wyłącznie wtedy, jeśli udało mu się pochwycić potężnego potwora, lub siejącą postrach istotę.
Była to dawniej specjalność Wei Wuxiana. Także w trakcie obecnej podróży dobrał się do paru grobowców, ale znalazł w nich wyłącznie poślednie duchy. Ponieważ dla swoich niecnych celów potrzebował upiornego wojownika, postanowił, że on także uda się na Wielką Górę Ryżu, aby tam spróbować szczęścia. Gdyby znalazł odpowiedniego upiora, schwytałby go i wykorzystał.
Grupka wędrowców odpoczęła i zaczęła zbierać się do dalszej drogi. Nim odeszli, dziewczyna o okrągłej twarzy podała Wei Wuxianowi małe, na pół dojrzałe jabłuszko wyjęte z koszyka.
- Dla ciebie - powiedziała.
Wei Wuxian, z szerokim uśmiechem, wyciągnął rękę po jabłko, ale osioł otworzył pysk i odgryzł kawałek owocu. Wei Wuxian szybko odsunął owoc. Widząc, że osioł ma wielką chętkę na jabłuszko, wpadł na pomysł. Znalazł długi patyk i cienki sznurek, umocował jabłko i zawiesił je tuż przed pyskiem osła. Osiołek, węsząc przed sobą świeży zapach owocu, próbował go zjeść, goniąc jabłko, które zawsze znajdowało się o centymetr od jego zębów. Zasuwał teraz nie gorzej niż najlepsze konie, jakie kiedykolwiek widział Wei Wuxian, pozostawiając za sobą kłęby pyłu.
Nie zatrzymując się więcej, Wei Wuxian dotarł do Dafan Shan przed zmierzchem. Znalazłszy się u podnóża góry zrozumiał wreszcie, że słowo "fan" w jej nazwie wcale nie oznaczało ryżu(2). Nazwa wzięła się stąd, że z oddali góra przypominała łagodnego, pulchnego buddę. U podnóża góry znajdowało się małe miasteczko o nazwie Stopa Buddy.
W mieście zgromadziło się znacznie więcej kultywatorów, niż się spodziewał. Panował zamęt; ulicami przechadzali się członkowie rozmaitych sekt i rodów, odziani w uniformy barwne niemal do bólu oczu. Z jakiegoś powodu wszyscy wydawali się poddenerwowani, do tego stopnia, że nikt nie zaśmiał się nawet na widok Wei Wuxiana.
Pośrodku długiej ulicy grupa kultywatorów wdała się w poważną dyskusję. Wyglądało na to, że dzieli ich znaczna różnica zdań. Nawet z oddali Wei Wuxian słyszał, o czym rozmawiają. Chociaż z początku dyskusja przebiegała spokojnie, nagle rozmówcy zaczęli się denerwować.
- Moim zdaniem w tej okolicy w ogóle nie ma żadnych stworzeń ani demonów pożerających dusze. Złe Kompasy niczego tu nie wskazują.
- Jeśli jest tak jak mówisz, to dlaczego siedmioro ludzi straciło dusze? Przecież nie zarazili się tą samą chorobą. Zresztą, nigdy o takiej nie słyszałem.
- Czy to, że Zły Kompas niczego nie wskazuje, musi oznaczać, iż w okolicy nie ma żadnych potworów? Kompasy nie są dokładne; mogą określić tylko przybliżony kierunek, więc nie należy w pełni wierzyć ich wskazaniom. Może jest tu coś, co zakłóca ruchy wskazówki.
- A pamiętasz, kto jest twórcą Złego Kompasu? W życiu nie słyszałem, żeby cokolwiek mogło zakłócić ruch wskazówki.
- Co masz na myśli? Wiem, że twórcą Złego Kompasu jest Wei Ying(3), ale jego dzieła wcale nie są pozbawione wad. Chyba wolno nam mieć swoje zdanie?
- O co ci chodzi? Nie mówiłem, że nie możesz mieć swojego zdania, ani, że jego dzieła nie mają wad.
Kłótnia zeszła na inne tematy, a Wei Wuxian minął rozmówców na swoim osiołku, chichocząc pod nosem. Nie spodziewał się, że po upływie tak wielu lat, kultywatorzy wciąż będą o nim rozmawiali. A więc nadal robili "wiele hałasu o Wei"(4). Gdyby przeprowadzić badanie opinii publicznej celem ustalenia, kto najdłużej zachował popularność w świecie kultywacji, zwycięzcą z całą pewnością zostałby Wei Wuxian.
Prawdę mówiąc, jeden z kultywatorów miał rację. Złe Kompasy, z jakich obecnie korzystano, bazowały na pierwszej wersji, jaką skonstruował Wei Wuxian. Rzeczywiście, nie były zbyt dokładne. Był akurat w tracie wprowadzania poprawek, kiedy jego "kryjówka" została zniszczona, musiał więc narazić wszystkich na niedogodność korzystania z mniej precyzyjnej wersji kompasu.
Tak, czy siak, zwykłe stworzenia pożerające krew i ciało, takie jak żywe trupy, zaliczały się zwykle do niskiego poziomu. Tylko bardziej wyrafinowane potwory, czy upiory należące do wysokich poziomów, były zdolne do pożerania i trawienia dusz. Tutejszy stwór skonsumował aż siedem dusz na raz - nic dziwnego, że zgromadziło się tu tak wiele klanów. A ponieważ cel łowów w żadnym wypadku nie był zwyczajny, nieuniknionym było, że Złe Kompasy pokazywały błędne wskazania.
Wei Wuxian szarpnął za sznur zastępujący wodze i zeskoczył z oślego grzbietu. Zbliżył jabłko, które w trakcie całej podróży dyndało przed nosem osła, do jego warg.
- Masz gryza. Tylko jeden kęs... Hej, chcesz mi odgryźć rękę?
Poczęstował się kilkoma kęsami z przeciwnej strony jabłka, a resztę wepchnął do oślego pyska, zastanawiając się, jakim cudem upadł tak nisko, że musiał dzielić się jabłkiem z osłem. Nagle ktoś wpadł na niego od tyłu. Obrócił się i ujrzał młodą dziewczynę. Mimo, że to ona spowodowała kolizję, zupełnie nie zwróciła na niego uwagi. Ze zmąconym wzrokiem i uśmiechem na ustach, bez mrugnięcia okiem wpatrywała się w dal. Wei Wuxian podążył spojrzeniem za jej wzrokiem i ujrzał płaski szczyt góry Dafan.
Ni z tego, ni z owego, bez słowa, dziewczyna zaczęła tańczyć, szaleńczo wymachując rękami.
Wei Wuxian z przyjemnością przyglądał się występowi. Nagle podbiegła do nich starsza kobieta. Objęła dziewczynę i zawołała:
- A-Yan, wracajmy, wracajmy!
A-Yan odepchnęła ją mocno i tańczyła dalej. Uśmiech nie znikał z jej twarzy, nadając jej nieco przerażający wyraz. Starsza kobieta z płaczem goniła ją po ulicy.
- To straszne - odezwał się stojący nieopodal sprzedawca. - A-Yan z rodziny kowala Zhanga znów uciekła z domu.
- To musiał być straszny cios dla jej mamy. A-Yan, jej narzeczony i ojciec... Wszyscy...
Wei Wuxian krążył w pobliżu, podsłuchując rozmowy i układając w całość fragmenty dziwnych wydarzeń, które tu się rozegrały.
Na górze Dafan znajdował się cmentarz. Większość z pochowanych tam ludzi stanowili przodkowie mieszkańców Stopy Buddy. Także niezidentyfikowane zwłoki znajdowały tam czasem miejsce spoczynku, oznaczone drewnianą tabliczką. Kilka miesięcy temu, pewnej mrocznej i burzliwej nocy, wiatr i deszcz sprawiły, że osunęła się część zbocza. Tak się złożyło, że był to teren cmentarza. Zniszczeniu uległo wiele starych grobowców. Pioruny trafiły w kilka odsłoniętych grobów, zwęglając zarówno trumny, jak i złożone w nich ciała.
Mieszkańcy Stopy Buddy bardzo się tym zaniepokoili. Odmówili modlitwy, a następnie odbudowali cmentarz, zakładając, że dzięki temu wszystko się ułoży. Niestety, od tego czasu ludzie w miasteczku zaczęli tracić dusze.
Pierwszy był pewien biedak, który obijał się tylko i nie kalał rąk żadną pracą. Często wybierał się w góry, gdzie łowił ptaki. Tak się złożyło, że utknął na górze Dafan w tę samą noc, kiedy osunęła się ziemia. Śmiertelnie się wystraszył, ale, na szczęście, nic mu się nie stało. Dziwne było to, że po kilku dniach, biedak nagle się ożenił. Wyprawił huczne wesele, oznajmił też, że od tej pory zacznie żyć uczciwie i zajmie się wspomaganiem innych.
W noc swojego ślubu biedak upił się do nieprzytomności. Położył się spać i nigdy się już nie obudził. Nowo poślubiona żona wołała go, ale nie odpowiadał. Dopiero kiedy obróciła go na łóżku, spostrzegła, że jego oczy są mroczne, a ciało zimne. Poza tym, że wciąż oddychał, nie różnił się niczym od umarłego. Pochowano go po kilku dniach, w ciągu których leżał w łóżku bez jedzenia i picia. Nieszczęsna panna młoda zaraz po ślubie została wdową.
Kolejną ofiarą była A-Yan, z rodziny kowala Zhenga. W dzień po zaręczynach jej niedoszły mąż zginął, zagryziony przez wilki podczas polowania w górach. Kiedy dziewczyna dowiedziała się o jego śmierci, popadła w taki sam stan jak nieszczęsny biedak. Szczęściem po jakimś czasie choroba utraty duszy cofnęła się sama z siebie. Niestety, dziewczyna nie odzyskała w pełni zdrowych zmysłów i gdy tylko opuszczała dom, tańczyła przed obcymi ludźmi.
Trzecią ofiarą był ojciec A-Yan - kowal Zheng. Do tej pory taki sam los spotkał siedem osób.
Wei Wuxian rozważył sytuację i uznał, że w grę wchodziła nie pożerająca dusze bestia, ale pożerający dusze upiór (5).
Choć ich nazwa różniła się tylko jednym słowem, były to zupełnie odmienne stworzenia. Upiór był duchem, zaś bestia - potworem. Wei Wuxian podejrzewał, że osuwająca się ziemia zniszczyła starożytny grobowiec, a piorun, który roztrzaskał trumnę uwolnił spoczywającego w niej upiora. Upewniłby się co do swoich podejrzeń, gdyby zdołał obejrzeć trumnę i stwierdzić, czy nie było na niej jakiś pieczęci. Jednak mieszkańcy Stopy Buddy pogrzebali już spopielone trumny w innym miejscu, pozwalając zmarłym spocząć w pokoju, co oznaczało, że nie ocalało zbyt wiele dowodów.
Aby wspiąć się na górę, należało podążyć ścieżką, mającą swój początek w miasteczku. Wei Wuxian dosiadł osła i powoli ruszył w górę zbocza. Po jakimś czasie minęło go kilku ludzi, z ponurym wyrazem twarzy schodzących z góry.
Kilku mężczyzn o pobliźnionych twarzach przekrzykiwało się nawzajem. Niebo zaczynało już ciemnieć, więc wszyscy podskoczyli ze strachu na widok zbliżającej się postaci przypominającej wiszącego ducha. Wyminęli go w pośpiechu, klnąc pod nosami. Wei Wuxian popatrzył za nimi.
- Może są tacy sfrustrowani, bo niedoszła zdobycz okazała się dla nich zbyt silna? - pomyślał.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej klepnął osła po zadzie i popędził go do do truchtu w górę ścieżki.
Nie dosłyszał więc, jak w chwilę później mężczyźni, który się z nim minęli, zaczynają marudzić.
- Jeszcze nie widziałem kogoś takiego!
- Czy przywódca wielkiego klanu naprawdę musi konkurować z nami o upiora pożerającego dusze? Pewnie za młodu zabił ich całe tony.
- Co zrobić? To przywódca rodu. Możecie obrażać kogo i co zechcecie, ale nie obraźcie klanu Jiang, ani przywódcy Jiang Chenga. Możemy jedynie pozbierać manatki i poużalać się nad sobą.
PRZYPISY:
(1) Wei Wuxian rozmyślał o swoim mieczu: w świecie kultywacji duchowej i sztuk walki miecze służą między innymi jako środek transportu; Wei Wuxian zapewne wspomina uroki latania na mieczu i porównuje je z niedogodnościami telepania się na oślim grzbiecie.
(2) Fan: Wei Wuxian, słysząc nazwę Góra Dafan, źle usłyszał słowo "fan", które brzmi podobnie do słowa "ryż" więc pomyślał, że szło o Wielką Górę Ryżu. W rzeczywistości słowo "fan" oznacza "odnoszący się do buddyzmu".
(3) Wei Ying: Imię nadane Wei Wuxianowi przy narodzinach, zwykle używane tylko przez osoby bliskie i w tym samym wieku. Tutaj mówiący używając tego imienia, okazuje brak szacunku dla Wei Wuxiana.
(4) Wiele hałasu o Wei - nawiązanie do komedii "Wiele hałasu o nic" (Much Ado about Nothing) Williama Szekspira.
(5) Upiór - w zasadzie to duch, ale pożerający dusze duch to już lekka przesada:)
0 notes
Text
Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media Tumblr media
8 notes · View notes