Tumgik
kronikin · 3 years
Text
Jeżeli chcecie znaleźć polskie tłumaczenie "Tajemnic domu Blackthornów", zajrzyjcie na blog:
Pop over to https://secretsofblackthornhall.tumblr.com/ to read the first installment! It'll update there every Monday starting August 16 (when you can expect the second post) — the first post is just to give a preview of the story! Expect the characters from TDA — Emma, Jules, Kit, Dru, Ty, Kieran, Cristina, Mark, Diana, etc — and a bunch of history dating back to TID and TLH. It's a serialized novel (that takes place about fifteen months after the end of TDA) that will be posted online for free and have a bunch of multimedia, with contributions from artists like Cassandra Jean, sound files, text conversations, and all sorts of fun stuff. It'll run until next August — and hopefully give us all something to enjoy!
HAVE FUN!
2K notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #6 - Rozbudzone dusze
Clary stała nad swoim martwym ciałem.
Aż po horyzont rozciągało się pustkowie. Wiatr targał jej włosy. Krajobraz przypominał jej wulkaniczną okolicę wokół Adamantowej Cytadeli, lecz tutaj niebo było niemal spalone – zamiast chmur, unosiły się na nim czarno-czerwone smugi dymu.
Z oddali słyszała czyjeś głosy. Słyszała je za każdym razem, gdy była tutaj. Nigdy nie zbliżyły się na tyle, by jej pomóc. Ciało leżało na ziemi, ze śladami krwi na twarzy, ubraniach i we włosach, oczami otwartymi, niewidomym wzrokiem patrzącymi w niebo.
Clary chciała uklęknąć, by dotknąć ramienia martwej Clary, kiedy nagle ziemia pod jej stopami zatrzęsła się. Usłyszała jak ktoś woła ją po imieniu – odwróciła się i wszystko nagle się rozmyło, jakby porwała ją fala. Wzięła głęboki wdech i obudziła się.
Przez ułamek sekundy nie potrafiła określić, gdzie się znajduje. Leżała na kocu i patrzyła na niebo pełne kolorowych gwiazd. Wydawały się zmieniać jak w kalejdoskopie. Słyszała graną w oddali muzykę, natarczywą, nieznaną, ale wyjątkową.
Faerie. Znajdowała się w Faerie. A razem z nią…
- Clary? - odezwał się zaspany Jace. Przewrócił się na bok. Spali w strojach bojowych, z bronią na wyciągnięcie ręki. Musieli liczyć się z zagrożeniem czyhającym w nocy. Clary zrzuciła z siebie lekki koc, pod którym spała, ale na szczęście noce były ciepłe. - Wszystko w porządku?
Clary wciąż miała gęsią skórkę na rękach.
- To tylko zły sen.
- Ostatnio często je miewasz.
Przysunął się do niej bliżej. W jego złotych oczach pojawiła się troska. Clary zauważyła, że jego włosy zrobiły się za długie, chociaż jej to nie przeszkadzało.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Clary zawahała się. Jak miała mu powiedzieć, że jej sny wcale nie są snami, lecz wizjami? Że widzi siebie martwą, raz za razem. Że pewnego dnia zniknie na zawsze ze świata, który tak bardzo kocha i zostawi ludzi, których kocha i którzy ją kochają.
Nie. Nie mogła mu o tym powiedzieć. Czasami wydawało jej się, że jest jedyną osobą na świecie (może z wyjątkiem Aleca, oczywiście), która uważa go za wrażliwego. Dla większości ludzi był chłopakiem z krwią anioła, szefem Instytutu Nowojorskiego, jednym z wojowników, który udał się do Edomu i zakończył Mroczną Wojnę. Dla niej zawsze był chudzielcem z desperackim spojrzeniem, który nie zaznał w dzieciństwie ojcowskiej miłości; był chłopcem, którego nauczono, że kochać to niszczyć.
Wiedziała, że Alec rozumiał, że to właśnie on lepiej radził sobie od Jace’a w obliczu tragedii, potrafił zachować spokój, gdy coś zagrażało jego bliskim. Ale i tak nie mogła nikomu powiedzieć: nie chciała, żeby Alec lub Isabelle mieli przed Jace’em tajemnice. Simon również by sobie z tym nie poradził. Jedyną osobą mogącą jej pomóc, był być może Magnus, pomyślała. Clary podparła się na łokciu: kiedy wrócą, uda się do Magnusa. Nie chciała zawracać mu głowy, skoro zachorował, ale może nie mieć innego wyjścia.
- To tylko okropny koszmar – odpowiedziała. W pewnym sensie była to prawda. - Przepraszam, że cię obudziłam.
- Gdyby nie ty, zrobiłaby to muzyka.
Rzeczywiście – było bardzo głośno. Clary słyszała skrzypce i piszczałki. Muzyka dobiegała z drugiej strony wzgórza. Jace uśmiechnął się, na co jej serce jak zawsze podskoczyło.
- Sprawdzimy to? - spytał.
- Czy nie jest to sprzeczne z prowadzeniem tajnej misji? No wiesz, wpadniemy nieproszeni na przyjęcie. Poza tym twój styl tańca zapada w pamięć.
- Tańczę całkiem nieźle – odparł. W jego oczach odbijały się wielobarwne gwiazdy. Wyciągnął rękę i położył dłoń na jej biodrze. Clary pamiętała jak pewnego razu powiedziała mu, że to jej ulubiona część jego ciała. - Działa jako dźwignia – odparł wtedy, podnosząc ją jedną ręką. Posiadanie chłopaka, który jest sporo wyższy, wcale nie było takie złe.
- Powiedziałam, że zapada w pamięć. A nie, że tańczysz „nieźle”.
Oczy mu się zaświeciły.
- Chodź tu, Fray.
Clary tylko się uśmiechnęła. Sen powoli odchodził w niepamięć. Czasami mogła nawet zapomnieć o swoich wizjach, skupić na ich misji w Faerie, na Jasie. Nie miała pojęcia, ile męczących podróży i wypełniania dokumentów wiąże się z objęciem posady szefa Instytutu. W gorsze dni zazdrościła Magnusowi i Alekowi, którzy mogli kierować swoim Sojuszem z własnego mieszkania i spędzać wspólnie czas. Jace’a przeważnie wzywano do Idrisu, a ona zajmowała się badaniem demonicznej aktywności z Simonem i Isabelle.
Wysłanie ich wspólnie z Jace’em na misję stanowiło idealną okazję do nacieszenia się sobą. Odpowiadało jej to, chociaż musieli skupić się na odnalezieniu broni. A na dodatek w Faerie było pięknie – drzewa uginały się od owoców w kolorach szmaragdu, rubinu i amtetystu. Pomiędzy kwiatami i pszczołami latały małe faerie z różowo-fioletowymi skrzydłami. W krystalicznie czystych stawach kryły się niksy, które chętnie rozmawiały z Clary, gdy ta myła włosy; nie zobaczyła jeszcze syreny, lecz jeden z niksów powiedział jej, że najwięcej czasu spędzają w oceanach, a poza tym wywyższają się z powodu posiadanego ogona.
Była jeszcze kwestia plagi. Szare wstęgi martwej ziemi przecinały zielone wzgórza niczym blizny. Wezmą ze sobą próbki szarej gleby dla Cichych Braci. Nie było w tym nic zachwycającego, lecz…
- Clary – odezwał się Jace.
Pomachał jej dłonią przed twarzą. Dziwnie patrzyło się na jego rękę bez pierścienia Herondale’ów.
- Przestałaś zwracać na mnie uwagę.
Clary spojrzała na niego.
- Jesteś jak kot. Jeśli nie będę zwracać na ciebie uwagi, to usiądziesz na mnie, żebym podrapała cię za uchem.
- Nie chodziło mi o uszy…
- Nie mów tego!
- Dlaczego?
- Jestem porządną młodą damą. Jeszcze zemdleję z wrażenia.
Wciąż ją zaskakiwało, jak szybko Jace potrafił się poruszać. Przewrócił ją na plecy nim zdążyła mrugnąć. Uśmiech powoli znikał z jego twarzy.
- Ja cię rozbudzę – powiedział cicho.
Wyciągnęła rękę, by dotknąć jego twarzy. Patrzył na nią niezwykle poważnie, a Jace rzadko zachowywał się poważnie. Pamiętała jak patrzył na nią, gdy się jej oświadczył – czuła wtedy przeogromny ból w sercu, niemal agonię. Zraniła go swoją odpowiedzią; nie chciała tego robić, ale nie miała innego wyjścia. Myśląc teraz o tym…
- Pocałuj mnie – szepnęła.
Zaskoczyła go swoją niespodziewaną prośbą. Refleks Nocnego Łowcy sprawdzał się nie tylko w walce. Jace wyprostował się i usiadł na piętach, jednocześnie sadzając ją sobie na kolanach. Objął jej twarz i pocałował.
Delikatnie, powoli, niepewnie. Usta miał miękkie i ciepłe. Każdy pocałunek był jak ten pierwszy w oranżerii: nie będziesz chciała niczego innego.
Jednak wciąż pamiętała jego słowa:
Clary, czy wyjdziesz za mnie?
I jej drżący głos:
Chcesz... wziąć ślub?
- Mocniej – szepnęła przywierając do niego i wsuwając język do jego ust. Zacisnęła dłonie na jego ramionach i przygryzła dolną wargę. Jace wsunął dłonie w jej włosy.
- Clary… to szybko… wymknie się spod kontroli.
W odpowiedzi na to Clary ściągnęła koszulkę. Jace patrzył na nią ze szczerym zdziwieniem (rzadko u niego spotykanym). Po chwili zakrył jej piersi.
- Jesteśmy na dworze – zaprotestował. - Niedaleko stąd odbywa się uczta. Ktoś może tędy przechodzić.
- Jasie Lightwood Herondale… - mruknęła. Jeśli myślał, że położenie dłoni na jej piersiach mogłoby ją zniechęcić, to bardzo się pomylił. - Czy ty się wstydzisz? Czy to nie ty biegałeś nago po Madison z porożem na głowie?
- Nie obchodzi mnie, czy ludzie zobaczą mnie nago – odparł. - Obchodzi mnie, czy zobaczą ciebie.
Pochyliła się, by pocałować go w kącik ust, szczękę, szyję. Znała już jego czułe miejsca, zwłaszcza to po lewej stronie gardła. Polizała skórę dokładnie tam, gdzie sprawdzało się puls. Jace odchylił głowę: błądził dłońmi po jej ciele, od piersi do talii, rozwiązując jednocześnie rzemyk u jej spodni, które zsunęły się z cichym szelestem.
Po tylu latach znał doskonale jej ciało, tak jak znał każdy rodzaj broni. Mógł sprawić, że będzie wić się w jego ramionach, tak jak broń tańczyła w jego dłoni. Westchnęła głośno, gdy dotknął jej nagiego ciała, drżącymi palcami odrywała guziki z jego koszuli.
- Pozwól.
Cichy, szorstki głos Jace przeszył ją bardziej niż tęsknota za jego ciałem.
Przypomniała sobie, co wtedy powiedział:
Oczywiście, że chcę wziąć ślub, a o czym myślałaś? Nie chcę nikogo innego poza tobą. Myślałem, że chcesz tego samego.
Teraz zdawał się mówić:
Pozwól mi cię zadowolić. Nie wiem, co cię trapi w snach, nie mogę poznać twoich sekretów, ale pozwól mi zrobić chociaż tyle.
Położyła mu dłonie na ramionach, pozwoliła, by ją dotykał, czuła wzbierającą w niej rozkosz.
Ja też tego chcę. Zawsze chciałam. Tylko ty i ja. Nikt inny.
Wspomnienie uciekło pod wpływem doznań, od których kręciło jej się w głowie. Wreszcie krzyknęła głośno, wbijając paznokcie w plecy Jace’a.
Jego oczy były czarne od pożądania.
- Połóż się – powiedział, lecz Clary potrząsnęła głową. Przesunęła ręce na jego biodra. Jace odchylił się i podparł na łokciach; wyglądał pięknie na tle kolorowych gwiazd, a jego włosy i rzęsy mieniły się złotem.
Clary nakryła go własnym ciałem, jakby chciała go ochronić; dotykała blizn i Znaków na jego piersi, jakby chciała ochronić jego ciało i serce. Liczyła, że w ten sposób uda jej się powstrzymać ich przed rozłąką i przed śmiercią gotową odebrać ją Jace’owi.
Jace jęknął i złapał ją za biodra. Clary znów wróciła do wspomnień z tamtego dnia, gdy patrzył na nią tak, jakby coś w nim pękło.
Kocham cię. Kocham cię i musisz mi zaufać. Nie mówię „nie”, mówię „nie teraz”. Mam ku temu ważny powód, przysięgam. Proszę, uwierz mi, Jace.
Jace spojrzał na nią. Widziała swoje odbicie w jego oczach, rozświetlonych milionem gwiazd.
Proszę, modliła się, niech to nie będzie nasz ostatni raz, niech to nie będzie nasza ostatnia wspólna noc. Chcę znów go takim zobaczyć. Proszę, nie odbieraj mu tego. Już dosyć przeżył, tyle poświęcił…
- Proszę – powiedziała na głos.
Jace podniósł się z ziemi i znów ją pocałował. Jej ciało zaślepiało jej umysł: czuła wściekle bicie własnego serca, czuła ogień płonący w żyłach. Nieuchronnie zbliżała się fala, która pociągnie Jace’a za nią, by razem ich utopić.
- Kocham cię – dodała patrząc mu w oczy – i zawsze… zawsze…
Krzyknęła, a chwilę później dołączył do niej Jace. Zasłonił sobie oczy ręką, jakby chciał ochronić się przed oślepiającym blaskiem słońca.
Kiedy Clary ochłonęła, ostrożnie położył ją na ziemi, kładąc się obok niej twarzą w twarz. Obejmował ją jedną ręką, a drugą okrywał ich kocem. To na wszelki wypadek, gdyby przechodzący obok faun miał zobaczyć ją nago, pomyślała rozbawiona i pocałowała go w nos.
Włosy Jace’a były mokre od potu. Wciąż ciężko dyszał.
- Chryste, Clary. To było…
Intensywne. Wiedziała, co sobie myślał: po pięciu latach razem kochali się z pasją, często śmiejąc się przy tym i drocząc, ale teraz było inaczej. Część niej znów była tą zdesperowaną dziewczyną w ruinach posiadłości Waylandów, przytulającą się do Jace’a zbyt mocno w obawie, że już nigdy nie będzie go mieć, że to niemożliwe.
Wtuliła się w niego i przesunęła palcem po znamieniu Herondale’ów na jego ramieniu.
- Misje bywają ryzykowne – powiedziała cicho. - Jutro spróbujemy przedostać się na Ciemny Dwór. Ja… Pomyślałam, że to może być nasz ostatni raz.
Wcale nie kłamała.
Jace spojrzał na nią przerażony.
- Clary, ja wiem, że nasze życie pełne jest zagrożeń. Ale poradziliśmy sobie ze wszystkim, co los postawił na naszej drodze. - Przyciągnął ją jeszcze bliżej siebie, wplatając dłonie w jej włosy. - Rozumiem – dodał delikatnie. - Najgorsze, co mogę sobie wyobrazić, to twoja krzywda.
Serce jej zamarło. Przytuliła się do niego, senność powoli zaczynała brać nad nią górę.
- Po prostu bardzo cię kocham.
- Oczywiście – odparł Jace. - Jestem wspaniały.
Chciała mu powiedzieć, że naprawdę był wspaniały, że wcale z niego nie żartowała. Chociaż wiedziała, że zrani go prosząc, by poczekał z kolejnymi oświadczynami, on da jej tyle czasu ile będzie potrzebować i nie będzie pytać o powód. Powiedziała mu, żeby jej zaufał i właśnie to robił.
Kochała go przez to jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Nie mogła dłużej walczyć ze snem: tęczowe gwiazdy migotały nad ich głowami. Zanim zasnęła, pojawiła się w jej głowie myśl – dotyczyła szarej ziemi, którą widziała w swoich wizjach, i zniszczonej plagą ziemi w Faerie. Myśl zniknęła jednak niczym liść niesiony przez wiatr, a oni oboje pogrążyli się we śnie.
15 notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #5 - Upadek
- Bo nie mogę z tobą rozmawiać – odparł Jace. - Nie mogę być z tobą, nie mogę nawet na ciebie patrzeć. - Miasto upadłych aniołów**
Jace nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Clary, gdy usłyszała od niego te słowa. Najpierw pojawił się szok, później cierpienie.
Skrzywdził ją już wcześniej, ale nigdy tego nie chciał, chociaż dał się ponieść swojemu zaślepieniu. Gdy nakryła go całującego się z Aline, powiedział jej same okropieństwa, jakby te puste słowa mogły zmusić ją do ucieczki, odesłać w bezpieczne miejsce.
Zawsze najbardziej martwiło go to, czy jest bezpieczna. Nic innego go nie interesowało. Gdyby tak nie było, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jace zastanawiał się, czy widziała w jego oczach ten strach, resztki snów, w których dusił ją, dźgał lub topił, by następnie patrzeć na swoje dłonie splamione krwią.
Clary cofa się o krok. Nie jest wcale wystraszona. To coś o wiele gorszego. Odwraca się, prawie się potyka, po czym wybiega z klubu.
Przez chwilę stoi i patrzy za nią. Tego przecież chciał, powtarza mu wewnętrzny głos. Chciał ją od siebie odtrącić. Chciał, żeby była bezpieczna, z dala od niego. Jednak jakaś część niego patrzy na zatrzaskujące się za nią drzwi i widzi w nich zdruzgotane marzenia. Dojść do tego punktu to jedno, a pozwolić jej odejść na zawsze to drugie. Zna Clary i wie, że jeśli teraz odejdzie, już nigdy nie wróci.
Wracaj.
Nagle znajduje się na zewnątrz. Krople deszczu mają wielkość grochu. Jeden rzut oka wystarczy, żeby wszystko zobaczył. Po to przecież trenował. Widzi zaparkowany przy krawężniku biały van, widzi wejście do alejki za barem i Clary stojącą na rogu ulicy, gotową na zawsze zniknąć z jego życia.
Clary wyrywa rękę z jego uścisku, lecz gdy kładzie jej dłoń na plecach, pozwala mu zaprowadzić się do alejki. Obraca ją twarzą do siebie – i znów dostrzega otaczający ich świat: mokrą ścianę z cegieł za nimi, zakratowane okna, sprzęt muzyczny leżący w zmokniętych pudłach.
Clary podnosi głowę. Po policzkach spływają resztki tuszu do rzęs. Do twarzy przykleiły się jej włosy, mokre i ciemne. Wydaje się jednocześnie delikatna i niebezpieczna, jak materiał wybuchowy.
Raz jeszcze próbuje się wyrwać.
- Jeśli zamierzasz mnie przepraszać, lepiej się nie wysilaj. Nie chcę tego słuchać.
Jace próbuje protestować, wytłumaczyć, że chciał tylko pomóc Simonowi, lecz ona tylko potrząsa głową w geście protestu, a jej słowa są jak pociski.
- Nie mogłeś mi tego wcześniej powiedzieć? Wysłać choć jednego esemesa, gdzie się podziewasz? No tak, nie mogłeś, bo nadal masz mój cholerny telefon. Oddaj mi go.
Sięga do kieszeni, by podać jej komórkę, lecz prawie nie jest tego świadomy. Chce jej powiedzieć: Nie, nie, nie, nie mogłem ci powiedzieć. Nie mogę ci powiedzieć, jak bardzo się boję, że cię skrzywdzę, chociaż tego nie chcę. Nie mogę ci powiedzieć, jak bardzo się boję, że stanę się moim ojcem. Twoja wiara we mnie jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało i nie zniósłbym, gdybym miał ją zniszczyć.
- Wybacz mi…
Clary nagle zbladła.
- Nawet nie wiem, co miałabym ci wybaczyć! To, że już mnie nie kochasz?
Robi krok w tył i omal się nie potyka. Jace nie czeka ani chwili: rzuca się, by ją złapać. Clary jest taka delikatna, trzęsie się w jego ramionach, oboje są przemoknięci do suchej nitki. Jace nie może się powstrzymać. Usta Clary są rozchylone, dotyka jej warg, czuje słodki smak szminki, imbiru i Clary.
Kocham cię. Nie może tego powiedzieć na głos, więc próbuje powiedzieć to swoimi ustami, ciałem i dłońmi. Kocham cię, kocham cię. Obejmuje ją w talii, unosi nad ziemią i zapomina się. Clary nie jest delikatna, jest silna. Wbija palce w jego ramiona, oddaje pocałunek z całą nagromadzoną desperacją. Serce bije mu jak oszalałe, ma wrażenie, że zaraz wyrwie się z piersi.
Przestań, odzywa się jego wewnętrzny głos. Przestań, przestań, przestań. Opiera dłonie o ścianę, po obu stronach jej głowy. Popełnił błąd stając tak blisko niej. Widzi bijący na jej szyi puls; widzi rozmazaną szminkę na jej zaróżowionych od pocałunku ustach.
- Dlaczego nie możesz ze mną porozmawiać? Dlaczego nie możesz na mnie patrzeć?
Serce bije mu teraz jeszcze szybciej, jakby miało wyrwać się z jego ciała i uciec.
- Bo cię kocham.
To prawda, niewystarczająca prawda, ale ma ciężar kłamstwa. Jej twarz łagodnieje. Dłonie nadal trzyma na jego barkach, drobne, delikatne, ostrożne. Nachyla się nad nią i pomimo deszczu wyczuwa jej zapach.
- Nic mnie to nie obchodzi. Mam dość udawania, że mogę żyć bez ciebie. Nie rozumiesz? Nie widzisz, że mnie to zabija?
Jace czuje, że tonie, ale jest już za późno. Wyciąga do niej rękę, jak narkoman sięgający po swój narkotyk, którego miał więcej nie brać – zdecydowany, że lepiej jest po raz ostatni zapłonąć, niż żyć bez niego.
Szary świat wybucha kolorami, gdy wpadają sobie w ramiona. Pod palcami czuje przemoknięty materiał jej sukienki. Każde dotknięcie wyraża łączące ich pożądanie. Błądzi palcami po jej całym ciele: po gardle, szyi, obojczyku, ramionach mokrych od deszczu. Clary nie wstydzi się dotyku, z każdą kolejną chwilą deszcz i zimno zdają się znikać.
Trzyma Jace’a mocno za ramiona, gdy oplata go nogami w pasie. Wydaje z siebie gardłowy pomruk. Już nie ma odwrotu. Dotyka jej rajstop, które natychmiast się drą, przesuwa palcami po jej nagiej skórze. Ich pocałunki smakują deszczem. Jeśli nie upadł już wcześniej, robił to właśnie teraz.
Myśli o Upadku, o aniołach ginących w ogniu, myśli o Ikarze, który podleciał zbyt blisko słońca. Myśli o męczarniach towarzyszących upadaniu, lecz nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że odnajdzie w tym radość. Lucyfer nie chciał upaść, ale nie chciał też służyć. Gdy Jace przyciągnął Clary bliżej siebie, bliżej niż kiedykolwiek sobie wyobrażał, zastanawiał się, czy upadek może uczynić wolnym.
** Fragmenty dialogów pochodzą z książki “Miasto upadłych aniołów” w przekładzie Anny Reszki.
14 notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #4 - WINNA KREW (perspektywa Jace’a)
Clary usłyszała głośne bębnienie. Przez chwilę myślała, że zaczęło padać, ale szybko się zorientowała, że to gruz, ziemia i rozbite szkło. Szczątki domu fruwały wokół nich jak śmiercionośny grad.
Leżąc na niej, Jace przycisnął ją mocniej do ziemi. Bicie jego serca było w jej uszach prawie tak głośne jak huk walących się murów.**
* * *
Jace nie będzie później pamiętać zbyt wiele z momentu zniszczenia posiadłości, druzgocącego rozpadu jedynego domu, który znał jako małe dziecko. Zapamięta jedynie upadek z okna, toczenie się po trawie. Złapał Clary, przyciągnął do siebie i nakrył własnym ciałem, gdy resztki rezydencji spadały dookoła nich niczym grad.
Czuł jej oddech, czuł gwałtowne bicie jej serca. Przypomniał mu się jego sokół, który kulił się w jego ramionach i którego serce biło równie szybko. Clary trzymała go za przód koszuli - chociaż wątpił, czy była tego świadoma - z twarzą wtuloną w jego ramię. Bał się, że nie będzie w stanie dostatecznie jej ochronić. Wyobraził sobie głazy wielkości słoni spadające z nieba, gotowe zmiażdżyć ich na pył. Ziemia drżała pod ich stopami, więc przytulił ją jeszcze mocniej, jakby miało to w jakikolwiek sposób pomóc. Wiedział, że było magiczne myślenie, jak wtedy, gdy zamyka się oczy, by nie widzieć zbliżającego się noża.
Łoskot ucichł. Ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że znów słyszy: śpiew ptaków, szelest liści. Głos Clary.
- Jace, chyba gdzieś zgubiłam stelę – powiedziała cicho.
Odsunął się i spojrzał na nią z góry. Clary spokojnie patrzyła mu w oczy. W świetle księżyca jej zielone oczy były czarne. W rudych włosach miała resztki gruzu, a na twarzy rozmazaną sadzę. Odpowiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl.
- Nie szkodzi. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
- Nic mi nie jest. - Clary uniosła rękę i lekko przesunęła palcami po jego włosach. Przez buzującą w nim adrenalinę poczuł się jak rażony prądem.
- Miałeś trawę we włosach – wyjaśniła.
Miała zmartwione spojrzenie. Martwiła się o niego. Pamiętał chwilę, w której pocałował ją po raz pierwszy, w oranżerii. Zrozumiał sposób, w jaki dotyk czyichś ust mógł cię naprawić, namieszać w głowie i pozbawić oddechu. Całą zdobytą wiedzę, wszystkie znane ci techniki, można było wyrzucić przez okno, kiedy pocałowało się tę właściwą osobę. Albo niewłaściwą.
- Nie powinnaś mnie dotykać – wyszeptał.
Clary zamarła z dłonią przytuloną do jego policzka.
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz dlaczego. Widziałaś to, co ja, prawda? Przeszłość, anioła. Naszych rodziców. - Oczy Clary pociemniały. - Widziałem to. Wiesz, co się stało.
- Wiele się wydarzyło, Jace…
- Wiesz, kim jestem. W części demonem. Demonem. Rozumiesz to?
Clary uniosła brodę. Wiedział jak bardzo nie lubiła, kiedy sugerowano, że czegoś nie rozumie, nie wie lub nie musi wiedzieć. Lubił ją za to i doprowadzało go to do szaleństwa.
- To nic nie znaczy. Valentine był szalony. On tylko tak gadał…
- A co z Jocelyn? Ona też była szalona? Wiem, co próbował osiągnąć Valentine. Chciał stworzyć hybrydy – anioła z człowiekiem i demona z człowiekiem. Ty jesteś tą pierwszą, ja tą drugą. Jestem potworem. Jestem tym, co chciałem za wszelką cenę zniszczyć, wypalić.
- To nieprawda. Niemożliwe. To nie ma sensu…
- Ale tak jest. - Jak mogła tego nie rozumieć? Dla niego było to oczywiste. - To wszystko wyjaśnia.
- Wyjaśnia, dlaczego jesteś takim wyjątkowym Nocnym Łowcą? Dlaczego jesteś lojalny, nieustraszony, uczciwy i nie masz w sobie nic z demona?
- Wyjaśnia to, co czuję do ciebie – powiedział spokojnie.
- Co masz na myśli?
- Jesteś moją siostrą – rzekł. - Moją siostrą, moją krwią, moją rodziną. Powinienem cię chronić… chronić przed chłopcami, którzy pragnąć robić z tobą to, co ja bym chciał.
Słyszał, jak zaparło jej dech w piersi. Wciąż patrzyła na niego. Spodziewał się zobaczyć w jej oczach strach, odrazę – nie spodziewał się, że tak bezpośrednio i niezręcznie wyrazi swoje uczucia – ale niczego takiego nie ujrzał. Widział jedynie ciekawość, z jaką przyglądałaby się mapie nieznanego kraju.
Clary jakby nieświadomie przesunęła palcami od jego policzka do ust. Patrzyła na niego zdumiona. Czuł, jak serce mu się zaciska, a jego ciało, jak zawsze zdradzieckie, reaguje na jej dotyk.
- Co dokładnie chciałbyś zrobić? – spytała cicho.
Nie potrafił się powstrzymać. Pochylił się i szepnął jej do ucha:
- Mógłbym ci pokazać.
Czuł jak ciało jej dygocze, a mimo to rzucała mu swoim spojrzeniem wyzwanie. Adrenalina buzująca mu w żyłach, w połączeniu z pożądaniem, lekkomyślnością i rozpaczą, sprawiała że jego krew śpiewała. Pokażę jej, pomyślał. Część niego myślała, że go odepchnie. Za to reszta była tak przepełniona Clary – jej bliskością, dotykiem – że nie potrafił myśleć jasno.
- Jeśli chcesz mnie powstrzymać, zrób to teraz – wyszeptał, a kiedy milczała, przesunął wargami po jej skroni.
- Albo teraz. – Pocałował ją w policzek. – Albo teraz. – Jego usta znalazły się na jej ustach.
Clary przyciągnęła go do siebie, tak że wbił palce w ziemię. Jej zdyszany oddech doprowadzał go do szaleństwa. Chciał zagłuszyć ją pocałunkiem, więc szepnął:
- Teraz.
Pocałował ją. Najpierw delikatnie, lecz Clary nagle zacisnęła dłonie na jego koszuli. Czuł jak ziemia osuwa się spod ich ciał. Całował ją tak jak zawsze tego pragnął. Ona również się nie hamowała. Sięgnął do guzików jej płaszcza, gdy nagle przygryzła mu wargę.
Nakryła dłońmi jego dłonie i przez krótką chwilę bał się, że każe mu przestać, powie że to szaleństwo, że jutro będą siebie nienawidzić. Zamiast tego powiedziała:
- Ja to zrobię.
Jace znieruchomiał, a Clary spokojnie rozpięła guziki swojego płaszcza. Pod nim miała cienką koszulkę, spod której prześwitywało jej ciało: krągłe piersi, wcięcie w talii, zaokrąglone biodra. Zakręciło mu się w głowie. Widział to samo u innych dziewczyn, ale wcześniej nie miało to znaczenia.
Teraz nic innego się nie liczyło.
Clary wyciągnęła do niego ręce.
- Chodź tu – szepnęła. – Pocałuj mnie.
Jace opadł na nią i zaczął znów całować jej usta, powieki, szyję. Wsunął dłonie pod jej koszulkę, czuł ciepło bijące z jej ciała. Był niemal pewien, że cała krew odpłynęła mu z mózgu, gdy próbował rozpiąć jej biustonosz – co samo w sobie było niedorzeczne, no bo jaki jest pożytek z tego, że jest świetnie wyszkolonym Nocnym Łowcą, skoro nie potrafi poradzić sobie z biustonoszem? Odetchnął z ulgą, gdy wreszcie mu się udało. Czuł pod palcami delikatną skórę jej pleców. Wydawane przez Clary odgłosy były o wiele bardziej podniecające niż widok nagiej osoby.
Clary zacisnęła swoje drobne dłonie na przodzie jego koszuli. Jace podciągnął jej koszulkę, by móc dotykać kolejnych zakątków jej ciała. Więc na tym polegała różnica, pomyślał. Właśnie tak wygląda zakochanie. Zawsze był dumny ze swojej techniki, samokontroli. Jednak takie zachowanie wymagało odpowiedniej oceny i dystansu. W tej chwili nie dzielił ich żaden dystans. Nie chciał, aby cokolwiek rozdzieliło go od Clary.
Przesunął ręce po jej talii, tam gdzie kończyły się dżinsy. Czuł jej delikatne palce na swoich plecach, błądzące po jego bliznach. Przywarł do niej jeszcze mocniej, czuł jak Clary tłumi okrzyk w jego ustach. Myślał, że będzie próbować go odepchnąć, lecz objęła go nogami w pasie i przyciągnęła jeszcze bliżej. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje.
- Jace – szepnęła.
Całowała go po szyi, ramionach. Jace zacisnął dłonie na jej biodrach. Miała cudownie delikatną skórę. Podniosła się, gdy wsunął dłonie pod biustonosz. Pocałowała jego znamię w kształcie gwiazdy na ramieniu. Już miał zapytać, czy robi wszystko dobrze, gdy gwałtownie odsunęła się od niego...
* * *
- Co się stało? – Jace zamarł. – Zrobiłem ci krzywdę?
- Nie. To było to. – Dotknęła srebrnego łańcuszka wiszącego na jego szyi. Na końcu wisiał mały krążek ze srebra. Przyjrzała mu się teraz uważniej.
Ten pierścień, zniszczona metalowa obrączka z wzorem w postaci gwiazd... Znała go.
Pierścień Morgensternów. Ten sam, który lśnił w ręce Valentine'a we śnie pokazanym im przez anioła. Należał do ojca Jace'a, a on zgodnie z rodzinną tradycją dał go synowi.
- Przepraszam. – Jace przesunął palcem po jej policzku, wpatrując się w nią rozpalonym wzrokiem. – Zapomniałem, że noszę tę przeklętą rzecz.
Clary nagle poczuła chłód w żyłach.
- Jace, nie – powiedziała cicho.
- Co nie? Mam nie nosić tego pierścienia?
- Nie, nie dotykaj mnie. Przestań na chwilę.
** Fragmenty pochodzą z książki “Miasto Szkła” w przekładzie Anny Reszki.
20 notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #3 - ZGORZKNIAŁY
- Wiem, że nie zostawię tutaj swojej siostry. Skoro nie ma w nas żadnych tajemnic, może wyświadczy nam pani łaskę i ją wypuści?**
Uśmiech władczyni był piękny, a zarazem przerażający. Królowa była cudowną kobietą, posiadała w sobie ten nieludzki urok, tak charakterystyczny dla faerie. Miała w sobie więcej z kryształu niż z pięknej kobiety. Nie dało się określić jej wieku: równie dobrze mogła mieć szesnaście lat lub czterdzieści pięć. Jace podejrzewał, że według niektórych uchodziła za atrakcyjną – ludzie umierali dla jej miłości – jednak na jej widok robiło mu się zimno, jakby napił się zbyt szybko lodowatej wody.
- A gdybym powiedziała, że może ją uwolnić pocałunek?
- Jace ma panią pocałować? - ze zdumieniem spytała Clary.
Królowa zaniosła się śmiechem, a dworzanie natychmiast jej zawtórowali. Clary nie rozumiała faerie, pomyślał Jace. Mógłby spróbować jej to wytłumaczyć, ale tak naprawdę nie istniało dobre wytłumaczenie. Obojętnie czego zażyczyła sobie od nich Królowa, nie był to jego pocałunek. Mogła prosić o to bez robienia przedstawienia. Chciała patrzeć jak się męczą, niczym motyle przybite szpilkami do tablicy. Czasem sobie myślał, że taka była cena nieśmiertelności: tępiła ona zmysły i emocje. Niekontrolowane, spontaniczne i godne pożałowania odpowiedzi śmiertelników były dla faerie tym, czym krew dla wampirów. Czymś żywym, czego oni sami nie mieli.
- Pomimo uroku… - Królowa spojrzała na Jace’a swoimi zielonymi oczami, tak podobnymi do oczu Clary, a jednak zupełnie innymi – ten pocałunek nie uwolni dziewczyny.
- Mogłabym pocałować Meliorna – zaproponowała Isabelle.
Królowa pokręciła głową.
- Nie. Nikogo z mojego Dworu.
Isabelle rozłożyła ręce. Jace chciał ją zapytać, czego się spodziewała – pocałowanie Meliorna wcale nie powinno interesować Królowej. Oferta Iz była bardzo miła, ale powinna wiedzieć lepiej. Już wcześniej miała do czynienia z faerie.
Może wcale nie chodziło o sposób, w jaki funkcjonowało Faerie, pomyślał. Może chodziło o to, jak myślą osoby czerpiące satysfakcję z zadawania okrucieństwa. Isabelle była nierozważna, czasami próżna, ale nie była okrutna.
- Nie pocałuję żadnego z was. To oficjalne oświadczenie – odparła Isabelle.
- Jeśli chodzi tylko o pocałunek… - zaczął Simon.
Przysunął się do Clary, która nawet nie drgnęła. Lód w piersi Jace’a zamienił się w ogień; zacisnął dłonie w pięści. Simon wziął Clary za łokcie i spojrzał jej w oczy. Clary objęła go w pasie, tak jak robiła pewnie nie raz, pomyślał Jace. Wiedział, że Simon ją kocha; wiedział o tym od dnia, w którym zobaczył ich razem w tamtej głupiej kawiarni. Chłopak omal się nie udusił próbując wydobyć z siebie te dwa słowa: „kocham cię”, podczas gdy Clary rozglądała się dookoła. Nie jest tobą zainteresowana, przyziemny chłopcze, pomyślał z satysfakcją Jace. Spadaj. Zaskoczyła go ta myśl. Co go obchodziło, o czym myślała kompletnie mu obca dziewczyna?
Wydawało mu się, że od tamtej pory minęły całe wieki. Nie była już zupełnie obcą mu dziewczyną: była Clary. Była jedyną osobą w jego życiu, która liczyła się dla niego bardziej od całej reszty. Dlatego patrzenie, jak Simon ją obejmuje – czy tego chciał, czy nie – przyprawiało go o mdłości, słabość i morderczą wściekłość. Chęć rozdzielenia ich od siebie była tak silna, że nie mógł oddychać.
Clary zerknęła przez ramię na niego. Wyglądała na zmartwioną. Nie mógł znieść myśli, że mogłaby mu współczuć. Odwrócił wzrok i spojrzał na Królową, promienną i zachwyconą. O to jej przecież chodziło: chciała ich bólu, cierpienia.
- Nie tego chcę – rzekła Królowa.
Simon odsunął się od Clary. Ulga dudniła w żyłach Jace’a, zagłuszając słowa jego przyjaciół. Przez chwilę liczyło się tylko to, że nie będzie musiał patrzeć na Simona całującego się z Clary. Chwilę później patrzył jak Clary pogrąża się w myślach: była blada, zastanawiał się, o czym w tej chwili myślała. Czy była zawiedziona tym, że nie mogła pocałować Simona? Czuła ulgę, tak jak on? Pomyślał o Simonie całującym wcześniej jej dłoń i gwałtownie odepchnął od siebie tę myśl. Wciąż patrzył na swoją siostrę. Spójrz na mnie, pomyślał. Spójrz. Jeśli mnie kochasz, spójrz na mnie.
Clary skrzyżowała ręce na piersi, tak jak zawsze, gdy było jej zimno albo gdy się złościła. Ale nie spojrzała na niego. Wokół nich toczyła się rozmowa: kto ma pocałować kogo, co się później stanie. Beznadziejna wściekłość wypełniała Jace’a. Jak zwykle musiał dać jej upust w sarkastycznym komentarzu.
- Nie pocałuję Przyziemnego – oświadczył. - Wolę raczej zostać tu na zawsze i zgnić.
- Na zawsze? - powtórzył Simon. - To strasznie długo.
Jace spojrzał w jego duże, ciemne oczy. Simon pewnie był dobrym facetem, pomyślał. Kochał Clary, chciał się o nią troszczyć i ją uszczęśliwić. Z pewnością byłby wspaniałym chłopakiem. To przecież logiczne, że właśnie tego chciałby dla swojej siostry. Ale nie potrafił patrzeć na Simona bez przemożnej chęci zamordowania kogoś.
- Wiedziałem. Chcesz mnie pocałować, tak?
- Oczywiście, że nie. Ale jeśli…
- Chyba to prawda, co mówią – zauważył Jace. - W okopach nie ma hetero.
- Chodziło o ateistów, pacanie. - Simon poczerwieniał na twarzy. - W okopach nie ma ateistów.
Przerwała im Królowa.
- To wszystko jest bardzo zabawne, ale dziewczynę uwolni tylko pocałunek, którego ona najbardziej pragnie – oznajmiła. - Tylko taki i nic więcej.
Simon zbladł w ułamku sekundy. Jeśli Clary nie pragnęła pocałunku Simona, wtedy… Sposób, w jaki Królowa patrzyła na Jace’a i Clary mówił wszystko. Jace zwrócił się do Królowej.
- Dlaczego pani to robi?
- Uważam raczej, że was obdarowuję – odpowiedziała. - Niesmak nie wyklucza pragnienia. Nie można nim również obdarzyć jak łaską tych, którzy najbardziej na nie zasługują. Zresztą sami się przekonacie, że mówię prawdę. Jeśli ona nie chce tego pocałunku, nie będzie wolna.
Jace czuł wzbierający w nim gniew. Ledwo słyszał Simona wykrzykującego, że są przecież rodzeństwem i nie powinno się tego robić. Królowa patrzyła na Jace’a, a jej oczy miały barwę oceanu tuż przed burzą. Jace pragnął jej podziękować.
Było to ryzykowne posunięcie. Pozostali kłócili się o to, czy Jace i Clary muszą to zrobić, albo co każdy z nich zrobiłby w zamian za szansę na ucieczkę. Jeśli ktoś pozwalał Królowej, aby dała mu to, czego pragnął – naprawdę pragnął – musiał liczyć się z tym, że przejmie nad nim kontrolę. Zastanawiał się, skąd o tym wiedziała. Była to jedyna rzecz, o której myślał, której pragnął i o której śnił. Kiedy tak myślał, że już nigdy nie pocałuje Clary, chciał umrzeć, cierpieć, wykrwawić się. Uciekał wtedy na strych, by trenować do nieprzytomności. Rano budził się z siniakami i ranami, a każda z nich nosiłaby to samo imię: Clary, Clary, Clary.
Simon wciąż mówił, tym razem dość gniewnym tonem.
- Nie musisz tego robić, Clary, to podstęp…
- Nie, to test – poprawił go Jace. Zaskoczył go własny spokój. - Test.
Spojrzał na Clary. Przygryzała wargę, wokół palca owinęła kosmyk włosów; były to tak charakterystyczne dla niej gesty, że na sam widok pękało mu serce.
Królowa, niczym przyczajony w kącie kot, patrzyła jak Simon kłóci się z Isabelle.
Izzy wydawał się poirytowana całą tą sytuacją.
- Wielka mi rzecz! Przecież to tylko pocałunek.
- Racja – poparł ją Jace.
Clary spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami. Zbliżył się do niej, a cały świat jakby nagle zniknął i zostali sami, niczym aktorzy na pustej scenie. Położył dłoń na jej ramieniu i obrócił do siebie. Nie przygryzała już wargi, jej policzki zarumieniły się, a zielone oczy błyszczały jasno. Czuł napinające się jego własne ciało. Z trudem powstrzymywał się przed objęciem jej, skorzystaniem z tej jedynej szansy, jakkolwiek ryzykownej i głupiej, by pocałować ją tak, jakby miał tego już nigdy więcej nie zrobić.
- To tylko pocałunek – powiedział.
Zastanawiał się, czy i ona usłyszała szorstki ton w jego głosie.
To i tak bez znaczenia – nie dało się tego ukryć. Tego było już zbyt wiele. Nigdy nie pragnął nikogo tak bardzo. Zawsze były jakieś dziewczyny. Czasami, gdy nocami gapił się w sufit, myślał o tym, dlaczego Clary była tak wyjątkowa. Była piękna, ale inne dziewczyny również były piękne. Była mądra, tak jak inne dziewczyny. Rozumiała go, śmiała się razem z nim, potrafiła przejrzeć jego osłonę, pod którą skrywał prawdziwego siebie. Nie istniał prawdziwszy Jace Wayland niż ten, którego widział w jej oczach, gdy patrzyła na niego.
Może jednak potrafiłby odnaleźć to samo u kogoś innego. Ludzie zakochiwali się, rozstawali i żyli dalej. Nie miał pojęcia, dlaczego on nie potrafił. Nie wiedział nawet, dlaczego tego nie chciał. Wiedział za to, że jeśli będzie musiał dziękować Piekłu lub Niebiosom, to nie zamierza zmarnować tej szansy.
Wziął ją za ręce, splatając ich palce razem i szepnął jej do ucha:
- Zamknij oczy i myśli o Anglii.
Clary zacisnęła powieki.
- Nigdy nie byłam w Anglii.
Jace nigdy nie całował dziewczyny, która by tego nie chciała. Ale to była Clary, a on nie miał pojęcia, czego pragnęła. Przesunął dłońmi po jej ramionach. Oczy wciąż miała zamknięte, cała się trzęsła, lecz pochyliła się ku niemu… nieznacznie, ale tyle wystarczyło.
Musnął jej usta swoimi wargami. I to było tyle. Zniknęła cała samokontrola, nad którą pracował przez ostatnie tygodnie. Clary objęła go za szyję. Przysunął ją bliżej siebie. Była zaskakująco silna. Jego dłonie błądziły po jej plecach. Clary stała na palcach, całując go równie namiętnie, jak on całował ją. Przesunął językiem po jej wargach, wyczuł smak soli i słodyczy, jak w wodzie faerie. Objął ją jeszcze mocniej, wplótł dłonie w jej włosy. Przez pocałunek próbował powiedzieć jej to, czego nigdy nie będzie mógł powiedzieć na głos: kocham cię; kocham cię i nie obchodzi mnie, że jesteś moją siostrą. Nie chcę, żebyś była z nim, nie idź z nim. Bądź ze mną. Pragnij mnie. Zostań ze mną.
Nie wiem, jak mam żyć bez ciebie.
Obejmował ją w talii i przyciągnął jeszcze bliżej, zagubiony w doznaniach, które czuł w każdym nerwie, każdej kości i kropli krwi. Nie miał pojęcia, co zrobi lub powie później, lecz dopiero delikatny śmiech Królowej go otrzeźwił. Odsunął się od Clary nim było za późno, zsunął jej ręce ze swojej szyi i cofnął się. Czuł się tak, jakby rozcinał sobie skórę aż do krwi. Clary patrzyła na niego. Usta miała rozchylone, dłonie otwarte. Patrzyła mu w oczy. Stojąca za nią Isabelle gapiła się na nich; Simon omal nie zwymiotował.
To moja siostra, pomyślał Jace. Moja siostra. Ale te słowa nic nie znaczyły. Równie dobrze mógł mówić w obcym języku. Jeżeli istniała jakakolwiek nadzieja, że mógłby pomyśleć o Clary jak o swojej siostrze, to właśnie roztrzaskała się na tysiące drobnych kawałków. Próbował odczytać z twarzy Clary, co teraz myślała – czy czuła się tak samo? Wyglądała, jakby chciała odwrócić się i uciec. Wiem, że też to czułaś, próbował wyrazić swoim spojrzeniem. Wiem, że tak. Jednak nie znalazł w niej żadnej odpowiedzi; znów otuliła się rękami, jakby było jej zimno. Nie patrzyła na niego.
Jace poczuł, że wokół jego serca zaciska się niewidzialna pięść. Spojrzał na Królową i jej dworzan.
- Zadowoleni?! Dobrze się pani bawiła?
Królowa posłała mu wymowne spojrzenie: wyjątkowe, zagadkowe, tylko dla niego. Ostrzegłeś ją przed nami, zdawały się mówić jej oczy. Ostrzegłeś, że możemy ją złamać tak jak łamie się gałąź. Lecz to ty, któremu wydawało się, że jest nietykalny, zostałeś złamany.
- Jesteśmy niezmiernie zadowoleni – oświadczyła Królowa. - Ale z pewnością nie tak jak wy dwoje.
** Fragmenty pochodzą z książki “Miasto Popiołów” w tłumaczeniu Anny Reszki.
16 notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #2 - GDY WYBIJE PÓŁNOC
Dzwon w Instytucie zaczął bić, a jego donośny ton niósł się pod nocnym niebem.
Jace odłożył swój nóż. Był to zgrabny kieszonkowy nóż z kościaną rączką, który Alec podarował mu, gdy zostali parabatai. Stale go używał, więc pod jego dotykiem rękojeść uległa wygładzeniu.
- Północ – powiedział. 
Czuł obecność Clary siedzącej tuż obok niego, czuł jej oddech mieszający się z zapachem liści w oranżerii. Nie patrzył na nią, lecz przed siebie, na lśniący zielony krzew. Sam nie wiedział, dlaczego nie chciał na nią patrzeć. Przypomniał sobie dzień, w którym po raz pierwszy zobaczył rozkwitający kwiat. Siedział w tej właśnie oranżerii, razem z Alekiem i Izzy, a Hodge trzymał w dłoni kwiat – nauczyciel obudził ich tuż przed północą, aby pokazać im ten cud, roślinę rosnącą jedynie w Idrisie. Pamiętał, że zaparło mu dech w piersi na widok czegoś tak zaskakującego i pięknego.
Alec i Isabelle nie podzielali jego zachwytu nad pięknem niezwykłego kwiatu. Isabelle zaczęła nudzić się w tej samej chwili, gdy dowiedziała się, że roślina ma lecznicze, a nie śmiercionośne, właściwości. Z kolei Alec – nigdy nie był nocnym markiem – zasnął z głową opartą na ramieniu siostry. Jace martwił się, że z Clary będzie podobnie: będzie zaintrygowana, może nawet zadowolona, ale nie oczarowana. Chciał, żeby podzielała jego zachwyt kwiatem północy, chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego.
- Och! - wykrzyknęła Clary. Kwiat rozkwitał: przypominał nowo narodzoną gwiazdę, biało-złote płatki oprószone były jasnozłotym pyłkiem. - Zakwitają co noc?**
Jace poczuł ulgę. Jej zielone oczy błyszczały ze skupienia. Nieświadomie wyginała palce – zrozumiał, że robiła tak, gdy nie miała pod ręką ołówka lub kredek, którymi mogłaby uchwycić obraz przed jej oczami. Czasami żałował, że nie widzi świata takim, jaki był dla niej: niczym płótno, po którym można malować farbami, kredą, czy akwarelami. I czasami – kiedy patrzyła na niego, jakby rozkładała go na części przed malowaniem lub szkicowaniem, jakby dokonywała pozbawionej emocji analizy – omal się przy niej nie rumienił; było to dla niego tak dziwne uczucie, że prawie go nie rozpoznał. Jace Wayland się nie rumienił.
- Wszystkiego najlepszego, Clarisso Fray – powiedział, na co Clary się uśmiechnęła. - Mam coś dla ciebie.
Sięgnął do kieszeni i grzebał w niej przez chwilę. Kiedy wcisnął jej do ręki kamień z czarodziejskim światłem, zdał sobie sprawę, jak drobne były jej palce – delikatne, lecz silne, zgrubiałe od trzymania pędzli i ołówków przez wiele godzin. Zrogowaciała skóra łaskotała jego dłoń. Zastanawiał się, czy jego dotyk przyprawiał ją o szybsze bicie serca, tak jak to miało miejsce, gdy on jej dotykał.
Najwidoczniej nie, ponieważ odsunęła się i patrzyła na niego zaciekawiona.
- Wiesz, kiedy dziewczyny mówią że marzą o dużym kamieniu, nie mają dosłownie na myśli kawałka skały – powiedziała.
Uśmiechnął się, chociaż wcale nie miał takiego zamiaru. Co już samo w sobie było niespotykane; zazwyczaj śmiał się jedynie w obecności Aleca lub Isabelle. Wiedział, że Clary jest odważna już od pierwszej chwili, gdy ją zobaczył – weszła do magazynu za Isabelle, nieuzbrojona, nieprzygotowana, kierowała się przeczuciem, o które Jace nie podejrzewał Przyziemnych – jednak świadomość, że potrafiła go rozśmieszyć, nadal była dla niego miłą niespodzianką.
- To nie jest skała. Wszyscy Nocni Łowcy mają kamień ze Znakiem czarodziejskiego światła. Zapewni ci światło nawet w największej ciemności tego świata i innych.
Te same słowa skierował do niego jego własny ojciec, gdy podarował mu pierwszy kamień. Jakie inne światy? zapytał Jace, lecz jego ojciec tylko się zaśmiał. Istnieje więcej światów na wyciągnięcie ręki, niż jest ziaren piasku na pustyni, powiedział wtedy. Czasami Jace zastanawiał się, czy w tych światach istnieją inne wersje jego samego, czy w tych światach ma matkę i ojca, czy żyją, czy są smutni czy szczęśliwi, czy myślą o nim.
Clary uśmiechnęła się do niego i zaczęła żartować o prezentach urodzinowych. Jace wyczuł jednak, że szczerze się wzruszyła; ostrożnie schowała kamień do kieszeni. Kwiat północy zaczął już gubić swoje płatki przypominające błyszczące krople deszczu.
- Kiedy miałam dwanaście lat, zapragnęłam mieć tatuaż – powiedziała Clary.
Kosmyk rudych włosów opadł jej na twarz; Jace z trudem powstrzymał się, aby go odgarnąć.
- Większość Nocnych Łowców otrzymuje pierwsze Znaki w wieku dwunastu lat. Musiałaś mieć to we krwi.
- Może. Choć wątpię, czy Nocni Łowcy tatuują sobie na lewym ramieniu Donatella z Żółwi Ninja.
Uśmiechnęła się tak jak zawsze, gdy mówiła coś niezrozumiałego dla niego, jakby przywoływała czułe wspomnienie. Poczuł coś dziwnego – jakby strach, ale czego miałby się bać? Świata Przyziemnych, do którego Clary wróci pewnego dnia, zostawiając go razem z jego światem demonów i polowań, blizn i bitew?
Jace zrobił zakłopotaną minę.
- Chciałaś zrobić sobie żółwia na ramieniu?
- Chodziło mi o zakrycie blizny po szczepieniu na ospę. - Clary odsunęła rękaw topu. - Widzisz?
Jace zauważył na ramieniu jakiś ślad, bliznę, lecz widział też coś więcej: linię jej obojczyka, piegowatą skórę oświetloną złotą poświatą, tętno bijące na jej szyi. Widział kształt jej ust, lekko rozchylonych. Widział jej miedziane rzęsy, gdy spoglądała na niego. Niemal uginał się pod falą pożądania, której nigdy wcześniej nie czuł. Pragnął przedtem innych dziewczyn, oczywiście, i zaspokajał to pragnienie: zawsze myślał o tym jak o głodzie, potrzebie napędzającej organizm niczym paliwo.
Ale nigdy nie czuł czegoś takiego, jak w tej chwili – ognia w czystej postaci, wypalającego jego myśli, od którego drżały mu ręce. Odwrócił od niej oczy, żeby nie zdążyła zobaczyć w nich za dużo.
- Robi się późno – stwierdził. - Powinniśmy wracać na dół.
Spojrzała na niego zaciekawiona. Jace nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jej zielone oczy mogłyby przejrzeć go na wylot.
- Czy ty i Isabelle… chodziliście kiedyś ze sobą?
Serce wciąż waliło mu jak oszalałe.
- Isabelle? - powtórzył. Isabelle? Co ona niby miała z tym wszystkim wspólnego?
- Simon się zastanawiał…
Nie podobało mu się, z jaką nutą w głosie wypowiedziała imię Simona. Jace nigdy wcześniej tak się nie czuł: nic nie wytrącało go z równowagi tak jak Clary. Pamiętał ich spotkanie w alejce za kawiarnią; chciał ją wtedy stamtąd zabrać, rozdzielić z ciemnowłosym chłopakiem, który zawsze był przy niej, chciał zabrać ją do swojego świata cieni. Nawet wtedy czuł, że jej miejsce jest w jego świecie, a nie wśród Przyziemnych, gdzie ludzie nie są prawdziwi, snują się jedynie w polu widzenia niczym kukiełki na scenie. Jednak ta dziewczyna, z zielonymi oczami świdrującymi go na wylot, była prawdziwa.
- Odpowiedź brzmi: nie. To znaczy, może przyszło nam to kiedyś do głowy, ale ona jest dla mnie prawie jak siostra. Czułbym się dziwnie.
- To znaczy, że ty i Isabelle nigdy…
- Nigdy.
- Ona mnie nienawidzi – stwierdziła Clary.
Jace omal się nie roześmiał; jak każdy brat, lubił przyglądać się sfrustrowanej Izzy.
- Po prostu przy tobie robi się nerwowa, bo zawsze była jedyną dziewczyną w tłumie adorujących ją chłopców, a teraz przestała być jedyna.
- Przecież jest taka piękna.
- Podobnie jak ty – odpowiedział odruchowo Jace i zauważył w Clary pewną zmianę. Nie potrafił niczego wyczytać z jej twarzy. To nie było tak, że nigdy przedtem nie powiedział dziewczynie, że była piękna. Ale nie potrafił sobie przypomnieć, żeby kiedyś nie zrobił tego z wyrachowania. Żeby było to przypadkowe. Żeby przez to czuł nagłą potrzebę udania się do sali treningowej, gdzie mógłby rzucać nożami, kopać i bić się z cieniami, aż padnie ze zmęczenia.
Clary tylko spojrzała na niego. Czyli czekała go sala treningowa.
- Powinniśmy wracać na dół – powtórzył Jace.
- Dobrze.
Nie potrafił odgadnąć po jej głosie, o czym właśnie myślała; jego zdolność czytania ludzi najwidoczniej go opuściła i sam nie wiedział, dlaczego. Światło księżyca wpadało do środka przez szklane ściany oranżerii, gdy z niej wychodzili. Clary szła z przodu. Coś pojawiło się przed nimi – przypominało błysk światła – i Clary nagle zatrzymała się i odwróciła, wpadając w jego ramiona.
Jace ją pocałował. Zaskoczyło go to zupełnie. Nie zachowywał się w ten sposób: jego ciało nie działało bez pozwolenia. Miał nad nim pełnię władzy, jak nad pianinem. W ustach Clary czuł słodycz jabłek i cukru, a jej ciało drżało w jego objęciach; była taka mała. Jace kompletnie się zatracił. Zrozumiał nagle, dlaczego pocałunki w filmach kręcono przy użyciu stale obracającej się kamery: nogi uginały się pod nim, więc przytulił ją jeszcze mocniej w nadziei, że go utrzyma.
Pogładził ją po plecach. Czuł jej oddech na swojej skórze. Clary wplotła palce w jego włosy. Przypomniał sobie chwilę, w której po raz pierwszy zobaczył kwiat północy. Pomyślał wtedy: to coś zbyt pięknego, by mogło należeć do tego świata.
Usłyszał powiew wiatru. Odsunął się od Clary i zobaczył Hugo siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa. Jace nie wypuścił jej z ramion, Clary stała z przymkniętymi oczami.
- Nie panikuj, ale mamy widownię – szepnął. - Skoro on tutaj jest, Hodge też musi być w pobliżu. Lepiej stąd chodźmy.
Clary otworzyła swoje zielone oczy i popatrzyła na niego rozbawiona. Czy po takim pocałunku nie powinna leżeć u jego stóp? Zamiast tego tylko się uśmiechała. Zapytała, czy Hodge ich szpieguje. Zapewnił ją, że nic takiego nie ma miejsca. Gdy tak trzymał ją za rękę, czuł przeskakujący z jednej dłoni do drugiej impuls elektryczny – jak to było możliwe?
Wtedy to zrozumiał. Wiedział już dlaczego ludzie trzymają się za ręce. Zawsze wydawało mu się, że chodzi o pewnego rodzaju zaborczość, jakby chciało się powiedzieć: To jest moje. Nic z tych rzeczy. Chodziło o utrzymywanie kontaktu. Porozumiewanie się bez słów: Chcę, żebyś była ze mną. Nie odchodź.
Chciał, żeby poszła z nim do jego sypialni. Ale nie to miał na myśli – żadna dziewczyna nie była w jego sypialni w tym celu. To była jego osobista przestrzeń, jego sanktuarium. Ale chciał, żeby Clary tam się znalazła. Chciał, żeby zobaczyła go w prawdziwej postaci, bez maski, którą zakładał przed całym światem. Chciał położyć się obok niej, wtulić się w nią. Chciał trzymać ją w ramionach, gdy ona będzie spać; zobaczyć ją taką, jaką nikt inny nie widział: bezbronną, śpiącą. Chciał na nią patrzeć i być widzianym.
Kiedy znaleźli się pod drzwiami do jej pokoju i Clary dziękowała mu za urodzinowy piknik, nie miał ochoty puścić jej dłoni.
- Zamierzasz iść spać? - spytał.
- A ty nie jesteś zmęczony?
Poczuł dziwny ścisk w żołądku, jakieś rozdrażnienie. Chciał przyciągnąć ją bliżej siebie, powiedzieć o wszystkim: o zachwycie, o nowo odkrytej wiedzy, o niepokoju i potrzebach.
- Jeszcze nigdy nie byłem bardziej rozbudzony.
Uniosła głowę, nieświadomie, a on pochylił się i ujął jej twarz wolną dłonią. Nie chciał jej całować – nie w takim miejscu, gdzie każdy mógłby im przeszkodzić – ale nie mógł się powstrzymać. Clary rozchyliła usta, przysunął się bliżej…
Dokładnie w tym momencie Simon otworzył drzwi sypialni i wyjrzał na korytarz. Clary odskoczyła od Jace’a, odwróciła głowę, a on poczuł się tak, jakby ktoś nagle zerwał mu plaster z rany. Simon coś mówił – wyrzucał z siebie potok wściekłych słów – i Jace przypomniał sobie wszystkie chwile, w których znalazł się w podobnej sytuacji. Całował jakąś dziewczynę w alejce za barem, a jej chłopak – lub nieszczęśnik, któremu wydawało się, że ma u niej szansę – patrzył na nich, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi.
Jace zawsze współczuł takiemu chłopakowi, ale ze swego rodzaju zdystansowaniem, jakby facet był aktorem odgrywającym scenę, w której łamano mu serce. Patrząc na Simona zdał sobie sprawę, że już nigdy więcej tak się nie poczuje. Clary skupiła na Simonie całą swoją uwagę, z żalem wymalowanym na twarzy. Zrozumiał, że w tej sztuce to nie Simon był tym facetem, który miał mieć złamane serce. Był nim Jace.
** Fragmenty dialogów pochodzą z książki “Miasto Kości”, w przekładzie Anny Reszki.
17 notes · View notes
kronikin · 3 years
Text
We Jace You a Clary Christmas #1 - PRZEBUDZENIE
- I jak wyglądam?
Stojąc na rozgrzanym chodniku przed Pandemonium, Isabelle Lightwood wykonała zgrabny piruet przed Jace’em i Alekiem.
- Jakbyś założyła na siebie prześcieradło – skwitował Jace.
Isabelle zatrzymała się i spojrzała na niego spode łba. Alec zaśmiał się cicho. Kochał swoją siostrę, lecz okazywany przez nią sporadycznie niepokój nieco go bawił.
- Zamknij się – powiedziała Isabelle. - Wyglądam wspaniale.
Oczywiście, że wyglądała wspaniale. Izzy łączyła styl z polowaniem na demony. Była ubrana w koronkową białą sukienkę, do której dobrała ciężkie czarne buty z klamrami po bokach. Na szyi miała rubinowy naszyjnik, rodową pamiątkę Lightwoodów. Wyciągnęła stelę schowaną w bucie i wymierzyła nią w Jace’a.
- Potrzebujesz więcej run.
- Ja to zrobię – zaproponował Alec. - Runy parabatai i tak dalej.
Jace podwinął rękaw i wyciągnął przed siebie rękę. Na ulicy tłoczyli się się ludzie, w większości ustawiający się w kolejce przed Pandemonium. Bramkarz odsyłał większość z nich – poza ślicznymi dziewczynami i facetami wyglądającymi na bogatych.
Letni skwar bił z chodnika. Stela Aleca dotknęła ramienia Jace’a, przesuwała się w górę i w dół po jego skórze, rysując runy mające go chronić, dodać siły, szybkości, zwinności. Alec stał z pochyloną głową; czarne włosy opadały mu na twarz, a wargę przygryzł zębami. Wyglądał jak mały chłopiec, chociaż miał prawie osiemnaście lat.
- Pewnie moglibyśmy wejść bez rzucania na siebie uroku – zauważyła Isabelle rozglądając się po ulicy. - Połowa z tych ludzi ma więcej tatuaży niż my.
- Ale nikt nie jest tak atrakcyjny jak my. - Jace zmrużył oczy, gdy runa Dalekowzroczności zaczęła działać i spojrzał w tym samym kierunku, co wcześniej Isabelle. Mniej więcej w połowie kolejki zauważył coś jaskrawego. Rude włosy. Dziewczyna z jasnorudymi włosami stała w kolejce razem z brunetem, który żywo gestykulował. - No cóż… Prawie nikt.
Isabelle spojrzała na wejście do klubu. Rudowłosa dziewczyna uśmiechała się. Jace zastanawiał się, czy Isabelle ją zauważyła. Było w niej coś innego. Czuł się tak, jakby patrzył na coś bardzo jaskrawego. Nie chodziło tylko o jej włosy, lecz jasność wydobywającą się z niej samej.
- Świetnie – odezwała się Isabelle. - Demon.
Demon? Przecież ona nie mogła być…
- Z niebieskimi włosami – dodał Alec, odkładając stelę. Jace nagle zrozumiał, że nie zauważył chłopaka stojącego przed rudowłosą dziewczyną. Miał farbowane na niebiesko włosy postawione na jeża i kolczyki w brwiach. - Eidolon. - Kiwnął głową do Jace’a. - Idziemy?
Jace milczał przez chwilę. Demon wszedł do klubu, a bramkarz zatrzymał rudą dziewczynę i jej przyjaciela.
Wyprostował się. Nagle był w stanie wszystko poczuć: stęchłe, gorące powietrze, ciężar pasa z bronią. Nienawidził lata, kiedy upał nie dawał mu spać, żar palił jego skórę, niemal dusił. Jedynie w takich chwilach, kiedy skupiał się na polowaniu, czuł chłód.
Bramkarz cofnął się, a rudowłosa dziewczyna wślizgnęła się do klubu, ciągnąc za sobą przyjaciela. Spojrzała za siebie tylko raz, w jej bladej twarzy odbijało się światło.
- Jace? - Alec zapytał ponownie. - Chcesz zacząć?
- Tak – odpowiedział.
* * *
W środku klubu było pełno dymu z suchego lodu. Kolorowe światła tańczyły na parkiecie, zmieniając klub w wielobarwną bajkową krainę błękitów, jadeitowych zieleni, gorących różów i złota.**
Kryjący się w cieniu Jace patrzył jak Isabelle przeciska się przez tłum, niczym biały cień pośród ciemnych istot. Widział jak Przyziemni odwracają się za nią.
- Może powinniśmy zrobić coś, żeby się dopasować? - odezwał się do Aleca, który stał obok niego, podpierając jedną z kolumn. - Zatańczymy, albo coś takiego?
Alec spojrzał na niego z niechęcią w oczach. Alec nie tańczył. Alec wolał trzymać się zasad i nie zamierzał robić z siebie głupka. Szkoda, pomyślał Jace, ponieważ Alec dobrze radził sobie w walce, więc równie dobrze poradziłby sobie w tańcu. Był jednak niemal pewien, że Alec wolałby pójść na randkę z demonem Raum, niż tańczyć w miejscu publicznym, nawet jeśli – praktycznie – był niewidzialny.
- Przyziemni tańczą – mruknął Alec. - Poza tym powinniśmy mieć Izzy na oku.
- Mhmm… - Jace rozejrzał się po wnętrzu klubu. Można było pomyśleć, że łatwo znajdzie się niebieskowłosego chłopaka, ale nie w takim tłumie. Połowa gości miała zielone, różowe lub pomarańczowe włosy. Dwoje wysokich Przyziemnych całowało się, a ich włosy plątały się ze sobą. Było też kilku Podziemnych, raczej nieszkodliwych – kryjący się za urokiem faerie z plecakiem sprzedawał suszone korzenie i magiczny proszek. DJ z całą pewnością był wilkołakiem, tak samo jak ładna dziewczyna z kręconymi włosami, tańcząca samotnie. Wpadła na kogoś i posłała mu groźne spojrzenie.
Zauważył rudowłosą dziewczynę i jej przyjaciela. Jace wyprostował się. Dziewczyna rozpuściła włosy, które opadały jej teraz na ramiona. Tańczyła z zamkniętymi oczami. Jace poczuł coś, gdy tak patrzył jak tańczy, zupełnie jakby w tej chwili znalazła swój fragment ciszy pośród chaosu. Wydawało mu się, że osłania ją coś, czego nie potrafił zrozumieć, kiedy tańczyła - bez poczucia rytmu czy praktyki, a widział przecież ludzi tańczących z wielką gracją i niezwykłymi umiejętnościami.
Jace rzadko myślał o Przyziemnych. Miał za zadanie ich chronić, lecz przez ojca nigdy nie traktował ich inaczej, niż zbieraninę potrzeb i pragnień. Potrzebowali, aby ktoś ich ratował. Pragnęli być ignorantami. Nie chcieli wiedzieć o ciemności otaczającej ich na każdym kroku, istotach kryjących się w cieniu.
Nigdy by nie pomyślał, że oni również noszą w sobie światło. Lecz tę dziewczynę z rudymi włosami otaczał blask.
- Gapisz się – odezwał się Alec. W jego głosie kryła się dezaprobata. - Na tamtą dziewczynę. Rudą.
- Dziewczynę z ciemnowłosym przyjacielem? - spytał Jace. - Nie gapię się.
- Gdyby tak nie było, nie widziałbyś, że jej przyjaciel jest brunetem – dodał śmiertelnie poważnie Alec. - Poza tym, to pewnie jej chłopak.
- Na pewno nie. - Jace szybko pożałował tych słów – nie powinien interesować się życiem uczuciowym Przyziemnych. Skrzywił się.
- Jasne, a gdyby babcia miała wąsy, toby była wujkiem.*
- Dziadkiem – poprawił go Jace. - Byłaby dziadkiem.
- Racja. Ale to też mężczyzna.
Jace odwrócił się do swojego parabatai.
- Nie, Alec, to nie tak… - Westchnął widząc minę Aleca. - Nieważne. Spaliłeś ten żart. Zabiłeś go.
- Skoro mowa o zabijaniu… - Alec położył dłoń na ramieniu Jace, by odwrócić go i pokazać mu to, co przykuło jego uwagę po drugiej stronie sali. Jace niechętnie oderwał wzrok od rudowłosej dziewczyny tańczącej na parkiecie i zauważył Izzy znikającą za drzwiami z napisem ZAKAZ WSTĘPU. Demon z niebieskimi włosami ruszył za nią.
Adrenalina buzowała Jace’owi w żyłach, zimna i ostra, zapomniał o tańczącej dziewczynie i całej reszcie, liczyło się tylko polowanie.
* * *
Isabelle się śmiała.
Słabe światło przedostawało się do magazynu przez zabrudzone okna. Podłogę zagracały sterty przewodów elektrycznych, popękane kule dyskotekowe i niepotrzebne puszki farby. Obok niż leżało ciało demona z niebieskimi włosami, z owiniętym wokół kostki srebrno-złotym biczem Isabelle.
Jace chwycił demona, poderwał go z podłogi i uderzył nim o pobliską kolumnę. Alec, bardziej skuteczna druga połowa Jace’a, zdążył wyciągnąć elektrum i wiązał nim ręce Eidolona. Jace czuł wzbierającą w nim satysfakcję. Stanął twarzą w twarz z demonem. Poprzez urok dostrzegł to, co znajdowało się pod ludzką powłoką: okrutną, obcą kreaturę.
Czasami, patrząc w oczy demona, Jace’owi wydawało się, że widzi inne światy, podbite przez demony, martwe. Z rzekami rwącej lawy i hektarami spalonej ziemi.
- Nocny Łowca – syknął demon.
Typowy demon. Jace’owi towarzyszył dziwny przebłysk – znużenia? - kiedy sięgał po serafickie ostrze. Wszystkie demony były takie same: a przynajmniej te, które potrafiły mówić. Krztusiły się, zaprzeczały. Twierdziły, że znają miejsce pobytu Valentine’a. Czasami oferowały złoto i klejnoty. Pewien demon proponował sprowadzenie nagich tancerek. Jace omal nie przystał na tę ofertę. To była nudna sobota.
Nagle znudzenie Jace’a rozbiło się na milion małych kawałków, kiedy to rudowłosa dziewczyna wyłoniła się zza kolumny.
- Przestań! Nie możesz tego zrobić.
* * *
Jace poczuł się tak, jakby ziemia osunęła mu się spod nóg. Prawie nie zauważył, że nóż wypadł mu z ręki.
Przyziemni nie widzieli Nocnych Łowców. Z całą pewnością nie śledzili ich. I z pewnością nie brali się znikąd, wyglądając bojaźliwie, acz stanowczo, broniąc demony przed śmiercią.
- Co to jest? - spytał zaskoczony Alec.
- Dziewczyna – odparł Jace. Zrobił krok w stronę rudej nieznajomej, stojącej na szeroko rozstawionych nogach, z rękami na biodrach – najwidoczniej nie miała zamiaru dać się wystraszyć. Jak przez mgłę zauważył jej rozpiętą koszulę zarzuconą na podkoszulek. Puls na jej gardle, przyspieszony oddech. - Ziemska dziewczyna – stwierdził. Na pewno nie była demonem. Miała delikatne piegi na skórze i zielone oczy z domieszką złota. - I widzi nas.
- Oczywiście, że was widzę – obruszyła się dziewczyna. - Nie jestem ślepa.
Demon syknął za plecami Jace’a. Chroniący go urok zdążył osłabnąć i coś poruszało się pod jego skórą. Uśmiechał się, wyraźnie zadowolony z faktu, że broni go Przyziemna.
- Owszem, jesteś, tylko o tym nie wiesz. - Jace podniósł nóż.
Spojrzał na Aleca i Isabelle. Zabijanie demona na oczach Przyziemnego, o ile nie stanowił bezpośredniego zagrożenia, było zakazane. Przyziemni mieli nie wiedzieć o istnieniu demonów. To była jedna z tych nielicznych chwil w jego życiu, kiedy Jace znalazł się w potrzasku. Nie mogli zostawić tej dziewczyny z Eidolonem; zabiłby ją natychmiast. Jeśli zostawią Eidolona samego, ucieknie i zabije kogoś innego. Jeśli zostaną tu i go zabiją, zostaną zdemaskowani.
- Musisz ją ogłuszyć – szepnął Alec. - Po prostu… uderz ją czymś w głowę.
- Idź sobie stąd – powiedział Jace. - Uciekaj, jeśli życie ci miłe.
Dziewczyna nawet nie drgnęła. Prawie widział w jej oczach jarzące się wykrzykniki: Nie! Nie!
- Nigdzie nie idę – oświadczyła. - Jeśli to zrobię, zabijecie go.
Jace musiał przyznać jej rację.
- A co cię to obchodzi? - Wskazał nożem na stwora. - To nie jest ludzka istota, dziewczynko. Może wygląda i mówi jak człowiek, może nawet krwawi jak człowiek, ale jest potworem.
- Jace! - Oczy Isabelle błyszczały. Były czarne, głębokie, wściekłe. Isabelle nigdy się nie wściekała, o ile Jace nie pakował się w kłopoty lub niebezpieczeństwo. Teraz właśnie ryzykował. Łamał Prawo – rozmawiał z Przyziemną o sprawach Nocnych Łowców – i co gorsza, podobało mu się to. Ta dziewczyna, z burzą rudych włosów i bystrym spojrzeniem, sprawiała, że krew w jego żyłach zamieniła się w proch, a ona była zapałką.
Gdyby go dotknęła, stanąłby w ogniu. Ale Jace uwielbiał eksplozje.
Alec coś mówił, dziewczyna także, a Jace gapił się na nich oboje. Słyszał, jak Alec wypowiada jego imię, a chwilę później demon wyswobodził się z więzów.
Widział jak rudowłosa dziewczyna potyka się i upada. Wystraszył się – wystarczyło to, aby się rozproszył, a demon rzucił na niego. Obaj tarzali się po podłodze. Jace poczuł ból w miejscu, gdzie Eidolon wbił w niego pazury. Isabelle biegła w jego stronę z batem w ręce, a Alec z nożem. Jace obrócił się i wbił nóż w ciało demona.
Cieszył się, że Przyziemna przewróciła się. Nie mogła widzieć, jak twarz stwora topnieje, ukazując swoje owadzie oblicze, z tuzinem czerwonych oczu i ostrych kłów. Nie mogła się wystraszyć.
Jace wstał z podłogi. Alec stanął obok niego i wziął za rękę – z rany na przedramieniu leciała mu krew. W niebieskich oczach Aleca malowało się przerażenie.
- Nic mi nie będzie – powiedział Jace. - To nic takiego, żadnych steli, nie przy niej…
Alec spojrzał na niego zdziwiony.
- Przecież jesteś ranny.
- Przeżyję…
Jace usłyszał głośne westchnięcie. Odwrócił się i zobaczył Isabelle stojącą naprzeciwko Przyziemnej, z batem owiniętym wokół jej nadgarstka.
- Głupia mała Przyziemna – wycedziła Izzy. - Przez ciebie Jace mógł zginąć.
Dziewczyna spojrzała na Jace’a.
W jej oczach nie było żadnego strachu. Bat musiał sprawiać jej ból, ale była równie mocno zszokowana i zła. Ale się nie bała.
- Puść ją – odparł cicho Jace. Wcale nie miał zamiaru zabrzmieć tak delikatnie. W tej chwili mówił głosem małego chłopca pocieszającego ptaka, oswajającego, głaszczącego po skrzydłach. Wtedy delikatność nie była zakazana, a miłość nie siała zniszczenia.
To były jego najcenniejsze wspomnienia związane z domem.
Nie widział powodu, dla którego od patrzenia na tę rudą dziewczynę z jasnymi oczami miałby myśleć o domu. Ale tak właśnie się stało.
Isabelle puściła dziewczynę, bat opadł na ziemię. Z nadgarstka leciała jej krew, lecz nawet na niego nie spojrzała. Alec mówił coś o tym, że powinni zabrać ją do Instytutu, przedstawić Hodge’owi. Jace podszedł bliżej niej. Nie mógł się powstrzymać. Wydawało mu się, że jeśli skupi się na niej, zrozumie co się tu dzieje.
Krew tętniła mu w żyłach. W pokoju panował półmrok, lecz dla niego było zbyt jasno. Alec i Isabelle rozmawiali zbyt głośno. Wreszcie Jace się odezwał.
- Miałaś kiedyś do czynienia z demonami, mała? Spotykałaś się z czarownikami, rozmawiałaś z Nocnymi Dziećmi? Czy…
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści. Nagle Jace zdał sobie sprawę z tego, jak mała ona była. Maleńka. Mógłby podnieść ją bez trudu jak lalkę.
- Nie nazywam się „mała” - przerwała mu Clary.
- Przepraszam – powiedział Jace.
Nagle zamarł. Alec i Isabelle gapili się na niego. Oboje byli zaskoczeni. Nie dziwił się im się. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy przepraszał za cokolwiek.
Jak na ironię, dziewczyna chyba nawet go nie usłyszała. Drzwi do magazynu otworzyły się z impetem, do środka wpadło światło. Ktoś stał w wejściu. Wysoki chłopak, z ciemnymi włosami i w okularach. Towarzyszył mu jeden z bramkarzy.
- Clary? - odezwał się. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a z wyrazu jego twarzy dało się wyczytać, że poza rudowłosą dziewczyną nie widział ani Aleca, ani Isabelle i Jace’a.
Clary. Oczywiście, że miała tak na imię. Clary, jak klarowność, jak szałwia, która według wierzeń dawała Przyziemnym Wzrok. Imię niosło w sobie lekkość, blask. Pasowało idealnie do dziewczyny, która zdawała się wszystko widzieć. Która potrafiła przejrzeć wszystko. Przejrzeć nawet jego samego.
Obejrzała się za siebie, nie na nich wszystkich, ale właśnie na Jace’a. Nie ruszył się, gdy wbiła w niego swój wzrok – zakłopotany, oszołomiony, zdumiony. Zupełnie jakby – niczym Hamlet – patrzyła na coś zbyt zdumiewającego dla ludzkich oczu.
Wydawało mu się, że w jej zielonych oczach dostrzegł nutkę żalu, kiedy odwróciła się i wyszła.
* * *
Isabelle zachichotała, gdy tylko drzwi zamknęły się za dziewczyną. Odwróciła się i z niedowierzaniem spojrzała na Jace’a.
- Co to było?
Jace wzruszył tylko ramionami, zajęty chowaniem noża do pasa z bronią.
- Nie wydaje mi się, że była to zwykła Przyziemna ze Wzrokiem – powiedział. - Gdyby nią była, widziałaby Świat Cieni już wcześniej.
- Nie o to mi chodzi. To znaczy, przyznaję, że było to super dziwne i Hodge oszaleje, gdy dowie się, że jakaś Przyziemna nas widziała, ale miałam na myśli ciebie.
Chłopak spojrzał na nią zaskoczony. Alec i Isabelle patrzyli na niego z powagą. W takich chwilach z łatwością dostrzegało się w nich podobieństwo – mieli takie same proste czarne włosy, takie samo śmiertelnie poważne spojrzenia i zagadkowe rysy twarzy.
- Co ze mną nie tak?
- „Miałaś kiedyś do czynienia z demonami?” - Isabelle przedrzeźniała Jace’a. - Czy to twoja wersja „wpadaj tu częściej. Jakiej muzyki słuchasz?” Jakbyś dostał obsesji na jej punkcie.
- Clary spędziła tu pięć minut – odparł Jace. - To za mało, żebym zdążył dostać obsesji.
- Clary? Zapamiętałeś jej imię? - spytał Alec. - Dobra, nieważne. Chodź tu. - Przyciągnął do siebie Jace’a, odsłonił zranioną rękę i wyciągnął stelę.
- Powinniśmy jej poszukać – dodał Jace, gdy Alec rysował runę uzdrawiającą. - Jak już mówiłem, ona chyba nie jest Przyziemną.
- Możemy powiedzieć o tym Hodge’owi – zaproponował Alec. - On będzie wiedzieć, co robić.
- Ja już wiem, co robić. - Jace spojrzał na swoją rękę. Rana zaczynała już się goić. - Trzeba ją znaleźć.
- Dlaczego? - spytał Alec.
- Bo wydaje mi się, że jest spod znaku Ryb i chciałem ją o to zapytać – odparł zirytowany Jace. - Ona nas widzi! To musi coś znaczyć!
- Albo i nie. - Alec zaczynał się już denerwować.
- Co was to obchodzi? Przynajmniej czymś się zajmę. Diabeł znajduje zajęcie dla bezczynnych rąk, wiecie? Bóg raczy wiedzieć, jakie szkody mógłbym wyrządzić w przeciwnym razie.
- Zwariowałeś – odezwała się Isabelle. - To szaleństwo. Nie ma w tym żadnego sensu.
Jace spojrzał jej w oczy. Nie mógł spojrzeć na Aleca, chociaż Alec był stabilnym i cennym punktem w jego życiu. Zamiast tego wolał patrzeć na Izzy – posiadającą dziką naturę, goniącą bez pamięci za Podziemnymi, dochowującą tajemnic – ponieważ czuł, że ją również pociągały rzeczy, które nie miały sensu.
Uśmiechnęła się. Był to jeden z jej nielicznych uśmiechów, które starała się ukrywać.
- Spójrz tylko na siebie – powiedziała. - Zupełnie jakbyś się obudził.
- Nie spałem – odparł Jace.
- Gdyby spał, to byśmy o tym wiedzieli – wtrącił Alec. - Strasznie chrapie.
Isabelle znów się uśmiechnęła.
- Może. - Alec stanął obok Jace’a, najwidoczniej miał ochotę stąd zniknąć.
- Chodźmy już – powiedział i gdy wychodzili przez drzwi, Jace obejrzał się za siebie, dokładnie w miejsce gdzie ona stała. Clary, dziewczyna z rudymi włosami. Stała i widziała go. Nie tylko przejrzała jego urok, przejrzała zbroję pozorów, którą założył: patrzyła na niego, była ciekawa i się nie bała.
Kiedy przedzierał się przez tłum, muzykę, hałas i skwar, zamknął na chwilę oczy, by przypomnieć sobie wolnego ptaka lecącego po niebieskim niebie.
* W oryginale użyto sformułowania: Denial is not just a river in Egypt.
** Niektóre fragmenty pochodzą z książki “Miasto Kości”, w przekładzie Anny Reszki.
20 notes · View notes