"Empata"
Jakiś czas temu odeszłam. zostawiłam mu pieniądze na życie i zero złudzeń - tym razem to koniec.
Decyzja rodziła się od miesięcy, ale gdy tylko padał temat rozstania, zawsze płakał i mówił, że skoro go kocham, nie mogę go zostawić w chorobie.
Ja zostawałam, on obiecywał mi, że pójdzie do psychiatry. Nawet chciałam pójść z Nim ale
Nigdy nie poszedł.
Co mu było? Gdy był w domu, ze mną czy bliskimi, był najnormalniejszą osobą na całym świecie. Gdy musiał gdzieś wyjść, trzęsł się z nerwów, czasami płakał, ze stresu dostawał biegunki. Podczas ataku paniki nie potrafił wsiąść do autobusu, musiałam go tam wciągnąć. Całą drogę stał i trzymał mnie za rękę, bo się bał. Wlepial wzrok w szybę unikał spojrzeń wiecznie speszony. Ludzie patrzyli na mnie jak na idiotkę, a ja tak się czułam. Jak z dzieckiem, nie z Facetem.
Kiedyś ze stresu uciekł ze sklepu, stojąc w kolejce . Wybiegł, ja za nim. Pobiegł do domu zamknal się w łazience i dopiero po wyjściu powiedział co się stało. Czułam wstyd i smutek, że nie umiem mu pomóc.
ale również tak bardzo mnie to wkurzało że nie ma jaj by zebrać się do kupy.
W pewnym momencie złość i frustracja spowodowały, że zaczełam go wyśmiewać. W trasie poprosił, byśmy się zatrzymali, bo on musi do łazienki. Wkurzyłam się, bo byliśmy spóźnieni, a przed nami ostatnie 10 minut jazdy. Wpadł w atak paniki, ale ja jechałam. Wtedy zrobił się nie do zniesienia,
Krzyk, lament, wyzwiska. często słyszałam że mam wypierdalać.. kto tak mówi do osoby którą kocha.
Gdy byliśmy umówieni ze znajomymi, a on bał się wyjść, potrafiłam powiedzieć: "to zostań w domu ja idę" i wychodziłam.
On zawsze pozwalał, jakby mu nie zależało.
Wracałam po 1-2 godz, bo wkurzona nie bawiłam się dobrze. A on leżała w łóżku i nawet słowem się nie odzywał.
Z czasem przywykłam do tego że chodzę do jego znajomych bez Niego.
Nie potrafiłam do niego dotrzeć.
Tak szybko zmieniał nastawienie ze naprawdę zaczęłam myśleć że coś ze mną nie tak.
Rzucił pracę, bo przestał normalnie funkcjonować, a moja frustracja rosła. Utrzymywałam naszą dwójkę. Fakt, mieszkałam u niego, więc to akceptowałam ale czynsz, rachunki, jedzenie... Standard życia bardzo nam się wtedy położył.
Nie mogłam znaleźć z Nim wspólnego języka,
Cały czas leżał, co prawda gdy go o coś poprosiłam to wkoncu to zrobił, ale ile można prosić.
Do tego zaczął pić, i to najtańsze piwa tę wysoko procentowe. Co jakiś czas znajdowałam puste "setki".
Odeszlam. Nie miałam sił patrzeć, jak on zamyka się w domu i się niszczy. Nie miałam sił spojrzeć sobie w oczy, gdy on płakał, bo powiedziałam dwa słowa za dużo.
A on? On jak zawsze ze smutku w gniew.
Bałam się że mnie uderzy.
Czułam terror. Ale gdy było spokojniej widziałam że on sobie nawet z tym nie radzi.
to jak ja mogłabym pomóc. Miałam tego dosyć.
Do nikogo się nie odzywał nikomu nie mówił co jest grane to skąd mieliśmy wiedzieć.
Rozmowy zawsze toczyły na jego temat.
Każdy próbował aż pewnego dnia mu odjebalo kompletnie.
Zaczął mówić o śmierci z uśmiechem na twarzy, a ja cierpiałam bo wtedy umarła moja kuzynka.
Już nie tylko ja miałam tego dosyć...
Nie dawał mi już nic prócz łez.
Niedawno znajomi powiedzieli, że ma nową laskę. Najpierw jej współczułan, potem zaczęłam dopytywać. Gdy go zostawilam przez parę tyg był wrakiem, zaczął ćpać ale potem stanął na nogi dzięki pomocy rodziny. Zabrali go do domu, wozili po lekarzach, dostał leki, zaczal terapię. Po pół roku bardziej zaczęł przypominać osobę, którą poznałam 4 lata temu. Znów zaczął wychodzić do ludzi, na miasto. Poznał też Kobietę, która go wspierała i dawała ogrom ciepła.
Wczoraj widziałam ich w kinie. I dotarło do mnie, jaka byłam głupia. Zamiast wozić go po lekarzach prosiłam, aby coś z tym zrobił. A on nie miał na to siły i kończyło się tak, że rosła moja frustracja, a im bardziej ja mu dokładałam, tym bardziej on była chory.
Kocham go. Niech im się dobrze wiedzie.
3 notes
·
View notes