Tumgik
#Królowa Górna
Photo
Tumblr media Tumblr media
Królowa Górna Cerkiew Narodzenia Bogarodzicy, 1815 r. wieża frontowa po starszej cerkwi, XVII lub XVIII w. foto z 20 maja 2021
Bruk na ścieżce za schodkami - BOGU NA CHWAŁĘ.
><><><><><><><><><><><><><><><
Królowa Górna, Poland Church of the Nativity of Mother of God, 1815 the main tower from the earlier church, 17th or 18th c. taken on 20 May 2021
Cobblestone pavement of the path on the stairs' top says FOR THE GLORY OF GOD.
27 notes · View notes
militanikonorov · 2 months
Text
Wytworna bluzka "Julietta Królowa Róża" perfekcyjnie zestawia się z spódnicą "Wiktorią", tworząc iluzję noszenia eleganckiej sukienki. To doskonałe rozwiązanie, szczególnie gdy górna część sylwetki różni się od dolnej pod względem rozmiaru. Ten kompleksowy look nie tylko emanuje stylem, ale także przynosi ogromną użyteczność. Zarówno bluzkę, jak i spódnicę można swobodnie łączyć z innymi elementami garderoby, co daje nieograniczone możliwości stylizacyjne. Na przykład, bluzka może być zestawiona z prostą spódnicą, podczas gdy spódnica może być noszona z inną bluzką, co pozwala na wielofunkcyjność w kreowaniu różnorodnych outfitów.
0 notes
magazynkulinarny · 6 years
Text
Węgierski gulasz wołowy z kaszą gryczaną i ogórkiem kiszonym zamknięty w naleśnikach z mąki pszenno-amarantusowej
Tumblr media Tumblr media
Jedno ze sztandarowych dań kuchni węgierskiej. Bardzo proste i cudowne, o ile poświęci się mu odpowiednią ilość czasu i przyrządzi z przyzwoitych składników. Czyż nie jest tak ze wszystkim?
W skład tradycyjnego gulaszu (węg. pörkölt) wchodzi mięso (wołowe, wieprzowe, cielęce, baranie, królicze, z dziczyzny, kurczaka, a nawet ryby), cebula i papryka - świeża i w proszku. 
W rozmaitych wariacjach tej potrawy znajdzie się też czosnek, warzywa: marchew, pietruszka i seler. No i przede wszystkim królowa - papryka w proszku (nawet 200 g na 1 - 1 1/2 kg mięsa!) Edes-Nemes lub Csemege. Do garnka może też wpaść pokrojona na kawałki świeża papryka (TV Paprika - podłużna, jasnozielona lub czerwona) - obie o nieco wyrazistszym smaku i bardziej wydłużonym kształcie niż rozpowszechniona u nas Bell. Z innych przypraw do pörköltu stosuje się kminek i sól. 
Ortodoksi nie dodają pomidorów - co często ma miejsce w polskich kuchniach - ale trafiłam na sporo węgierskich przepisów zawierających zarówno pomidory, jak i przecier pomidorowy. Dla podbicia smaku potrawy warto też kapnąć odrobinę octu winnego lub czerwonego wina, ale wtedy oddalimy się o kilka kroków od klasyki.
Gulasz przygotowuje się w garnku lub w kociołku (węg. bogrács) na świeżym powietrzu, a podaje na płytkim talerzu, jako drugie danie. Towarzyszą mu niewielkie kluseczki, ziemniaki lub pieczywo.
Jakie są dzieje tego madziarskiego narodowego dania? W dawnych wiekach kawałki pokrojonego, obsmażonego na słoninie mięsa z cebulą były podstawowym daniem pasterzy i rolników. Szacuje się, że taką strawą raczono niewyszukane chłopskie podniebienia już w IX wieku. Dopiero w XVII w. rozpowszechniło się dodawanie do tej potrawy papryki. Jeszcze później - bo dopiero w końcówce XIX w. - gulasz upowszechnił się w całych Austro-Węgrach. Wcześniej jego popularność ograniczała się zaledwie do Wielkiej Niziny Węgierskiej (węg. Alföld).
Samo słowo gulasz pochodzi od starodawnego pergelt, co znaczy przypieczony, przyrumieniony. Natomiast bardziej nam swojsko brzmiący gulyas (wym. gujasz), to ni mniej, ni więcej tylko pasterz, wypasajacy bydło na nizinach. Gulya oznacza stado bydła.
Swój gulasz przygotowałam z wołowiny (węg. marhapörkölt). Najlepszymi częściami wołu na to danie są goleń i łopatka, gdyż posiadają zbite włókna mięśniowe, bogate w kolagen, które podczas procesu gotowania zamieniają się w żelatynę. Dzięki temu potrawa jest bogata i kleista. Jeśli poświęcimy jej ok. trzech godzin, odwdzięczy się nam delikatną konsystencją mięsa i esencjonalnym sosem.
Warto przy tym bazować na oryginalnych składnikach, wówczas poczujemy autentyczny smak gulaszu. W sklepach z orientalną lub stricte węgierską żywnością oraz w Internecie znajdziemy bez trudu paprykę w proszku Edes-Nemes, Csemege i inne odmiany. Nieco trudniej ze świeżą TV Papriką. Nie udało mi się na nią trafić, dlatego użyłam zwykłej papryki odmiany Bell.
Tumblr media
Składniki:
1 1/2 kg goleni wołowej (lub łopatki) 3 łyżki smalcu (tak, smalcu!) 3 cebule 3-4 ząbki czosnku 2 papryki (u mnie czerwona odmiany Bell) 2 pomidory 2 łyżki przecieru pomidorowego przyprawy: 2 liście laurowe, czubata łyżeczka nasion kminku (może być mielony), 3-4 łyżki papryki w proszku Edes-Nemes, łyżeczka ostrej papryki sól do smaku
Wykonanie:
Mięso oczyścić z powięzi, opłukać i pokroić na kawałki o podobnej wielkości, takie na kęs (2,5 - 3 cm). Cebulę obrać i pokroić w średniej wielkości kostkę (można w półplasterki). Paprykę opłukać, pozbawić gniazd nasiennych i pokroić w podobnej wielkości kostkę. Pomidory pokroić tak samo.
W garnku o grubym dnie rozgrzać smalec (można go zastąpić olejem roślinnym, ale nie używajmy oliwy z oliwek, ponieważ ma niską temperaturę dymienia i wyraźny smak). Wrzucić cebulę i zeszklić. Na tym etapie dodać obie papryki w proszku i wszystko dokładnie wymieszać. Następnie dołożyć mięso, zwiększyć gaz i - co jakiś czas mieszając - obsmażyć je na rumiano ze wszystkich stron. Nie tłamsić mięsa, bo zacznie się dusić, a nie smażyć.
Po porządnym obsmażeniu mięsa do garnka dołożyć pomidory, papryki i rozdrobniony czosnek. Przyprawić solą, kminkiem i liśćmi laurowymi (tych ostatnich zwykle się nie stosuje). Dodać przecier pomidorowy. Ponownie dokładnie wymieszać i obsmażać do momentu, aż papryka i pomidory zmiękną. Uważać, aby nie przypalić papryki - stanie się gorzka i niejadalna.
Wlać taką ilość wody, by górna partia mięsa była odsłonięta. Zmniejszyć płomień i gotować na niewielkim ogniu min. półtora godziny. Po tym czasie spróbować i jeśli jest potrzeba, dodać sól lub inną przyprawę.
Gulasz najlepiej smakuje na drugi, trzeci dzień. Można go jeść z ziemniakami, kluskami, kaszami lub pieczywem i tak też najczęściej go podaję. Tym razem jednak chciałam coś zmienić, zatem to, co miało wylądować bezpośrednio na talerzu, włożyłam do naleśnika. Naleśnik złożyłam na pół, obsmażyłam z obu stron na maśle i podałam z zieleniną. Mniam!
3 notes · View notes
historyjkimaire · 6 years
Text
Przerwa na kawę 1
W wieku 76 lat Edwin Hawkins miał posturę niedźwiedzia grizzly, bujną czuprynę siwych włosów, sprawne ręce, upodobanie do koszul w kratę, a przede wszystkim - umysł jak brzytwa. Ćwiczył go codziennie, rozgrywając wielogodzinne partie szachów ze znajomymi starszymi panami oraz jedną panią – nie bądźmy szowinistami, z Parku Waltera Johnstona w Coffeyville. Nie straszne mu były wiosenne roztopy, letnie upały ani jesienne szarugi. Przychodził do parku punktualnie w południe i zostawał do późnego popołudnia, robiąc sobie przerwę jedynie na kawę w mobilnej kafejce Strix Coffee i lunch w pobliskiej fast foodowej sieciówce „Bobby’s Burgers”, reklamującej się mottem „Przyjdź głodny, wyjdź pijany”. Jeśli chodziło o Edwina, wypijał może jedno piwo, więc pijaństwo mu nie groziło, ale lubił serwowane w Bobby’ego grube, soczyste hamburgery z mnóstwem dodatków, w tym piklami z curry oraz ich wyśmienite chili con carne. Po śmierci żony – biedna Annie odeszła zdecydowanie przedwcześnie, na kolacje jadał zwykle odgrzewane mrożonki, więc lunche w knajpce przy parku uważał za prawdziwy rarytas. Do czasu.
Od kilku dni jakby przestały go cieszyć, podobnie jak towarzystwo grających w szachy, piękna, złota i nadzwyczaj ciepła jesień, czy dzieciaki i psy brodzące w opadłych, kolorowych liściach. Jego najbliższy przyjaciel, Stephen mówił później, że Edwin zaczął się dziwacznie zachowywać już na tydzień przed „incydentem”. Był małomówny, apatyczny, pogrążony w myślach i smutny jak zbity pies, jakby na nowo przeżywał śmierć Annie i brak kontaktu z dorosłymi już dziećmi. Przesuwał figury na szachownicy od niechcenia i nie dbając o wygraną – rzecz nie do pomyślenia jeszcze miesiąc wcześniej. Powtarzał, że wszyscy ludzie są pionkami w czyjejś grze, która nie ma najmniejszego sensu. Że nie warto się męczyć na tym padole łez. Że odkąd ona go pocałowała, jest mu smutno na duszy i sercu.
Stephen nie wnikał, kim była owa „ona”, nie bardzo wierząc, że takowa w ogóle istniała. Do niego, a był tylko rok młodszy od przyjaciela, i w swoim mniemaniu o wiele od niego przystojniejszy, nie ustawiały się kolejki roznamiętnionych kobiet, marzących o pocałunku. Mimo to martwił się, kiedy Edwin nie chciał poczęstować się owsianym ciasteczkiem Elizabeth, odmówił lampki domowej nalewki Carla i rozpłakał, bijąc jego gońca wieżą, jak gdyby zrobił mu tym prawdziwą krzywdę.
Jednak ani on, ani pozostali szachiści z parku nie spodziewali się, że piątkowego popołudnia pierwszego tygodnia października Edwin znienacka zacznie wpychać sobie drewniane figury szachowe głęboko do gardła, przełykając je niczym karmiony na siłę indyk. Wpychał je i wpychał, ale dopiero biała królowa z imponującą koroną na czubku definitywnie utknęła mu w przełyku. Ku zgrozie zgromadzonych wokół stolika zaczął spazmatycznie łapać powietrze i bić rękoma dookoła, krztusząc się, rzężąc i śliniąc jakby zachorował na wściekliznę. Wybałuszył przekrwione oczy, łapiąc się za gardło i próbując rozdrapać je krótko obciętymi paznokciami, aż spadł z siedziska, miotając się na wilgotnej trawie i podrygując nogami w przedziwnym tańcu. Przez cały czas wdawał z siebie chrapliwe, nieludzkie dźwięki, urywane „ugch, ugch, ugch”, które Stephen miał zapamiętać do końca życia.
Wraz z Carlem i Damienem rzucili się na pomoc, chociaż nie do końca wiedzieli, co robić. Stephen piąte przez dziesiąte słyszał gdzieś o zabiegu Heimlicha i spróbował go zastosować, ale kawałki drewna utkwiły w gardle przyjaciela, nie tchawicy. Usiłował wyciągnąć je palcami, trochę obawiając się sztucznej szczęki, ale także nie dał rady. Utknęły na dobre, blokując dostęp powietrza. Edwin spurpurowiał i zsiniał, bezskutecznie otwierając i zamykając usta jak śnięta ryba. Carl zawołał, że powinni podnieść go do góry nogami i potrząsnąć nim jak szmacianą zabawką, co przy ich problemach ze stawami i ciężarze Edwina okazało się niewykonalne. Elizabeth w końcu zadzwoniła po karetkę.
Przyjechała za późno.
Kiedy sanitariusze zabierali Edwina na noszach, litościwie przykrywszy jego napuchniętą twarz i wytrzeszczone oczy cienkim kocem, Stephen pomyślał, że biała królowa zawsze wygrywa. I rozpłakał się jak dziecko.
*
Park w Coffeyville tonął w barwnych liściach zrzucanych przez zmęczone letnimi upałami i jesiennymi deszczami platany, klony, jesiony i kasztanowce. Pracownicy zieleni miejskiej odziani w gustowne granatowe kombinezony i uzbrojeni w dmuchawy, grabie i worki, nie nadążali z grabieniem. Liście wszelkich kształtów i kolorów zaścielały trawniki i żwirowe ścieżki, plącząc pod nogami przechodniów, taplały w przybrzeżnych wodach jeziora Verdigris, kusząc kaczki i łabędzie – przynajmniej dopóki ptactwo nie przekonywało się, że są niejadalne, i wirowały w powietrzu jak maleńkie latawce. Sądząc po mnóstwie listowia wciąż mocno trzymającego się ogonkami gałęzi, pracowników parku czekało jeszcze wiele pracy, a buszujące w stertach liści dzieciaki i psy – jeszcze więcej radości.
Ze swojego miejsca za kontuarem mobilnej kafejki „Strix Coffee” zaparkowanej nad brzegiem jeziora Miranda miała doskonały widok na jesienny przepych parku i korzystała z niego bezwstydnie, chłonąc wielorakie barwy i zapachy. Przygaszony granat wody, nadal soczysta zieleń trawy, wielobarwność liści na tle ciemniejących pni drzew, biel chmur, które właściwie nie były obłokami sensu stricte, a rozmazanymi kleksami bitej śmietany i przymglony paryski błękit nieba. W aromat świeżo parzonej kawy i korzennych przypraw, siłą rzeczy otaczający budkę kafejki, wdzierała się delikatna, nieco cierpka woń opadłych liści, ziemi i ściółki - malkontenci stwierdziliby, że rozkładu i zgnilizny, ale z punktu widzenia Mirandy nie mieliby racji. Co z tego, że kolorowe liście niedługo zmienią się w szaro-burą breję, a drzewa pozostaną nagie i rozcapierzone. W październiku miały swoją chwilę chwały, pozując do zdjęć zakochanym parom, rodzicom uwieczniającym swoje pociechy szalejące w liściach i wszystkim innym, którzy nie mogli się oprzeć, by nie pstryknąć kolejnego, zdawałoby się – niepotrzebnego zdjęcia, a w głębi ducha marzącym o przytarganiu sztalug i talencie malarza impresjonisty.
Szkoda tylko, że wkrótce zrobi się bardziej deszczowo, chłodniej i jak to mówiła babcia Mirandy – matyjaśnie, i trzeba będzie zamknąć kafejkę aż do wiosny, otulając budkę brezentem do snu w garażu znajomego i wracając do pracy na pół etatu w nie swojej i nie-mobilnej „Reggie Coffee”. Ach, panna Strix chciałaby odłożyć na otwarcie własnej, niewielkiej kafejki w centrum miasteczka, ale jeszcze sporo jej brakowało…
Miranda westchnęła i oderwała wzrok od przepysznych widoków, szykując latte z cynamonem dla starszej pani, ciągnącej za rękę opierającego się chłopczyka w granatowej czapce z pomponem, którego znacznie bardziej od babcinej kawy interesowało karmienie kaczek. Dziewczyna mrugnęła do niego i przechylając się przez kontuar, wręczyła darmowego lizaka o smaku coli, czym natychmiast zaskarbiła sobie jego wdzięczność wyrażoną szczerym, szczerbatym uśmiechem. Starsza pani również spojrzała na nią z wdzięcznością, z westchnieniem odbierając kubek z kawą. Wyglądała na ciut zmęczoną opieką nad nadaktywnym – jak niemal wszystkie dzieci w tym wieku, wnuczkiem.
- Plac zabaw na cyplu – konspiracyjnym szeptem podpowiedziała jej Miranda, wskazując brodą odpowiedni kierunek.
- Dziękuję pani – równie konspiracyjnie odpowiedziała kobieta, próbując kawy i prostując się, jakby nabrała energii już po jednym łyku cynamonowej latte. – Mhm, pyszna.
- Wiem – zaśmiała się Miranda nieskromnie, czule głaszcząc srebrny ekspres do kawy. – Fracino to doskonała marka. A i kawa niezgorsza – mieszanka arabiki Bazzara Dodici Gran Cru.
- Za cholerę tego nie wymówię, ale dwie poproszę – wtrącił się stojący za starszą panią mężczyzna w koszulce khaki i flanelowej koszuli w czarno-zieloną kratę, uśmiechając się do Mirandy kącikiem ust. – Jedną z mlekiem – ba, z litrem mleka, a drugą bez. Czarną dla mnie, rzecz jasna.
- Się robi – zgodziła się Miranda, lecz przez dłuższą chwilę nie zrobiła nic, poza wpatrywaniem się w zamawiającego kawę faceta. Nie zauważyła nawet, jak starsza pani z zadowoloną miną odchodzi w stronę placu zabaw z drepczącym u jej boku, zajętym ciumkaniem lizaka wnuczkiem.
Bez dwóch zdań – mężczyzna był przystojny i to tą chmurną, byroniczną przystojnością, która przemawia do kobiet jak syreni śpiew. Pal diabli harmonijne rysy twarzy, stanowczy zarys szczęki pokrytej kilkudniowym zarostem, wyraziste kości policzkowe, prosty nos z lekkim garbkiem (choćby jedno przeczyło drugiemu) i krótko ostrzyżone, a mimo to nastroszone, ni to ciemne, ni jasne włosy. Uwagę przykuwały przede wszystkim pełne usta – górna warga nieco pełniejsza od dolnej, i przenikliwe, szaro-zielone oczy. Kiedy się uśmiechnął, lekko podnosząc głowę, słońce zajrzało mu w oczy i rozświetliło je do nieprawdopodobnej, agrestowej barwy.
Miranda przełknęła, somnambulicznym gestem sięgając po pojemnik z kawą (jeśli ktoś miał problem z powtórzeniem nazwy Bazzara Dodici Gran Cru, załamałby się, gdyby podała pełen skład mieszanki arabik od Jamajka Blue Mountain po Etiopia Sidamo Lavado), a zielonooki mężczyzna uśmiechnął się szerzej i ciut szelmowsko, dobrze wiedząc, że zrobił na niej odpowiednie wrażenie i ciesząc się z tego jak dziecko. Ha, jeszcze nie stracił swojego uroku. Dobrze wiedzieć, zwłaszcza po miesiącu spędzonym w więzieniu Secret Service, którego nie było na mapie i po późniejszym przedzieraniu się przez leśne ostępy.
- Życzy pan sobie do kawy z mlekiem odrobiny cynamonu, goździków i kardamonu? – spytała niepewnie Miranda, odruchowo rozglądając się za dziewczyną, którą zielonooki przystojniak uszczęśliwi latte. – Znakomicie podkreśla smak i pasuje do jesiennych dni.
- Jasne – zaśmiał się, ruchem głowy wskazując na brzeg jeziora, gdzie przy stole piknikowym siedział wysoki dryblas, ledwie mieszczący się na wąskiej ławie i pochłonięty lekturą jakiegoś grubego tomiszcza. Nim Miranda zdołała poczuć ukłucie żalu, że tak piękny przedstawiciel rodzaju męskiego jest stracony dla kobiet, pocieszyły ją jego dalsze słowa. – Mój brat uwielbia wszystkie indiańskie przyprawy.
- Indyjskie – poprawiła go odruchowo Miranda, nastawiając ekspres i szykując spienione mleko. – Znaczy, hinduskie. To jest – przepraszam.
- A proszę bardzo – mężczyzna nie wyglądał na dotkniętego. – Jak zwał, tak zwał. I tak najlepszy jest sam cynamon. Najlepiej z jabłkami.
- To może kawałek ciasta? – zaszemrała Miranda, porzucając energiczne spienianie mleka i wyciągając spod lady tortownicę z połową szarlotki z orzechami i lukrem, która trzymała dla ulubionych klientów. W duchu klęła się zarówno za niegrzeczne poprawianie mężczyzny, jak i za owo szemranie w głosie, którego nie potrafiła opanować. – Gratis od firmy…
Mężczyzna spojrzał na szarlotkę i na jego twarzy zagościł najsłodszy uśmiech, jaki dotąd widziała. W porównaniu z nim dotychczasowe wydawały się niczym słaby blask świecy przy neonówce.
- Teraz mógłbym się w tobie zakochać – oświadczył z powagą, której przeczyły iskry rozbawienia w oczach. – Codziennie kawa i ciasto?
- Ze dwa rodzaje – zgodziła się Miranda, nieco odzyskując panowanie nad sobą i przechodząc do swobodniejszego flirtu. A co jej szkodziło? Dzień był piękny, październikowe słońce przygrzewało aż miło, od rana miała spory ruch i samych miłych klientów, a mężczyzna zdawał się przesympatyczny i nie mniej od sympatyczności - seksowny. – Prócz szarlotki, piekę świetne ciasto pekanowe, tarty owocowe, serniki i ciastka korzenne.
- Mów tak do mnie jeszcze – zamruczał mężczyzna, mrużąc w słońcu agrestowe (a może bardziej pistacjowe?) oczy, po czym zaśmiał się, w przelocie gładząc po brzuchu skrytym pod koszulką khaki. – Choć na takim wikcie po miesiącu wyglądałbym jak pluszowy misiek.
- Nie sądzę – wyrwało się Mirandzie, bo z tego co widziała pod podwójną warstwą ciuchów, facet był naprawdę dobrze zbudowany, zdecydowanie nie misiowaty, a smukły, umięśniony i gibki.
Zarumieniła się i czym prędzej zajęła krojeniem szarlotki, nakładając dwa spore kawałki na plastikowe tacki i przez cały czas czując na sobie aprobujący wzrok mężczyzny miłującego gorzką kawę i słodkie ciasta. Nie wiedziała o tym, że spodobało mu się nie tylko ciasto z jabłkami, orzechami i lukrem, czy perspektywa mocnej, czarnej kawy, ale i ona sama – rudowłosa dziewczyna w miodowym sweterku i takiegoż koloru beanie oraz jej miła, nieco okrągła twarz o ciemnych oczach, zadartym nosku, pełnych ustach i piegowatych policzkach. Była równie kolorowa i jesienna, co otaczający ich park i nie mniej apetyczna od aromatu kawy i cynamonu w szarlotce.
W przeciwieństwie do dziewczyny, która właśnie stanęła za nim w kolejce i która wyglądała, jakby wybrała się pobiegać do parku, bo miała na sobie strój do joggingu, ale chyba nie przebiegła choćby metra, bo była osowiała, blada i wymięta. Jasne, tłuste włosy smętnie opadały spod bandany na czole, w oczach lśniły jeszcze nie wylane łzy, a usta ściągały się w smutną podkówkę. Niemrawo zastukała w kontuar kafejki, na którym pyszniła się szarlotka i dwa styropianowe, ozdobione logo ze stylizowanym puszczykiem (znak rozpoznawczy Strix Coffee) kubki z kawą, za które właśnie płacił mężczyzna we flanelowej, godnej drwala koszuli.
- Masz kawę? – zapytała takim tonem, jakby miała się rozpłakać.
Właścicielka mobilnej kafejki, oderwana od miłego flirtu z nieznajomym w kracie, miała ochotę odpowiedzieć, że nie, skąd, dlaczego miałaby mieć kawę w kawiarni, ale powtrzymała się, zaalarmowana wyglądem dziewczyny - stałej klientki, którą widywała niemal przez całe lato, jak codziennie dziarsko przebiegała kilkanaście kilometrów, by na koniec uraczyć się u niej wzbogaconą czekoladą mochą, a teraz wyglądała jak cień samej siebie.
- Co się stało, Kirstin? – spytała z niepokojem. – Źle się czujesz?
- Nie wiem – bąknęła blada dziewoja. – Chyba nie. Tylko mi smutno. Żyć się nie chce.
- To przygotuję ci ulubioną mochę – zaproponowała Miranda ze współczuciem. Każdego miała prawo dopaść jesienna chandra, mimo przepięknej pogody, słońca i feerii liściastych barw wokół. – Czekolada ma działanie antydepresyjne. Wiesz, pobudza wydzielanie serotoniny i takie tam…
- Dobrze wiedzieć – mruknął mężczyzna o przenikliwie zielonych oczach, mrugając do Mirandy i zabierając ze sobą dwa kubki z kawą – po szarlotkę wróci za chwilę. Nie miał kilku par rąk jak bogini Kali. Na którą, swoją drogą, jego urok osobisty nie zadziałał, co ciut doskwierało mu do tej pory. – W takim razie czekoladowe ciasto też zamawiam.
- Czekolada mi nie pomoże – pociągnęła nosem Kirstin, ciężko opierając się o kontuar kafejki, jakby nie mogła ustać na nogach. – Nic mi nie pomoże. Chcę umrzeć.
- Zabrzmiało dramatycznie – ocenił mężczyzna nieco kpiąco, zatrzymując się w pół ruchu, bo kątem oka zobaczył, że jego brat podnosi się od stołu piknikowego, zostawiając książkę i patrzy na niego pytająco.
Proszę, proszę, niby taki pochłonięty bezowocnymi poszukiwaniami wzmianki o tajemniczej Pustce i kosmicznych konsekwencjach, jakimi straszyła świętej pamięci Żniwiarka Billie, a zauważył, że Dean potrzebuje pomocy z doniesieniem zamówienia. Albo skusił go widok smakowitej szarlotki – tak, młody też lubił ciasto z jabłkami, chociaż nie przyznałby się do tego nawet na torturach. A może wolałby same jabłka? Ekologiczne? Kto go tam wie…
- Bo życie nie ma sensu – oświadczyła za jego plecami dziewczyna w wymiętym stroju do joggingu. – Jest jednym, długim pasmem nieszczęść.
Z tym akurat Dean Winchester mógłby się zgodzić. Czasami. Bo chwilowo takim się nie wydawało – w końcu udało im się uwięzić Lucyfera, uciec z tajnego więzienia, jako tako dogadać z cudownie wskrzeszoną matką i uwolnić od umowy z Billie – chociaż nieco obawiał się o anielskiego przyjaciela, który ją zadźgał, ale na razie, tfu, tfu, nie działo się nic złego. I niech tak zostanie. W Coffeyville w Kansas nie mieli żadnej sprawy – po prostu wracali do Bunkra i po drodze zrobili sobie przerwę na kawę, miał przy sobie Sama i jego zaczytanie, październikowe słońce przygrzewało, niebo się niebieszczyło, dzieciaki biegające wśród liści nie wrzeszczały za bardzo, kaczki nad brzegiem jeziora cieszyły się z karmienia, kawa upojnie pachniała świeżo zmielonymi ziarnami, czekała na niego szarlotka z orzechami i lukrem, a później – kto wie, może namówi brata i zostaną chwilę dłużej, by mógł umówić się z tą miłą, rudą pieguską na wieczór… tak, życie nie wydawało się takie złe. Przynajmniej jemu, bo melancholijna dziewczynina w przybrudzonej bandanie dalej smęciła.
- Nic mi się nie chce – wyznała słabym głosem, wpatrując się przed siebie zamglonym wzrokiem. – Odkąd ona mnie pocałowała… wszystko jest bez sensu.
- Co? – spytała zbita z tropu Miranda, odwracając się od swojego srebrnego, pomrukującego ekspresu Francino. Z tego, co wiedziała, Kirstin umawiała się tylko z chłopakami – przystojny blondas w typie skandynawskim biegał z nią wytrwale przez całą wiosnę, choć wyraźnie nie wybiegał dłuższego związku. Jaka ona?
- Co co? – spytał podchodzący do nich dryblas w rozpiętej, flanelowej koszuli w kratę (w jego przypadku szaro-niebieskiej) – brat przystojniaka, również miły dla oka z tą swoją szeroką twarzą, migdałowymi oczyma w dziwnym, iście jesiennym kolorze i półdługimi, kasztanowymi włosami. – Pomóc?
- Mi czy tej biduli? – burknął zielonooki, wciskając w ręce brata kubki z kawą. – Mi możesz od razu, a jej to nie wiem. Może palnij jej którąś ze swoich mówek o tym, jaki świat jest piękny, a ludzie dobrzy. Albo pocałuj, żeby zetrzeć wspomnienie po nieudanym pocałunku z jakąś oną, przez którą życie jest bez sensu.
- Ależ nie jest bez sensu – zaprotestowała Miranda, z natury optymistka, hojnie dosypując czekolady w proszku do kubka Kirstin. – Nawet jeśli jeden pocałunek się nie udał.
- Ha – powiedział wieloznacznie mężczyzna w koszuli w czarno-zieloną kratę, unosząc kącik ust w swawolnym uśmieszku, obiecującym, że pocałunek z nim na pewno nie byłby nieudany.
- Życie jest bez sensu – powtórzyła dobitniej joggerka, tupiąc nogą, by podkreślić swoje słowa i skupiając wzrok na talerzyku z kawałkiem szarlotki.
Nim Miranda zdążyła się ucieszyć, że przynajmniej ciasto z jabłkami wydaje się Kirstin smakowite i może poprawi jej humor, blada dziewczyna chwyciła plastikowy widelczyk i zamaszyście wbiła go sobie w lewe oko. Mlasnęło obrzydliwie, jakby ktoś rozdeptał winogrono, choć w przeciwieństwie do gałek ocznych winogrona nie krwawią. Krew trysnęła energiczną strużką, plamiąc kontuar kafejki i najbliższy kawałek szarlotki. Miranda krzyknęła w głos i podskoczyła, przewracając kubek z czekoladową kawą, Kirstin w zapamiętaniu kręciła widelczykiem w oku, wydając z siebie cienkie popiskiwanie i próbując dowiercić się do mózgu, a Dean odruchowo doskoczył do dziewczyny, unieruchamiając jej ręce. Jako że nie chciała puścić plastikowego narzędzia zbrodni, skończyło się na ostatecznym wyrwaniu zakrwawionej gałki z oczodołu – zawisła na nerwie ocznym, przyklejając się do bladego, upstrzonego kroplami krwi policzka. Sam błyskawicznie zdjął z siebie koszulę, zwinął w kłębek i przyłożył do lewej strony twarzy dziewczyny, tamując krwawienie. Kirstin błysnęła białkiem drugiego oka, zatrzepotała rękoma i przytrzymywana przez obu mężczyzn osunęła się bez przytomności na trawę. Bracia spojrzeli po sobie. Dean sprawdził puls na szyi niedoszłej samobójczyni – żyła. Mimo wszystko trudno się zabić plastikowym widelcem, choćby człowiek bardzo się starał.
Spojrzał w górę na Mirandę, ale nie musiał nic mówić – już wybierała numer alarmowy, chociaż ręce jej się trzęsły, a na twarzy zastygł wyraz zdumienia i szoku. Jego wzrok mimochodem zahaczył o zbryzgany krwią talerzyk z szarlotką. Szkoda. Miał nadzieję, że chociaż kawa się nie zmarnowała, bo w tej chwili bardzo potrzebował łyka czegoś wzmacniającego, a w obliczu nadjeżdżającej kawalerii, tj. ambulansu nie wypadało sięgnąć po piersiówkę.
4 notes · View notes
Text
Kupię Pozycjonowanie Lokalne Królowa Górna Grarru
Pozycjonowanie lokalne we wsi Królowa Górna
  Większość użytkowników w sieci szuka firm mieszczących się w ich miejscu zamieszkania. W taki sposób, do określonych miejsc trafia ponad 90% internautów. Dlatego tak ważne jest, aby pozwolić odnaleźć się w internecie. To właśnie za jego pomocą współcześni ludzie znajdują to, czego poszukują.
Jeśli chcesz rozwinąć swoją działalność i zastanawiasz się, jak to zrobić, usługa local SEO jest właśnie dla Ciebie.
Dlaczego powinieneś skorzystać z naszej propozycji:
dzięki nam zostaniesz dostrzeżony przez potencjalnych klientów;
wśród internautów wzrośnie świadomość marki powiązanej z Twoją firmą;
dzięki tej usłudze zdobędziesz zaufanie wśród użytkowników sieci;
wzrosną Twoje pozycje w wyszukiwarce;
zwiększysz swoje dochody.
Oferujemy profesjonalne zajęcie się Twoją domeną. Zapewniamy generalną optymalizację oraz analizę strony w celu jej sprawniejszego funkcjonowania.
Sprawdź nas już dziś!
Sulęczyno
Tekst na blogu Pozycjonowanie lokalne https://grarru.pl Oferta http://grarru.pl Artykuł na blogu pobrany z "Kupię Pozycjonowanie Lokalne Królowa Górna Grarru" https://grarru.pl/pozycjonowanie-lokalne/kupie_pozycjonowanie_lokalne_krolowa_gorna_grarru/ Czytaj więcej!
0 notes
drittorkonta · 6 years
Text
Królowa Górna
Sprostaj wymaganiom swoich klientów?
  Wyobraź sobie, że szukasz jakiegoś sprzętu. Masz dwie opcje: firmę, o której prawie nic nie wiesz, bo nie możesz jej zlokalizować w sieci i kolejną – która obecna jest w internecie, ma pozytywne opinie, jasne wskazówki, dotyczące dotarcia do swojej siedziby i na jej fan page��ach toczą się żywe rozmowy. Którą firmę wybierzesz?
Jeśli Twoje przedsiębiorstwo to miejsce nastawione na rozkwit i nowych konsumentów lub chcesz poinformować o swojej działalności nową grupę odbiorców – social media są dla Ciebie idealnym rozwiązaniem.
Oferujemy usługę, dzięki której będziesz rozpoznawalny nie tylko w Królowa Górna, ale w każdym miejscu, gdzie mogą znajdować się Twoi potencjalni klienci.
Kilka istotnych informacji
Obecność w social mediach to:
nieustanna komunikacja z klientami;
dostęp do dużej ilości pomocnych usług;
dotarcie do ludzi, którzy jeszcze nie poznali Twojej firmy;
przedstawienie swoich zalet;
możliwość natychmiastowego odpowiadania na realne potrzeby konsumentów;
kreowanie pozytywnego wizerunku firmy;
zacieśnianie więzi z klientami;
szansa na pomnożenie kontaktów biznesowych
i wiele dodatkowych korzyści.
Dlaczego my?
Nasza firma to specjaliści z wieloletnim doświadczeniem, którzy umieją przewidywać i są elastyczni. Cechuje nas ciągłe wyszukiwanie najlepszych rozwiązań, aby sprostać oczekiwaniom naszych klientów i nieustannym zmianom w technologii. Wiemy, co przyciąga internautów i co wpływa na pozytywny odbiór firmy. Potrafimy dopasować swoją pracę do panujących trendów oraz posiadamy bogate autorskie zaplecze warsztatowe, które pomaga nam w zrealizowaniu postawionych celów.
Pomagamy skutecznie. Sprawdź sam.
Nowogard
Publikacja na blogu Social Media https://drittor.pl Oferta http://drittor.pl Wpis z "Królowa Górna" https://drittor.pl/oferta/krolowa_gorna/ Zobacz koniecznie!
0 notes
filmowyclub-blog · 7 years
Text
Najemnik II Oglądaj Online
Agent specjalny charlie jak małe qi i charakteryzuje się brakiem ostrożności. jej akcji na koniec z reguły w katastrofie i jej partnerów, takich jak przemysł latać. dlatego górna część nazwy jako przynęty w dużym polowania „narkotika królowa” patricia zadecyduje. (more…)
View On WordPress
0 notes
Photo
Tumblr media
Nowy Sącz foto z 21 kwietnia 2017
Chałupa łemkowska zbudowana w latach 1843-1872 we wsi Królowa Ruska (dziś Królowa Górna) i przeniesiona do Sądeckiego Parku Etnograficznego w drugiej połowie XX w.
><><><><><><><><><><><><><><><
Nowy Sącz, Poland taken on 21 April 2017
A house of the Lemko culture built in 1843-1872 in the village of Królowa Ruska (today Królowa Górna) and moved to the Sądecki Ethnographic Park in the late 20th c.
2 notes · View notes